Czarne chmury przywołują historię, czyli gdzie jesteście przyjaciele moi?

Obrazek użytkownika Łukasz Studnicki
Historia

    Rocznica odzyskania Niepodległości zbiegła się w czasie z próbą wywołania przez naszych wschodnich sąsiadów konfliktu na granicy, co skłoniło mnie do refleksji na temat naszej historycznej i obecnej pozycji międzynarodowej, a także możliwości reakcji na powstałe zagrożenie. Rozwiązania wspomnianej sytuacji na granicy polsko-białoruskiej (nazwanej już przez polityków i media wojną hybrydową) opozycja upatruje w zaangażowaniu w sprawę naszych europejskich i amerykańskich koalicjantów. Żądają więc od nieudolnego ich zdaniem rządu, zwrócenia się o pomoc do UE i NATO, szukają jej także – nie pierwszy już zresztą raz – wywrotowymi sposobami na własną rękę. Oczywiście nie uważam, że prośba o wsparcie jest czymś uwłaczającym (w tej sytuacji może nawet jest konieczna) pytanie tylko brzmi na co możemy liczyć ze strony naszych Zachodnich „sprzymierzeńców” (i kogo właściwie możemy do nich zaliczyć)? Na deklaracje potępiające akty przemocy, nieskuteczne sankcje i dobre rady? Tym, którzy uważają, że pokój i dobrobyt w kraju nad Wisłą zapewnią nam nasi europejscy i amerykańscy sojusznicy, dla otrzeźwienia chciałbym przypomnieć kilka historycznych faktów, jak ta pomoc wyglądała w poprzednim wieku. Podeprę moje dywagacje cytatami z książki „Optymizm nie zastąpi nam Polski” Józefa Mackiewicza, która dużo mówi zarówno o naszej ufności w stosunku do Zachodu, ale także o postawach naszych historycznych wrogów jak i przyjaciół w kontekście wydarzeń XX wieku.

    Czy dobre stosunki międzynarodowe podnoszą poziom naszego bezpieczeństwa – tak, czy są jego gwarantem – zdecydowanie nie. Jak pokazuje historia, decyzje i działania poszczególnych państw powinny nas skłonić do większej ostrożności, jeśli chodzi o poleganie na naszych sojusznikach. Odpowiedź na pytanie kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem nie jest prosta i tutaj powinniśmy się opierać na jedynej wiedzy jaką w tej materii posiadamy - naszej historii. Przeciętny Kowalski jako historycznych sojuszników uznałby zapewne Francję, Wielką Brytanię i Stany Zjednoczone, za wroga wskazując Rosję i Niemcy, co jest ogromnym uogólnieniem. Przyglądnijmy się więc nieco naszym stosunkom z tymi krajami. Zaczynając od wrogów. Ciekawa jest tu pewna sprzeczność, gdyż mimo ogromu krzywd jaką wyrządzili nam Niemcy - nie tylko w ostatniej wojnie - to duża część polskich środowisk politycznych oraz ich wyborców upatruje we współpracy z Niemcami (zawsze próbującymi ustawiać nas w roli wasala, a bynajmniej nie partnera) szansę na pomyślność Polski, naiwnie wierząc w ich uczciwe zamiary, oraz chęć zmazania dawnych win. Przykładów na to czy możemy ufać naszemu zachodniemu sąsiadowi nie zamierzam omawiać, przypominając tylko trzy rozbiory i ostatnią wojnę światową.

Odmienny stosunek mamy do Rosji, którą niezmiennie - bez zbędnej kurtuazji - nazywamy naszym wrogiem, z jednej strony wpisując się w dzisiejszą oficjalną retorykę państw Zachodu, z drugiej pamiętamy jeszcze długotrwałą powojenną sowiecką okupację, biedę, prześladowania, zakłamanie i wszystko złe co się z nią wiązało. Kierowanie się emocjami i chęcią rewanżu na Rosji powoduje jednak popadanie w skrajności, w tym przypadku przykładem jest nasz euroentuzjazm i uzależnianie się od UE (któremu słusznie, choć nieskutecznie opiera się nasz rząd). Jak trafnie pisał Józef Mackiewicz już po wojnie „W zupełnie odmiennych warunkach, ale w analogicznym niebezpieczeństwie, znajduje się dziś Polska. Potęga Bloku Komunistycznego pcha ją w komunizm. Potęga Bloku Demokratycznego pcha ją w drugi komunizm, aby „ulepszyć” pierwszy.”

    Więcej uwagi, mimo wszystko chciałbym poświęcić naszym rzekomym sojusznikom, w których przyjaźń chcieliśmy i wciąż chcemy wierzyć, mimo tego, że wielokrotnie nas zawiedli. Nie jest to bynajmniej atak w kierunku wspomnianych wyżej Państw, bardziej przygana w naszą własną stronę, za myślenie życzeniowe, wyolbrzymianie wagi niewiele znaczących gestów, przekonanie o swojej mesjańskiej roli w Europie, ofiarność niewspółmierną do wynikających z tego korzyści, czy zawierzanie deklaracjom niemożliwym do wyegzekwowania. Jak pisze we wspomnianej książce Józef Mackiewicz: „Wzajemne stosunki państw nie są wiązane węzłami uczuciowymi. W polityce międzynarodowej nie ceni się przyjaciół całkowicie oddanych, a w dodatku słabych”.

    Nawiązując tylko do wydarzeń II wojny światowej - w czasie trwającej kampanii wrześniowej Hitlera doświadczyliśmy zdrady ze strony Anglii i Francji, których premierzy Chamberlain i Daladier wspólnie postanowili nie robić nic, aby dotrzymać złożonych wcześniej Polsce pisemnych zobowiązań (co z moralnego punktu widzenia porównać można do ustaleń ministrów Ribbentropa i Mołotowa). Mimo sporego zaskoczenia takim rozwojem sytuacji, nie wyciągnęliśmy wniosków z tej lekcji całą wojnę wierząc, że koniec końców właśnie te kraje pomogą nam odzyskać suwerenność. Mackiewicz pisze: ‘’Przez te pięć lat znaliśmy tylko jedną formułę: Walczymy wiernie u boku Anglii i nie troszczymy się o los Polski. Nawet gdyby Anglia pozornie nie szła po linii interesów polskich, to w końcu nie minie nas nagroda i Polskę otrzymamy z rąk Anglików”.

    Mimo obietnic składanych naszym politykom i działaczom na emigracji, dla Francuzów i Anglików sprawa Polski była drugorzędna i choć nie można naszych ówczesnych władz winić, że prosząc o pomoc chwytały się brzytwy, to efekty tamtych starań były łatwe do przewidzenia. Jak pisze Mackiewicz: „W globalnych interesach Anglii, fakt, czy państwo sowieckie będzie miało swoje granice na Dnieprze, Horyniu, Wiśle, czy kilkaset kilometrów dalej na zachód, na Warcie, ma oczywiście znaczenie, może nawet znaczenie duże, ale nie tak znowu duże, ażeby się mogła wyrzec sojusznika, który sam jeden na swych barkach wytrzymał przez trzy lata całą niezwyciężoną potęgę niemiecką. Znaczenie tych kilkuset kilometrów nie stoi oczywiście w żadnej proporcji do faktu, że ten sojusznik przełamał potęgę niemiecką. A więc tego sojusznika Anglia cenić musi. Raz, że nie jest całkowicie oddany, dwa, że nie jest słaby. Cóż by mu mogła dać w zamian za jego pomoc i zwycięstwo? Czy ma mu dać Dardanele? Drogę na Suez? Drogę na Indie? Skandynawię z dostępem do północnego Atlantyku? Woli nie. A więc całą Europę zachodnią? Przenigdy! Ale dać musi nie mniej, a więcej, niż żądał Mołotow w Berlinie przed wojną niemiecką. Więc daje Polskę. - To jasne…Churchill nigdy i nigdzie nie powiedział, że zamierza wydać Europę na pastwę Sowietów. Nigdy w swych doskonałych mowach nie dał tego do zrozumienia nawet. Natomiast wyraźnie oświadczył, że oddaje pół Polski bolszewikom (linia Curzona), a następnie on, jak też liczne posunięcia jego rządu, dają jasno do zrozumienia, że jest zamiarem Anglii traktować całą Polskę jako sferę wpływów sowieckich.”

    Co z naszym obecnie największym sojusznikiem – Stanami Zjednoczonymi? Już w pierwszych tygodniach po napaści Niemiec na Polskę Amerykanie ogłaszając neutralność, pokazali jak odległa jest dla nich kwestia suwerenności Polski. Bierność Roosevelta pokazała - co zresztą nigdy nie było tajemnicą - że Amerykanie dbają tylko o swój interes (a w pomocy Polsce takiego nie upatrywali) i liczą się tylko z dużymi graczami. Jak sam kiedyś powiedział w rozmowie z nowojorskim arcybiskupem Spellmanem: „Naszym celem nie jest ratowanie czegokolwiek w Europie przed Sowietami. Najlepiej byłoby, gdyby Stalin zajął Europę do kanału La Manche, to wtedy będzie tam nareszcie spokój." W pierwszej połowie 20 wieku konkurencją dla USA nie było ZSRR ale Wielka Brytania, mająca szerokie wpływy na świecie dzięki swoim koloniom. Im dalej sięgały wpływy ZSRR tym słabsza była Anglia, co odpowiadało Stanom Zjednoczonym umacniającym swoją pozycję na zachodzie Europy. Mimo więc wszystkich gestów i nie popartego żadnymi wymiernymi działaniami deklarowanego wsparcia, w planach USA nigdy nie uwzględniano ratowania Polski (nie wspominając o haniebnym blokowaniu przez Roosevelta starań Polski o jej wyjaśnienie zbrodni katyńskiej). Nawet wzrost zagrożenia ze strony ZSRR i późniejsza „zimna wojna” nie skłoniła kolejnych amerykańskich prezydentów do podjęcia tematu wyswobodzenia Polski z sideł komunizmu. Podkreślić należy fakt, że co my nazywamy grzechem zaniechania, dla Amerykanów było jedynie rachunkiem politycznym. Polska jawiła się im jako niewiele znaczący kraj bloku wschodniego, którego można pozyskać dla celów politycznych za niewielką cenę, więc i spisać na straty niewielkim kosztem. Tak było kiedyś, tak jest i dzisiaj. Kto więc i na jakiej podstawie (mimo poprawnych stosunków międzynarodowych i niewiele znaczących deklaracji przyjaźni w ostatnim dwudziestoleciu) wyniósł Stany Zjednoczone do rangi naszego realnego sojusznika, skoro nie jesteśmy dla nich szczególnie znaczącym partnerem handlowym, czy wsparciem militarnym? Bez wskazywania palcem jest to efekt chciejstwa i ufność w uczciwe zamiary Amerykanów oraz przecenianie swojej pozycji międzynarodowej. Patrząc więc na historię, przed ochoczym budowaniem baz i lokowaniem amerykańskich żołnierzy na swoim terytorium, powinniśmy byli zrobić poważny rachunek zysków i strat (mając świadomość, że Amerykanie żyją z wywoływania i prowadzenia wojen poza swoim terytorium destabilizując i doprowadzając do ruiny całe regiony pod pretekstem szerzenia, bądź obrony demokracji – jednak jest to temat na osobną rozprawkę).

    Nie chciałbym być źle zrozumianym, nie promuję tutaj polityki izolacjonizmu. Pragnę tylko na znanych mi przykładach wyrazić, jak bardzo złudne potrafią być sojusze, jak niewiele znaczą mniejsze bądź większe sympatie i więzy w obliczu własnych interesów, czego Polacy - a przynajmniej ich część - nie potrafi i nie chce zaakceptować. Sojusznicy wielokrotnie pokazali nam w biedzie, na ile z ich strony możemy liczyć. Czy to znaczy że nie powinniśmy szukać sojuszników? Oczywiście nie, jednak musimy być świadomi, że w stosunkach międzynarodowych jak i w polityce nie ma prawdziwych przyjaciół, kierowanie się obowiązkiem i honorem należy do rzadkości, a zapewnienia i obietnice w krytycznej sytuacji mogą nie znaleźć pokrycia. Należy więc ostrożnie dobierać sojuszników i w relacjach kierować się zasadą ograniczonego zaufania. Dobrze też należy się zastanowić, kiedy sytuacja jest na tyle poważna aby szukać pomocy zagranicznej (szczególnie jeśli chodzi o spory wewnętrzne, gdy domaganie się przez grupy nieprzychylne rządowi interwencji ze strony Państw ościennych, jest sygnałem słabości Państwa, sprzyja naszym oponentom i może doprowadzić do tragicznych skutków, ale to kwestia na osobny artykuł). Gdy już jednak się na to zdecydujemy, dokładnie zastanówmy się o co chcemy poprosić, aby zewnętrzna pomoc nie pogorszyła naszego położenia. https://naocznyobserwator.blogspot.com/

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (11 głosów)

Komentarze

- chciałbym się odnieść tylko do dwóch tematów.

Stany Zjednoczone mogę porównać do największego okrętu na morzu który taki kurs obierze jaki kapitan będzie za jego sterami.

Doskonale wiedzą o tym i inni i dlatego obce agentury starają się poprzez swoje wpływy obsadzić za sterami USA swojego człowieka albo łatwo sterowalną kukłę bez kośćca moralnego (J.Biden katolik jest za zabijaniem nienarodzonych dzieci) - co właśnie znowu się udało żydo-komunistom którzy mają jeden rodowód i wspólne interesy.

Sprawa nr. 2 - to temat rozliczeń II wojny światowej i oceny postępowań krajów gdzie niektóre bardzo chcą o tym okresie zapomnieć.

Fundamentalną podstawą do uregulowania tych spraw jest wystąpienie do instytucji międzynarodowych o uznanie komunizmu za system zbrodniczo-ludobójczy na równi z faszyzmem !!!!!!

Brak takiego wniosku ze strony Polski uważam za śmiertelny i niewybaczalny błąd obecnej ekipy rządzącej - bo nikt na kuli ziemskiej za nas tego nie zrobi tak jak nikt za nas nie wyrwie spróchniałego zęba - trzeba iść osobiście na zabieg ekstrakcji.
Odciąganie tego w nieskończoność doprowadza tylko do pogorszenia stanu rzeczy a jak ktoś tego nie rozumie że trzeba to zrobić to sam sobie szkodzi tak jak właśnie my teraz.

Dowodów zbrodni ludobójstwa komunistów jest aż za nadto. Pomogło by nam to i bieżącej polityce.

Wspomnę jeszcze tylko o idiotycznej polityce USA gdzie aby potem po sprzedaniu Polski stalinowi po II-ej wojnie musieli zwalczać komunizm i dziesiątkami tysięcy walczyli i ginęli w Wietnamie - ostatnio w Afganistanie amerykańscy młodzi żołnierze aby za chwilą wycofać się i oddać wszystko bez walki.

Po co to było ?

Vote up!
4
Vote down!
-2

Motto na dziś: "Lepiej z mądrym zgubić niż z głupim znaleźć".

#1636142