Rocznice, symbole, autorytety
Od 1989 roku mamy w III RP olbrzymi problem z symbolami, rocznicami i tak zwanymi autorytetami.
Powód jest prosty.
Komuniści zmuszeni przez Kreml posunąć się przy okrągłym stole o te 35% i skrupulatnie wyselekcjonowana opozycja, chcieli forsować te wydarzenia, które „odzyskanie niepodległości” i „upadek komunizmu”, uwzględnią i uwiecznią oba te środowiska.
Odgórne stanowienie rocznic, autorytetów i symboli kończy się wcześniej czy później ich odrzuceniem przez społeczeństwo.
Zawsze okrągły stół dla części rodaków będzie postrzegany, jako akt kolaboracji.
4 czerwiec 89, jako dzień „upadku komunizmu” to również jakiś komiczny wymysł z racji choćby tego, że po tej dacie prezydentem RP został dyktator i renegat Jaruzelski, a Kiszczak, szef komunistycznej bezpieki jak szef MSW spokojnie palił archiwa agentury.
Dokładnie trzy lata po „upadku komunizmu”, 4 czerwca 1992 roku mogliśmy się naocznie przekonać jak ci, „obalacze komunizmu” zgodnie wystąpili w obronie tajnych współpracowników PRL-owskiej bezpieki.
Owszem, 4 czerwca 89 mógłby być świętem wszystkich Polaków, którzy wtedy w bezprecedensowy sposób odrzucili w wyborach komunizm, ale pod warunkiem, że byłby to jednocześnie „dzień hańby polskich elit”, dla których ważniejsze było dochowanie umów z komunistami niż pójście za głosem własnego narodu.
Dzisiejsze problemy z docenieniem takich bohaterów jak rotmistrz Pilecki, Fieldorf „Nil”, „Warszyc”. „Łupaszka”, „Inka” i wielu, wielu innych to pokłosie dopuszczenia na przestrzeni tych dwudziestu lat do sejmowych debat i dyskusji medialnych na temat podziemia niepodległościowego, takich zatwardziałych komunistów jak na przykład Longin Pastusiak czy profesor Jerzy Wiatr, na którego ojcu, za współpracę z gestapo wyrok wykonała Armia Krajowa.
Po dwudziestu latach w społeczeństwie istnieją wątpliwości, kto był prawdziwym bohaterem i patriotą, Jaruzelski czy Kukliński.
Dzięki takim, a nie innym akuszerom narodzin III RP mamy do czynienia z przyjściem na świat Polski, jako dziecka specjalnej troski, które wymagać będzie długiej i kosztownej rehabilitacji z niepewnymi rokowaniami na normalność.
Największą tragikomedią jest uczynienie symbolem niemal wszystkiego, Pana Władysława Bartoszewskiego, niespotykanego wprost megalomana, którego pierś zdobi tyle orderów, że pozazdrościłby mu niejeden rosyjski generał.
Na jego wątłe, lecz żądne zaszczytów barki wrzucono ciężar, którego on udźwignąć niestety nie jest w stanie.
I tak najbardziej znanym w Polsce profesorem jest człowiek, który profesorem nie jest.
Symbolem ratowania Żydów przed holokaustem i organizacji „Żegota” nie jest Irena Sendler czy Zofia Kossak-Szczucka, założycielka Żegoty, lecz przygarnięty przez nią skromny asystent Bartoszewski.
Choć żyje jeszcze w Polsce garstka więźniów Auschwitz, których obozowa gehenna trwała długie lata, i dokonywano na niektórych z nich zbrodniczych eksperymentów medycznych, symbolem martyrologii jest nie, kto inny jak Władysław Bartoszewski, który po kilku miesiącach został z obozu zwolniony, co wówczas graniczyło z cudem.
Symbolem prawdziwego pojednania z Niemcami nie jest biskup Kominek, który na ten odważny gest zdobył się w czasach komunizmu, lecz Tadeusz Mazowiecki i oczywiście Władysław Bartoszewski.
Najbardziej znanym przez Polaków Powstańcem Warszawskim nie jest nikt, kto brawurowo walczył z bronią w ręku tylko znowu uniwersalny bohater Bartoszewski, który był wówczas adiutantem dowódcy placówki informacyjno-radiowej i nie brał żadnego, bezpośredniego udziału w walkach.
Jeżeli by zadać pytanie naszej młodzieży, kogo mogliby wymienić, jako najbardziej znanego akowca to bez wątpienia wskazaliby na „profesora Bartoszewskiego”.
Symbolem pomieszania i poplątania, w jakie wpędziły Polaków „nasze elity” niech będzie ostatni apel „intelektualisty- naturszczyka”, Władysława Frasyniuka o postawienie pomnika sowieckiemu generałowi w polskim mundurze, renegatowi, Jaruzelskiemu vel agent „Wolski”, który ma polską krew na rękach już od czasów zwalczania podziemia niepodległościowego po wojnie, w powiatach hrubieszowskim, piotrkowskim i częstochowskim.
Ten zdaniem Frasyniuka, „ojciec polskiej demokracji” kontynuował swoje „patriotyczne zadanie” strzelając do robotników na wybrzeżu i górników w kopalni „Wujek”.
Jeżeli marzenia Frasyniuka się spełnią to Polacy znowu dostana okazję do prób wysadzania pomników w powietrze, tak jak stało się swego czasu z „wiecznie żywym” Leninem w Nowej Hucie.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1049 odsłon