Nowy, genialny pomysł

Obrazek użytkownika mona
Kraj

W oczekiwaniu na ważniejsze sprawy - ja o prozie życia.

Nie wiem, czy Arłukowicz, proponując likwidację Centrali NFZ, wychylił nos poza wielkie miasta.

Pięknie wygląda zalesiona Polska z okna samochodu. Tych lasów jest mnóstwo. I mieszkają w nich - wyobraźcie sobie - ludzie.
Kiedy przyszedł rozkaz zalesiania, jeszcze w głębokiej komunie, najpierw laski były niegroźne, malutkie, ale któregoś dnia ludzie ocknęli się w dorosłym już lesie. Niektórzy, zwłaszcza ci niemający bliskiego sasiedztwa, po prostu się wyprowadzili, ale nie każdy mógł porwać się na budowanie nowego domu. Często w tych lasach pozostały całe wsie - i tak jest do dziś. Kiedy jadąc zobaczycie las, możecie być pewni, że nie jest on niezamieszkały. Są tam zarówno pojedyncze domy, jak liczne wsie - a w nich nieszczęśni pacjenci.

Wszystko, co poniżej, jest zmartwieniem nie dotyczącym aglomeracji, czy w ogóle - większych miast. Więc Wy z wielkich miast nie czytajcie, u Was to wygląda inaczej. Macie możliwości, żeby jechać i - przynajmniej - skląć idyjotę, który uparł się i odmówił pomocy lekarskiej osobie, która jej gwałtem potrzebuje.

Wiem, że naczelną zasadą tego nie - rządu jest spychanie odpowiedzialności na rozlicznych terenowych Aborygenów, czyniąc nie-rząd ( żeby nie wyszło na najstarszy zawód świata) niewinnym, a przeczystym jako ta lilia biała.

Za to w terenie dzieją się rzeczy straszne.
Na BanTuskStan nie liczę, ale może trafi mi się tu ktoś, kto będzie miał w niedalekiej przyszłości coś do powiedzenia.
Nie wolno pomarzyć? Przypadki chodzą po ludziach.

To właśnie rejonizacja jest rzeczą najgłupszą z możliwych. Likwidacja akurat jakiejś centrali nic nie zmieni. Ktoś i tak będzie musiał zarządzać całym bałaganem. No, chyba, że chodzi o kolejne "kręcenie lodów", czyli nowa czapa, potrzebna do upychania tam przeróżnych kumów.

Już kiedyś pisałam, jak to wygląda, ale pozwolę sobie przypomnieć: odziały NFZ zrobią wszystko, żeby - na ten przykład - wyłgać się od wysłania karetki o jeden krok poza swój "teren operowania".

Wszyscy zainteresowani załamują ręce i mówią wprost: "NFZ jest bezlitosny". Wierzę - to miejscowych się rozlicza, żeby nie - rząd mógł kombinować, jak nie dać kasy. Którą ma na in vitro, jak się okazuje, w co zresztą nie wierzę. Kolejna głupia wrzuta, mająca odwrócić uwagę, spacyfikować lewicę wszelkiej maści, etc.

Więc - na wszelki wypadek (w kwestii tych rejonizacyjnych rozliczeń) - stacje pogotowia dowcipnie "zapominają", że wezwana karetka ma o b o w i ą z e k przybyć i odwieźć poszkodowanego do najbliższego szpitala. Bez względu na przynależność terenową, bo przecież nikt o zdrowym rozumie nie będzie wzywał karetki z Wrocławia do chorego, który uległ wypadkowi gdzieś na mazowieckiej wsi.*

Tylko tyle - i aż tyle.

Oto leży na podłodze w moim domu staruszka, która upadając złamała nogę w podudziu. Jest styczniowa noc, śnieg, mróz.
Dzwonię na numer ratunkowy, łączą mnie z j a k ą ś stacją pogotowia ( znam tylko podany numer telefonu), która oznajmia mi, że "to nie oni, to koledzy" - i zapodaje mi kolejny numer.
I tak się przedarłam przez cztery numery ( odsyłające mnie do "kolegów"), zanim wpadłam na pomysł, żeby spytać, czy rozmowa jest nagrywana i podsunęłam krzyczacej staruszce mikrofon telefonu pod usta.
Zadziałało.

Moim problemem jest adres na granicy gmin, starostw, województw: to wszystko rozdziela mój płot.

Ale proszę sobie wrzucić jakąś mapę Polski z podziałem na gminy. Podejrzewam, że kilka milionów ludzi mieszka w miejscu, gdzie - nawet dla gminy - tam właśnie "diabeł mówi dobranoc".

I działają inne prawa.
Właśnie w takich miejscach wszystko działa po głupiemu, a te kilka milionów ludzi ma urwanie głowy.

Jeśli delikwent ma najbliższą przychodnię po drugiej stronie płota, czyli w innym województwie, płaci n.p. za rentgen ( tyle mam sprawdzone), wykonywany w miejscu, w którym mu się ten rentgen z urzędu przynależy( ze względu na miejsce zamieszkania), ponieważ jego aborygeński lekarz ma oczywiście kontrakt podpisany z tamtym, sąsiednim województwem.

Co ma do sprawy, gdzie lekarz ma podpisany kontrakt? Nie wie nikt.

Tyle, że przychodnia, należna mi z urzędu, leży w odległości 22 km od mojego domu, już niezależnie od tego, że przedzieram się, niemal cały czas, nieodśnieżoną, leśną drogą. Spróbujcie - z temperaturą, nie wiedząc, czy nie utkwicie w zaspie...

Równie dobrze nie dotrze wezwany lekarz, dla niego droga jest taka sama, jak dla mnie. Dotrze lekarz z tej najbliższej przychodni, która leży po "obcej" stronie mojego płota, ale...on jest z innego województwa, itd, itd, itd.

Pat.
W takich warunkach żyje wspomniane mnóstwo ludzi.

Oczywiście ze szpitala wypisano moją staruszkę po trzech dobach, bez zabiegu - i zaczęło się.
Spróbujcie wsadzić do samochodu osobę ze złamaną nogą...Co by się nie działo - potrzebna karetka. A przecież się dzieje, nie ma cudów - i za każdym razem rodzina i lekarze, ci miejscowi, aborygeńscy, proszą, przekonują, błagają i klną. Bez skutku.

Dopóki nie tupnął nogą lekarz, który - jakimś cudem - znał ten przepis - że pogotowie MUSI odwieźć do najbliższego szpiala. Czyli - najpierw dotrzeć do pacjenta, czego robić nie chce, choć te karetki transportowe ( tak się to nazywa) służą właśnie do przewozu określonych pacjentów.

Ale dalece nie wszyscy go znają, jak wynika z moich doświadczeń. Stacje pogotowia im zresztą nie podlegają, więc działają, jak im wygodnie. Mówią "nie" - i już. A w tych wsiach, jak wszędzie, jest wielu ludzi obłożnie chorych, których na potrzebny zabieg trzeba przewieźć do szpitala. Oczywiście proste zabiegi robi się na izbie przyjeć, natychmiast odsyła pacjenta do domu - i karuzela się kręci.

Nota bene - ten znający przepis lekarz ( i decydujący sią na użycie tego "bicza bożego") i tak mi kazał jechać do stacji pogotowia i wytłumaczyć rzecz na miejscu. "Przez telefon nie zadziała".
Czyli - jednak zła wola, nawet jeśli wynika ze strachu.

Rejonizacja dobrze robi rządowi, ma na kogo zepchnąć odpowiedzialność. Już nie wnikając, kto to ustrojstwo wymyślił - rzecz po prostu działa źle. Coraz gorzej.

Żeby nie było tak pesymistycznie - za to w naszych wiejskich przychodniach czujemy się jak w domu. Ludzie się znają, lekarze znają pacjentów i robią wszystko, żeby ułatwić im życie. NIE FUNKCJONUJĄ " WZIĄTKI" (Caps Lock zamierzony - naprawdę nie, choćby z tego względu, że wszyscy właśnie się znają i baaardzo pilnują "sprawiedliwości").

Dotyczy to zresztą wszystkich pacjentów, niekoniecznie zarejestrowanych. W terenie pełnym "daczowisk" zawsze może kogoś użądlić osa, może zachorować dziecko, może zdarzyć się wszystko, z czym nie potrzeba jechać do szpitala. Nie ma problemu.

Ostatnim przypadkowym pacjentem, którego dostarczyłam do mojej przychodni, był właśnie taki użądlony przez osę. Kiedy na miejscu dowiedziałam się, że nie ma nawet dowodu, nie ma nic poza prawem jazdy - już widziałam się w pełnej strachu drodze do najbliższego szpitala z pacjentem, u którego obrzęk powiększał się błyskawicznie.

A w życiu! Został obsłużony natychmiast i bez problemu. Przypadkowo był to pacjent, któremu przysługuje klinika rządowa.Co zresztą z jego prawa jazdy nie wynikało - w mojej przychodni nie jest znany. Nie było czasu, żeby tłumaczyć to personelowi, ale potrzeby też nie było.

Był "cały w skowronkach". Ale tyle - w służbie zdrowia - może: pozachłystywać się szczęściem...

Czasem, po dawnemu, czyli miejskim obyczajem, wolałabym wezwać lekrza prywatnie, ale są to działania bezskuteczne. Lekarz przyjedzie, ale w ramach obowiązków służbowych, selekcjonując kolejność według zgłoszonego stanu pacjenta.

Istni Judymowie, aż mnie czasem denerwuje...Ale bez nich byłby tu znacznie większy koszmar.

*Co do tej gwiazdki - z przepisów wynika, że karetka ma obowiązek odwieźć chorego do miejsca zamieszkania, więc może się zdarzyć, że pacjent zażyczy sobie jednak tej podróży z wspomnianej, mazowieckiej wiochy do szpitala we Wrocławiu, gdzie mieszka.
No, jeśli karetka przyjedzie.

Ot, mądrość prawodawców...

Brak głosów