[4 XI 2008] piniążki, Panie, piniążki!

Obrazek użytkownika Maciej Gnyszka
Blog

pieniążki, pieniążki

wystrzegam się generalizowania w oparciu o kryterium narodowościowe, ale poniższe rozważania aż proszą się o to, by rozpocząć je od sakramentalnych dla ętelektualistów z Czerskiej sformułowania „A, bo w Polsce, to...” albo lepiej: „Eeee, w tym kraju to...”.
Nie zacznę więc w ten sposób, ale proszę wiedzieć, że gdybym nie był sobą, tylko kimś innym – zacząłbym. Druga uwaga, zanim zacznę, jest tej materii, że tekst ów dotyczy zarówno konkretnej sytuacji, jak i rzeczywistości w ogóle. Być może nawet opisuje pewną ogólną właściwość natury ludzkiej.
Wyobraźmy sobie następującą sytuację – do jednego z blogerów przychodzi kolega i pogadawszy sobie chwilkę, przechodzi na temat jego bloga. Od słowa do słowa... pojawia się temat reklamy kontekstowej, która jest na blogu tego pierwszego. „No, i jak tam? Kiedy ostatnio kliknąłeś?” - pyta bloger. Kolega zaś na to: „Iiiii tam, ja u Ciebie nie klikam, Ty masz za dużo pieniędzy”.
Możemy sobie wyobrazić także i drugą możliwość odpowiedzi - „To u Ciebie są jakieś reklamy? No, cóż, korzystam z AdBlocka i ich nie widzę”.
Jakkolwiek jest, w obu przypadkach skutek jest podobny – bloger za swoją pracę (a umówmy się, że pisanie bloga, to forma publicystyki, niekiedy nawet aktywności artystycznej, społecznej, czy apostolskiej) nie dostaje wynagrodzenia, jakiego się spodziewał montując na swoim blogu reklamę kontekstową.
Druga sytuacja: istnieje sobie tygodnik OZON. Wspaniała gazeta, w końcu nowocześnie wyrażany katolicyzm zagościł na arenie tygodników opinii (poza jednoznacznie kojarzonymi „Gościem Niedzielnym” i „Niedzielą”), brawo dla redakcji! No, ale wiadomo, że zdobyć reklamę do tego typu gazety w domu mediowym będzie trudno... Dlaczego? Katolicy wciąż nie są postrzegani jako grupa konsumencka. Nawet jeśli... to niby dlaczego promować ich przedsięwzięcia? Wiele osób widzi to i stara się OZON propagować, kupuje dwa egzemplarze, zamawia komuś w prezencie prenumeratę... OZON w końcu upada.
Przykłady możemy mnożyć w nieskończoność – chyba jednak szczególnie po naszej stronie sceny publicznej. Tu jest strach przed pieniędzmi... Gdy w grę wchodzi zysk, przedsięwzięcie zazwyczaj zaczyna być postrzegane jako podejrzane. Z tego względu też najczęściej przedsięwzięcia organizuje się na zasadzie non-profit, co najczęściej kończy się tym, że po roku lub dwóch... ci, którzy wzięli w nich udział, dłużej już nie wytrzymują, następuje wypalenie, ludzi ogarnia zgorzknienie i poczucie bycia wykorzystanym. Nie chcę rzucać nazwiskami, ale w ten sposób z bardzo pożytecznej działalności musiało zrezygnować wiele zasłużonych osób, np. z kręgów pro-life.
Jak to się dzieje, że ludzie – choć zgadzają się co do idei, zakładają, że przedsięwzięcie utrzyma się samo, żywić się będzie powietrzem... Nie mnie diagnozować powody takiego stanu rzeczy, ale wiem jedno – nie jest to stan porządany. Bo nie dość, że ludzie sami stawiają sobie przeszkody na drodze do dobrobytu (iluż to ja skrupułów się nasłuchałem w rozmowach, które maskowały tak naprawdę strach, albo zwykły brak rozumnej odwagi w obliczu możliwości podjęcia ryzyka), to przekładają to na działania, które zdołały się wykluć. W ten sposób, choć katolicyzm w Polsce deklaruje dużo osób, nie doczekaliśmy się wciąż potężnych, katolickich instytucji intelektualnych, społecznych, politycznych.
Jest i druga warstwa zjawiska. Spychologia. Ludzie uwielbiają spychać obowiązek wspierania przedsięwzięć na bogatszych od siebie... „Taaaa... Kluska ma tyle kasiory, to mógłby fundnąć to, lub tamto.” Proszę mi wierzyć, ale wciąż nie mamy katolickiego Rockefellera w Polsce (pisałem o tym którymś razem, przy okazji debiutu wspaniałej, inspirującej książki „E-biznes jako sposób na sukces”, której jednym z bohaterów jest p. Paweł Królak, katolicki e-biznesmen z Lublina) – nawet gdybyśmy mieli, nie zdołałby sfinansować wszystkiego... a poza tym – zamiast rozporządzać pieniędzmi innych, bierzmy się lepiej za swoje.
Od ogółu wracamy do szczegółu. Co to wszystko ma wspólnego z gnyszkoblogiem i jego odnogami? Coś wspólnego ma. I proszę mi wierzyć... nie mam za dużo pieniędzy, ani tym bardziej czasu. Szczególnie w obliczu niedalekiego ślubu, związanymi z tym wydatkami i niedaleką koniecznością kończenia studiów. To, że pewne działania podejmuję, wynika po pierwsze z poczucia możliwości pełnienia powołania, po drugie z wiary w to, że te wysiłki przełożą się także na satysfakcję ekonomiczną, czyli ewangeliczną „zapłatę, której godzien jest robotnik”. Niestety, z tych samych powodów działalność będę musiał zakończyć, gdy okaże się, że moje przewidywania się nie sprawdzają, a potrzeby staną się na tyle pilne, by im podołać, przestanę mieć czas na cokolwiek innego. Tym samym dołączę do wielkiego grona tych, których działaniom wszyscy przyklaskiwali... a mało kto potrafił pomóc.
Czy naprawdę 10 zł miesięcznie na wsparcie domu samotnej matki to dużo? Czy kolejne 10 złotych miesięcznie na wsparcie portalu, który niesie w internet ortodoksję katolicką, to majątek? Czy rzeczywiście 5 złotych przelane co jakiś czas darmowym przelewem na konto blogera, którego lubię – to dużo? W sumie 25 złotych miesięcznie... Niecała złotówka oszczędzona dziennie... a mielibyśmy mniej powodów do narzekania. Pomijam tysiące innych sposobów, które polegają na skorzystaniu z jakiejś oferty za pośrednictwem strony, którą lubimy (np. przejrzenie reklam, czy produktów w których zakupie pośredniczy)...
Nieraz wystarczyłoby wyłączyć AdBlocka, a wiele wartościowych stron mogłoby się szybciej rozwijać dzięki wpływom z klików w reklamy. Poddaję to pod rozwagę. Mała sumka dla jednej osoby znaczy niewiele, jednak duża ilość małych sumek, to konkretna pomoc – proszę w to uwierzyć, porzucić przywiązanie do poczucia bezradności... i brać się do roboty! Wszystko, co otrzymujemy – nawet za darmo – kosztuje przynajmniej czyjąś pracę i czas. myśl na tę część dnia
Zjednocz się z Wolą Bożą... a wówczas przeciwności przestaną być przeciwnościami.
św. Josemaria Escriva, Kuźnia, nr nr 812

SKIN = "black";

Brak głosów

Komentarze

macie Panowie konto? :)

Vote up!
0
Vote down!
0
#7054

Wiele rzeczy da się zrobić wspólnymi siłami i nakładem wolnego czasu i odrobiny chęci. Są jednak takie, które wymagają pewnych nakładów finansowych - taki już jest ten świat.

Poruszył Pan istotny problem, charakterystyczny dla przedsięwzięć organizowanych przez ludzi uczciwych, z jakąś konkretną misją wybiegającą dalej niż dbanie o swoje cztery litery. Jako że zasadniczo dzisiejszy świat kręci się wokół pieniądza i osobistych korzyści. Jako że każdy stara się jak najwięcej wyrwać dla siebie nie patrząc na innych, wszelkie rzeczy związane z zarabianiem (obojętnie czy o charakterze profit czy non-profit) ludzie tacy wolą omijać by nie stworzyć pozorów oszustwa i nie narazić swojej wiarygodności. Nie ma bowiem nic bardziej wiarygodnego od bezinteresownej rady czy pomocy. Takie przewrażliwienie nie jest pozbawione logicznego uzasadnienia. Z drugiej strony nic na tym świecie nie ma za darmo i człowiek uczciwy, filantrop, nie może liczyć na wzajemność pazernego świata - kasa musi być i się przydaje.. Inny problem to możliwość konkurowania z głosem fałszu, za którym stoją spore nakłady finansowe.. Bezinteresowność niewspomagana finansowo nie stworzy zauważalnej przeciwwagi głosu prawdy dla wielkich koncernów medialnych patrzących na zysk.. Trzeba się wspierać - popieram;)

Vote up!
0
Vote down!
0

Podczas kryzysów – powtarzam – strzeżcie się agentur. Idźcie swoją drogą, służąc jedynie Polsce, miłując tylko Polskę i nienawidząc tych, co służą obcym.

#7061