ZBRODNIE NKWD - CZERWONA MORDOWNIA NA KRESACH II RP - ZABÓJCZE DONOSY

Obrazek użytkownika Aleszumm
Kraj

ZBRODNIE NKWD - CZERWONA MORDOWNIA NA KRESACH II RP - ZABÓJCZE DONOSY

 

Najbardziej zmasowaną formą zbrodniczych działań antypolskich ze strony prosowieckich Żydów była wielka fala skierowanych przeciwko Polakom zabójczych donosów. Były one nieustannym zjawiskiem lat 1939-1941 na Kresach II RP.

 

Zbolszewizowani Żydzi, znający doskonale lokalne stosunki w poszczególnych miejscowościach, okazali się dla NKWD bezcennymi wręcz agentami i informatorami przeciwko różnym patriotycznym środowiskom polskim. Wiele żydowskich donosów przyniosło najtragiczniejsze skutki dla schwytanych na ich podstawie Polaków.

 

Niektórzy z nich bywali natychmiast zabijani w rezultacie tych donosów, tak jak stało się w opisanym w  przypadku grodzieńskiego nauczyciela Jana Kurczyka. W przypadku bardzo wielu innych Polaków donos kończył się zamknięciem w sowieckim więzieniu i późniejszym zakatowaniem na śmierć. Bardzo wielu oficerów schwytanych na podstawie żydowskich donosów znalazło się później na listach katyńskich.

 

Ta nadzwyczaj ponura, donosicielska rola znacznej części Żydów na Kresach Wschodnich została wymownie opisana między innymi w znakomicie udokumentowanej książce żydowskiego autora Bena-Ciona Pinchuka. Pisał on m.in.: Nie ulega wątpliwości, iż lokalni komuniści żydowscy grali ważną rolę w rozpoznaniu dawnych działaczy politycznych i zestawieniu listy „niepożądanych” i „wrogów klasowych”. NKWD próbowało, często z sukcesem rekrutować ludzi, którzy przedtem byli aktywni w żydowskich instytucjach i politycznych organizacjach, i w ten sposób stworzyli oni atmosferę wzajemnych podejrzeń o strachu wśród przyjaciół i kolegów (por. Ben-Cion Pinchuk Shtetl „Jews under Soviet Rule. Eastern Poland on the Eve of the Holocaust”, Cambridge, Mass, 1991, s. 35).

 

 

 

 

SPONTANICZNIE WITALI SOWIETÓW

 

Z różnych miejscowości na Kresach odnotowywano po latach takie same, identycznie brzmiące skargi na donosicielską rolę części zbolszewizowanych, antypolskich Żydów. Oto kilka, jakże typowych, przykładów.

 

Władysław Hermaszewski tak opisywał dramatyczne wydarzenia, jakie nastąpiły po 17 września 1939 r. w jego rodzinnym Bereźnie (pow. Kostopol, woj. wołyńskie): Spontanicznie witający czerwonoarmistów liczni Ukraińcy i część biedoty żydowskiej zaczęli okazywać swą wrogość wobec nas, Polaków, stanowiących tu mniejszość. Wyszukiwali i wskazywali przybyłym enkawudzistom funkcjonariuszy i urzędników polskich instytucji państwowych i publicznych oraz uciekinierów z zachodnich i centralnych województw, szukających tu schronienia przed Niemcami, po czym nastąpiły masowe ich aresztowania i deportacje (por. W. Hermaszewski Echa Wołynia, Warszawa 1995, s. 43).

 

Mieszkający wówczas w Tarnopolu Czesław Blicharski wspominał: Okupacja sowiecka Tarnopola rozpoczęła się o godz. 15.00 17 września 1939 r. (...) już tego samego dnia wieczorem rozpoczęły się masowe aresztowania przeprowadzone przy pomocy usłużnych informatorów, pochodzących z kręgów nielicznej KPZU (Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy - J.R.N.) i biedoty żydowskiej. Od tej chwili trwał nieprzerwanie proces wyniszczania elementów polskich w mieście (por. C. Blicharski Tarnopolanie na starym ojców szlaku, Biskupice 1994, s. 203).

 

Zenon Skrzypkowski relacjonował: W miasteczku (Drohiczynie - J.R.N.) swoje „porządki” zaczęło robić NKWD. Znaleźli się tacy ludzie, którzy z nimi współpracowali. Wywodzili się na ogół z elementów o nie najlepszej opinii w środowisku. Byli to głównie Białorusini i Żydzi. Dużą aktywność w sprzyjaniu bolszewikom wykazała zwłaszcza biedota żydowska. Dość szybko przystosowała się do nowych warunków i zajęła pozycję wysoko uprzywilejowaną, zajmowała kierownicze stanowiska w administracji i milicji. Niektórzy Żydzi „pocieszali” nieszczęśliwych i pełnych obaw o przyszłość Polaków słowami: „Jakoś przy nas będziecie żyli” (por. Z. Skrzypkowski Przyszliśmy was oswobodzić..., drohiczyńskie wspomnienia z lat niewoli, Warszawa 1991, s. 15).

 

Wacław Wierzbicki z osiedla Kuchczyce, gm. Kleck, powiat Nieśwież wspominał wydarzenia po 17 września 1939 r. w swych okolicach: Natychmiast znaleźli się perfidni Białorusini i Żydzi, którzy wkraczającym wojskom sowieckim budowali powitalne bramy. Żydzi powkładali czerwone opaski na rękawy i stali się enkawudzistami, wydają Sowietom polskich patriotów (por. Z Kresów Wschodnich RP na wygnanie. Opowieści zesłańca 1940-1946, Londyn 1996, s. 582).

 

Emisariusz ZWZ Aleksander Blum opisywał, jak już w drodze do Wilna dowiedział się, że tamtejszy dworzec jest niebezpieczny, bo jest silnie obstawiony przez agentów NKWD i tzw. milicję obywatelską zaimprowizowaną przez okupantów i złożoną z chuliganów i z młodzieży komunistycznej, szczególnie pochodzenia żydowskiego, uzbrojoną w karabiny i zaopatrzoną w opaski czerwone. Głównym zadaniem ich było zatrzymywanie podejrzanych osób i przebranych oficerów. „Przyklejali” się oni do wybranych przez siebie wojskowych podróżnych i towarzyszyli im do mieszkań prywatnych celem sprawdzenia tożsamości eskortowanych (według: A. Blum O broń i orły narodowe... (Z Wilna przez Francję i Szwajcarię do Włoch), Londyn 1980, s. 102).

 

Podobną relację znajdujemy również w książce żydowskich autorów Jacka Pomerantza i Lyrica Wallworka. Winika o owych latach: Wkrótce po wkroczeniu Sowietów do Rożyszcza komunistyczna organizacja młodzieży (...) przejęła kontrolę miasta (...) ci młodzi ludzie maszerowali po ulicach miasta z karabinami. Nosili czerwone opaski identyfikacyjne, wyaresztowywali ludzi uważanych za faszystów czy wrogów komunistycznej sprawy. Bałem się spacerować na trasie od stacji kolejowej do domu Ytzela. Bałem się, pomimo to że część młodych (wielu?) z opaskami na ramionach była Żydami (według relacji w książce J. Pomerantza i L. W. Winika: Run East: Flight From the Holocaust, Chicago 1997, s. 26, którą cytuję za: M. Paul Jewish-Polish Relations in Soviet Occupied Eastern Poland. 1939-1941 w: The Story of Two Shtetl, Brańsk and Ejszyszki, Toronto-Chicago 1998, s. 189).

 

Z kręgu australijskiej Polonii w Melbourne został wysłany 12 sierpnia 1995 r. do księdza prałata Henryka Jankowskiego list, zawierający świadectwa dramatycznych czasów na Kresach po 17 września 1939 r. Autor listu, Bronisław Stankiewicz, pisał m.in.: W 1939 r. jako 10-letni chłopak byłem świadkiem, gdy do mojego miasta Baranowicze wkraczała wyzwoleńcza Krasna Armia, właśnie Żydzi zakładali na lewą rękę czerwone opaski, na których widniały napisy NKWD. To właśnie Żydzi byli donosicielami do NKWD i wydawali w ręce NKWD ukrywających się oficerów Wojska Polskiego, ukrywających się policjantów granatowych, nauczycieli, wyższych urzędników państwowych, a w nocy zajeżdżały czarne budy NKWD, które my nazywaliśmy „czorny woron”, wyłapywano tych ludzi, ładowano w te czarne budy, następnie w „stołypinki” i wieziono na Kołymę, skąd już nigdy nie wrócili, umarli z głodu i chłodu (cyt. za: P. Raina Ks. Henryk Jankowski nie ma za co przepraszać, Warszawa 1995, s. 170).

 

Wymowne zapiski na temat rozmiarów donosicielstwa ze strony dużej części Żydów znajdujemy w książce byłego kuriera rządu RP Marka Celta. Opisał on tam między innymi dramatyczną rozmowę ze swą matką, którą odwiedził po przybyciu z tajną misją na tereny okupowane przez Sowietów. Matka ostrzegała Celta: Ta Wajssówna, ta Hela, co prawie naprzeciw nas mieszka, koło Serwatki, tam gdzie Lopek, kilka razy się mnie o ciebie pytała. I Stasię też. Ona straszna komunistka. A nienawiścią do Polski i do Polaków aż od niej tryska. Lopek przed nią przestrzegał (...)

 

Ty się jej strzeż. Ona mówiła: wasz syn - już nawet nie mówi „pani syn” - wasz syn powinien być z nami, a nie przeciw nam. Ja mówię: gdzie on tam przeciw komu, proszę pani, on studiuje. A ona: „panie” się skończyły, „panowie” też. On nie studiuje, a jak studiuje, to przeciw nam. Wy musicie zrozumieć, że tu Polska nigdy nie wróci, tu jest Zachodnia Ukraina, radziecka władza, radziecka przyszłość, on powinien to zrozumieć, im prędzej, tym lepiej, a nie tam takie polskie mrzonki (...). - Właśnie to ci chciałam powiedzieć: strasznie trzeba uważać i nie pokazywać się ludziom na oczy. A wśród Żydów najwięcej zwolenników Sowietów. Od takich Wajssówien aż się roi. Trzeba się mieć na baczności dzień i noc (por. M. Celt Biali kurierzy, Munchen 1986, s. 61).

 

DONOSICIELE I ICH OFIARY

 

Duża część donosów kończyła się jak najgorszymi skutkami dla oskarżanych przez Żydów Polaków, doprowadzając do utraty przez nich życia. Istnieje wiele relacji na temat tego typu „zabójczych” donosów z różnych miejscowości na Kresach - przytoczę tu kilka typowych przypadków tego rodzaju. Do szczególnie niebezpiecznej fali donosów na polskich urzędników i sędziów doszło w największym mieście na Wołyniu - Równem. Aresztowano tam m.in. byłego posła Dezyderego Smoczkiewicza i byłego senatora Dworakowskiego, pięciu sędziów Sądu Okręgowego i wiceprokuratora (wszystkich potem zamordowano). Aresztowano również dwóch podprokuratorów. Denuncjowali w szczególności: aplikant sądowy - syn zamożnej miejscowej rodziny żydowskiej oraz starszy woźny sądowy - Ukrainiec (według R. Szawłowski Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1997, t. 1, s. 397).

 

Wanda Skorupska we wrześniu 1939 r. adwokat we Włodzimierzu Wołyńskim tak opisywała w relacji spisanej w latach 80. wydarzenia zachodzące we Włodzimierzu po wejściu wojsk sowieckich: Na podstawie donosów sporządzonych przez komunistów i Żydów aresztuje się natychmiast wybranych ludzi. We Włodzimierzu aresztowano adwokata Albina Ważyńskiego i mjra (Juliana Jana) Pilczyńskiego, dyrektora gimnazjum Leona Kisiela, inspektora szkolnego p. Jędryszkę oraz kierownika jednej ze szkół powszechnych. Zadenuncjowali ich miejscowi Żydzi. Zaginęli oni bez śladu (por. R. Szawłowski, op.cit., t. 1, s. 207).

 

Inny przykład „zabójczego” donosu opisali A. i J. Wiszniowscy w liście do „Głosu Polskiego” Toronto z 24 maja 1996 r. W liście można było przeczytać dramatyczną historię rodziny stryja Wiszniowskiego, który w 1939 r. mieszkał w małym miasteczku Dolina, woj. stanisławowskie. Jak pisano w liście: Stryj miał dorosłych synów, którzy należeli do związku „Sokołów” i „Strzelca”, gdzie hasłem było „Bóg, Honor, Ojczyzna”. Widocznie w oczach żydowskich było to wielkim przestępstwem i dlatego pewnej nocy NKWD i dwóch Żydów, których stryj znał, przyszło aresztować moich stryjecznych braci. Jeden był zakatowany w miejscowym więzieniu, inni wywiezieni na Sybir, tak jak tysiące innych polskich rodzin, które dzięki żydowskiej służalczości (jaka do dzisiaj w Polsce panuje) zostało zesłanych na Sybir na zagładę (...). Kto sporządzał spis Polaków „kandydatów” na zsyłkę, jak nie podli Żydzi, którzy zasiedli w 1939 r. na wszystkich ważnych stołkach? Autor listu używa bardzo ostrych epitetów pod adresem ówczesnych żydowskich donosicieli, czyż można się jednak dziwić człowiekowi, który mógł z bliska zaobserwować spowodowaną przez nich tak ciężką martyrologię rodziny jego stryja?

 

„ODGRYWALI” SIĘ NA POLAKACH

 

Istnieje aż nadto wiele przykładów wykorzystywania przez zbolszewizowanych Żydów wszelkich możliwości „odegrania się” na Polakach aż do spowodowania ich śmierci włącznie. Tak postąpiono m.in. wobec znanego naukowca, profesora Stanisława Cywińskiego, znienawidzonego przez Żydów za jego narodowo-katolicką publicystykę. Wybitny polonista, profesor Konrad Górski wspominał, iż: Zemszczono się na nim (prof. Cywińskim - J.R.N.), po prostu oskarżając go przed władzami rosyjskimi. Został wywieziony i zmarł w głębi Rosji (por. W Wilnie i w Toruniu. Rozmowa z prof. Konradem Górskim, „Życie Literackie”, 11 września 1988 r.).

 

Jerzy Surwiły, pisał w naukowym opracowaniu wojennych dramatów Polaków z Wileńszczyzny pt. Rachunki nie zamknięte, że Cywiński został zamęczony w więzieniu. Według Surwiło Cywiński przeszedł przez sześć kolejnych więzień, aby w końcu umrzeć 30 marca 1941 r. w Kirowie (Wiatce) w szpitalu więziennym (por. J. Surwiło Rachunki nie zamknięte. Wileńskie ślady na drogach cierpień, Wilno 1992, s. 115).

 

Podobny przykład żydowskiego donosu z zemsty, który skończył się w efekcie zamordowaniem Polaka, przytoczył historyk Marek Jan Chodakiewicz. Opisał on, jak pod koniec września 1939 r. żydowski gimnazjalista przyprowadził NKWD do mieszkania Zdzisława Zakrzewskiego, działacza Młodzieży Wszechpolskiej z Politechniki Lwowskiej. Z uwagi na nieobecność Zakrzewskiego w domu NKWD w zamian aresztowało jego ojca - oficera policji, którego wkrótce potem zamordowano. Aresztowano również i deportowano matkę i siostry Zakrzewskiego. Matka zmarła na zesłaniu w Kazachstanie (por. M.J. Chodakiewicz Szmulek chciał być sowieckim generałem. Postawy Żydów na Kresach 1939-1941, „Gazeta Polska”, 1 grudnia 1994 r.).

 

W pracy zbiorowej pod redakcją księdza Zygmunta Zielińskiego na temat życia religijnego w Polsce pod okupacją 1939-1945 czytamy: Wspomnieć trzeba ks. Wacława Rodźko, proboszcza parafii Traby, zamordowanego w maju 1940 r. we wsi Rosalszczyzna, gdy podstępnie w nocy został wezwany do chorego. Ogólna opinia w okolicy widziała sprawców tej zbrodni w Żydach, którzy w ten sposób mieli się zemścić za to, że on przed wojną, będąc proboszczem w Holszanach, miał przyczynić się do usunięcia straganów żydowskich sprzed wejścia do kościoła. Faktem jest, że pokaźna część ludności żydowskiej opowiedziała się za sowiecką władzą i z niej rekrutowało się wielu jej urzędników, którzy mocno dali się we znaki miejscowej ludności. Faktem jest także i to, że część Żydów została wywieziona na Syberię lub do Kazachstanu (por. Życie religijne w Polsce pod okupacją 1939-1945. Metropolie wileńska i lwowska, zakony, praca zbiorowa pod redakcją ks. Zygmunta Zielińskiego, Katowice 1992, s. 494).

 

Feliks Gonczyński opisywał w dramatycznych wspomnieniach z ówczesnego Związku Sowieckiego: Po obiedzie odnalazłem ulicę Drewnianą, gdzie mieszkał Leonidas.

„Co słychać z Dewojną?” - spytałem Leonidasa.

„Rozstrzelali go bolszewicy”.

„Jego...?! Wybitnego lewicowca?”

„Jak wiesz był naczelnikiem Urzędu Skarbowego, więc wymierzał podatki... zadenuncjowali go Żydzi” - wyjaśnił Leonidas (por. F. Gonczyński Raj proletariacki, Londyn 1950, s. 14).

 

W tym okresie na Kresach powszechnie utrwaliła się sława Żydów jako donosicieli. Były premier RP Leon Kozłowski, opisując krąg polskich aresztowanych, z jakimi spotykał się w sowieckim więzieniu, stwierdził: Podobny zespół, jak się potem przekonałem i w innych celach: sędziowie, policja, schwytani oficerowie, działacze społeczni, robotnicy, studenci, wszyscy, podobnie jak i ja, aresztowani na podstawie donosów komunistów, w większości wypadków Żydów (por. tekst pamiętnika L. Kozłowskiego pt. Sowieckie więzienie drukowanego na łamach paryskiej „Kultury”, 1957, nr 10, s. 91).

 

W różnych relacjach i wspomnieniach można znaleźć straszne przykłady „zabójczych” donosów ze strony Żydów na polskich patriotów. By przypomnieć choćby zapiski znakomitego matematyka polskiego, pochodzenia żydowskiego Hugo Steinhausa. Opisał on historię aresztowania swego ucznia Borka, którego jego dawny ordynans, Żyd, wskazał NKWD, jako oficera rezerwy (...) znienacka aresztowano go w mieszkaniu i zabrano do Lwowa. Od tego czasu słuch o nim zaginął; prawdopodobnie podzielił los oficerów katyńskich. Podziwiałem jego matkę, że nie myślała wcale o zemście. Chciała koniecznie dać mi schronienie u siebie w Borysławiu (por. H. Steinhaus Wspomnienia z Polski w opracowaniu Aleksandry Zgorzelskiej, Londyn 1992, s. 220).

 

Skutki takich „odgrywań się” zbolszewizowanych Żydów na Polakach były najczęściej fatalne: długotrwałe więzienie, zesłanie na Syberię, nierzadko - jak wcześniej wspomniałem - nawet utrata życia. Do wyjątków należały raczej szczęśliwe przypadki szybkiego uwolnienia po donosie, jak stało się z ojcem profesora Jacka Trznadla - Edwardem Trznadlem, byłym zastępcą starosty w Olkuszu, a później starostą w Zawierciu. Edward Trznadel, idąc pewnego dnia ulicą we Lwowie, został nagle zatrzymany przez Żydów-komunistów z Olkusza, którzy go rozpoznali. Natychmiast doprowadzili go na komisariat, twierdząc, że byli przez niego prześladowani (por. J. Trznadel: Mój ojciec Edward, Zawiercie 1998, s. 57). Na szczęście po różnych przesłuchaniach wypuszczono go na wolność. Został w nim jednak pewnego rodzaju strach przed donosami ze strony Żydów. Opisywał swe odczucia w czasie pobytu wkrótce potem w Stryju: Tylko raz byłem w kawiarni i gdy zobaczyłem tę masę Żydów, przestraszyłem się. Mogli wśród nich być znów komuniści. Oni, widząc obcego, nieznajomego człowieka, mogą donieść i mogę być aresztowany. Wobec tego wróciłem ponownie do Lwowa (por. tamże, s. 59). Dodajmy, iż aresztowanie Edwarda Trznadla przez Żydów-komunistów z Olkusza, jako ich rzekomego dawniejszego „prześladowcy”, było tym bardziej szokujące ze względu na to, że jako starosta miał on kiedyś bardzo dobre stosunki z miejscowymi Żydami. Jacek Trznadel pisał: Ojciec był bardzo szanowany przez tę społeczność żydowską. Wyrazem tego bywało nawet odwoływanie się do jego rozjemstwa w wewnętrznych sporach gminy żydowskiej (por. tamże, s. 28).

 

MY POLACY BOIMY SIĘ ŻYDÓW BARDZIEJ NIŻ KOGO INNEGO

 

Prawda przechowana w różnych relacjach z tamtego okresu jest smutna i nieubłagana. Wciąż powtarzają się fakty dowodzące, że nikczemność wielkiej rzeszy Żydów-donosicieli wzbudziła wśród Polaków poczucie ogromnej nieufności do ogółu Żydów, powszechnego strachu przed Żydami, jako niebezpiecznymi agentami NKWD i Sowietów. Jakże wymowna pod tym względem była relacja jednego z najodważniejszych „białych kurierów”, docierających na zagarnięte przez Sowiety byłe Kresy Wschodnie II Rzeczypospolitej Tadeusza Chciuka (Marka Celta). Tak pisał on o panującej tam atmosferze: Pod Sowietami (...) my Polacy, boimy się Żydów - nie wszystkich oczywiście, ale jak się boimy, to bardziej niż kogo innego. Oni są pierwsi do współpracy z bolszewikami, są najbardziej niebezpieczni - są wszędzie, są najgorliwszymi komunistami, dużo wiedzą, pomagają „rozpracowywać” teren, sam mam takich kolegów z gimnazjum, z uniwerku (por. T. Chciuk [M. Cel] Biali kurierzy, Monachium 1986, s. 209).

 

We wspomnieniach Tadeusza Bodnara, po wrześniu 1939 r. przydzielonego do żydowskiego Gimnazjum Mechanicznego w Grodnie, czytamy: Koledzy ostrzegali mnie przed Żydami studentami i do żadnej organizacji mam nie wstępować, gdyż pomiędzy nimi jest dużo szpiegów i zdrajców. (...) Wykładowcami byli Polacy, Żydzi i paru Rosjan. Kolegów nie miałem i trzymałem się z daleka od wszystkich, a na tematy polityczne nie chciałem rozmawiać, ponieważ nie dowierzałem Żydom, bo wiedziałem, że oni naszych dużo wydali i część ich została rozstrzelana, część siedzi w więzieniu. Dobrze, że nie wszyscy Żydzi byli tacy, ale oni bali się innych Żydów. Najgorzej ze wszystkich grup etnicznych to ich bałem się, bo oni zrobili się gorliwymi komunistami (por. T. Bodnar, Znad Niemna przez Sybir do II Korpusu, Wrocław 1997, s. 86).

 

Jak się okazuje, młody gimnazjalista miał całkowicie rację w swych obawach przed żydowskimi denuncjatorami. Badacz historii tamtych lat Kazimierz Krajewski, autor obszernej syntezy działań Armii Krajowej w okręgu nowogródzkim, pisał, iż: Wszelkie poczynania ludności polskiej śledzone były przez jej białoruskich i żydowskich sąsiadów, często współpracujących z władzami sowieckimi i NKWD. Np. grupa dziewcząt, polskich gimnazjalistek z Lidy, nie zdążyła się nawet do końca zorganizować, gdy ich żydowskie koleżanki z klasy dostarczyły NKWD sporządzoną przez siebie listę początkujących konspiratorek (por. K. Krajewski Na ziemi nowogródzkiej, „Nów”-Nowogródzki Okręg Armii Krajowej, Warszawa 1997, s. 15).

 

W licznych relacjach z owego okresu powtarzała się opinia, że największą przeszkodą dla polskiej konspiracji na Kresach było doskonałe rozpoznanie polskich środowisk patriotycznych przez miejscowych zbolszewizowanych Żydów, a także Białorusinów i Ukraińców. Ustawicznie groziło to dekonspiracją wszelkich zawiązków polskich organizacji. Warto przypomnieć w tym kontekście choćby świadectwo rzetelnego obserwatora tamtych wydarzeń - Władysława Siemiaszki, w 1939 r. pracownika urzędu gminnego w Werbie, powiat Włodzimierz Wołyński. W relacji spisanej po latach - w 1990 r. - Siemiaszko akcentował, że polska konspiracja odbywała się w niesłychanie trudnych warunkach, stale wzrastającej infiltracji sowieckiej oraz współpracujących z Sowietami Żydów i Ukraińców (cyt. za: wyborem dokumentów w książce R. Szawłowskiego, op.cit., t. 2, s. 214).

 

 We wrocławskim kwartalniku  „Semper fidelis” z 1994 r. opisano tragiczne skutki jednego z takich żydowskich donosów, stwierdzając m.in.: Kolporterka (polskiej prasy podziemnej - J.R.N.) aresztowana została przez rejonową placówkę NKWD w Podwłoczyskach. Okazało się, że K. Oborska zbytnio i naiwnie zaufała swojej koleżance Schott, narodowości żydowskiej, córce drogerzysty, przekazując jej również prasę konspiracyjną. Na rezultaty tego nierozważnego kroku nie trzeba było długo czekać. Najprawdopodobniej, na skutek decyzji rodziców Schott, fakt ten został zgłoszony NKWD. W wyniku denuncjacji, po upływie zaledwie dwóch dni od aresztu K. Oborskiej nastąpiły dalsze aresztowania. Został aresztowany ks. Adam Gromadowski, któremu K. Oborska dostarczała prasę konspiracyjną, a 11 kwietnia 1940 r. został aresztowany Kazimierz Kosiarski, który przejął „bibułę” ze Lwowa i dostarczył K. Oborskiej, w celu jej kolportażu (według dr A. Korman O księdzu Adamie Gromadowskim, „Semper Fidelis”, styczeń-luty 1994, nr 1, s. 8).

 

Okrutnie zmaltretowany w więzieniu ksiądz Gromadowski został rozstrzelany przez NKWD. Wśród rozstrzelanych przez enkawudzistów była najprawdopodobniej również Krystyna Oborska (por. tamże). Takie były skutki „zabójczego” donosu żydowskiej rodziny Schott na polską konspiratorkę.

 

KATOWANA PO DONOSIE SĄSIADKI

 

Dr Barbara Obuchowska-Duś opisała dramatyczne przejścia jej rodziny po 17 września 1939 r. w Duniłowiczach, powiat Postawy w woj. wileńskim. Wspominała w swej relacji o tym, jak na jej ojca - sierżanta Korpusu Obrony Pogranicza złożyła doniesienie ich własna sąsiadka - Żydówka. Według relacji doktor Obuchowskiej-Duś: Sąsiadka - Żydówka, Chana, przyprowadziła żołnierzy sowieckich i powiedziała: „Polska pani, jej mąż to wojskowy”. No i zaczęło się. Wyrywali deski z podłogi, klawisze z fortepianu, pruli materace. Szukali mego ojca i „arużja”. Kopali nawet w ogrodzie. Nie znaleźli nic. Zabrali ojca obrączkę i wiele rzeczy. Matkę wyprowadzili za dom do ogrodu i tam „przesłuchiwali” przez 24 godziny z rękoma w górę. Mdlała, zlewali ją wodą i dalej „przesłuchiwali”. Nie przypomniała sobie, gdzie rzekomo schowano „arużje”. W tym czasie mój malutki brat zsiniał z płaczu, głodu. Ja nie umiałam mu pomóc, ale moja sześcioletnia siostra uciekła żołnierzom, aby zawiadomić mieszkającego poza miasteczkiem p. Antoniego Myszkę. Litwina, o sytuacji u nas. Jak Sowieci zostawili matkę nieprzytomną, p. Myszko zabrał nas do siebie. Jakiś czas mieszkaliśmy u niego (cyt. za: R. Szawłowski Wojna polsko-sowiecka 1939, Warszawa 1997, t. 1, s. 359).

 

Jednym z najchętniej stosowanych uzasadnień donosów było oskarżenie o rzekomy antysemityzm. Z wymyślaniem donosów pod tym pretekstem w owych czasach nigdy się nie patyczkowano. Na przykład w Hucie Stepańskiej na Wołyniu ofiarą oskarżeń o antysemityzm padł aresztowany na ich podstawie miejscowy gospodarz i piekarz Henryk Sawicki. Jego antysemityzm miał polegać na walce konkurencyjnej z piekarniami żydowskimi ze Stepania w dostawach przed wojną pieczywa na Słone Błoto (por. G. Piotrowski Krwawe żniwa za Styrem, Horyniem i Słuczą. Wspomnienia z rodzinnych stron z czasów okupacji, Warszawa 1995, s. 38).

 

Można by długo jeszcze wyliczać podobne relacje o różnego typu żydowskich donosicielach na Kresach. Rozliczne zapiski z tamtych lat wskazują na prawdziwie liczną grupę Żydów, którzy wyspecjalizowali się w politycznych denuncjacjach. Wciąż powtarzała się opinia, wyrażona w relacji Zdzisława Jagodzińskiego z powiatu krzemienieckiego, zamieszczonej w książce W czterdziestym nas Matko na Sybir zesłali: Wiele było natomiast szpiclów (spośród uczniów), wśród nich najwięcej Żydów (według: W czterdziestym... op.cit., s. 194) Inna relacja - Zygmunta Ł. z powiatu stanisławowskiego stwierdzała: Policję, wojsko polskie aresztowano, aresztowano też ludzi podejrzanych i bogatych ludzi, domy ich likwidowano, a rzeczy zabierano. Żydzi podpłaceni wydawali Polaków, u podejrzanych robili rewizję, zabierano drogie rzeczy (por. tamże, s. 154). Również autorzy żydowscy, podobnie jak wspomniany już wyżej Ben-Cion Pinchuk - nie ukrywali opinii o wielkiej ilości Żydów donosicieli i NKWD-zisów.

 

Żydowski pamiętnikarz Charles Gelman pisał, że w miasteczku Kurzeniec w pobliżu Wilejki: Sowieckie władze były wspierane w tych i innych sprawach przez miejscowych aktywistów, którzy współpracowali z nimi, często na szkodę innych - Żydów, jak i nie-Żydów - i informowali o ich bogactwie, stopniu lojalności politycznej i tak dalej. Część ludzi doprowadzono do nędzy, pozbawiono ich domów, mebli i wszystkich dóbr materialnych. Część ludzi posłano nawet na Syberię w rezultacie działalności informatorów... Wielu z tych aktywistów wycofało się razem z Sowietami, na długo przed zbliżeniem się Niemców, ponieważ bali się zemsty nieżydowskiej ludności, która była antysowiecka... Wielu z tych, którzy uciekli, przeżyło wojnę. Z rodzin, które aktywiści pozostawili, natomiast nikt nie przeżył (według tekstu C. Gelamana Do Not Go Gentle: A Memoir of Jewish Resistance in Poland, 1941-1945, cyt. przez M. Paula w: „The Story..., op.cit., cz. 2, s. 208).

 

Znany intelektualista pochodzenia żydowskiego Aleksander Wat stwierdził wręcz w swym słynnym „Moim wieku”, że we Lwowie sporo było donosicieli Żydów, niesłychanie dużo. O niebezpiecznej roli niektórych z nich (lwowskie lata 1939-1941 były dla nich swoistą zaprawą do działań bezpieczniackich po wojnie), m.in. Jerzego Borejszy, Jacka Różańskiego, „Krwawej Luny”, Julii Brystygierowej, patrz tekst Jerzy Robert Nowak „Żydowska Targowica Inteligencka”.

 

UKRAIŃCY NIE KŁAMCIE” – Stanisław Srokowski

 

Polemika z ukraińskim publicystą Olegiem Bazarem

 

Nie nazywajcie ludobójstwa na Kresach „wydarzeniami wołyńskimi”, „wojną polsko-ukraińską” ani „czystkami etnicznymi”. „W rozumieniu Konwencji o Zapobieganiu i Karaniu Zbrodni Ludobójstwa z 9 grudnia 1948 roku – jak podają słowniki – ludobójstwem jest którykolwiek z następujących czynów, dokonany w zamiarze zniszczenia w całości lub w części grup narodowych, etnicznych, rasowych lub religijnych jako takich: zabójstwo członków grupy; spowodowanie poważnego uszkodzenia ciała lub rozstroju zdrowia psychicznego członków grupy; rozmyślne stworzenie dla członków grupy warunków życia obliczonych na spowodowanie ich całkowitego lub częściowego zniszczenia fizycznego”.

 

WE WRZEŚNIU 1939

 

Polacy na Kresach południowo-wschodnich masowo byli zabijani i mordowani tylko dlatego, że byli Polakami. Nie tylko na Wołyniu. Mocno to podkreślmy. Nie tylko na Wołyniu. Byli mordowani na całych Kresach. I masowe mordy nie rozpoczęły się na Wołyniu, tylko na Podolu, w województwie tarnopolskim.

 

Pierwszymi ofiarami padła ludność wsi Sławentyn, w której 17 września 1939 roku, a więc w dniu napadu Sowietów na Polskę, Ukraińcy z OUN wymordowali 50 osób. Masowe mordy we wrześniu 1939 roku objęły trzy powiaty województwa tarnopolskiego: Brzeżany, Buczacz i Podhajce. Zginęło w nich kilkaset osób. A dopiero w 1943 r. rzezie przeniosły się w dużej skali na Wołyń. To po pierwsze. Po drugie, mordy trwały osiem lat, od 1939 do 1947 r. i sięgały pięciu województw kresowych: tarnopolskiego, wołyńskiego, lwowskiego, stanisławowskiego i poleskiego oraz po części lubelskiego. Wszędzie tam byli mordowani Polacy, powtórzmy to, tylko dlatego, że byli Polakami. I to wyczerpuje znamiona definicji ludobójstwa. Nie ma więc podstaw, by przekonywać opinię publiczną, że było inaczej.

 

 

 

TRZEBA KRWI

 

Oficjalne dokumenty OUN i UPA potwierdzają, że celem tych mordów była likwidacja polskiego żywiołu. Jeden z ważniejszych działaczy OUN, Mychajło Kołodzinśkyj, pisał: „Trzeba krwi – dajmy morze krwi! Trzeba terroru – uczyńmy go piekielnym!... Nie wstydźmy się mordów, grabieży i podpaleń”.

 

Ukraińscy bojowcy nie wstydzili się więc mordów i mordowali. „Kłym Sawur” (Dmytro Kljaczkiwśkyj), ataman UPA na Wołyniu, wydał rozkaz, o którym wspomina jeden z dowódców oddziałów UPA, Jurij Stelmaszczuk „Rudy”: „(…)Sawur dał mi rozkaz wymordowania wszystkich Polaków w okręgu kowelskim” (…) Nawet inny wielki ukraiński ataman, Taras „Bulba” Borowec w liście z 25. 03.1943 r. do władz OUN Bandery, pisał: ... „Wojskowe oddziały OUN, pod marką UPA… zaczęły w haniebny sposób wyniszczać polską ludność cywilną i inne mniejszości etniczne”…

 

JEST JEDNA PRAWDA

 

Kłamliwą tezę o wojnie polsko-ukraińskiej głosi w historiografii ukraińskiej prof. Wołodymyr Wiatrowycz. Jego słowa stają się wyrocznią dla wielu ukraińskich propagandystów. Ostatnio w „Rzeczpospolitej” (28.06.2013) powtarza ją świadomie, by zafałszować rzeczywistość, Oleg Bazar, redaktor naczelny portalu LB.ua. Mówi o dwu prawdach. W sprawie kresowej zbrodni nie ma dwu prawd. Jest jedna. Są na to dokumenty, dowody, świadkowie, fakty, zeznania itp. Jest to prawda o ludobójstwie. Banderowcy szli z widłami i siekierami na polskie wsie, mordowali i krzyczeli:

 

„BANDERY DUCH NAS WEDE I UKRAINA, RIDNA MATY, BUDEM BYTY I RIZATY”.

 

Niepotrzebnie więc Bazar mąci Polakom w głowach, gdy powiada, że ukraińska prawda głosi: „Tragedia wołyńska – to wzajemne czystki etniczne, które rozpoczęły się od żywiołowych antypolskich działań, i do których dołączyły zorganizowane siły zbrojne: UPA oraz oddziały Bulby – „Borowca” z jednej strony, a Armia Krajowa – z drugiej. Według ukraińskich historyków na przestrzeni lat 1943–1944 na Wołyniu zginęło około 12 tysięcy Polaków (z których duża część to nie miejscowa ludność, lecz żołnierze Armii Krajowej) oraz 19 tysięcy Ukraińców”.

 

Kłamstwo na kłamstwie. Nie było żadnych wzajemnych czystek etnicznych. Nie ma na to żadnego dowodu, dokumentu, zeznania. Nie było żadnego polskiego rozkazu, by mordować niewinnych Ukraińców. A OUN i UPA mordowały niewinną ludność polską cywilną, dzieci, kobiety i starców. I są na to setki dowodów, dokumenty, rozkazy, zeznania. Żałować należy, że redakcja „Rzeczpospolitej” nie dała obok jakiejś rzetelnej wypowiedzi polskiego uczonego, skoro już pozwoliła sobie na upowszechnianie ukraińskich fałszerstw. Bo w świat poszła wiadomość, że „Rzeczpospolita” razem z Ukraińcami fałszuje historię.

 

KRWAWA NIEDZIELA

 

 Nieprawdą jest, że tzw. czystki etniczne zaczęły się od „żywiołowych antypolskich działań”. Już cytowaliśmy wypowiedź w tej sprawie upowskiego watażki. Nie można żywiołem nazwać Krwawej Niedzieli z 11 lipca 1943 r., kiedy UPA wymordowała 99 miejscowości i kilkanaście tysięcy Polaków. W tym dzieci, kobiety i starców w trakcie Mszy świętej. Była to wykalkulowana i na chłodno zorganizowana, pod względem taktycznym zsynchronizowana akcja ludobójcza, mająca na celu wybicie jak największej liczby Polaków.

 

Na całym Wołyniu zginęło, jak podaje Ewa Siemaszko, ok. 60 tys. Polaków, a nie, jak pisze kłamliwie Bazar, 12 tysięcy. Jakie to polskie wielkoludy wymordowały aż 19 tys. Ukraińców, skoro na Wołyniu zamieszkiwało zaledwie ok. 16% Polaków, na dodatek wytrzebionych wcześniej przez NKWD, wywiezionych na Sybir i zabranych na roboty przez Niemców do Rzeszy. I oni mieliby zabić 19 tys. osób z 74% ukraińskiego żywiołu? Bo Żydów (10%) wcześniej Ukraińcy i Niemcy zlikwidowali. W Pana tekście, Panie Bazar,  jest takie nagromadzenie oszustw, że nie ma sensu, by je wszystkie wymieniać. Bo co zdanie, to kłamstwo. Ukraińcy mogli się rozwijać.

 

Plecie pan androny o polityce polonizacyjnej „ziem ukraińskich”. Jakich „ziem ukraińskim”? Tereny te należały do Rzeczypospolitej przez 600 lat, od Jagiellonów. Po rozbiorach wróciły więc do macierzy. A co do pacyfikacji, to warto sobie przypomnieć Konstytucję marcową z 1921 r., artykuł 95, który gwarantuje wszystkim mniejszościom etnicznym takie same prawa. „Rzeczpospolita Polska zapewnia na swoim obszarze zupełną ochronę życia, wolności i mienia wszystkim bez różnicy pochodzenia, narodowości, języka, rasy lub religii”.

 

Mogli się więc Ukraińcy tak samo rozwijać, jak np. Żydzi, którzy w pełni wykorzystali swoje możliwości. Mogli mieć swoje szkoły, Domy Ludowe, sklepy, biblioteki, czasopisma, organizacje kulturalne i handlowe, spółdzielnie, teatry. I mieli. Nikt im nie zabraniał mówić po rusku czy ukraińsku.

 

Na marginesie warto dodać, że jeszcze na początku lat 30. XX w. blisko połowa Rusinów na ziemiach kresowych nie przyznawała się do świadomości ukraińskiej. Dopiero pod wpływem terroru OUN stan ten z biegiem czasu się zmieniał. Wielu Rusinów w 1928 r. głosowało na partie polskie (45%), a w 1930 już nawet 60%. Tak więc sprawa świadomości ukraińskiej nie jest tak oczywista, jak ją nasi wschodni sąsiedzi przedstawiają. Mniejszości narodowe zagwarantowane miały prawo używania swoich języków w urzędach.

 

(Faktem było jednak poczucie krzywdy narodowo-religijnej ludności ukraińskiej, spowodowane działaniami administracji polskiej – przyp. red.).

 

O AKCJI „WISŁA” I PRZESIEDLENIACH

 

Nie mają też żadnego uzasadnienia następujące stwierdzenia: „…tragedia wołyńska nie może być rozpatrywana w oderwaniu od polskich represji wobec własnej ludności ukraińskiej, w tym operacji „Wisła”(…) No, drogi Panie, operacja „Wisła” była konsekwencją zbrodni ludobójstwa, jakiego się dopuścili Ukraińcy na Polakach. I nie była przyczyną mordów na Wołyniu czy w Małopolsce Wschodniej, ponieważ nastąpiła już po nich.

 

Nie pochwalam metod komunistów, masowego przesiedlania ludności, ale okoliczności, w jakich to nastąpiło, wydają się wskazywać, że było to konieczne, ponieważ właśnie w Bieszczadach zagnieździły się bandy UPA i nadal prowadziły morderczą działalność, a ludność tamtejsza je wspierała, przygotowując zaplecze dla mordów, szykując schrony, bunkry, magazyny z bronią itp. I takie myślenie nie ma nic wspólnego z „polskim szowinizmem i arogancją”. To wymogi logiki.

 

 Pisze Pan dalej, że relacje między Polakami a Ukraińcami poprawią się: „Kiedy Polacy zrezygnują z kompleksu niewinnej ofiary (...)”. To nie jest kompleks niewinnej ofiary, Panie Bazar. To konkretny, udowodniony fakt ludobójstwa.

 

Proszę też nie obciążać Polaków za komunistyczne decyzje w sprawie „wypędzenia ponad 600 tysięcy etnicznych Ukraińców z ziemi ich przodków”. To nie była dobra wola Polaków. Jak czytamy w opracowaniach historycznych, „z terenów zagarniętych przez ZSRS do Polski wysiedlono około 2 mln ludzi. Z kolei do ZSRS trafiło około 500 tys. Białorusinów, Litwinów i Ukraińców”. Ale to już nie miało nic wspólnego z ludobójstwem, jakiego się dopuściły formacje OUN i UPA.

 

WSPÓLNICY ZBRODNI

 

Zgadzam się natomiast po części z Panem, gdy Pan pisze: „(…) w krwawych akcjach wobec przedstawicieli narodów, które żyły obok nas (szczególnie Polaków i Żydów), (…) uczestniczyło wiele tysięcy Ukraińców, nienależących do żadnych jednostek wojskowych (…), stając się milczącymi wspólnikami zbrodni”. To prawda, miliony Ukraińców na Kresach wtedy milczało.

 

 STRONA ZŁA

 

Nie zasługują na nie dywizja SS Galizien i tacy mordercy, jak Bandera, Szuchewycz, Łebed’, czy Kłaczkiwskyj, których Ukraina wynosi dzisiaj na cokoły. To tak, jakby Hitlerowi w Berlinie sypać w naszych czasach kopce glorii. Ukraina zapomina, że owi „bohaterowie” z OUN i UPA w najbardziej przerażający sposób odrąbywali Polakom głowy, odcinali kobietom piersi, wydłubywali oczy, ściągali z ciał skórę, posypując solą, a dzieci wbijali na pal.

Takich „bohaterów” Ukraina dzisiaj czci. I zakłamuje historię. Nie stawałbym w obronie takich bohaterów, Panie Bazar. Bo broniąc ich, staje Pan po stronie zła.

Nie można też zapominać o eksterminacji Polaków w wyniku kolaboracji określonych kręgów żydowskich z sowietami.

Opisał ją Jerzy R. Nowak w książce „PRZEMILCZANE ZBRODNIE” jako efekt relacji Żydzi i Polacy na Kresach w latach 1939-1941.

 Książka zawiera rozdziały:

- UDZIAŁ ŻYDÓW W ANTYPOLSKIEJ DYWERSJI ZBROJNEJ;

- FETOWANIE SOWIECKICH NAJEŹDŹCÓW;

- MORDOWANIE POLAKÓW PRZEZ PROSOWIECKICH ŻYDÓW;

- ZABÓJCZE DONOSY;PONIŻANIE POLAKÓW JAKO NARODU PODBITEGO;

 - PANOSZYLI SIĘ W ADMINISTRACJI;

- NADZOROWANIE APARATU PRZEMOCY;

 - UDZIAŁ W OKRUTNYCH DEPORTACJACH POLAKÓW;

 - ANTYPOLSKA PROPAGANDA I WALKA Z KOŚCIOŁEM;

 -ŻYDOWSKA TARGOWICA INTELIGENCKA;

- SPRAWIEDLIWI WŚRÓD KRESOWYCH ŻYDÓW;

 - WYBIELANIE ŻYDOWSKIEJ KOLABORACJI A PRAWDA HISTORYCZNA;

 - ZDRADA CZY TYLKO „MNIEJSZE ZŁO”.

Po filmie „ICH MATKI ICH OJCOWIE” było prowokacyjne wystąpienie Zygmunta Baumana.

 Czy ten ciąg zdarzeń związanych z polityką historyczną manipulującą eksterminacją Polaków mają połączyć PRZEMILCZANE ZBRODNIE?!

 Ludobójstwo, eksterminacja Polaków była wynikiem kolaboracji z okupantami tak Żydów jak i Ukraińców.

 

 PRZEŻYCIA WŁASNE I MOJEJ RODZINY WE LWOWIE – ALEKSANDER SZUMAŃSKI

 

 Gdy wybuchła II Wojna Światowa miałem prawie 10 lat. Moi dziadkowie (po mieczu) mieszkali przy ul. Zamarstynowskiej 45 (tam się urodziłem) i w tym budynku prowadzili restaurację. Mój ojciec był docentem medycyny – ginekologiem położnikiem – asystentem prof. Adama Sołowija na Uniwersytecie Jana Kazimierza. Po 17 września 1939 roku patrol sowiecki przechodzący przez ul. Zamarstynowką śmiertelnie pobił mojego dziadka. Nad ranem wykrwawiony dziadek został odnaleziony w zwałach śniegu, przy swoim budynku. Po 22 czerwca 1941 roku oglądałem podworzec otwartych już lwowskich „Brygidek”. Był to dzień lwowskiej anarchii, Niemcy jeszcze nie wkroczyli do Lwowa, a bolszewicy uciekli.

 

 Na podworcu ścian „Brygidek” widniały ślady krwi zmieszanej z mózgami. Bolszewicy w czasie pierwszej ucieczki ze Lwowa wymordowali część więźniów kolbami karabinowymi na podworcu więziennym.

 

 Zrobiło to na mnie przerażające wrażenie. Gdy wychodziłem z „Brygidek” spotkałem przy ul. Kazimierzowskiej naszego sąsiada z ul. Jagiellońskiej 4 gdzie mieszkałem z ojcem i z matką. Był to żydowski agent NKWD o czym wiedziałem od rodziców. Spotkałem go przy bramie więziennej. Popatrzył na mnie złym wzrokiem i powiedział: „interesują cię Brygidki zamiast szkoła, ładne kwiatki”.

 

Tuż przed wybuchem wojny niemiecko – sowieckiej uczęszczałem do II klasy szkoły powszechnej. W czasie lekcji języka ukraińskiego przeglądałem elementarz szkolny, w którym zamieszczone były m.in. podobizny Lenina i Stalina. Piórem szkolnym wydłubałem oczy Leninowi i Stalinowi. Widział to przechodzący obok mojej ławki nauczyciel, wyrwał mi z rąk ów elementarz i odniósł moim rodzicom na Jagiellońską 4 z ostrzeżeniem, iż za taki występek mogą nas wywieźć na Sybir. Niestety świadkiem tej rozmowy był nasz sąsiad enkawudzista, który później powiedział moim rodzicom, iż doniesie to władzom. Wziął od moich rodziców dużą łapówkę za zaniechanie donosicielstwa.

 

 Widziałem przez okno naszej kamienicy tego osobnika, już po wkroczeniu Niemców do Lwowa  rozlepiającego na ścianach kamienic ul. Jagiellońskiej afisze propagandy niemieckiej z napisami „Żydzi wszy”.

 

 4 lipca 1941 roku ukraińsko – niemiecki batalion „Nachtigall” („Słowiki” ) na Stoku Góry Kadeckiej - Wzgórzach Wuleckich we Lwowie wymordował 45 profesorów lwowskich wyższych uczelni, a wśród nich prof. Adama Sołowija i 3-krotnego premiera rządu II RP Kazimierza Bartla.

 

Mój ojciec niedługo po tej zbrodni, 4 listopada 1941 został zamordowany przez gestapowców, na skutek donosu.

 

Jak mojej mamie oświadczył niemiecki adwokat E. Schalay, prowadzący we Lwowie kancelarię adwokacką,mój ojciec został zadenuncjowany przez naszego sąsiada Żyda z ul. Jagiellońskiej 4 we Lwowie.

 

   

 

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 3.7 (8 głosów)