Po co nam państwo narodowe?

Obrazek użytkownika rewident
Gospodarka


  Od początku transformacji ustrojowej powtarzano nam, że rola państwa powinna być maksymalnie ograniczona. Miejsce regulatora miał zająć rynek, a konkretniej „niewidzialna ręka rynku", instytucje państwowe natomiast miały wycofać się margines życia społeczno-gospodarczego.

Taka argumentacja trafiała do bardzo wielu Polaków, gdyż w pamięci ludzkiej tkwił jeszcze obraz opresyjnego państwa, jakim była komunistyczna PRL. Z czasem jednak okazało się, że wyznawana przez liberałów koncepcja poczyniła straszne spustoszenia w życiu przeciętnego człowieka i była największym błędem poprzedniej dekady. Dziś, w okresie światowego kryzysu finansów, jesteśmy świadkami pogrzebu tej dziwnej ideologii.

Zacznijmy jednak od początku. W 1989 roku zwycięski obóz Solidarności powierzył władzę w państwie Leszkowi Balcerowiczowi, którego zadaniem było zduszenie hiperinflacji i umocnienie narodowej waluty. Profesor Balcerowicz odniósł sukces, ale koszty społeczne tej operacji były wręcz gigantyczne. Co więcej, walce z inflacją nie towarzyszyła budowa nowych, opartych na zdrowych zasadach instytucji państwowych. Wynikało to z niechęci elity Solidarności do dekomunizacji i lustracji oraz z powszechnie akceptowanego dogmatu o wyższości wszystkiego co prywatne nad tym co państwowe. Skoro każde państwo było z definicji chore, nie należało go reformować, tylko likwidować.

Oczywiście ta umysłowa aberracja po zetknięciu z twardą rzeczywistością przyczyniła się do zahamowania wszelkich reform ustrojowych, rozpanoszenia się korupcji i przestępczości zorganizowanej oraz ekonomicznej eksploatacji Polski przez jej zachodnich sąsiadów. Słabe państwo to oczywiście brak polityki gospodarczej, brak bezpieczeństwa energetycznego, rozrastająca się biurokracja (natura nie lubi próżni) oraz rządy kolegów „z dojściami". W czasie kiedy zamożne państwa zachodniej Europy wspierały swój narodowy kapitał, nasze elity pozostawiły wszystko w rękach „wolnego rynku". Historia kapitalizmu pokazuje, że sukces i bogactwo zdobywały te kraje, które były w stanie aktywnie, często nawet militarnie wspierać swoich handlarzy i biznesmenów. Te oczywistości nie docierały jednak do solidarnościowych polityków z ROAD, KLD czy UW.

Najbardziej niszczącym i kosztownym działaniem dla Polski i Polaków była prywatyzacja sektora bankowego. Wielokrotnie już pisano o konkretnych przykładach dziwnych, prowadzonych po cichu negocjacji, zakończonych sprzedażą państwowego banku za cenę dwuletniej dywidendy. Można policzyć ile mogliby zarabiać dziś lekarze i nauczyciele, gdyby miliardy złotych wypracowane przez sektor bankowy nie wypływały za granicę. Można by zapytać się dlaczego żaden z rozwiniętych krajów nie zgodził się na tak duży udział obcego kapitału w kluczowych dziedzinach gospodarki. Są to dziś już tylko pytania retoryczne i każdy zna na nie odpowiedź.

Po ostatnich wyborach „eksperci" popierający Platformę Obywatelską powrócili do swoich idee fixe i nawoływali do kontynuowania wyprzedaży tego wszystkiego, czego nasz biedny kraj nie pozbył się jeszcze w ciągu ostatnich dwóch dekad. Na szczęście nieudolne działanie rządu i jego lenistwo spowodowało trwałe spowolnienie również tego procesu. W końcu pojawił się kryzys systemu bankowego w USA, który szybko przywędrował do Europy. Ci wszyscy, którzy mieli usta pełne sloganów o potędze i błogosławionej roli rynku, nagle zamilkli. Niektórzy w sposób wręcz kabaretowy zaczęli wycofywać się ze swoich poglądów. Oczywiście nie wynika to z żadnej intelektualnej refleksji, tylko potrzeby chwili i czystego oportunizmu.

Pan Premier Tusk sam kilkukrotnie popierał ograniczenie roli państwa. W głowach posłów PO wciąż pokutują jakieś nonsensowne pomysły na decentralizację władzy i bliżej niedoprecyzowane koncepcje przekazania uprawnień samorządom. Zamiast wzmacniać państwo w jego podstawowych funkcjach, co ewentualnie pozwoliłoby na ograniczenie jego roli w niektórych sferach życia gospodarczego, mamy festiwal absurdu i zespół nieskoordynowanych działań niezwiązanych żadną strategią czy jakimś świadomym planem. Medialni rzecznicy rządu swego czasu popierali go w tym chocholim tańcu, dziś już chyba nawet im nie chce się o tym pisać.

Jeszcze raz okazało się, ze silne państwo narodowe może być jedynym gwarantem gospodarczej stabilności i rozwoju. Rynek to tylko żywioł, w którym wprawdzie manifestują się ludzkie ambicje i entuzjazm, ale bardzo często dominują ciemne strony ludzkiej natury takie, jak żądza zysku, chciwość i strach. Ważne, aby Pan Premier i jego przyboczni oraz dziesiątki ekonomicznych „autorytetów" III RP dobrze przyswoiły sobie lekcję ostatnich miesięcy. Nie naprawia już szkód, które wyrządzili Polsce. Może jednak przestaną się już tak często kompromitować wypowiedziami z pogranicza groteski i pure nonsensu.

 

 

Brak głosów