Co wy wiecie? Ciecie!
Zrobieni w konia pod rządami Platformy już sam nie wiem po raz, który z rzędu górnicy, którym zaglądnęło w oczy widmo przymierania głodem wybierają się do Warszawy w dniu, w którym pani Premier Kopacz ma wygłosić swoje exposé.
Więc rozszczekały się awansem media prorządowe, że się węglokopom poprzewracało w głowach, że ich rozpieściła komuna, że nie rozumieją gospodarki rynkowej, że się domagają więcej niż im się należy…, i tak dalej. A wiedzący zawsze lepiej liberałowie w wywiadach telewizyjnych i prasowych nie przebierając w słowach psioczą na zbuntowaną „hołotę” ze Śląska ile wlezie.
Więc teraz powiem, czym jest praca górnika tym wszystkim przepraszam za wyrażenie dupkom, którzy o pracy dołowej bladego pojęcia nie mają, gdyż w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach przypadków nigdy nie byli w kopalni, a także frajerom, którzy się na te bajery nabierają.
Co mi daje prawo do tego, żeby się tak ostro wypowiadać? Już mówię.
W roku 1962, jako student pierwszego roku Wydziału Geologiczno Poszukiwawczego Akademii Górniczo Hutniczej w Krakowie zostałem wysłany na sześciomiesięczną praktykę robotniczą w Kopalni „Ludwik Concordia” w Biskupicach, w Górnośląskim Zagłębiu Węglowym.
Nie byłem mięczakiem, bo dziesięć lat wcześniej ubecja wykończyła mi Ojca i musiałem sobie w życiu sam radzić.
Nigdy jednak nie zapomnę szoku, jakiego doznałem, gdy w pierwszym dniu praktyki musiałem się zwlec z łóżka kwadrans po czwartej, bo szychta rozpoczynała się o szóstej, a dojazd z hotelu robotniczego do kopalni zabierał prawie godzinę. Zima była sroga (minus 32) i w egipskich ciemnościach musiałem się przedzierać przez nieodśnieżone ulice nim dotarłem do autobusu, który mnie zawiózł „na kopalnię”.
W górniczej szatni, niewyspany i na wskroś przemarznięty musiałem się wcisnąć w zdjęte z haka niewyschnięte robocze łachmany, w lampowni dostałem aparat tlenowy, kask z lampką, akumulator i maskę gazową, po czym zaprowadzono nas pod szyb i w metalowej klatce zwieziono na głębokość kilkuset metrów pod ziemię.
Po wyjściu z windy uderzyła mnie stęchła duchota, oszałamiający huk pracujących maszyn i zgrzytliwy szczękot przetaczanych wózków z węglem. Opiekujący się studentami sztygar prowadził nas chyba z godzinę chodnikami przypominającymi krecie nory, a mnie się zdawało, że to jakieś piekło, które mi się tylko przyśniło.
Lecz to był dopiero początek, gdyż do przodka musieliśmy się doczołgać w błotnistej mazi przeciskając się pod podpartym drewnianymi stemplami skalnym stropem, a z każdym metrem było coraz trudniej oddychać, bo wentylacja tam nie dochodziła. Zbierało mi się na mdłości, robiło mi się ciemno w oczach, bolały mnie wszystkie kości, a krzyż dosłownie pękał. I dopiero wtedy zobaczyłem prawdziwe piekło, gdyż na przodku, w tumanach węglowego pyłu jakieś wychudłe, czarne zjawy łypiące przekrwionymi białkami rąbały kilofami węgiel, który inne zjawy sercowymi łopatami ładowały na przeraźliwie zgrzytający przenośnik taśmowy.
Harowałem w tym piekle przez kilka tygodni od świtu do zmroku. Ale ta katorżnicza praca była wtedy godnie nagradzana, a studenci dostawali górniczą stawkę i pamiętam, że za pierwszą wypłatę kupiłem mamie jej wymarzoną pralkę „Frania” z wyżymaczką, zaś sobie obstalowałem u krawca pierwszy w życiu garnitur.
Aż nadszedł dzień, kiedy kazano mi zejść w dół kilkuset metrowej pochylni o stromiźnie zakopiańskiej Krokwi i przynieść kawałek łańcucha. Jak już byłem prawie u końca drogi usłyszałem za sobą przeraźliwe krzyki: Jezu! Uciekaj! Uciekaj!!!, a po chwili dobiegł mnie świst przypominający odgłos startującego odrzutowca. Jak się okazało w górnej części pochylni montowano bęben (około 300 kg) od kombajnu ścianowego, który im się wymsknął i zaczął mnie gonić sunąc w dół po metalowych rynnach, jak armatni pocisk.
I raptem zdałem sobie sprawę, że śmierć zaglądnęła mi w oczy. Bowiem nie było gdzie się schować, gdyż pochylnia miała szerokość dwóch i wysokość półtora metra. Za plecami słyszałem coraz głośniejszy huk sunącego w dół bębna, który ścinał po drodze stemple jak zapałki. Zacząłem więc w panice uciekać na łeb na szyję w dół pochylni, ale noga utknęła mi w jakimś metalowym złomie. Wtedy bez namysłu postanowiłem wyszarpać uwięzioną nogę. Dziś już wiem, że w obliczu śmierci człowiek jest zdolny do wszystkiego. Usiłując wyrwać nogę ze śmiertelnego potrzasku czułem jak metalowe pręty rozdzierają mi skórę i zrywają ścięgna stawu kostkowego. Pamiętam tylko, że, jak mi się udało wyrwać z tych koszmarnych wnyków przebiegłem jeszcze kilka metrów po omacku, bo lampę rozbiłem wcześniej o skalny strop.
Upadłem i ku mojemu zdziwieniu zapanowała głucha cisza, aż kilku minutach z góry pochylni dobiegł mnie głos przerażonego sztygara, który wrzeszczał, cytuję z pamięci: „Rany Boskie! Święta Barbaro! Jo tam nie pójda! Jo tam nie pójda! Chopy! Weźcie łopata! Idźcie na dół i zbierzcie tego bajtla!
Po dłuższej chwili jakiś młody górnik odważył wreszcie się zejść, by zobaczyć, co ze mnie zostało.
Żyjesz?- spytał wyraźnie zdziwiony, że nie jestem rozmazany na ścianie. Kiwnąłem potakująco głową. Wtedy dopytał: „a co ci jest?”. A ja zdołałem tylko z siebie wykrztusić: „Zobacz czy mam lewą nogę!” – gdyż byłem święcie przekonany, że w panice urwałem sobie stopę. A on przyświecił górniczą lampą i odpowiedział chłodno: „Mosz, ino pieruńsko poszarpaną”.
Jak się okazało po wyrwaniu się z potrzasku odruchowo zbiegłem kilka metrów poniżej sterty łańcuchów, która zatrzymała rozpędzony bęben.
Sztygar mnie ubłagał, żeby nie bić w szybie sygnału alarmowego, bo ma czwórkę dzieci i wyleją go z roboty. Kompletnie zszokowany przystałem na jego prośbę. Chłopaki owinęli mi zmasakrowaną stopę jakimiś pakułami, wsadzili zakrwawiony kikut do zabłoconego gumiaka i zanieśli mnie na plecach pod szyb. Ponieważ nie nadano sygnału alarmowego, a na drugą klatkę kopalnianej windy coś ładowano, siedziałem w kompletnych ciemnościach prawie godzinę i okropnie się wykrwawiłem.
Na górze załatwiono po cichu karetkę. Jednak żaden szpital na Śląsku nie chciał mnie przyjąć w takim stanie. Na szczęście zaalarmowana przez moich kolegów uczelnia przysłała samochód i przetransportowano mnie do Krakowa, gdzie na pogotowiu wspaniały chirurg, jak pamiętam o nazwisku Krężel, przez kilka godzin cerował mi zmasakrowany staw kostkowy na tyle fachowo, że po kilku miesiącach mogłem już chodzić.
Dlaczego o tym opowiadam?
Żeby podlizujący się świeżo upieczonej pani Premier dobrani z partyjnego klucza dęci ministrowie, wyżarci prezesi spółek pośredniczących w handlu polskim węglem, przemądrzali eksperci z tytułami profesora, którzy nie tylko kopalni, ale prawdziwego górnika nigdy z bliska nie widzieli, a także wychowani na Gazecie Wyborczej pożal się Boże dziennikarze mainstreamowi przestali wreszcie fanzolić, że górnicy to banda zadymiarzy.
Krzysztof Pasierbiewicz
(nauczyciel akademicki)
Post Scriptum
Przed chwilą w TVN24 pożal się Boże profesor, niejaki Ireneusz Krzemiński ośmielił się publicznie powiedzieć, że górnicy teraz właśnie protestują głównie dlatego, że postanowili wykorzystać moment zmiany premiera.
Otóż uważam, że za takie wypowiedzi podobni panu Krzemińskiemu nieodpowiedzialni i bezkarni dyletanci z tytułami profesora powinni być przez górników wywożeni na taczkach poza mury uczelni, gdzie tylko powietrze psują. A uczelniane senaty powinny w stosunku do takich niezweryfikowanych post-komuszych renegatów wyciągać stosowne konsekwencje.
Mam też nadzieję, że górnicy w rozmowach z przedstawicielami rządu pani premier Kopacz nie dadzą się zrobić w trąbę, takim właśnie "negocjatorom" jak wspomniany "socjolog".
Czytaj również:
Barburkowa refleksja starego wiarusa akademickiego
http://salonowcy.salon24.pl/552770,barborkowa-refleksja-starego-wiarusa-...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3749 odsłon
Komentarze
@Autor
28 Września, 2014 - 10:01
Panie Krzysztofie!
Lektura Pana wpisu zapiera dech.
Dziękuję za nią.
Dla "cieciów" powinny być organizowane wycieczki pod ziemię.
OBOWIĄZKOWE !!!!!
Ogladałam na bieżąco wszystko to, co działo się w ostatnich dniach w Sosnowcu.
Wszystkie reportaże, relacje i słuchałam wszystkich wypowiedzi.
Nie dziwi solidarność górnicza, nie dziwi twardość górniczych charakterów i bardzo silny charakter żon i rodzin górników.
Górnik wychodząc na szychtę nigdy nie jest pewnien, czy z niej powróci.
Jak wiemy - nikt nie wiedział, że ci górnicy pozostaną pod ziemią, ponieważ decyzję podjęli będąc już w pracy.
Co zwróciło moją uwagę?
Zarówno górnicy, jak i ich rodziny mówili, że ....nawet nie zdążyli się pożegnać.
Widok górników na schodach, po wyjeździe na górę - niezapomniany.
Zmęczeni, dumni ale nieugięci.
LUDZIE Z CHARAKTEREM I GODNOŚCIĄ, ZASŁUGUJĄCY NA NASZ NAJWIĘKSZY PODZIW I SZACUNEK.
Pozdrawiam.
bursztyn
Nic bardziej groźnego, niż głupi przyjaciel.
Lepszy byłby mądry wróg.
/Jean de Lafontaine/
witaj "-4"
28 Września, 2014 - 10:07
Co ci nie pasuje, że zza węgła natychmiast uderzasz?
Dyżur zaczęty?
Zmiennik "-5" cię zastąpi?
Przyjemnej niedzieli życzę.
Niech cię słonko niedzielne oświeci i wprawi w doskonały nastrój tak, jak mnie wprowadza.
Odmówię za ciebie "zdrowaś Maria".
bursztyn
Nic bardziej groźnego, niż głupi przyjaciel.
Lepszy byłby mądry wróg.
/Jean de Lafontaine/
A jednak się nie myliłam.
28 Września, 2014 - 10:14
Podczas pisania przeze mnie laurki powitalnej - dołączył "5 pałkowy".
Szybko sie organizujecie.
Bawcie się dobrze.
Nie we mnie tymi pałkami uderzacie, ale wasza nikczemna reakcja świadczy o waszym stosunku i szacunku dla ciężkiej pracy górników i ich godności.
Mają charakter, co niestety, nie o wszystkich "POlakach" powiedzieć można.
Oceńcie "1-kami" to, co napisał pan Krzysztof.
Dajcie pełen upust swojej pogardzie dla górniczego trudu.
bursztyn
Nic bardziej groźnego, niż głupi przyjaciel.
Lepszy byłby mądry wróg.
/Jean de Lafontaine/
Panie Krzysztofie,
28 Września, 2014 - 10:07
bardzo dobry wpis "5".
Zastanawiam się tylko jak ci górnicy mają wywozić na taczkach, skoro wybrali taką "chadre" na szefa związku jakim jest
Duda, toż to
człowiek naszego desantowca Tusia. Wypisz wymaluj "dywersant" na stanowisku przewodniczącego Solidarności, czyż nie
tak?
Pozdrawiam.
"Armia baranów, której przewodzi lew, jest silniejsza od armii lwów prowadzonej przez barana."
Widzę, że powrócił Pan do aktywności
28 Września, 2014 - 11:03
Literacko dobra rzecz, a samo opisanie wypadku bardzo obrazowe. Zacytowane odezwanie sztygara działa na wyobraźnię i dopełnia grozę sytuacji. To co odbywa się w naszej świadomości potrafi najbardziej przestraszyć.
Górnikom SzC Boże
28 Września, 2014 - 22:31
-
Autorowi podziekowanie za tekst 10/10
Z Bogiem - bojem do Wolnej Polski
I "nie wierzyć nie bać się o nic nie prosić".
,,żeby głosić kłamstwo, trzeba całego systemu, żeby głosić prawdę, wystarczy jeden człowiek”.