[5 XI 2008] pinionżki, Panie, pinionżki... komentarze i odpowiedzi

Obrazek użytkownika Maciej Gnyszka
Blog

Pinionżki, Panie, pinionżki... komentarze i odpowiedzi
wczoraj posypały się komentarze – wbrew pozorom nie na temat rozstrzygnięcia konkursu aborcyjnego, tylko na temat tekstu dot. wspieractwa. Nie wiedziałem co zrobić, ale w końcu uznałem, że ta wymiana zdań może być ważna także dla innych Czytelników.

Odpowiadam na dwa komentarze – miss gender, oraz siusiaka.
MISS GENDER:
"Kolega zaś na to: „Iiiii tam, ja u Ciebie nie klikam, Ty masz za dużo pieniędzy”"dokładnie to samo myślę i jeszcze nigdy, od kiedy tu zagladam nie kliknelam na nic, te Twoje prośby o kasę są poprostu bezczelne!!!----------------------------------------------
Miss gender, będę odpowiadał krótko, żeby nie było, że zapodaję masło maślane. Odpowiedź na ten akapit jest lakoniczna – albo nie jestem dość „bezczelny”, albo jesteś zbyt delikatna, albo rzeczywiście wypisuję tu dyrdymały niewarte uwagi, albo masz małą wyobraźnię. Wymienione czynniki mogą współwystępować.
"werki sorki" ale nie oszukujmy się, jesteś osobą zamożną i Twoja postawa jest jak dla mnie poprostu nie na miejscu!! wogole mi przez myśl nie przeszło, żebym ja mogła napisać takie banialuki, choć jestem pewna, że materialnie jestem w gorszej sytuacji niz takie "bananowe dziecko" jak Ty----------------------------------------------
Po pierwsze – mówmy tu o wyobrażeniach, będziemy bliżsi prawdy. Domyślam się, że Miss Gender nie ma wtyczki w Urzędzie Skarbowym, bo gdyby miała... stwierdziłaby raczej, że moi Rodzice są zamożni, ja natomiast do tej grupy nie należę. Wręcz przeciwnie.
Po drugie – nie rozumiem sformułowania „bananowe dziecko” i nawet mogę troszkę poudowadniać, że nim nie jestem, co chyba ludzie mnie znający potwierdzą. Czy bananowe dziecko, to ktoś kto w domenie sprzętu muzycznego zatrzymał się na etapie walkmana odziedziczonego po siostrze? Czy jest to ktoś, kto w kinie był ostatnio trzy lata temu, a poprzednio dwa lata wstecz? Czy jest to wreszcie ktoś, kto przez więcej niż połowę swojego życia (dane aktualne) dodzierał ciuchy po siostrze? Dorzućmy więcej – czy jest to ktoś, kto pracowicie oszczędzał od Komunii, podczas gdy jego koledzy kupowali sobie wypasione komputerki, pegasusy, play stationsy, i in.? Czy „bananowym dzieckiem” nazwiemy osobę, która pierwszy komputer dostała pod koniec podstawówki, podczas gdy koledzy mieli pod koniec przedszkola? Czy bananowym dzieckiem jest osoba, która wymienia trzy pary swoich butów najczęściej raz na cztery lata? Choć mógłbym podobne cechy wymieniać w nieskończoność... pokuszę się o tezę tymczasową - jeśli tak zdefiniujemu „bananowe dziecko”, to rzeczywiście jestem „bananowym dzieckiem” z krwi i kości.
Ale bądźmy świadomi, że ta definicja „bananowego dziecka” jest równoznaczna z przeczeniem popularnego znaczenia „bananowego dziecka”.
Po trzecie – co to w ogóle ma do rzeczy? Nie jestem bolszewikiem i nie mam nic przeciwko, jeśli ktoś ma więcej ode mnie. Więcej – gdy mam okazję, staram się takim osobom pomagać. Jeśli mnie brakuje w jakiejś dziedzinie zdolności albo szczęścia, nie mam nic przeciwko, że komuś ich nie brakuje i jeśli mam okazję mu pomóc, pomagam. W ten sposób np. pomagam rozwijać parę przedsięwzięć moich znajomków. Niech mają jak najwięcej. Tym bardziej jeśli wiem, że są porządnymi ludźmi.
poprostu nie wypada pisac takich rzeczy kiedy sie wie że inni maja nieporównywanie gorzej!-------------------------------------
ponownie – co to ma do rzeczy? Ponownie także - nie jestem bolszewikiem i nie uważam tego za oczywiste. Nie jestem także psem ogrodnika. Źle jest bowiem, gdy sami nie pomagając nikomu, uniemożliwiamy innym pomaganie... Jeśli nie wspieram np. Fundacji św. Mikołaja, chociażby przez kliknięcie w reklamę (co mnie nic nie kosztuje - mnie reklama interesuje, zapoznaję się z nią, zdobywam wiedzę o ofercie reklamodawcy, a ten kto ją emituje, zdobywa środki na działalność), tym samym uniemożliwiam jej pomaganie innym. Paradoksalnie więc, choć wycieram sobie gębę tymi, którzy mają niporównanie gorzej, działam na ich szkodę.
Zresztą... tym, którzy mają ode mnie gorzej, pomagam jak mogę. No, ale nawet jeśli miss gender pracuje w urzędzie skarbowym, nie dowie się o tym, bo zawsze gubię zaświadczenia o darowiznach i ich nie dołączam.
a argument, że mam Ci płacic za to co piszesz rozbawił mnie maksymalnie!! chyba w główce Ci sie poprzewracało!!
--------------------------------------------
ależ wcale nie musisz płacić – bez względu na to, czy Ci się podoba to, co tu piszę, czy nie. Chciałem zwrócić Ci uwagę na możliwości współtworzenia rzeczywistości, które masz, a które sama przed sobą zamykasz – bądź co bądź, jesteś idealną ilustracją tego, co opisałem wczoraj. Dotyczy to zarówno mojego bloga, jak i tysięcy o niebo poważniejszych inicjatyw.
Ostatecznie zaś – pewnej delikatności. Tak, właśnie delikatności, bo trzeba jej, by np. zdać sobie sprawę z tego, że np. forum internetowe na którym działam – kosztuje. Jeśli założył je mój kolega (mówię np. o wielodzietni.org), to ja wiem, po co są te reklamy. I wiem także, że będzie starał się je prowadzić dopóty, dopóki naprawdę zabraknie mu kasy... wiem, że do tego dokłada, traci na to czas i pieniądze, a to ma dla mnie wartość! I z czystej delikatności robię wszystko, by zwracało mu się jak najwięcej, podsyłam niekiedy jakieś podręczniki marketingowe, staram się każdej potencjalnie zainteresowanej osobie opowiedzieć o forum. On o to rzadko prosi, ale powinien częściej – wykonuje wspaniałą robotę. A ludzie niestety często uważają, że to wszystko nic nie kosztuje i im się należy. To najlepsza droga do zakończenia sprawy. Czy do tego dążą zadowoleni użytkownicy? Nieświadomie, niestety tak.
W związku z tym, albo nie są zadowoleni – wówczas dają jasny sygnał do zamknięcia, bądź jakiejś reformy forum, albo są zadowoleni, tylko brak im pewnej delikatności. Nie ma nic złego w przypomnieniu im o takiej możliwości. Jest to rzecz słuszna i uczciwa.
no, ale Maciek jako osob reprezentująca mentalność "najmadrzejsza baba we wsi" odpisze mi jakies "masło maślane", bo rozmowa z nim to jak "grochem o ścianę";D------------------------------
abstrahując od tego, jaką mam mentalność, jeśli wygłaszam jakiś pogląd, to robię to dlatego, że żywię przekonanie, że jest słuszne. Słusznej tezy, gdy jest atakowana – broni się, aż do momentu gdy jest obalona.
pozdr,miss gender:)
-------------------------miss, Ty się jeszcze nie przedstawiłaś, ale chyba wiem kim jesteś... :)
SIUSIAK:
Czy to cytat ze mnie? Chyba tak :] Paniegrzyzgo, odblokowali konto na googlu? Wyłączyłem adblocka na Pańskiej stronie z ciekawości i znowu są! Jestem nie na czasie. Kiedyś klikałem regularnie, to zablokowali…
------------------------Nie wywołujmy gugla z lasu. Cytat nie z Kolegi, ale rzeczywiście tego typu teza też padła z owych ust! Jednak w chwili pisania posta, miałem na myśli kogo innego.
Mimo że to chyba cytat ze mnie i mimo, że używam adblocka, nie zgadzam się z Przedmówczynią.
--------------------------
jak widać, nie każdy jest bolszewikiem...
To, czy klikniesz czy nie, powinno zależeć wyłącznie od tego, czy podoba Ci się to, co przeczytałaś/zobaczyłaś na stronie — czy czujesz się odbiorcą usługi, jaką dostarcza Gnycha. Stan kiesy usługodawcy nie powinien tu być czynnikiem (zwłaszcza, że niekoniecznie Twoja wiedza musi być akuratna). Poza tym mowa tu jest o klikaniu, które Cię naprawdę nic nie kosztuje! Trochę czasu być może, ale to są sekundy – jeśli masz czas komentować jakieś blogi, to i na kliknięcie powinno wystarczyć ;)
----------------------------------
Zgadzam się w całej rozciągłości, zaznaczę jeszcze, że reklama, którą widzę, powinna mnie interesować – tak, aby reklamodawca na tym nie tracił (w końcu to on płaci za akcję). Chodzi jedynie o świadomość własnych możliwości.
Co napisawszy wyłączam adblocka na tej stronie i znowu czasem kliknę, jak dawniej. Chociaż ta reklama NEXTO zasłaniająca róg to mnie akurat mocno denerwuje...
-----------------------------------wywalę tego widgeta, bo już nie działa, poza tym.
Ale. Ale muszę przyznać, że uderzanie w Twoim przypadku w argument braku kasy jest trochę nie na miejscu.
--------------------------------
No... tu też mówmy lepiej o wrażeniu. Poza tym – brak kasy jest relatywny zarówno do kosztów stałych oraz zamierzeń, które się ma. Koszty stałe mam niskie, natomiast zamierzenia duże. Odnoszę więc do tego „brak”, bądź „nadmiar” kasy. Na jedzenie, bilet i gazetę raz w tygodniu starcza, ale czy to powienien być punkt odniesienia?
To samo tyczy się tego cienia pretensji, który można wyczuć w Twej notce.
---------------------------------
To tylko leciutki cień, serio. W tekście poruszałem na przemian kwestie ogólne i szczegółowe, te pierwsze bardziej mnie emocjonują. Naprawdę boli mnie to, gdy widzę, co dzieje się w pro-life'ie. Odchodzą zgorzkniali bardzo porządni, zasłużeni ludzie... każdy chwalił ich działania, prawie nikt nie pomógł. Tak dłużej nie można, to jest nieuczciwe. Takich bohaterów jest setki. Gdyby każdy kiwnął palcem, nie musieliby ponosić takich ofiar, szczególnie że powołany do tego jest każdy. Myślę, że mogłeś odnieść wrażenie, że te emocje wiążą się z blogiem. Mój blog to pikuś, ale też traktuję go poważnie.
Ja rozumiem, że brak w Polsce dobrego amerykańskiego zwyczaju, że proszenie „Donate!” jest czymś naturalnym i spotyka się z hojnym odzewem, jeśli tylko proszący jest pozytywnie oceniany za to co oferuje. Ale zwracam uwagę, że to proszenie jest zawsze pokorne i pozbawione roszczeniowości. Owszem, w trudnej sytuacji można powiedzieć: „Zapłaćcie proszę, żebym mógł dalej prowadzić tego bloga”, ale nigdy: „Jak nie zapłacicie, to przez was będę musiał bloga zamknąć!”.---------------------------------------------W USA może i wystarczy pokornie poprosić. W Polsce musisz zbankrutować, by ludzie uznali, że cholercia szkoda, że to przedsięwzięcie upadło. Tak było z OZONem, tak jest z Radiem Józef. Tak jest z polskimi bogatymi katolikami - „Jesteście bogaci, to dawajcie cholera kasiorę, bo my jesteśmy biedni, a cel szczytny, ale na satelitę, duperele, kasę mamy”. Pora się obudzić, generalnie rzecz ujmując.
Sławomir Sierakowski wrócił właśnie z wycieczki po USA, skąd przywiózł walizkę pieniędzy na nowy, lewicowy think-tank. A my sobie zwalajmy ciągle robotę na kilku zapaleńców i pieniądze, które jeszcze mają (z naciskiem na "jeszcze" - bowiem zarówno pieniądze, jak i zapał tych ludzi się kończy). Tak to wygląda po naszej stronie. To jest real, bolesny real, o którym byc może nie każdy wie, bo się nie udziela, wobec czego uznałem za stosowne o tym przypomniec, bądź poinformowac na czym stoimy. Jak to powiedział mój kolega - „W Polsce, dokądkolwiek pójdziesz po naszej stronie – jako działaczy, organizatorów, sponsorów, spotykasz tych samych ludzi”.
Zresztą... o tym, że mam trudniejszą sytuację, pisałem już w lipcu, gdy skończył mi się wyborny kontrakt w firmie, w której pracowałem. Oj, coś nie uważaliście, mister siusiak!
No i mieszkamy w Polsce jednak. Mentalności/zwyczajów ludności Pan nie zmienisz, choćbyś się skichał. Pewnie, próbować można, ale w międzyczasie trzeba się zająć czym innym, co o tej ewentualnej zmiany nie jest uzależnione…
-----------------------------------
oj, gdybym nie robił inaczej, byłoby marnie. Co bynajmniej nie oznacza, że stan średniej marności jest stanem pożądanym.
resume
Jako resume tej długaśnej pisaniny, proponuję opowiastkę. Otóż, rozmawiałem niedawno z prezesem pewnego potężnego stowarzyszenia katolickiego, które potrafi pozyskiwać pieniądze na swoją wspaniałą działalność inaczej, niż obdzierając ze skóry i szantażując moralnie kilku katolickich biznesmenów w okolicy (tak to najczęściej wygląda). Sponsorów stowarzyszenie ma dziesiątki tysięcy. W związku z tym, często padają podobne argumenty do tych powyżej – że każą sobie płacić za działalność, że zmuszają ludzi do dawania kasy, że są nieszlachetni, że nie działają z nieczystą intencją, etc. Na moje pytanie o to zjawisko, odpowiedział krótko: „Wie Pan, to jest tak. Ci, których nasza działalność nie obchodzi, po prostu nas ignorują. Ci, którzy wiedzą, że robimy dobrze, albo płacą... albo wymyślają niestworzone historie, by uzasadnić to, dlaczego nas nie wspierają.”Jako rozszerzenie rozważań, polecam jeszcze cytat z Pana Gawriona, jednego z autorów serwisu niepoprawni.pl, który w komentarzu pod moim wczorajszym postem napisał tak: Wiele rzeczy da się zrobić wspólnymi siłami i nakładem wolnego czasu i odrobiny chęci. Są jednak takie, które wymagają pewnych nakładów finansowych - taki już jest ten świat.
Poruszył Pan istotny problem, charakterystyczny dla przedsięwzięć organizowanych przez ludzi uczciwych, z jakąś konkretną misją wybiegającą dalej niż dbanie o swoje cztery litery. Jako że zasadniczo dzisiejszy świat kręci się wokół pieniądza i osobistych korzyści. Jako że każdy stara się jak najwięcej wyrwać dla siebie nie patrząc na innych, wszelkie rzeczy związane z zarabianiem (obojętnie czy o charakterze profit czy non-profit) ludzie tacy wolą omijać by nie stworzyć pozorów oszustwa i nie narazić swojej wiarygodności. Nie ma bowiem nic bardziej wiarygodnego od bezinteresownej rady czy pomocy. Takie przewrażliwienie nie jest pozbawione logicznego uzasadnienia. Z drugiej strony nic na tym świecie nie ma za darmo i człowiek uczciwy, filantrop, nie może liczyć na wzajemność pazernego świata - kasa musi być i się przydaje.. Inny problem to możliwość konkurowania z głosem fałszu, za którym stoją spore nakłady finansowe.. Bezinteresowność niewspomagana finansowo nie stworzy zauważalnej przeciwwagi głosu prawdy dla wielkich koncernów medialnych patrzących na zysk.. Trzeba się wspierać - popieram;)

myśl na dziśJezus pozostał w Hostii Świętej dla nas! Chciał być u naszego boku, aby nas wspierać, aby nami kierować. — A za miłość odpłaca się jedynie miłością. Dlaczego nie mamy iść codziennie przed Tabernakulum, chociażby tylko na parę minut, żeby Mu wyrazić nasze pozdrowienie i naszą miłość jako Jego dzieci i bracia?św. Josemaria Escriva, Bruzda, nr 686

Brak głosów