AKCJA "BURZA" AK Z" PAKTEM RIBBENTROP - BECK W TLE CZ.V OSTATNIA

Obrazek użytkownika Aleszumm
Kraj

AKCJA „BURZA” AK Z POLSKIM PAŃSTWEM PODZIEMNYM

                   FENOMEN II WOJNY ŚWIATOWEJ

            Z „PAKTEM RIBBENTROP - BECK” W TLE CZ.V

 

 

Już w początkowej fazie działań, na początku marca 1944 roku dowództwo dywizji nawiązało łączność z dowództwem regularnej armii sowieckiej. W wyniku pertraktacji z dowództwem armii sowieckiej ustalono zasady współdziałania taktycznego w walce przeciw Niemcom.

 

Dowództwo sowieckie wyraziło zgodę na respektowanie odrębności organizacyjnej oddziałów AK uznając, że jest to dywizja polska, która ma swoje władze w Warszawie i Londynie.

 

O rozmowach z przedstawicielami armii sowieckiej, przyjętych ustaleniach i warunkach, dowódca 27 WDP AK poinformował KG AK i prosił o akceptację porozumienia.

 

Depesza wywołała duże poruszenie w Komendzie Głównej AK, w Sztabie Naczelnego Dowódcy, a nawet w Rządzie RP. W tym okresie bowiem Rząd polski w Londynie nie utrzymywał żadnych stosunków z rządem Związku Sowieckiego.

 

Próby pośredniczenia Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych w sprawie nawiązania stosunków dyplomatycznych nie dawały rezultatu, a prowadziły jedynie do bezowocnych rozmów.

 

Tu zaś, na Wołyniu, na polu wspólnej walki doszło do porozumienia, które dawało szansę ożywienia stosunków politycznych między Rządem RP a Związkiem Sowieckim.

 

Oczywiście, daleko było jeszcze do rozwiązania podstawowych problemów w stosunkach między RP, a Związkiem Sowieckim, ale zarysowała się niewątpliwie szansa na uznanie przez Sowiety Armii Krajowej jako sojusznika w walce z Niemcami.

 

Udział 27 WDP AK w akcji „Burza” na Wołyniu i Polesiu miał także wymiar polityczny. Działania dywizji w ramach operacji kowelskiej, a później również na terenie Polesia, były demonstracją polityczno-wojskową, która miała dokumentować polskość Wołynia oraz udział żołnierza polskiego w jego wyzwoleniu.

 

Obecność dywizji na Wołyniu i jej walki z okupantem świadczyły o tym, że państwo polskie istnieje, działa i walczy, posiada legalne władze państwowe reprezentujące ciągłość niepodległego bytu państwowego RP oraz siłę zbrojną walczącą w Kraju.

 

Była zatem demonstracją przed światem suwerennych praw RP do ziem Wołynia. Niestety, wysiłek i ofiary żołnierza 27 WDP AK nie miały żadnego wpływu na rozwiązania polityczne.

 

Decyzje w tej sprawie zapadły na konferencji trzech mocarstw - Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Związku Sowieckiego w Teheranie, bez udziału przedstawicieli RP.

 

Stosunek Sowietów do formacji Armii Krajowej od początku był nieprzyjazny, a właściwie wrogi.

 

 

Regulowała go dyrektywa Stawki Naczelnego Dowództwa sowieckiego z 14 lipca 1944 r. o rozbrojeniu polskich oddziałów zbrojnych, podległych emigracyjnemu Rządowi polskiemu.

 

Zgodnie z powyższą dyrektywą rozbrajano wszystkie napotkane oddziały AK, aresztując i wywożąc do obozów w głąb Związku Sowieckiego kadrę, a nawet żołnierzy.

 

Spotkało to także 27 WDP AK. Nie pomogło powoływanie się na wspólne walki stoczone na Wołyniu i Polesiu. 25 lipca 1944 roku 27 WDP AK przestała istnieć jako jednostka wojskowa.

 

27 WDP AK była największą jednostką partyzancką, która od stycznia 1944 r. do lipca 1944 r. działała nieprzerwanie jako zwarty i zorganizowany związek taktyczny.

 

Zapoczątkowała akcję „Burza” i najdłużej realizowała jej założenia na Wołyniu i Lubelszczyźnie.

 

Była swoistym fenomenem nie tylko w polskim ruchu partyzanckim, ale w przebiegu całej II wojny światowej.

 

Prowadząc przez sześć i pół miesiąca uporczywe walki pokonała ponad 600 km. Na swoim szlaku bojowym, w sześćdziesięciu stoczonych większych bojach, poniosła znaczne straty wynoszące: 626 poległych, około 400 rannych, 195 wziętych do niewoli i 1320 zaginionych. Stanowi to 42 % strat w stosunku do pierwotnego stanu dywizji.

 

Oddziały dywizji zadały nieprzyjacielowi straty, które szacuje się na 700-750 zabitych, 900-1000 rannych i 348 wziętych do niewoli.

 

Czyny bojowe 27 WDP AK nie znalazły należnego uznania w powojennym 50-leciu. O walkach dywizji nie mówiło się, lub przedstawiano je w nieprawdziwym świetle.

 

Zadaję podstawowe pytania:

 

- Dlaczego w Polsce zataja się prawdę tych wydarzeń?

 

- Dlaczego nie wraca się dzisiaj do nich, również w szkołach, aby ta  cząstka historii walk o niepodległość Polski nie została zapomniana?

 

- Dlaczego te wydarzenia nie są przedmiotem edukacji w szkołach mających program historyczny?

 

- Dlaczego rozpowszechnia się książki typu” Obłęd „44”traktujące niegodnie wielki wysiłek narodowy „Powstanie Warszawskie”, które było kontynuacją akcji „Burza”?

 

- Na czyje zamówienie powstały podłe kłamstwa historyczne  „Obłęd „’44” i „Pakt Ribbentrop – Beck”?

 

- Czy nie wstyd Piotrowi Zychowiczowi młodemu autorowi – historykowi, iż  nie podąża śladami Władysława Filara, czy Jerzego Węgierskiego  wielkich polskich historyków AK, wielkich patriotów?

 

- Dlaczego Piotr Zychowicz w swoich publikacjach nie kontynuuje patriotycznych przekazów prof. prof. Węgierskiego, czy Filara?

 

Konkluzja autorska:

 

- Piotr Zychowicz obrał zatem inną linię „edukacji”, pisze oto bzdurne, kłamliwe, mityczne książki typu „Pakt Ribbentrop – Beck” czyli jak Polacy mogli u boku III Rzeszy pokonać Związek Sowiecki. Jak można posuwać się do takiej bzdurnej „edukacji”?

 

- Piotr Zychowicz w „Obłędzie ‘44” poniewiera wielką walką narodową i potwarza bohaterów tej walki Powstania Warszawskiego.

 

To nie są książki historyczne, to wypaczenie Wielkiego Wydarzenia jakim było Powstanie Warszawskie.  To stek podłych pomówień na wielkiego polskiego polityka, ostatniego Ministra Spraw Zagranicznych II RP Józefa Becka ]]>polski]]>ego, ]]>dyplomaty]]>, bliskiego współpracownika ]]>Józefa Piłsudskiego]]>, ]]>pułkownik]]>a ]]>dyplomowanego]]> ]]>artylerii]]> ]]>Wojska Polskiego]]>.

 

Szczytem niechlujstwa historycznego Piotra Zychowicza jest nazywanie Józefa Becka „naszym Don Kichotem” wmawiając mu „wielki blef” rzekomo przez Becka popełniony wiosną 1939 roku.

 

To bezczelne kłamstwo! Na tyle bezczelne, że „edukujące” odwrotnie proporcjonalnie do istotnych zamierzeń dyplomacji ministra Józefa Becka. Dowodem tego podłego zamysłu to przemówienie sejmowe pomawianego, cytowane przeze mnie w całości poniżej, wygłoszone właśnie wiosną 1939 roku !

 

„Pakt Ribenntrop – Beck” nie istniał!

 

Istniało zaś porozumienie pokojowe z Rzeszą niemiecką zawarte w 1934 roku. Układ polsko - niemiecki z 1934 r. był układem o wzajemnym szacunku i dobrym sąsiedztwie, i jako taki wniósł pozytywną wartość do życia naszego państwa, do życia Niemiec i do życia całej Europy, bez żadnych roszczeń czy ustępstw polskich w sprawie wolnego miasta Gdańska, czy t.zw.” korytarza”.

 

Oto prawda historyczna o rzekomym „pakcie Ribbentrop – Beck”:

 

Deklaracja polsko-niemiecka o niestosowaniu przemocy (zwana też niesłusznie deklaracją o nieagresji) − podpisana 26 stycznia 1934 r. w Berlinie przez Józefa Lipskiego i Konstantina von Neurath; doprowadziła do czasowej normalizacji i poprawy stosunków polsko-niemieckich w latach 1934–1939.

 

Deklaracja została podpisana, gdy Józef Piłsudski nabrał przekonania, że Francja jest coraz słabszym sojusznikiem Polski  i Polska musi sama unormować stosunki z Niemcami.

 

Bezpośrednio potwierdziła to odmowa Francji przyjęcia tajnej propozycji wojny prewencyjnej przeciw Niemcom w obronie postanowień traktatu wersalskiego, wysuniętej przez Piłsudskiego w 1933 roku. 

 

Piłsudski nie docenił Hitlera, którego uważał za racjonalnego, normalnego polityka. Ze strony Niemiec motywem układu była właśnie chęć niedopuszczenia do takiej akcji zbrojnej przeciw Niemcom w czasie, gdy były jeszcze niedozbrojone.

 

Hitler w tym okresie próbował ponadto skłonić Polskę do sojuszu z Niemcami wymierzonego w ZSRS.

 

 ]]>http://pl.wikipedia.org/wiki/Deklaracja_polsko-niemiecka_o_niestosowaniu_przemocy_z_26_stycznia_1934]]>

 

 

Z uwagi na stanowisko III Rzeszy dokument nie miał formy traktatu, lecz nie nazwanej umowy międzynarodowej, ratyfikowanej przez prezydenta RP i promulgowanej w Dzienniku Ustaw RP.  Wbrew krążącym pogłoskom (lansowanym zwłaszcza przez prasę francuską i sowiecką) dokument nie zawierał tajnych klauzul rozszerzających jego treść.

 

6 kwietnia 1939 roku minister spraw zagranicznych Józef Beck podpisał w Londynie dwustronne porozumienie polsko-brytyjskie o gwarancjach wzajemnej pomocy wojskowej na wypadek agresji niemieckiej. 

 

W tydzień później do tych gwarancji przyłączyła się Francja. 28 kwietnia Hitler przemawiając w Reichstagu uznał umowy Polski z Wielką Brytania i Francją za pogwałcenie polsko-niemieckiej deklaracji o nieagresji i za jej "anulowanie przez Polskę" (to samo według kanclerza dotyczyć miało brytyjsko-niemieckiego Traktatu o ograniczeniu zbrojeń na morzu z 18 czerwca 1935 "zerwanego z winy Wielkiej Brytanii"), co zostało przyjęte jako jednostronne zerwanie tego porozumienia przez III Rzeszę.

 

Polska strona podkreślała sprzeczność takiego posunięcia z tekstem Deklaracji normującym to następująco:  

 

Deklaracja pozostanie w mocy w ciągu okresu dziesięciu lat, licząc od dnia wymiany dokumentów ratyfikacyjnych.

 

W razie, jeżeli żaden z Rządów nie wymówi jej na sześć miesięcy przed upływem tego okresu czasu, zachowa ona w dalszym ciągu moc; potem jednak każdy Rząd będzie mógł ją wymówić w każdym czasie z terminem sześciomiesięcznym.

 

Tym samym układ ten obowiązywał nadal i został (wraz Paktem Antywojennym i polsko - niemiecką Konwencją o Arbitrażu zawartą w Londynie w 1925) złamany przez napaść na Polskę 1 września 1939 roku.

 

Po zawarciu umowy pokojowej  przez Polskę z Anglią w 1939 roku, układ został arbitralnie zerwany przez III Rzeszę.

 

Polska nie poszła na żadne ustępstwa terytorialne jak usiłuje to wmówić czytelnikom Piotr Zychowicz. Jest to blef niegodny dyplomowanego historyka.

 

„Tą rzeczą jest honor „jak podkreślił w zakończeniu swojego sejmowego wystąpienia min. Józef Beck, którego brak rzuca się w oczy  w  grafomańskich wypocinach Zychowicza w „Pakcie Ribbentrop  - Beck”.

 

Natomiast  istniał pakt Ribbentrop – Mołotow w swojej tajnej i jawnej części.

 

Józef Beck bronił granic Rzeczypospolitej i honoru Narodu Polskiego.

 

Piotr Zychowicz o tym nie wspomina nazywając politykę Becka „donkichoterią”. Takie prezentowanie ofiarnego męża stanu jest ubliżające polskiej racji stanu II RP jak i honoru narodowego.

 

W swojej książce paszkwilu „Pakt Ribbentrop - Beck” autor nie prezentując słynnego przemówienia Józefa Becka wygłoszonego 5 maja 1939 roku w Sejmie RP  i jest odpowiedzią  w ocenie prawdziwych historyków  na kłamliwe zamierzenia autorskie Zychowicza.

W międzyczasie, po gwarancjach Francji i Anglii, Niemcy naciskały na Polskę coraz mocniej w sprawie korytarza łączącego Prusy z resztą III Rzeszy. Odpowiedzią było przemówienie Józefa Becka w Sejmie RP  5 maja 1939 roku:

Oto pełny tekst przemówienia sejmowego Józefa Becka z dn. 5 maja 1939 roku:

 

„Wysoka Izbo!

 

Korzystam ze zebrania Parlamentu, ażeby uzupełnić pewne luki w mojej pracy, jakie miały miejsce w ostatnich miesiącach. Bieg wydarzeń międzynarodowych uzasadniałby może więcej wypowiedzi ministra spraw zagranicznych, niż moje jedyne expose’ w Komisji Spraw Zagranicznych Senatu.

 

Z drugiej strony, ten właśnie szybki bieg wydarzeń skłaniał mnie do odraczania deklaracji publicznej do czasu, w którym główne zagadnienia naszej polityki przyjmą bardziej dojrzałą formę.

 

Konsekwencje, wynikające z osłabienia zbiorowych instytucji międzynarodowych i z głębokiej rewizji metod pracy między państwami, które zresztą niejednokrotnie w Izbach sygnalizowałem, spowodowały otwarcie całego szeregu nowych problemów w różnych częściach świata. Proces ten i jego skutki dotarły w szeregu ostatnich miesięcy aż do granic Rzeczypospolitej. To, co najogólniej o tym zjawisku można powiedzieć, streszczam w określeniu, że stosunki między poszczególnymi państwami nabrały bardziej indywidualnego charakteru, więcej własnego oblicza. Osłabione zostały normy ogólne. Po prostu rozmawia się coraz bardziej bezpośrednio od państwa do państwa.

 

Jeśli o nas chodzi - zaszły wydarzenia bardzo poważne.

 

Z jednymi państwami kontakt nasz stał się głębszy i łatwiejszy, w innych wypadkach powstały poważne trudności. Biorąc rzeczy chronologicznie, mam tu na myśli w pierwszej linii naszą umowę ze Zjednoczonym Królestwem, z Anglią. Po kilkakrotnych kontaktach w drodze dyplomatycznej które miały na celu określenie zakresu naszych przyszłych stosunków, doszliśmy przy okazji mej wizyty w Londynie do bezpośredniej umowy, opartej o zasady wzajemnej pomocy w razie zagrożenia bezpośredniego lub pośredniego niezależności jednego z naszych państw. Formuła umowy znana jest panom w deklaracji premiera Neville Chamberlaina z dn. 6 kwietnia, deklaracji, której tekst został uzgodniony i winien być uważany za układ zawarty miedzy obydwoma Rządami. Uważam za swój obowiązek dodać tu, że sposób i forma wyczerpujących rozmów, przeprowadzonych w Londynie, dodają umowie wartości szczególnej. Pragnąłbym, aby polska opinia publiczna wiedziała, że spotkałem ze strony angielskiej mężów stanu nie tylko głębokie zrozumienie ogólnych zagadnień polityki europejskiej, ale taki stosunek do naszego państwa, który pozwolił mi z cała otwartością i zaufaniem przedyskutować wszystkie istotne zagadnienia, bez niedomówień i wątpliwości.

 

Szybkie ustalenie zasady współpracy angielsko - polskiej możliwe było przede wszystkim dlatego, że wyjaśniliśmy sobie wyraźnie, iż tendencje obu Rządów są zgodne w podstawowych zagadnieniach europejskich; na pewno ani Anglia, ani Polska nie żywią zamiarów agresywnych w stosunku do nikogo, lecz również stanowczo stoją na gruncie respektu dla pewnych podstawowych zasad w życiu międzynarodowym.

 

Równoległe deklaracje kierowników politycznych strony francuskiej stwierdzają, że jesteśmy zgodni miedzy Paryżem a Warszawą co do tego, że skuteczność działania naszego obronnego układu nie tylko nie może być osłabiona przez zmianę koniunktury międzynarodowej, lecz przeciwnie - że układ ten stanowić powinien jeden z najistotniejszych czynników w strukturze politycznej Europy.

 

Porozumienie polsko - angielskie przyjął pan kanclerz Rzeszy Niemieckiej za pretekst do jednostronnego uznania za nieistniejący układu, który pan Kanclerz Rzeszy zawarł z nami w roku 1934.

 

Zanim przejdę do dzisiejszego stadium tej sprawy, pozwolą mi panowie na krótki rys historyczny.

 

Fakt, że miałem zaszczyt brać czynny udział w zawarciu i wykonaniu tego układu, nakłada na mnie obowiązek jego analizy. Układ z 1934 r. był wydarzeniem wielkiej miary. Była to próba dania jakiegoś lepszego biegu historii miedzy dwoma wielkimi narodami, próba wyjścia z niezdrowej atmosfery codziennych zgrzytów i szerszych wrogich zamierzeń, w kierunku wzniesienia się ponad narosłe od wieków animozje, w kierunku stworzenia głębokich podstaw wzajemnego poszanowania. Próba sprzeciwiania się złemu jest zawsze najpiękniejszą możliwością działalności politycznej.

 

Polityka polska w najbardziej krytycznych momentach ostatnich czasów wykazała respekt dla tej zasady.

 

Pod tym katem widzenia, proszę Panów, zerwanie tego układu nie jest rzeczą mało znaczącą. Natomiast każdy układ jest tyle wart, ile są warte konsekwencje, które z niego wynikają. I jeśli polityka i postępowanie partnera od zasady układu odbiega, to po jego osłabieniu, czy zniknięciu nie mamy powodu nosić żałoby. Układ polsko - niemiecki z 1934 r. był układem o wzajemnym szacunku i dobrym sąsiedztwie, i jako taki wniósł pozytywną wartość do życia naszego państwa, do życia Niemiec i do życia całej Europy. Z chwilą jednak, kiedy ujawniły się tendencje, ażeby interpretować go bądź to jako ograniczenie swobody naszej polityki, bądź to jako motyw do żądania od nas jednostronnych, a niezgodnych z naszymi żywotnymi interesami koncepcji stracił swój prawdziwy charakter.

 

Przejdźmy teraz do sytuacji aktualnej. Rzesza Niemiecka sam fakt porozumienia polsko - angielskiego przyjęła za motyw zerwania układu z 1934 r. Ze strony niemieckiej podnoszono takie, czy inne obiekcje natury jurydycznej. Jurystów pozwolę sobie odesłać do tekstu naszej odpowiedzi na memorandum niemieckie, która będzie dziś jeszcze będzie Rządowi Niemieckiemu doręczona. Nie chciałbym również zatrzymywać panów dłużej nad dyplomatycznymi formami tego wydarzenia, ale pewna dziedzina ma tu swój specyficzny wyraz. Rząd Rzeszy, jak to wynika z tekstu memorandum niemieckiego, powziął swoją decyzję na podstawie informacji prasowych, nie badając opinii ani Rządu Angielskiego, ani Rządu Polskiego co do charakteru zawartego porozumienia. Trudne to nie było, gdyż bezpośrednio po powrocie z Londynu okazałem gotowość przyjęcia ambasadora Rzeszy, który do dnia dzisiejszego z tej sposobności nie skorzystał.

 

Dlaczego ta okoliczność jest tak ważna? Dla najprościej rozumującego człowieka jest jasne, że nie charakter, cel i ramy układu polsko - angielskiego decydowały, tylko sam fakt, że układ taki został zawarty. A to znów jest ważne dla oceny intencji polityki Rzeszy, bo jeśli wbrew poprzednim oświadczeniom Rząd Rzeszy interpretował deklarację o nieagresji zawartą z Polską w 1934 r., jako chęć izolacji Polski i uniemożliwienia naszemu państwu normalnej, przyjaznej współpracy z państwami zachodnimi - to interpretacje taką odrzucili byśmy zawsze sami.

 

Wysoka Izbo!

 

Ażeby sytuację należycie ocenić, trzeba przede wszystkim postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Bez tego pytania i naszej na nie odpowiedzi nie możemy właściwie ocenić istoty oświadczeń niemieckich w stosunku do spraw Polskę obchodzących. O naszym stosunku do Zachodu mówiłem już poprzednio. Powstaje zagadnienie propozycji niemieckiej co do przyszłości Wolnego Miasta Gdańska, komunikacji Rzeszy z Prusami Wschodnimi przez nasze województwo pomorskie i dodatkowych tematów poruszonych jako sprawy, interesujące wspólnie Polskę i Niemcy.

 

Zbadajmy tedy te zagadnienia po kolei.

 

Jeśli chodzi o Gdańsk, to najpierw kilka uwag ogólnych. Wolne Miasto Gdańsk nie zostało wymyślone w Traktacie Wersalskim. Jest zjawiskiem istniejącym od wielu wieków, i jako wynik, właściwie biorąc, jeśli się czynnik emocjonalny odrzuci, pozytywnego skrzyżowania spraw polskich i niemieckich. Niemieccy kupcy w Gdańsku zapewnili rozwój i dobrobyt tego miasta, dzięki handlowi zamorskiemu Polski. Nie tylko rozwój, ale i racja bytu tego miasta wynikały z tego, że leży ono u ujścia jedynej wielkiej naszej rzeki, co w przeszłości decydowało, a na głównym szlaku wodnym i kolejowym, łączącym nas dziś z Bałtykiem. To jest prawda, której żadne nowe formuły zatrzeć nie zdołają. Ludność Gdańska jest obecnie w swej dominującej większości niemiecka, jej egzystencja i dobrobyt zależą natomiast od potencjału ekonomicznego Polski.

 

Jakież z tego wyciągnęliśmy konsekwencje? Staliśmy i stoimy zdecydowanie na platformie interesów naszego morskiego handlu i naszej morskiej polityki w Gdańsku. Szukając rozwiązań rozsądnych i pojednawczych, świadomie nie usiłowaliśmy wywierać żadnego nacisku na swobodny rozwój narodowy, ideowy i kulturalny niemieckiej ludności w Wolnym Mieście.

 

Nie będę przedłużał mego przemówienia cytowaniem przykładów. Są one dostatecznie znane wszystkim, co się tą sprawą w jakikolwiek sposób zajmowali. Ale z chwilą, kiedy po tylokrotnych wypowiedzeniach się niemieckich mężów stanu, którzy respektowali nasze stanowisko i wyrażali opinię, że to „prowincjonalne miasto nie będzie przedmiotem sporu między Polską a Niemcami” - słyszę żądanie aneksji Gdańska do Rzeszy, z chwilą, kiedy na naszą propozycję, złożoną dn. 26 marca wspólnego gwarantowania istnienia i praw Wolnego Miasta nie otrzymuję odpowiedzi, a natomiast dowiaduje się następnie, że została ona uznana za odrzucenie rokowań - to muszę sobie postawić pytanie, o co właściwie chodzi? Czy o swobodę ludności niemieckiej Gdańska, która nie jest zagrożona, czy o sprawy prestiżowe, czy też o odepchnięcie Polski od Bałtyku, od którego Polska odepchnąć się nie da!

 

Te same rozważania odnoszą się do komunikacji przez nasze województwo pomorskie. Nalegam na to słowo „województwo pomorskie”. Słowo „korytarz” jest sztucznym wymysłem, gdyż chodzi tu bowiem o odwieczną polską ziemię, mającą znikomy procent osadników niemieckich.

 

Daliśmy Rzeszy Niemieckiej wszelkie ułatwienia w komunikacji kolejowej, pozwoliliśmy obywatelom tego państwa przejeżdżać bez trudności celnych czy paszportowych z Rzeszy do Prus Wschodnich. Zaproponowaliśmy rozważenie analogicznych ułatwień w komunikacji samochodowej.

 

I tu znowu zjawia się pytanie, o co właściwie chodzi? Nie mamy żadnego interesu szkodzić obywatelom Rzeszy w komunikacji z ich wschodnią prowincją. Nie mamy natomiast żadnego powodu umniejszania naszej suwerenności na naszym własnym terytorium.

 

 

W pierwszej i drugiej sprawie, to jest w sprawie przyszłości Gdańska i komunikacji przez Pomorze, chodzi ciągle o koncesje jednostronne, których Rząd Rzeszy wydaje się od nas domagać. Szanujące się państwo nie czyni koncesji jednostronnych. Gdzież jest zatem ta wzajemność?

 

W propozycjach niemieckich wygląda to dość mglisto. Pan kanclerz Rzeszy w swej mowie wspominał o potrójnym kondominium w Słowacji. Zmuszony jestem stwierdzić, że tę propozycję usłyszałem po raz pierwszy w mowie pana kanclerza z dn. 28 kwietnia.

 

W niektórych poprzednich rozmowach czynione były tylko aluzje, że w razie dojścia do ogólnego układu sprawa Słowacji mogłaby być omówiona. Nie szukaliśmy pogłębienia tego rodzaju rozmów, ponieważ nie mamy zwyczaju handlować cudzymi interesami. Podobnie propozycja przedłużenia paktu o nieagresji na 25 lat nie była nam w ostatnich rozmowach w żadnej konkretnej formie przedstawiona. Tu także były nieoficjalne aluzje, pochodzące zresztą od wybitnych przedstawicieli Rządu Rzeszy. Ale, proszę panów, w takich rozmowach bywały także różne inne aluzje, sięgające dużo dalej i szerzej niż omawiane tematy. Rezerwuję sobie prawo w razie potrzeby do powrócenia do tego tematu.

 

W mowie swej pan kanclerz Rzeszy jako koncesje ze swej strony proponuje uznanie i przyjęcie definitywne istniejącej miedzy Polską a Niemcami granicy. Muszę skonstatować, że chodziłoby tu o uznanie naszej de jure i de facto bezspornej własności, więc co za tym idzie, ta propozycja również nie może zmienić mojej tezy, że dezyderaty niemieckie w sprawie Gdańska i autostrady pozostają żądaniami jednostronnymi.

 

W świetle tych wyjaśnień Wysoka Izba oczekuje zapewne ode mnie, i słusznie, odpowiedzi na ostatni passus niemieckiego memorandum, który mówi: „Gdyby Rząd Polski przywiązywał do tego wagę, by doszło do nowego umownego uregulowania stosunków polsko - niemieckich, to Rząd Niemiecki jest do tego gotów”. Wydaje mi się, że merytorycznie określiłem już nasze stanowisko.

 

Dla porządku zrobię resumé.

 

Motywem dla zawarcia takiego układu byłoby słowo „pokój”, które pan kanclerz Rzeszy z naciskiem w swym przemówieniu wymieniał.

 

Pokój jest na pewno celem ciężkiej i wytężonej pracy dyplomacji polskiej. Po to, aby to słowo miało realną wartość, potrzebne są dwa warunki : 1) pokojowe zamiary, 2) pokojowe metody postępowania.

 

Jeżeli tymi dwoma warunkami Rząd Rzeszy istotnie się kieruje w stosunku do naszego kraju, wszelkie rozmowy, respektujące oczywiście wymienione przeze mnie uprzednio zasady, są możliwe. Gdyby do takich rozmów doszło - to Rząd Polski swoim zwyczajem traktować będzie zagadnienie rzeczowo, licząc się z doświadczeniami ostatnich czasów, lecz nie odmawiając swej najlepszej woli.

 

Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest tylko jedna rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor”.

 

 

„Pakt Ribbentrop – Beck” jest książką typu „co by było, gdyby było”,” gdyby Hitler wygrał wojnę”.

 

Historyczna prawda jest taka, o jakiej Żychowicz nie wspomina, iż rząd Polski został oszukany przez koalicję aliancką i dlatego doszło do IV rozbioru Polski i popełnionych zbrodniach na Narodzie Polskim dokonanych przez wyimaginowanego przez Zychowicza „sojusznika” II RP Związek Sowiecki z Józefem Stalinem na czele i żydowskimi zbrodniarzami w Katyniu 1940. (patrz ]]>http://www.polskapartianarodowa.org/index.php?option=com_content&task=view&id=993&Itemid=46]]>   )

 

O tych zbrodniarzach żydowskiego NKWD dzisiaj się nie wspomina, bo można dostać w łeb salonową antysemicką maczugą. Już dostał tą salonową antysemicką maczugą w łeb Waldemar Łysiak. A cios wymierzył mu naczelny „Gazety Polskiej” Tomasz Sakiewicz.

 

Nie wolno również wspominać o zbrodniach Rad Żydowskich (Judenratach) w gettach niemieckich w Polsce bo można być oskarżonym o antysemityzm przez naczelnego ]]>www.salon24.pl]]> Igora Janke polskiego gruboskórnego salonowca.

 

Patrz:

 

]]>http://www.polishclub.org/2011/02/02/prof-jerzy-robert-nowak-zbrodnie-judenratw-i-policji-zydowskiej-1/]]>

 

]]>http://www.geopolis.radiownet.pl/publikacje/judenraty-w-gettach-wyniki-prac]]>

 

 

 

Dokumenty, źródła, cytaty:

 

]]>http://www.polskapartianarodowa.org/index.php?option=com_content&task=view&id=993&Itemid=46]]>

 

]]>http://pl.wikipedia.org/wiki/Akcja_%E2%80%9EBurza%E2%80%9D]]>

 

 

]]>http://www.polishclub.org/2011/02/02/prof-jerzy-robert-nowak-zbrodnie-judenratw-i-policji-zydowskiej-1/]]>

 

]]>http://www.geopolis.radiownet.pl/publikacje/judenraty-w-gettach-wyniki-prac]]>

 

]]>http://pl.wikisource.org/wiki/Przem%C3%B3wienie_J%C3%B3zefa_Becka_w_Sejmie_RP_5_maja_1939_r]]>

 

]]>http://pl.wikipedia.org/wiki/Deklaracja_polsko-niemiecka_o_niestosowaniu_przemocy_z_26_stycznia_1934]]>

 

 

prof. Jerzy Węgierski (Antek, Mak, Radosław) – historyk AK.

]]>http://pl.wikipedia.org/wiki/Jerzy_W%C4%99gierski]]>

 

Jerzy Julian Węgierski (ur. 13 lutego 1915 we Lwowie, zm. 4 czerwca 2012 w Katowicach) – polski uczony, pisarz i wojskowy, emerytowany profesor Wydziału Budownictwa Lądowego Politechniki Krakowskiej, wykładowca Politechniki Śląskiej i Politechniki Warszawskiej. Żołnierz ZWZ i AK, uczestnik powstania lwowskiego w ramach Akcji Burza. Wieloletni więzień syberyjskich łagrów. Autor dziewięciu książek i wielu artykułów naukowych oraz wspomnień z dziejów Lwowa w II wojnie światowej i historii ZWZ-AK-NIE Obszaru Nr 3 (Lwów).

Prawnuk prof. Karola Estreichera seniora (1827–1908), wieloletniego (1869–1905) dyrektora Biblioteki Jagiellońskiej i twórcy Bibliografii polskiej, którego córka Bronisława (1860–1933) wyszła za Wacława Domaszewskiego (1842–1918), a ich córka Stefania (1884–1978) jako żona Jerzego Węgierskiego (1883–1914) była matką (jako pogrobowca) Jerzego Juliana.

 

prof. Władysław Filar – historyk AK.

]]>http://pl.wikipedia.org/wiki/W%C5%82adys%C5%82aw_Filar]]>

 

 

Wiceprzewodniczący Zarządu Okręgu Wołyńskiego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej.

Władysław Filar niejednokrotnie krytykował ukraińskich historyków za ukazywanie nieprawdziwego obrazu rzezi wołyńskiej. Jego zdaniem wielu historyków z tego kraju niezgodnie z prawdą opisuje wydarzenie to jako "walki polsko-ukraińskie", "wojnę domową" lub "walki bratobójcze", które pochłonęły równą ilość ofiar po obydwu stronach i w których obie strony dążyły do wyniszczenia ludności strony przeciwnej. Filar podkreślał, iż takie interpretowanie wydarzeń nie przyczynia się do naświetlenia źródeł akcji antypolskiej ani jej motywów. Teorię o "wojnie polsko-ukraińskiej".

                                                                                                                                           KONIEC

 

 

 

 

                                                                 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 3.7 (4 głosy)