Dramaty przeszłości

Obrazek użytkownika Andrzej Wilczkowski
Historia

Symetria zdarzeń

Podczas analizy różnych zjawisk zachodzących w czasie i przestrzeni używam często metody badania ciągów sytuacyjnych, którą na własny użytek nazwałem symetrią zdarzeń. Często jest ona pomocna przy wyciąganiu wniosków, bywa jednak, że prowadzi do głębokich rozterek i wewnętrznej szarpaniny. Tak właśnie było tym razem.

Pierwsze zdarzenie miało miejsce w kampanii wrześniowej, kiedy to w pełni jeszcze zdolny do działań bojowych szwadron ułanów zbliżał się do miasteczka położonego na północny wschód od Warszawy.
Po trzech tygodniach walk, nalotów lotniczych, głodowania i ciągłych odwrotów żołnierze byli już nieludzko zmęczeni, ale dowódca trzymał ich żelazną ręką.

Już z daleka usłyszano, że w miasteczku rozległy się strzały.

Dowódca zatrzymał szwadron.

Po pewnym czasie zauważono, że z zabudowań zaczęli wybiegać pojedynczy polscy piechurzy. Zobaczywszy szwadron podbiegali do dowódcy z jedną jedyną informacją powtarzaną przez każdego:
– Nie jedźcie tam. Tam strzelają do nas z okien. Zabijają!
Strzały nie milkły. Żołnierze przestali wybiegać.

Z koni! – zakomenderował dowódca.

Był to oficer z doświadczeniem dwóch wojen, dbający o swoich żołnierzy, a oni patrzyli w niego jak w obraz. Poszliby za nim wszędzie.

Teraz wysłał kilku ułanów z rozkazem, aby z pierwszej lepszej chałupy wywlekli Żyda i go powiesili.
Żołnierze wypełnili rozkaz.
W niedługi czas później strzały umilkły.

Dowódca kazał trąbić siadanego.

Oddział wjechał do miasteczka w szyku zwartym. Ułanów powitała martwa cisza i kompletnie wyludnione uliczki. Minęli kilka leżących na jezdni nieruchomych postaci w polskich mundurach. Karabinów przy nich nie było. Podczas całego przemarszu nie padł w stronę oddziału ani jeden strzał. Okna były szczelnie zamknięte.
Oni również nie strzelali.
Po zakończeniu przejazdu oficer kazał powiesić drugiego Żyda, co też uczyniono.

Ja nie przesądzam związków przyczynowych. Relata – refero.

Ten epizod wojenny, który znam z opowiadania jednego z podoficerów omawianego szwadronu, budzi we mnie głębokie rozdarcie, zaciera on bowiem granice między dobrem i złem w sposób wręcz szatański. I może zabrałbym jego historię ze sobą na drugą stronę rzeki gdyby nie…

Otóż symetria samego zdarzenia tj. – śmierć niewinnego człowieka – wykonanie zadania bez strat – śmierć niewinnego człowieka – powtórzyła się w początkach 1989 roku, a więc niemal dokładnie w 50 lat później.

W dniu 22 stycznia 1989 roku ginie z rąk nieznanych sprawców ksiądz Stefan Niedzielak. Nie wiem czy to fakt, że data została wybrana niefortunnie – bo 22 stycznia przypada rocznica wybuchu Powstania Styczniowego – czy też „nieznani sprawcy” uznali, że jedna egzekucja to za mało, dość, że w tydzień później – 29 stycznia ginie ksiądz Stanisław Suchowolec.

I dalej
– Szóstego lutego rozpoczyna się „okrągły stół” który trwa do piątego kwietnia,
– 5 czerwca odbywają się wybory do sejmu kontraktowego – wszystko bez jakiejkolwiek reakcji przeciwników paktowania z komunistami.
„Nieznani sprawcy” uderzają dopiero 11 lipca 89. W tym dniu ginie mianowicie ksiądz Sylwester Zych.
Rząd Mazowieckiego powstaje w sierpniu.

Długo się zastanawiałem czy przedstawić Państwu tę koszmarną symetrię. I pewnie nie opowiedziałbym tego wszystkiego, gdyby mi nie przypomniano, że strajki sierpniowe na Śląsku w 1988 roku były skierowane między innymi przeciwko koncepcji okrągłego stołu. Tak nas przecież informował niedawno w TV jeden z organizatorów tych strajków. Tak, koncepcja takiego porozumienia powstawała już latem 1988 r. I nie wszyscy byli jej entuzjastami.


Napisałem chyba nieprawdę. Ja raczej nie zapomniałem. Ja nie wiedziałem. Byłem uczestnikiem procesu odzyskiwania suwerenności na lokalnym szczeblu. Informacja ze Śląska mogła do nas w ogóle nie dotrzeć. Nie była specjalnie – w odróżnieniu od informacji o zabójstwach księży – nagłaśniana przez media.

W każdym razie dopiero teraz zrozumiałem, że zbrodnie dokonane na księżach nie były takim zabijaniem dla zabijania. Były dokładnie przemyślaną groźbą pod adresem sił, które nie życzyły sobie żadnych paktowań z komunistami. Groźbą, a jednoczenie sprawdzeniem ich zasięgu i determinacji. Kiedy przekonano się, że nikt nie odpowiedział na te prowokacje, można było przystąpić do rokowań.

Nie sądzę, żeby ktokolwiek z władz PRL w latach 80. znał historię przemarszu szwadronu przez miasteczko. Przypuszczam, że dziś – z żyjących – zna ją niewielu. Ludzie, którym ten fragment sytuacji wojennej 1939 roku opowiadam – martwieją ze zgrozy.

Czy dowódca szwadronu miał prawo bez ostatecznego rozeznania – kto strzela – posunąć się do zbrodni? Czy nawet pewność, że to strzelali dywersanci żydowscy upoważniał go do zastosowania odpowiedzialności zbiorowej.
Dowódca szwadronu nie mógł raczej znać sytuacji na terenach zajmowanych przez armię sowiecką, gdzie takie ekscesy ze strony Żydów były częste zarówno przed wkroczeniem Rosjan, jak i po tym fakcie.
Musiał on natomiast znać przykłady ze Lwowa w 1918r. i Wilna w 1919r. kiedy to wszyscy wiedzieli kto strzela z okien do wkraczających wojsk polskich. We Lwowie ze strony polskiej odpowiedzią był natychmiastowy pogrom, w Wilnie Żydów od odwetu ocalił Naczelnik Piłsudski, który tam był i napisał w liście do Paderewskiego, że z trudem powstrzymał wiszący w powietrzu pogrom.

Co do mojej rzetelności. Poza tym co napisałem znam jedynie numer pułku i nazwiska: dowódcy szwadronu i podoficera, który mi to opowiadał. Dowódca wojny nie przeżył. Podoficer przeżył. Walczył w podziemiu do końca. Czy mogło mu się coś pokręcić –mogło.
Dlatego proszę przyjąć pierwszą opowieść – jako hipotetyczne zdarzenie wojenne. Tych, którzy chcieliby ze mną dyskutować proszę, aby położyli nacisk na moralne prawo takiego postępowania w obydwóch przypadkach. Naprawdę po to to napisałem abyśmy wspólnie spróbowali się nad tym zastanowić.

I jeszcze dorzucę pytanie. Czy ksiądz Robak miał rację upominając Gerwazego, gdy się dowiedział, że wzięty do niewoli major Płut został zabity.
Ksiądz zerwał się z poduszek i posępny siedział,
Nakoniec rzekł, spojrzawszy bystro na klucznika:
„Wielki grzech bezbronnego zabić niewolnika!
Chrystus zabrania mścić się nawet i nad wrogiem!
Oj, Kluczniku! Odpowiesz ty ciężko przed Bogiem.
Jedna jest restrykcyja: jeśli popełniono
Nie z zemsty głupiej, ale pro publico bono.”
Klucznik głową i ręką kiwał wyciągnioną
I mrugając powtarzał: „Pro publico bono!”

Jak widać Wieszcz sam rozważał problem, co człowiekowi w sytuacji śmiertelnego zagrożenia wolno, a czego nie wolno. Warto przeczytać wcześniejsze strofy poematu, żeby się o tym przekonać.

Zdaję sobie sprawę również z tego, że mnie łatwiej niż państwu – po długich wewnętrznych rozterkach – zaakceptować postępowanie dowódcy szwadronu niż wam. Ja tę wojnę przeżyłem. Kiedy się zaczynała miałem lat osiem, kiedy się kończyła – 14.

W drugim przypadku – jesteśmy na ogół w jednakowej sytuacji.
Argumenty – dlaczego w pierwszym przypadku uznałem, acz z oporami, celowość decyzji podjętej przez dowódcę, a w drugim przypadku potępiam sprawców i ich mocodawców pozostawiam na ewentualną dyskusję. Może oczywiście jej nie być, ale tematy wręcz parzą.

Andrzej Wilczkowski

Brak głosów

Komentarze

już wczoraj u Ciebie na blogu to przeczytałam, mogę Ci tylko powiedzieć, a raczej powtórzyć za tamtym Twoim komentatorem, że to nie jest równoznaczne.

Tam czas wojny, pewne decyzje które były podejmowane bo był odpowiedzialny za własnych ludzi, w obliczu śmierci.

A tu to zwykłe kunktatorstwo, raczej walka o własne przywilejej, nie sądzę, by obawiano się o własne życie, czy życie swoich podwaładnych.

Pozdrawiam.:D

" Upupa Epops ".

Vote up!
0
Vote down!
0

" Upupa Epops ".

#6823