Walka i tragedia Żołnierza Września

Obrazek użytkownika wilre
Kraj

(  )  ]]>SEE]]>

Nastąpił wymarsz  na stację kolejową w Brodach i po paru godzinach, jeszcze w nocy z 1 na 2 września nastąpił wyjazd pociągów w kierunku zachodnim. Były dwa składy pociągów, na który załadował się cały pułk.
Wyładowaliśmy się z transportu w m.Szadek, w województwie łódzkim i udaliśmy się na linie rzeki Warta w okolicy miejscowości Warta. Nasz transport co szedł z Brodów, został zaatakowany przez lotnictwo koło Kutna, lecz uniknął większych strat. Weszliśmy w skład grupy operacyjnej „Sieradz” gen. bryg. Franciszka Dindorfa-Ankowicza, wzmacniając 10 Dywizję Piechoty.
Nasz dowódca kpt Marian Lewandowski poległ w czasie marszu ze stacji wyładowczej ku rzece Warcie w czasie nalotu. Zaraz po rozładunku rano w dniu 3 września, jako patrol rozpoznawczy , przekroczyliśmy rzekę Wartę. Chodziło o nawiązanie łączności

 

Po bombardowaniu lotniczym.Wrzesień 1939 rok

bezpośredniej z oficerem ogniowym, który już był na wysuniętym stanowisku obserwacyjnym usytuowanym za rzeką. Dowódca patrolu był w stopniu oficerskim, jako oficer ogniowy , jego zastępcą był drugi oficer znający się na mapie. Oni jechali pierwsi, za nimi pędził na koniu „rozwijakowy” , nazwiskiem Chrzan i rozwijał z bębna kabel telefoniczny. Jego zadaniem było wyłącznie rozwinięcie kabla do stanowiska obserwacyjnego. Za „rozwijakowym” jechał tzw.  „tyczkowy” . Jego zadaniem było ułożenie kabla, jego ewentualne skrycie i uchronienie przez zniszczeniem bądź zerwaniem. Budowa linii trwała moment. Trzeci jechałem ja tzn. tak zwany „narzędziowy”, którego trzyma się bezpośrednio tzw. koniowodny. Moim zadaniem było jechanie trzymając w ręku kabel i sprawdzanie, czy nie jest zerwany, uszkodzony, schowanie go ewentualnie, aby nie uległ uszkodzeniu. Zaś koniowodny zajmuje się trzymaniem koni swojego i mojego ,w wypadku jak muszę zeskoczyć z konia, aby coś naprawić na ziemi , itp. Pamiętam, że jak jechaliśmy po linii, to trafiliśmy na tor kolejowy, na którym  leżała rozwinięta przez „rozwijakowego” linia.

Musiałem rozcinać kabel ,przepychać go pod torami i łączyć powtórnie. Nawet pamiętam, że moje hasło wówczas przy sprawdzaniu sprawności tej układanej pierwszej na tej wojnie linii było słowo „brzoza”, zaś na punkcie odzewem było słowo: „lew”. I już jestem na punkcie obserwacyjnym. Widzę, że ogniowy i reszta są już okopani.  Pokazali mi przez lornetkę niemców.  Zobaczyłem pierwszy raz w życiu niemieckie wojsko. Widziałem jak żołnierze niemieccy maskowali działa, a była to odległość tak ze 6 kilometrów. Ja miałem tylko służby nocne, od 22-giej do 6 - stej rano. W dniu następnym, 4 września pułk nasz we współpracy z  brygadą uczestniczył w odparciu ataku niemieckiego w sile 2 batalionów piechoty obok m. Warta. Na rzece Warta staliśmy około jednego tygodnia. W tym czasie pułk w składzie brygady toczył boje z niemiecką 24 Dywizją Piechoty gen. por. Friedricha Olbrichta. Z niewiadomych przyczyn nagle , a było to chyba  8 września zarządzono natychmiastowy odwrót. Po zmianie dowodzenia pułkiem, którego dowództwo  objął płk Płonka zajęliśmy powtórnie linię obrony wzdłuż rzeki Warty. Cała brygada rozlokowała się w okolicach od Sieradza do m.Warta. Z prawej flanki mieliśmy już tylko rozlewiska jeziora Jeziorno. Oczywiście byliśmy ze stanowiskiem obserwacyjnym i grupą ułanów po drugiej stronie rzeki. Gdy rozpoczął się atak niemiecki , po silnym ostrzale artyleryjskim, wskutek ogromnej przewagi, musieliśmy wycofując się sforsować wpław rzekę, wciąż pod silnym ostrzałem i bombardowaniem z powietrza. W rzece utonęło wielu ułanów, przede wszystkim rezerwistów, a sprawił to brak wyszkolenia i współpracy z koniem. Na ich wyszkolenie zabrakło niestety czasu, wszyscy kierowani byli na front. Nasza brygada wydawało się, że była już rozbita. Jak wróciliśmy na stanowiska naszej artylerii, to zastaliśmy tylko zadymione puste i rozbite armatki.  Ze swoim mocno przerzedzonym pułkiem odskoczyliśmy znad Warty nad Pilicę, w rejon Tomaszowa. Tam  miała być druga linia obrony. Niestety obrona tam nie trwała długo.  Staliśmy tam ze trzy doby. Doszły

 

Wrzesień 1939. Zdobycie kolejnej polskiej wioski

bowiem wiadomości, że Niemcy już zajęli Kraków, a z północy wojska niemieckie prą w kierunku Warszawy. Wobec grożącego oskrzydlenia, cały czas pod obstrzałem i z dużymi stratami, zgodnie z  rozkazem opuściliśmy ten teren i zaczęliśmy iść w kierunku Warszawy. Już nie było naszego  kapitana Lewandowskiego  który został zabity nad Wartą,  zaś jego następcą był podporucznik, młody i nie doświadczony człowiek. Dostaliśmy się  w pierścień ,byliśmy okrążeni. Wszystkich rzucono do walki i po przerwaniu okrążenia, dostaliśmy się do Warszawy. I tam wyżsi dowódcy dowiedzieli się ,że sowieci weszli do Polski.

Tak więc w  Warszawie byliśmy 17 września. Zajęliśmy stanowiska na skrzydle ugrupowania obronnego w m.Saska Kępa. Po okopaniu się i przyjęciu obrony, generał dyw. Stefan Dąb-Biernacki, dowódca nowo utworzonego Frontu Północnego, w skład którego wszedł mój pułk ogłosił: żołnierze – „Rosja uderzyła na Polskę, ale my się będziemy bronić do ostatniego guzika”. Uświadomili sobie że są pomiędzy dwoma frontami. Padł rozkaz przemundurowywać się w mundury zimowe. Poprzednie mundury zdjąć, myć się i golić. Domyślać się zaczęliśmy, że idziemy na Rosję. Panowało takie przekonanie ,że mimo, iż to Rosja na nas napadła, to my ich pogonimy tym razem hen aż po Moskwę. Dostaliśmy cale kompletne mundury i wyposażenie. Zaopatrzenie w amunicję, umundurowanie działało dobrze, ale brak było żywności , picia oraz żarcia dla koni.

W czasie wojny i na froncie winniśmy dostać podwójne racje żywnościowe. Lecz po rozbiciu taborów nad Wartą, zaprowiantowanie, nawet suche, było bardzo rzadko wydawane. Ale najbardziej doskwierał w czasie tego marszu odwrotnego brak picia. Dni były bardzo gorące, kurz i spiekota wzmagał chęć picia. A tu był wydany rozkaz kategorycznie zabraniający picia wody z jakiejkolwiek studni. Podobno niemcy zatruli studnie, aby wzmóc panikę. Jak tylko gdzieś napotkano strumyk, to pito do upadłego. Ale wpierw pojono konia. W te upały bardzo męczyła też konieczność dźwigania uzbrojenia. A każdy żołnierz miał 5 ręcznych granatów umocowanych z jednej strony  i 5 z drugiej strony, dwie pary ładownic z amunicją, a z tyłu przewieszony przez plecy karabin. Ponieważ jeszcze panował rygor, to po służbie nocnej albo podczas postoju dokonywano przeglądu i rozliczano z posiadanej amunicji i granatów. Więc strach było się tego balastu pozbywać. Żywność darowały nieraz inne pułki , co były w lepszej sytuacji aprowizacyjnej.

Jak się przemundurowali, to nastąpił wymarsz na wschód. Na koniach ,było to do dnia, przeprawialiśmy się wpław przez Wisłę. Potopiło się wielu ułanów ,przeważnie rezerwistów. Bo ułani z poboru mieli oswojone konie, a rezerwiści dostali nie opanowane konie, wymagające ćwiczeń, a na to zabrakło już czasu przed wymarszem na front. I tak konie poszczepiały się ze sobą sprzętem i w takich śmiertelnych wirach szły na dno razem z siedzącymi. Sprzęt przeprawiono pontonowym mostem .Szliśmy na Otwock, Puławy. Lublin został z boku po lewej stronie i pomiędzy Lublinem a Krasnystawem przekroczyliśmy rzekę Wieprz . Dowiedzieliśmy się w drodze, że ich pułk przeznaczony jest do obrony Kowla – to takie były puszczane plotki, aby może nie obniżać morale wojska, gdyż jak teraz wiem, to celem naszego marszu, zgodnie z rozkazem Naczelnego Wodza,  był Lwów, a potem granica rumuńska.

Dobiliśmy pod Zamość, ale nie wiedzieliśmy, że Rosjanie już stanęli na linii rzeki San. Szli jak po swoim, bo tam na wschodnich rubieżach nie było żadnego polskiego wojska ,gdyż ono, jak wcześniej wspomniałem w dniu 1 września odeszło na zachodni front. Granicę broniła tylko straż graniczna. Wieprz sforsowaliśmy wpław, ale też momentalnie zbudowano most i działa poszły do przodu. Dowódca poprowadził ich na Zamość. Tam dowiedzieliśmy się, że Rosja stoi już na tej nowej granicy. Jak się okazało, znaleźliśmy się w ugrupowaniu dużej masy wojsk, które w kierunku Lwowa –zgodnie z rozkazem – zmierzały zarówno od północnego zachodu, jak nasze ugrupowanie, połączone z resztkami Armii Lublin, a także z kierunku południowo-zachodniego, jak resztki Armii Kraków.

I tez nie wiedzieliśmy, że już 7 września niemcy śmiałym manewrem od południa zajęli Tomaszów Lubelski, Rawę Ruską, tworząc zaporę dla spodziewanego w tym kierunku odwrotu wojsk polskich. Gdy przybyliśmy pod Tomaszów, to już Armia Kraków została przez niemców doszczętnie rozbita. W tej sytuacji nasze manewry zaczepne, które miały na celu przedarcie się przez niemiecki kordon na wschód w kierunku Bełżec i dalej na wschód, musiały skończyć się niepowodzeniem. Mimo to zarządzono uderzenie na wprost, a było to bliskie uderzenie, lecz niemcy byli już dobrze okopani. Pułkownik Suski, czy to objął dowództwo nad wszystkimi tego nie wiem, ale wydaje się jakby dowodził resztkami całej brygady. Na koniu, z szablą w ręku cały czas był na pierwszej linii.

To uderzenie było pomiędzy 25 a 28 września. Jak pułkownik zarządził uderzenie, to niemcy momentalnie zorientowali się, że polacy szykują uderzenie na nich i przykryli nas strasznym ogniem. Uderzenie nasze, bez żadnego przygotowania artyleryjskiego wykonane zostało z marszu. I stało się piekło na ziemi. Zrobiła się ciemna noc, chociaż uderzyli tak pod wieczór. Na nas leciał z góry grad pocisków, Bóg jeden wie ,co strzelało i ile. Leciały pourywane gałęzie z drzew, ba i całe drzewa. Była to, jak mi się wydawało, walka wręcz. W końcu straciłem zupełną orientację z kim walczę. Zamość został po prawej stronie. Walka trwała około dwóch godzin. Pole walki było zadymione chyba specjalnie i walka odbywała się w ciemności. Była tragedia, rżenie koni, kupa mięsa, bardzo dużo ludzi poginęło . Pod koniec usłyszałem krzyk swojego dowódcy płk Suskiego: „żołnierze, co ta kawaleria i artyleria dzisiaj wart, na dzisiejszej wojnie wygrywają inne rodzaje broni” , ze trzy razy słyszałem ten jego krzyk. I stopniowo strzały zaczęły zanikać.

Nie wiedziałem jak się to wszystko zamieszało i gdzie się znaleźliśmy. Czy wojska polskie przeszły przez linie rosyjskie, czy też nie. Pułkownik chciał stwierdzić chyba, że ta broń jaką mieli kawalerzyści na współczesnym polu walki nic nie była wart. Nie mogę powiedzieć tego na pewno, ale może rosjanie, w ramach współpracy z Niemcami ostrzeliwali ich z katiusz? I to nas przeraziło, ten ciągły ogień na nas, nad nami, no i zupełna dezorientacja w ciemności. Jeszcze raz usłyszałem  głos pułkownika, że to koniec, i że dalej nie pójdziemy. Ta noc trwała i trwała. Ja wiem, że rosjanie się specjalizowali w takich zadymianiach pola walki, może to oni zrobili, wszak ,jak się okazało , to stali nie tak daleko. Nikt potem nikogo nie poznawał, nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy. Milkły strzały, tylko było słychać było w pobliżu pojedyńcze odgłosy broni. Natomiast z oddali słychać było kanonadę artyleryjską, widocznie gdzie indziej walki jeszcze trwały. Już sam nie wiedziałem, czy czasami biliśmy  się pomiędzy sobą w tym galimatiasie i ciemnościach, czy ja wiem? 

Myśmy jednak sporo uszli z terenu walki. Jak się rozwidniło, to brak było jakiegokolwiek dowódcy. Jakby byliśmy wojskiem zaginionym. Podszedł do mnie nieznajomy mi sierżant  i zaproponował, abyśmy zamienili się mundurami. Oczywiście odmówiłem. Nikt nie wiedział co robić dalej, bo już mijała druga doba bez picia i bez jedzenia, brak jakichkolwiek rozkazów, jakiegokolwiek dowództwa. Inni żołnierze, jakich napotykaliśmy po drodze, zaczęli się sami rozbrajać. Myśmy w gronie naszego patrolu łącznościowego, jakim wyruszyliśmy na wojnę, byliśmy nadal razem, na koniach i z pełnym uzbrojeniem. Ale nie wiedzieliśmy co począć. Bo baliśmy się i swoich dowódców, że gdybyśmy się rozbroili, to, w wypadku natrafienia na nich, to moglibyśmy zostać rozstrzelani za dezercję, no i Rosjan, bo jakbyśmy natrafili na nich w pełnym uzbrojeniu, to też kula w łeb, albo w najlepszym razie pojechalibyśmy na Syberię. Nic nie wiedzieliśmy też, co się dzieje we Lwowie i gdzie indziej. Staliśmy i zastanawialiśmy się co robić dalej, dokąd się udać. Bo w naszym gronie byli ludzie z różnych krain Polski, lecz większość chyba była z Wielkopolski. Jeden boi się iść z powrotem na zachód na Poznań, bo tam są już Niemcy, taki na przykład Zaremski .

Ja zaś i paru innych chciało kierować się na wschód, bo chcieliśmy z kolei iść do swoich chałup, lecz też baliśmy się spotkania z Czerwoną Armią. Na dodatek tamtejsza ludność bała się udzielać wojsku pomocy. Inni błąkający się żołnierze przekazali wieści, że rosjanie srogo obchodzą się z tymi,  co mają jakiejś oznaczenia na pagonach, czy to gwiazdki, czy belki, natomiast żołnierzy, którzy nie walczyli przeciwko nim, puszczają wolno do domu. Dowiedzieliśmy się też , że jak wchodzili rosjanie, to Przemyśl okrutnie się bronił .To zastanawianie trwało około dwie doby, w tym czasie też błąkaliśmy się dookoła. Konie były głodne, co chapną to tylko jakiejś gałązki ale i ja też głodny okrutnie, w jukach nie było nic do jedzenia, tylko swoje rzeczy osobiste, zapasowe podkowy (bo każdy ułan musiał w razie konieczności podkuć swojego konia).

W końcu nie widać ani sierżanta, ani oficera, spotykali tylko innych błąkających się żołnierzy z innych pułków, czy to z podkarpackich (mój pułk nazywał się pograniczny) czy też z podhalańskich. O stosunku ludności do nich tam wówczas ,to ja mogę dać taki przykład, że jak błąkaliśmy się ze Stanisławem Szymańskim, moim koniowodnym, który przez całą kampanię nie opuszczał mnie ani o krok, to na skraju jakiejś wsi (nie pamiętam jakiej) zobaczyliśmy na grządce, takie przerwane już pomidory, jakie zostały na krzakach. I puściliśmy się na te pomidory, ale zaraz od chaty gospodyni, która widocznie ich obserwowała, zaczęła krzyczeć na nich po polsku i wymachiwać rękami , że złodzieje itp. Nie pamiętam nawet smaku tych pomidorów.

Moi koledzy z poznańskiego zdecydowali się iść razem ze mną na Lwów. Trzymaliśmy się dotąd razem, to razem idą ze mną. Trzymać się będą mnie i koniec. No, ale im powiedziałem , że ja nie mogę im zapewnić w domu utrzymania i spania, bo tam chata kurna, zaś ziemi malutko. Jak ścisnęliśmy się razem do kupy i zaczęliśmy płakać i co dalej robić? W końcu zdecydowaliśmy się , że oni jednak pójdą na zachód, a ja na wschód.

Gdyśmy się rozstali i ja udałem się samotnie na wschód, to już nie jechałem na koniu, tylko szedłem obok, gdyż doszedłem do wniosku, że z oddali jak nie było widać jeźdźca ,to mogłoby się wydawać, że to jest błąkający się koń, a takich spotykali dużo. W końcu dojrzała we mnie myśl, aby jednak się rozbroić. Rozbroiłem się w nieznanym mi  gospodarstwie, jakie napotkałem po drodze. Lecz cały czas starałem się zapamiętać (tak mi się wówczas wydawało), gdzie chowam swoją broń i wyposażenie. Zostawiłem w stajni swojego konia, jeszcze poszedłem na pole,nie opodal stała kopa suchej koniczyny i włożyłem mu jej sporo do koryta. Jak wracałem z pola, to widziałem wyraźnie, jak z domu jakiś mężczyzna mnie obserwuje, ale tak, aby go nie było widać. Rozkulbaczyłem konia i na uździe przywiązałem go do koryta. Wszystkie rzeczy zostawiłem w stajni, zabrałem sobie tylko juki . Niejako przy okazji wspomnę, że całe wyposażenie ułana mieściło się w siodle. Miało ono 12 troków. Wszystkie były określone i miały swoje przeznaczenie. Pod siodło szła derka, dopiero na nią siodło podciągane popręgiem.

Miałem nadzieję , że ten gospodarz zaprosi mnie do chaty, za to, co mu zostawiłem i da mi herbaty i coś zjeść. Ale gdzie tam, powoli wyszedłem z gospodarstwa i udałem się w kierunku wschodnim. Co prawda konia wojskowego nie można było sprzedać, ani sobie przywłaszczyć, bo to była charakterystyczna rasa, a każdy koń miał wytatuowany swój numer. Ale niebawem ogłoszono amnestię i jak ktoś oddawał broń i inne wojskowe rzeczy, to nie podlegał karze . I gdy tak szedłem to zebrało się nas takich jak ja tak do kupy pięciu. Nie znaliśmy się wcześniej, pochodziliśmy z różnych kierunków, jeden ze Stanisławowa, drugi ze Stryja, trzeci z Czerniowca, inny z Tarnopola ,lecz wszyscy byliśmy ułanami. Na sobie pozostawiłem tylko pas główny, rogatywkę  z orłem w koronie, hełm ułański, zapasową polówkę.

No i idziemy razem. Ale nie wiemy dokąd i gdzie idziemy. Napotkaliśmy jakiegoś mężczyznę, mówiącego po ukraińsku. Ja umiałem po ukraińsku dobrze, bo w szkole był uczony język ukraiński i polski, a niemieckiego ani hebrajskiego nie uczono. Zatrzymaliśmy tego bardzo wystraszonego mężczyznę. Mówię do niego, żeby nas podprowadził, albo powiedział, gdzie znajduje się wojsko rosyjskie. On nam wszystko opowiedział. Ale jak go poprosiliśmy aby ich poprowadził, to się przestraszył i nie chciał iść . Zaczął się tłumaczyć (ale już po polsku) , że nie wie gdzie ,itp.

No i poszliśmy sami. I tak dotarliśmy  - a nikt nas nie zatrzymał, bo pięciu chłopów i to wojskowych bano się po prostu- niedaleko posterunków rosyjskich. Dowiedzieliśmy się od przechodzących, że tam za tym budynkiem stoją zawsze posterunki rosyjskie. Ludzie ostrzegali: „nie idźcie dalej, bo tam są ruski”. Ten marsz w piątkę trwał do tej pory dwa dni. Byliśmy bardzo osłabieni, głodni, niewyspani i strasznie brudni. Idziemy zdesperowani dalej, już przestaliśmy gadać pomiędzy sobą, było nam wszystko jedno.

Zobaczyliśmy w końcu rozstawione posterunki rosyjskie, a była to straż graniczna.. I jak dochodziliśmy, to oni jakby na nas czekali- widocznie obserwowali nas przez lornety. Baliśmy się, czy nie będą strzelać. Ale oni podpuścili nas blisko siebie. Patrzę , a tu „berbeciuchy” , ja ich znałem , gdyż naoglądałem się ich na granicy pod Brodami. Przyjęli nas, pojawił się ich  dowódca. Zagadał bardzo łagodnym głosem i powiedział, że kieruje ich dalej i doprowadził nas do punktu granicznego. Poszliśmy. Pomiędzy nami był kapral, który ze strachu zdjął pagony  kaprala, zerwał te dwa paski, ale  było widać ślady po nich. Jak ten bidaka się bał, chciał nawet te ślady myć, ale bezskutecznie. Na tym posterunku siedzą oficerowie, jeszcze nie mieli pagonów na ramionach, tylko mieli oznaki stopni na kołnierzach. Jak miał 3 gwiazdki to był porucznik, bo u nas był to kapitan. W pierwszej kolejności zapytali czy jesteśmy ułanami. Potem - a gdzie Wasza broń. Co tu gadać, nie wiadomo co gadać. Ale ja znając dobrze język ukraiński i w tym języku, trochę też po polsku, zacząłem coś mówić, ale jak oni to podchwycili , to dalsze pytania skierowali  do mnie. Jakoś mi się powiedziało ,że nasi dowódcy kazali broń złożyć na kupę i odejść gdzie kto chce. Oni na to powiedzieli, że „da wojaki wy harosze, ale oficery to blade”.

Mieliśmy, jak wcześniej wspomniałem, metryki śmierci-uwiązane na szyi. Wydano nam je, jak się przemundurowywaliśmy w Brodach. Te tabliczki nam zabrali, podobnie jak ostrogi i hełmy. Chlebak przejrzeli, to co tam było to im zostawili. Tylko jeszcze raz pytali gdzie ich broń, a o konie wcale się nie pytali. Natomiast  pytali gdzie mieszkamy. Ja na to, że spod Lwowa. A oni na to, że haraszyj gorod.  Mówią , że jak będą jechać ich maszyny, to abyśmy podnieśli rękę, one zatrzymają się i nas zabiorą i na koniec- jedzcie do swoich, do żonki i dzieci. I nie zostaliśmy wzięci do niewoli. Tak odszedłem do swojej chaty. I tak było, jak jechały samochody wojskowe ,to jak podniosłem rękę, zaraz stanęli, zaraz burty otwierali ,ręce podawali ,pytali się dokąd ,oni-  że do Lwowa, no to haraszo bo oni też do Lwowa.

I tak szybko się znalazłem we Lwowie.
Tam ulicy Kazimierzowskiej mieścił się Sąd i VI Komisariat Policji Państwowej. Mój wujek, Michał Rybka, brat mojej Mamy był sierżantem policji i w tym Komisariacie był Zastępcą Komendanta. Wujek, jak się Policja po wybuchu wojny rozpierzchła, to skrył się w swoim mieszkaniu. A mieszkali przy ulicy Grunwaldzkiej. Jak weszli Rosjanie, to tych o których wiedzieli , a których mieli zwalczać, to zaraz ich wyłapali, a o dużo innych donieśli ludzie, często polacy, czy to z zazdrości czy też z zemsty. NKWD czekało tylko na takie donosy. Wujostwo to była bliska rodzina, dzieci i żona na wakacje zawsze przyjeżdżali do nich na wieś. Wujek akurat był przy domu, jak czołgi przejeżdżały ulicą Grunwaldzką ,był ogromny huk. Wyszedł z domu, aby popatrzeć co się dzieje na ulicy. I jak tylko się wychylił z bramy, to z przejeżdżającego czołgu padła seria strzałów w jego kierunku . Zginął na miejscu.

Gdy znalazłem się we Lwowie, to  wstąpiłem  do Niego.  Myślałem, że się umyję i dojdę do siebie. Nacisnąłem na dzwonek, a Wujenka przez wizjer mnie poznała  i zaraz wpuściła do mieszkania. Jak mnie zobaczyła to się rozpłakała, a  dzieci  trójka (Artur,Janina i Ryszard) wokół niej. Wujenka poobcierała łzy i powiedziała: Andrzej- Wujek nie żyje. I opowiedziała mi jak to się stało. Ugościli mnie , wykąpali i odprowadzili na dworzec Lwów Podzamcze, bo z tej stacji najwięcej pociągów odchodziło na Stanisławów.

I akurat odchodził pociąg w tym kierunku. Obsługa pociągu była jeszcze polska. Nie płaciło się nic, już wszyscy wiedzieli, że się przewija mnóstwo żołnierzy, powracających z wojny do domu. W tym czasie rosyjskiego wojska we Lwowie było mnóstwo i także wszelakiego uzbrojenia. Ja się dziwiłem , że oni wiedzą którędy jechać, bo gnali jak szaleni, tak jakby by byli na swoim. Wszędzie tylko na czapkach gwiazdy. Ale do tych polskich żołnierzy, którzy byli rozbrojeni i wracali do domów, to rosjanie nie podchodzili i ich nie zatrzymywali. Było nam powiedziane na granicy, że jakbyśmy zatrzymali samochód wojskowy i powiedzielibyśmy, że chcemy się dostać do domu, a oni może jadą w tym kierunku, to zawsze nas zabiorą. I nawet można było myśleć, że może by specjalnie nas odwieźli do samej chaty.

(  )

ANEKS

17 wrzesnia 1939 - Inwazja sowiecka /KRONIKA KINOWA oryginał

]]>https://www.youtube.com/watch?v=cYXFcoZJDug]]>

 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)