Budżet stagflacyjny, nierealny i polityczny

Obrazek użytkownika Jerzy Bielewicz
Gospodarka

Stagflacja, tego słowa boją się jak ognia komentatorzy życia gospodarczego w naszym kraju. Tymczasem budżet uchwalony wczoraj wskazuje, że rząd taki właśnie scenariusz rozwoju kraju zamierza realizować w 2013 roku. Przypomnijmy, że stagflacja to spowolnienie gospodarcze przy utrzymującej się wysokiej inflacji. Rząd założył wzrost PKB na poziomie 2,2%, podczas gdy stopa inflacji miałaby jednocześnie wynieść 2,7%. Zatem w realnych wartościach gospodarka wg zaproponowanego projektu budżetu ma się kurczyć w 2013 roku. Dodatkowo, rzeczywista inflacja będzie wg mojej oceny o wiele wyższa, choćby ze względu na zaplanowane podwyżki cen energii w Polsce. A także wzrost cen żywności na świecie, efekt skoordynowanych planów UE i USA nieograniczonego dodruku pieniądza.
Rząd był w pełni świadomy, że budżet, który przedstawia nie zostanie zrealizowany. Świadczy o tym najdobitniej fakt, że przeforsował go na dzień przed ogłoszeniem danych GUS za wrzesień. Gdyby poczekał ten jeden dzień okazałoby się, że założenia budżetowe są po prostu śmieszne i niemożliwe do zrealizowania. Gospodarka bowiem wyhamowuje w zastraszającym tempie. Spada sprzedaż detaliczna liczona z miesiąca na miesiąc, a w ujęciu realnym również w stosunku rok do roku. Jednak to skala spadku zamówień w przemyśle, aż o 13% rok do roku warunkuje w sposób alarmujący przyszły stopień spowolnienia gospodarczego. Już teraz można przewidzieć, że wzrost PKB będzie znacznie niższy w trzecim kwartale niż budżetowe 2,2%, a w czwartym kwartale spadnie najprawdopodobniej w okolice 1%. Procesy gospodarcze mają swoją bezwładność. Wielce optymistycznym wydają się w związku z tym założenia, że gospodarka odbije się od dna już w drugiej połowie 2013 roku. Tak w mojej ocenie niestety nie będzie. Co jednak stanowi, że przedstawiony budżet, nierealny do wykonania, ma charakter mocno polityczny, więcej, dramatycznie szkodliwy dla Państwa. Rząd Tuska założył w nim realny wzrost (powyżej stopy inflacji) nakładów na administrację państwową przy jednoczesnym spadku wydatków na edukacje czy inwestycje. Wymowa tych zapisów jest w mojej ocenie jednoznaczna. Mówiąc dosadnie: „rządzący wszem i wobec ogłosili, że będą trzymać się koryta za wszelką cenę, nawet za cenę przekupstwa”. Czy administracja publiczna da się na tę obietnicę nabrać? Źle bardzo, świadczyłoby to o stanie kraju, a wręcz zawyrokowało o podważaniu filarów naszej państwowości. Bowiem już teraz można zaobserwować powrót podziałów na „my i oni”, które dobrze jeszcze pamiętamy z czasów komuny. Taki rozwój sytuacji prowadzi zawsze do gnicia instytucji publicznych i organów państwa. Te zamiast zajmować się celami do których zostały konstytucyjnie powołane, ograniczą się wyłącznie do funkcji cerberów pilnujących, by rządząca krajem sitwa przypadkiem nie utraciła cennych stołków.

Więcej na: unicreditshareholders.com

Brak głosów