B I G – EU: Pogarda

Obrazek użytkownika wilre
Kultura
niedziela, 17 maja 2009

Eureko, czyli metka z ceną za autorytety
12 maja 2009
W minioną sobotę odbyła się europejska Parada Schumana. Było pięknie, jak na 1 maja. Dzieci szły z plakatami, wszyscy machali flagami, tłum ważnych polityków razem z całą mównicą wiozła ciężarówka. Megafony, transparenty, muzyka w stylu umpa-umpa, cheerleaderki, delegacje szkół podstawowych, czerwony lincoln kabriolet – jednym słowem Europa. Z portretów spoglądali ciepło ojcowie założyciele - Tadeusz Mazowiecki i Robert Schuman. Spontaniczność parady dorównywała entuzjazmowi pierwszomajowych pochodów. Nie czepiamy się, rozumiemy, że profesjonalnie zorganizowane masowe imprezy mają swoje prawa, nie ma w nich miejsca na niekontrolowane improwizacje.

Nasz przyjaciel obserwujący paradę z kawiarni hotelu Bristol (wystawili stoliki na zewnątrz!) w pewnym momencie zauważył „O! teraz wjeżdża… metka z ceną“. W tym samym momencie naszym oczom ukazał się wielki napis przez całą ciężarówkę „EUREKO“. Firma ta, znana głównie jako niedoszły właściciel PZU, jest głównym sponsorem imprezy. I co w tym złego? Nic, fajnie, że prywatne firmy nawet odnotowując setki milionów euro straty sponsorują dobre imprezy. Od dawna obserwujemy jak kolejne reklamy Eureko zalewają polskie media. Nie dziwi nas więc, że sponsoring Eureko rozciąga się daleko dalej. Coś tam zresztą o tym wiemy, ale to na inny wpis.

Na warszawskiej paradzie takich „metek z ceną“ było jednak bardzo, bardzo dużo. I w tym sęk. Napis „Eureko“ pojawiał się właściwie wszędzie. I trochę nas to niepokoi. Czy naprawdę dzieciom na paradzie proeuropejskiej trzeba rozdawać chorągiewki z portretem Tadeusza Mazowieckiego i wielkim napisem EUREKO (małymi literkami „europejska firma ubezpieczeniowa“). Nie EUROPA, ale EUREKO. Wpychanie dzieciom portretów Schumana i Mazowieckiego, którymi mają spontanicznie machać do tłumów samo w sobie nie jest naganne. Każdy ma prawo promować autorytety jakie uznaje i namawiać do tego nieletnich. Jakoś nam się jednak dziwnie zrobiło kiedy zauważyliśmy, że wszystkie te zachwycone majowym pochodem sympatyczne dzieciaki wymachują chorągiewkami z napisem „EUREKO“ a po drugiej stronie portretem… Mazowieckiego.

Tego samego dnia w „Gazecie Wyborczej“ ukazał się czołówkowy tekst z laudacją na cześć Tadeusza Mazowieckiego. Mamy taką refleksję. Może warto pewnych autorytetów nie rozmieniać na drobne? Może jeśli chce się wykreować autorytet to nie pozwalać dzieciom na wymachiwanie flagą gdzie po jednej stronie jest portret Mazowieckiego a po drugiej „metka z ceną“? Sponsorowi pewnie wystarczyłby jeden wielki napis albo kilka małych, ale ktoś pewnie był nadgorliwy. Jak dzieci dorosną to mogą mieć takie skojarzenia jak nasze pokolenie kiedy zorientowało się, że za spontanicznymi 1-majowymi imprezami stoi jakiś Wielki Brat.

PS. Tym, którzy się spodziewali po tym felietonie, że opublikujemy listę mediów i polityków żyjących w symbiozie z Eureko, możemy polecić jedynie przegląd tekstów z przed lat:
“BIG – prywatne państwo“, Ujawnienie umowy prywatyzacyjnej PZU”, Strategia ponad podziałami.
Minęło prawie 10 lat ale od tamtej pory niewiele się zmieniło.

http://blog.marazm.pl/?m=200905
**************

2008-01-10 09:31
Ciemny ludek kupi wszystko ...

Każdą
chamską propagandę mediów, każde jej przemilczenie ...
Przyjdzie jednak
dzień kiedy koryto się opróżni ...
Znikną darmowe szkoły i uczelnie ...
W szpitalu poproszą o karty kredytowe ...
Wtedy ciemny ludek się wścieknie
!!!
Komitetów już nie ma ...
Pierwsze więc, zapłoną redakcje
...

"Nad redakcją czarne chmury wiszą, za redakcją wiszą ci co
piszą"
:)
http://malibu.salon24.pl/84522,ciemny-ludek-kupi-wszystko


***************
07.05.2009 W prasie PiS na świecie źródło: Niezależna Gazeta Polska
Dzieje jednej kasety
To było jak na prawdziwym sensacyjnym filmie. I choć rzecz dotyczy polityki, nie był to żaden „political fiction”. To raczej paradokumentalny polityczny thriller. Jest w nim wszystko co potrzeba do „kina akcji”, ale na koniec nie ma napisów z nazwiskami aktorów, scenografów, kamerzystów i kierowników planu zdjęciowego. Ta rzecz zdarzyła się naprawdę.

W roli głównej wystąpiła tu pewna mała kaseta do reporterskiego dyktafonu, znaleziona w koszu na śmieci w rezydencji ambasadora jednego z krajów członkowskich NATO i UE. Ale zanim na niej coś nagrano i zanim odsłuchali ją nie ci ludzie co powinni była jeszcze prehistoria tej opowieści.

W autokarze na trasie Siemiatycze - Bruksela, kilka lat temu, znalazło się kilku młodych ludzi z głową na karku: powiedzmy Marek i powiedzmy Krzysztof. Mieli smykałkę do interesów i zaplecze w stolicy Belgii w osobach kuzynów i przyjaciół, którzy funkcjonowali tam już od lat, co w przypadku ludzi z Podlasia nie dziwi. W Brukseli szybko założyli firmę sprzątającą biurowce. Firma zatrudniała Polaków - była więc tania i konkurencyjna, a ponadto miała wyłącznie białych pracowników, więc cieszyła się względami na rynku wśród właścicieli biurowców i rezydencji, oficjalnie deklarujących brak jakichkolwiek rasistowskich uprzedzeń. Gdy pojawiły się oznaki kryzysu, polska firma tylko na tym skorzystała: cięto koszty wynajmu i sprzątania, a nasi byli bardzo elastyczni. Weszli więc jeszcze bardziej w obszar rezydencji dyplomatycznych. Do ambasad ich nie wpuszczano - względy bezpieczeństwa! - ale sprzątali już szereg ambasadorskich willi, zaś personel firmy czasem ze sprzątania przynosił niepotrzebne właścicielom gadżety. Wśród nich bywały CD z muzyką, ale też znalazła się owa kaseta. Dziewczyna, która wyjęła ją z kosza gabinetu pana ambasadora w owej rezydencji nie była szpiegiem, ale zwykłą gadżeciarą. Jednak już po kilkudziesięciu sekundach odsłuchiwania kasety, zrezygnowała. Zapis był bowiem po angielsku, a ona ledwie mówiła po francusku. Kaseta powędrowałaby pewnie - już definitywnie - do kolejnego kosza na śmieci, gdyby nie kompletny przypadek. Ów przypadek nazywał się powiedzmy Jurek, i był studentem z Warszawy (choć pochodził z Radomia). W ramach „dziekanki” przyjechał do Holandii i Belgii trochę pozwiedzać, trochę dorobić. On znał angielski, ale także interesowała go polityka. Przynajmniej na tyle, aby zrozumieć jak ważne jest to, co znalazło się w jego ręku tylko dlatego, że poszedł na imieniny do koleżanki mieszkającej w dzielnicy Ixelles. Owa koleżanka, bezskuteczny przedmiot westchnień, powiedzmy Jurka, była siostrą owej Magdy, sprzątaczki-gadżeciary.

Powiedzmy Jurek odsłuchał kasetę, dostał wypieków na twarzy i postanowił nią zainteresować kogoś, kto może zrobić z niej użytek. Jak postanowił, tak zrobił.

I tak czytelnicy NGP mogą dziś przeczytać tłumaczenie stenogramu rozmowy podczas lunchu w rezydencji ambasadora jednego z państw krajów członkowskich NATO i UE. Na taśmie nie wszystko jest czytelne - mikrofon nie zarejestrował jednakowo głosów dyplomatów z różnych części stołu. Stąd przerwy w stenogramie.

Oto zapis rozmowy:

Głos I: … bo, Panowie, powiedzmy sobie otwarcie, że czasem trzeba się spotkać w swoim, to jest w naszym, starym gronie. My się oczywiście spotykamy w ramach „27” (liczba państw - członków UE - przyp. RCz), ale trudno tam do końca mówić szczerze. Ci nowi, zwłaszcza Polacy, zamiast się, Panowie, cieszyć, że są z nami w salonie i jedzą nożem i widelcem przy głównym stole, cały czas czegoś chcą…

Głos II: No, to już się zmieniło. Może chcieli, może już nawet widzieli siebie jako tych rozgrywających, takich jak my, ale też przysiedli, kucnęli.

Głos III (ze śmiechem): No tak, nowy rząd zrozumiał, jak się zachowywać, żeby dostać trochę pochwał od zagranicznych dziennikarzy.

Głos I: … i żeby potem można to było przedrukować w kraju. Ale jednak do końca, nawet teraz przewidywalni nie są. Ich ambasador na co dzień jest miły i rozumie proporcje sił i wie jak jest urządzona Europa, ale po każdej wizycie tego prezydenta-bliźniaka dostaje, przepraszam, małpiego rozumu i ma znowu jakieś roszczenia i pytania jak 2–3 lata wstecz…

Głos IV: Słuchajcie, świetna ta ryba. Co to jest? Sola? Z tymi młodymi szparagami jest doskonała!

Głos V: No tak, Alan (Alan Thomas - ambasador Austrii przy UE - dop. RCz.), biedaku - wy nie macie w tej waszej Austrii morza. Wy dobrą rybę możecie tylko importować…

Głos II (chyba - dop. RCz.): A propos ryb. Ostatnio u naszego przyjaciela ambasadora Rosji, Władimira (Władimir Czyżow - ambasador Federacji Rosyjskiej - dop. RCz.), jadłem świetną rybkę, coś jak jesiotr… Bie…

Głos I: Bieluga (chodzi o bieługę - dop. RCz.) Ale wracając to przecież nie zwalajmy wszystkiego na Polaków. Nie możemy swobodnie porozmawiać o naprawie relacji z Rosją, zwłaszcza w kontekście naszych inwestycji w tym wielkim kraju i eksportu.

Głos VI: Z eksportem gorzej, bo kryzys. Rosja, Ekscelencjo, w ciągu roku 10 razy zmniejszyła obroty handlowe z zagranicą. Przerażające. Jak to w nas uderza…

Głos I: Racja, ale tym bardziej nie można Rosji dociskać kolanem do ściany. A jak tylko mówimy coś o realnym appeacement (znane pojęcie w dyplomacji wprowadzone przez brytyjskiego premiera Chamberlaina, gdy zawierał krótkowzroczne i krótkotrwałe porozumienie z Niemcami Hitlera w Monachium w 1938 r. - dop. RCz), to już nie tylko Polacy gardłują, ale też Bałtowie.

Głos VII: Małe to to, ta cała Estonia czy Litwa, a wypowiadają się jakby mieli jutro wypowiedzieć wojnę Kremlowi.

Ogólny śmiech.

Głos VIII: (nieczytelny zapis - dop. RCz) … i to zresztą z nowym prezydentem Obamą było ustalane…

Głos II: Ale ta „nowa” Unia nie nadąża. Oni nie wiedzą, że teraz jest silny, stabilny trójkąt: my, Unia, Moskwa i Waszyngton.

Głos I: No, nie wszyscy. Węgrzy rozumieją, Słowacy zrozumieli, polski premier też już grzeczny.

Głos III: Zdaniem nowego rządu nic nie może przeszkadzać w strategicznym ułożeniu sobie naszych relacji z Rosją. Na to naciska nasz przemysł, nasz biznes, to jest nasza przyszłość.

Głos I: No i to, Panowie, musimy przeprowadzić. Tu trzeba użyć wszelkich możliwych środków rozsądnych. Na przykład niedługo rozpocznie się dyskusja w Unii o podziale środków budżetowych na kolejną 7-letnią perspektywę finansową, począwszy od 2013. No i tu, mówiąc wprost, jest kij i jest marchewka. Nasi nowi partnerzy ze wschodniej Europy….

Głos III: Tylko nie mów do nich, że są ze wschodniej Europy (ogólny śmiech). Oni mówią, że są z Europy Środkowowschodniej.

Głos I: Tak, tak. Niech im będzie. Oni muszą zrozumieć, że my, stara, bogata Unia, kraje założycielskie, nie jesteśmy dojna krowa. Dajemy, ale wymagamy. Będzie większy zastrzyk finansowy, ale jak to mówił prezydent Jacques Chirac - zdrowie, Panie ambasadorze Francji, „santé!” - niech teraz skorzystają z okazji, żeby w sprawach Rosji siedzieć cicho.

Głos IV: No i też, Panowie, musimy wpływać na nich przez sytuację wewnętrzną u nich. Trzeba pomóc Tuskowi, no i temu nowemu premierowi na Węgrzech, premiera Fico ze Słowacji trzeba wreszcie przyjąć do Międzynarodówki Socjalistycznej, a nie głupio bojkotować…

Głos I: No tak, to jasne. Trzeba osłabiać bliźniaków w Polsce, ale z tym Klausem to jest problem. Z jednej strony…

Głos IX: Słuchaj Pierre (Pierre Sellal - ambasador Francji przy UE - dop. RCz.) możesz, kochany, podać trochę sosu? Wyśmienity sos… Wy to robicie czy sprowadzacie?

Głos I:…. Z jednej strony bowiem Klaus lubi Rosję, jest realistą, ma dobre relacje z Rosją, a z drugiej strony nie rozumie nas, nie rozumie Unii Europejskiej i przeszkadza, przeszkadza… Ale à propos Rosji, właśnie ich ambasador przesłał mi ich znakomity koniak. To, Panowie, przy cygarku, zapraszam.

Głos III: Musimy też grać to tak, aby jednak, Drodzy Koledzy, dbać o elementarne pozory. Ja tylko Panom przypomnę jak powstało największe mocarstwo świata - czyli USA. Otóż wzięło się to od wywalania transportu herbaty do oceanu w porcie w Bostonie, ponieważ brytyjskie kolonie, a dzisiaj Stany Zjednoczone - były niezadowolone brakiem partycypacji w zyskach i decyzjach politycznych ich dotyczących. Nie powtarzajmy więc błędów Brytyjczyków sprzed tych dwustu ponad lat.

Głos V: A tak konkretnie? Bo to przecież banały, Pan, wybaczy Ekscelencjo…

Głos III: Musimy dać im poczucie udziału w decyzjach i gronach kierowniczych. Każdy ma takie świecidełka na jakie zasługuje. Skoro były słoweński premier (Alojz Peterle - dop. RCz.) był w prezydium konwentu, który przygotował Konstytucję Europejską - co było i tak bez znaczenia - a teraz Łotysz jest wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej….

Głos I: Chyba Estończyk…

Głos II: Tak, tak Estończyk (Siim Kallas - dop. RCz.)

Głos III: No właśnie. Pamiętałem, że któryś z tych bałtyckich krajów. Teraz znowu dajmy coś bez realnego zastrzeżenia politycznego, ale nawet i spektakularnego.

Głos i: Na przykład szefa PE…

Głos III: No właśnie o tym chciałem powiedzieć. To zabawka. Dekoracja. Mój kraj to poprze. To nie jest żaden wpływowy instrument, ale to zadowoli ich ambicje…

Głos I: Na przykład Polaków.

Głos III: Choćby i Polaków.

Głos II: (zapis nieczytelny - dop. RCz.) … No i potem zrobimy oficjalne spotkanie z Polakami i tą całą resztą, żeby ich poinformować o ustaleniach. Zgoda?

Głos I: (zapis nieczytelny, dźwięk odsuwanych krzeseł - dop. RCz.)… No to przejdźmy, Panowie, do salonu, zapraszam na kawę, zapraszam na rosyjski koniak, na szkocką whisky, na grecką Metaxę. Niech żyje zjednoczona Europa! (śmiech, zapis się urywa).

Ile takich kaset nie zostało nigdy odnalezionych? Ale jedna wystarczy, aby dostrzec choćby zarysy kulis międzynarodowej gry sił i interesów.

Ryszard Czarnecki
Poseł do Parlamentu Europejskiego PiS/UEN
http://www.pis.org.pl/article.php?id=15062

Brak głosów