"Kochanemu Bratu...", czyli rzecz o realności świata
Grzegorz Wąsowski [wybór zdjęć - autor strony] "KOCHANEMU BRATU...", CZYLI RZECZ O REALNOŚCI ŚWIATA […] jak trudno ustalić imiona wszystkich tych co zginęli w walce z władzą nieludzką [...] jesteśmy mimo wszystko stróżami naszych braci niewiedza o zaginionych podważa realność świata [...] Zbigniew Herbert, "Pan Cogito o potrzebie ścisłości " Nie dajcie zwieść się pozorom, szanowni czytelnicy. To nie jest tekst historyczny, to jest opowieść o niektórych ogniwach długiego łańcucha zdarzeń, który spowodował, że pewna mieszkanka Grodna na Białorusi, jeżeli założyć, że wrażliwość tej kobiety bliska jest intuicji wyrażonej przez Herberta we fragmencie wiersza przyjętym jako motto tego tekstu, niedawno zyskała znacznie większe przekonanie, co do realności świata niż to, które było jej udziałem przez z górą sześćdziesiąt lat. Początkiem tej historii niech będzie przypomnienie epizodu z walk partyzantki antykomunistycznej na Podlasiu. ŁUNA NAD KIEŁPIŃCEM 17 lutego 1947 r. w leżących na kolonii nadbużańskiej wsi Kiełpiniec zabudowaniach należących do Franciszka Goworka dopełnił się los czterech partyzantów dowodzonej przez kpt. Władysława Łukasiuka "Młota" 6 Brygady Wileńskiej AK. Zginęli wówczas: dowódca 3 szwadronu 6 Brygady st. sierż. Józef Babicz "Żwirko", kpr. Franciszek Januszkiewicz "Zbieg", szer. Jan Małyszko "Grom" oraz szer. N.N. "Serdeczny". St. sierż. Józef Babicz ps. "Żwirko", poległ w walce z KBW pod Kiełpińcem nad Bugiem 17 lutego 1947 r. Początkiem splotu okoliczności, który zakończył się śmiercią tych czterech partyzantów był donos sołtysa Seroczyna, który w nocy z 16/17 lutego 1947 r. powiadomił jednostkę KBW stacjonującą w Sterdyni, że przez jego wioskę przechodzili członkowie bandy leśnej. Obywatelskie doniesienie sołtysa spowodowało, że w pościg za patrolem "Żwirki" wyruszyła dwudziestopięcioosobowa grupa żołnierzy KBW. W tym samym czasie partyzanci, nieświadomi nadciągającego niebezpieczeństwa, dotarli do położonego ok. 8 km od Sterdyni Kiełpińca i postanowili tam odpocząć. Była sroga zima. Podczas ostatnich godzin marszu grupy "Żwirki" padał gęsty śnieg, który, jak wiadomo z wiersza Herberta "Odpowiedź" , ma moc głuszenia kroków, a dodatkowo jeszcze zaciera ślady. Aura była zatem dla leśnych sprzyjająca. Przy tym nic nie wskazywało na bliskie zagrożenie ze strony sił reżimu. W takich warunkach Kiełpiniec - wioska schowana pośród nadbużańskich lasów i otoczona wówczas bezbrzeżnym morzem śniegu - musiał jawić się utrudzonym wielokilometrowym marszem partyzantom jako bezpieczna przystań. Do dzisiaj nie wiadomo, i zapewne tak pozostanie, co spowodowało, że grupa pościgowa dotarła do gospodarstwa, które patrol "Żwirki" wybrał na miejsce postoju. Możliwe, że stało się tak za sprawą kolejnego donosu, ale niewykluczone, że żołnierze KBW zwyczajnie zgubili w śniegu drogę. Po prawdzie nie ma to już teraz większego znaczenia, jeżeli w ogóle ma jakiekolwiek. Por. Władysław Łukasiuk "Młot" i st. sierż. Józef Babicz "Żwirko". Podlasie, 1946 r. Drużyna st. sierż. Józefa Babicza "Żwirki" (siedzi pierwszy z prawej w górnym rzędzie). Podlasie, lato 1946 r. Wiadomo natomiast, co wydarzyło się, kiedy grupa pościgowa zlokalizowała miejsce pobytu partyzantów. Zabudowania rodziny Goworków natychmiast zostały okrążone przez żołnierzy KBW. Widząc to, ich mieszkańcy wybiegli na podwórze, dzięki czemu uratowali życie. Natomiast partyzanci pozostali wewnątrz budynku i stamtąd podjęli desperacką obronę. Po krótkiej wymianie ognia dowódca grupy KBW wezwał ich do poddania, krzycząc że są otoczeni i nie mają możliwości ucieczki. Bez wątpienia miał rację, co do szans partyzantów na wyrwanie się z okrążenia, a dokładnie co do ich braku. Nie doczekał się jednak ze strony leśnych pozytywnej odpowiedzi, członkowie patrolu "Żwirki" nie mieli zamiaru się poddać. Wtedy, na rozkaz dowódcy grupy KBW, w strzechę domostwa, w którym bronili się partyzanci, została wystrzelona rakieta zapalająca. Wkrótce cały budynek stanął w płomieniach. Pomimo to patrol "Żwirki" nie przerwał walki, aż do samego końca. Dwóch jego członków spłonęło w podpalonych przez KBW zabudowaniach. Jak wynika z raportu sporządzonego przez zastępcę Grupy Operacyjnej Sokołów KBW kpt. Wilczka spłonęli niemal doszczętnie, tak że pozostało po nich trochę stopionego tłuszczu i kości. Ich dwaj towarzysze broni i niedoli zdołali, pomimo ostrzału ze strony żołnierzy KBW, wydostać się z płonącego budynku na podwórze. Jeden z nich zginął po przebiegnięciu ok. 100 metrów. Nieco dalej dobiegł "Żwirko". Poległ jakieś 150 metrów od zabudowań. Nie wiemy, którzy partyzanci bronili się do końca w budynku, a który padł wraz ze "Żwirką" w pozbawionym szans powodzenia, ostatnim zrywie ku wolności. W każdym razie żaden z nich nie skorzystał z możliwości oddania się w ręce wroga. Wybrali śmierć w walce. Pozostali wolnymi aż do samego kresu, do absolutnej granicy ludzkiego poznania, za którą zaczyna się wielka niewiadoma. 6 Brygada Wileńska AK na zbiórce. Podlasie, okolice Mężenina. 20 kwietnia 1946 r.Wiadomo natomiast, że wtedy w Kiełpińcu poległ jeden z najdzielniejszych partyzantów oddziałów "Łupaszki" i "Młota", bo za takiego należy bez wątpienia uznać "Żwirkę". Ten młody wiekiem żołnierz (miał 21 lat, gdy zginął) swój szlak partyzancki rozpoczął w lutym 1944 r. na Wileńszczyźnie w szeregach 5 Brygady Wileńskiej AK. Brał udział w kilkudziesięciu akcjach zbrojnych, był uczestnikiem kilku dużych bitew partyzanckich zarówno z Niemcami jak i Sowietami. Osoby zainteresowane poznaniem karty bojowej Żwirki lub dalszymi szczegółami przypomnianych w niniejszym tekście wydarzeń z 17 lutego 1947 r. w Kiełpińcu serdecznie zapraszam do odwiedzenia strony internetowej Fundacji "Pamiętamy", na której, w zakładce "Nasze publikacje" , można zapoznać się z poświęconym ostatniej walce patrolu "Żwirki" opracowaniem Kazimierza Krajewskiego i Tomasza Łabuszewskiego, Z walk oddziałów kpt. Młota 6 Brygady Wileńskiej AK na Podlasiu. [kliknij w okładkę aby pobrać w PDF] BRAT W listopadzie 2005 roku, staraniem Fundacji "Pamiętamy", w Kiełpińcu stanął pomnik upamiętniający poległych tam 17 lutego 1947 r. żołnierzy 6 Brygady Wileńskiej AK. 2
szwadron 6 Brygady Wileńskiej AK. Podlasie, 1947 r. Dowódca szwadronu
Walerian Nowacki "Bartosz" zginął 3 VII 1948 r. w walce z KBW. Pośród uczestników uroczystości odsłonięcia i poświęcenia pomnika zabrakło, niestety, członków rodzin upamiętnionych nim partyzantów. "Żwirko" pochodził z Wileńszczyzny, z wioski Izar. Nie wiedzieliśmy wtedy, i nadal nie wiemy, czy żyje ktoś z jego bliskich. Na odnalezienie rodziny "Serdecznego" z oczywistych powodów nie mieliśmy żadnych szans. Pozostaje on żołnierzem nieznanym, mogliśmy tylko objąć go serdeczną pamięcią, na jaką zasługuje każdy członek naszej wspólnoty narodowej, który zginął za wolność. O "Gromie" wiedzieliśmy tyle, że pochodził z Sokołowa Podlaskiego. Podlascy przyjaciele Fundacji "Pamiętamy" dość szybko ustalili, że rodzina Małyszków wyprowadziła się z Sokołowa jeszcze w drugiej połowie lat czterdziestych ubiegłego stulecia oraz że "Grom" miał brata, który zamieszkał potem w Łodzi. Niestety, na tym trop się urywał. Pomimo tego niesamowitym wręcz zrządzeniem losu udało się nam odnaleźć brata "Groma", Pana Zbigniewa Małyszko. Wprawdzie za względu na stan zdrowia nie mógł on wziąć udziału w uroczystości w Kiełpińcu, ale mogliśmy przekazać mu wiadomość, że pamięć o jego bracie, Janie, nie tylko nie zaginęła, ale uzyskała formę trwałą. Wkrótce po ceremonii odsłonięcia pomnika nasza satysfakcja z odnalezienia brata "Groma" przez chwilę zmieszała się ze wzruszeniem. Stało się tak, gdy na łamach wychodzącej wówczas w Sokołowie Podlaskim "Gazety Powiatowej" [nr 3/2006 (409)] przeczytaliśmy list Pana Zbigniewa Małyszko, w którym napisał: Czytając wielokrotnie relację z uroczystości w Kiełpińcu musiałem uważać by własnymi łzami nie zmoczyć tekstu. W moim bardzo już długim, 83 letnim życiu nie było tylu wzruszeń naraz. Groza tragedii, dramat, żal, smutek, złość, że coś takiego mogło się stać [...]. Wreszcie duma i satysfakcja z postawy patriotycznej, z heroizmu i determinacji, że walczył do ostatniego tchnienia dla Ojczyzny ocalenia, że zginął śmiercią bohatera - Mój Brat ! A kiedy dowiedzieliśmy się, że wiosną roku 2006 brat "Groma" wyprawił się z Łodzi do Kiełpińca, gdzie modlił się przy pomniku - symbolicznej mogile swego brata i jego trzech towarzyszy broni - uznaliśmy, że w tej sprawie, jeśli chodzi o odnalezienie rodzin żołnierzy oddziału "Młota" poległych w lutowy dzień 1947 r. w Kiełpińcu, nic nowego już się nie przydarzy. Tym bardziej, że nasze próby dotarcia do bliskich Franciszka Januszkiewicza "Zbiega", podjęte jeszcze przed uroczystością odsłonięcia pomnika, zakończyły się niepowodzeniem. Pomnik w Kiełpińcu odsłonięty staraniem Fundacji "Pamiętamy" w 2005 r. PAMIĘCI ŻOŁNIERZY 3 SZWADRONU 6 WILEŃSKIEJ BRYGADY AK KPT. WŁADYSŁAWA ŁUKASIUKA "MŁOTA" ST. SIERŻ. JÓZEFA BABICZA "ŻWIRKI" KPR. FRANCISZKA JANUSZKIEWICZA "ZBIEGA" SZER. JANA MAŁYSZKO "GROMA" SZER. NN "SERDECZNEGO" POLEGŁYCH 17 II 1947 R. W KIEŁPIŃCU W WALCE Z KOMUNISTAMI ZA NIEPODLEGŁOŚĆ POLSKI, WIARĘ KATOLICKĄ I WOLNOŚĆ CZŁOWIEKA Odsłonięcie pomnika w Kiełpińcu w 2005 r. SIOSTRA "Zbieg" był dezerterem z LWP, przed wstąpieniem w szeregi 6 Brygady Wileńskiej AK czasowo mieszkał w Białymstoku. Udało się nam nawet ustalić adres, pod którym przebywał w tym mieście. Nie pamiętam kto z kręgu Fundacji "Pamiętamy" wyprawił się wtedy do Białegostoku na poszukiwanie bliskich Zbiega. W każdym razie nic to nie dało. Na miejscu nikt nie kojarzył nazwiska Januszkiewicz. Więcej nie mogliśmy nic zrobić. Wydawało się, że jak w przypadku "Żwirki" i "Serdecznego", także bliscy Zbiega nie dowiedzą się o upamiętnieniu w Kiełpińcu. Stało się jednak inaczej. 6. Brygada Wileńska AK w czasie świąt wielkanocnych, kolonia Figały pod Mężeninem, kwiecień 1946 r. Ponad trzy lata po uroczystości odsłonięcia pomnika poległych partyzantów z patrolu "Żwirki" Kazimierz Krajewski, wybitny znawca dziejów podziemia niepodległościowego, historyk z IPN-u a także merytoryczna podpora Fundacji „Pamiętamy”, jeden z najważniejszych organizatorów uroczystości w Kiełpińcu, wyprawił się służbowo do Grodna. To położone nad Niemnem miasto było w okresie okupacji niemieckiej jednym z najważniejszym na wschód od linii Curzona ognisk polskiej konspiracji niepodległościowej. Także później, już podczas okupacji sowieckiej, działała tam polska partyzantka. Ostatnie jej grupy, wierne Rzeczypospolitej i złożonej przysiędze, trwające do końca na straconych posterunkach za jałtańską granicą, zostały wybite przez Sowietów dopiero w 1950 roku. Nawiasem mówiąc, najwyższy czas upamiętnić tych naszych rodaków, którzy zdecydowali się pozostać za kordonem i tam padli w walce z Sowietami. To przecież są setki ludzi. Tymczasem, oceniając rzecz z dzisiejszej perspektywy, nie można o nich powiedzieć nawet, że to Żołnierze Wyklęci; to żołnierze kompletnie zapomniani. Może kiedyś... Kazimierz Krajewski, wybitny znawca dziejów podziemia
niepodległościowego, historyk IPN a także merytoryczna podpora
Fundacji „Pamiętamy”.Jak wiadomo, w Grodnie i jego okolicach nadal żyje wielu Polaków. To z myślą o nich IPN, jeszcze pod kierownictwem śp. Janusza Kurtyki, podjął szereg cennych inicjatyw. Pracownicy warszawskiego oddziału tej instytucji wielokrotnie jeździli na Białoruś, w tym także do Grodna, z prelekcjami i wystawami przypominającymi m.in. historię Armii Krajowej na tamtych terenach. Jedna z głównych ról w tych działaniach przypadła Kazimierzowi Krajewskiemu. Podczas wspomnianego wyjazdu do Grodna wygłosił on w tym mieście wykład na temat dziejów Armii Krajowej na Grodzieńszczyźnie. Po prelekcji podeszła do niego starsza kobieta. Zgodnie z jego relacją rozmowa miała, mniej więcej, następujący przebieg:Mój brat, proszę Pana, to walczył w Armii Krajowej na tych terenach. Jak potem przyszły ruskie, to jego wzięli siłą do Berlinga. To było gdzieś w końcu lata 1944 roku. Po tym już brata więcej nie widziałam. Wiem tyle, że później to on od tego Berlinga uciekł i ponownie poszedł do partyzantki, gdzieś w okolicach Białegostoku. Nie wyszedł z tego żywy, tyle wiem i nic ponadto na temat jego losów. Może Pan mi pomoże coś więcej ustalić?A jak, szanowna pani, nazywał się pani brat i jaki miał pseudonim?Pseudonimu to nie znam, a nazywał się Franek. Franek Januszkiewicz.Taaak, myślę, że mogę pani pomóc. Otóż pani brat....I tylko szkoda, że nie było przy tym Arka Gołębiewskiego z kamerą, bo przecież to temat nie na zgrzebny mój tekst, lecz na dobry film dokumentalny w stylu "Sny stracone, sny odzyskane". W każdym razie kobieta była w kompletnym szoku, gdy Kazimierz Krajewski z miejsca podał pseudonim, pod którym jej brat walczył w szeregach 6 Brygady Wileńskiej, pokrótce opowiedział jego partyzanckie dzieje, aż do tragicznego końca 17 lutego 1947 r. w Kiełpińcu, a także poinformował, że od 2005 roku stoi tam pomnik upamiętniający między innymi jej brata. W ten oto sposób, po ponad sześćdziesięciu latach od śmierci "Zbiega", jego siostra dowiedziała się gdzie i w jakich okolicznościach zginął, a także usłyszała, że jego ofiara nie została przez współczesnych w Ojczyźnie zapomniana. Nie dziwcie się więc, szanowni czytelnicy, że gdy Kazimierz Krajewski zrelacjonował mi swoje spotkanie z siostrą "Zbiega", coś ścisnęło mnie za gardło. KOCHANEMU BRATU FRANKOWI... Zrobiło się ckliwie, a to znak, że najwyższy czas kończyć ten tekst. Zamknę go wspomnieniem z tegorocznej wyprawy na Podlasie. Jest dobrą tradycją, że co najmniej raz w roku przedstawiciele środowiska skupionego wokół Fundacji "Pamiętamy" wyruszają, w różnym składzie osobowym, w tę piękną krainę, aby sprawdzić aktualną kondycję wzniesionych tam, staraniem fundacji, pomników. Wyjazdy te są okazją do spotkań z naszymi podlaskimi przyjaciółmi, a także wyprawą w historię, którą dawno temu uznaliśmy za ważną, wartą ożywienia oraz przekazania następnym pokoleniom; zasługującą na przetrwanie w pamięci społecznej choćby z tego powodu, że bohaterowie tej historii nie pisali żadnych listów otwartych do partii komunistycznej, aby dla urzeczywistnienia dyktatury proletariatu to i owo zmienić, lecz do szczególnie szkodliwych członków tej partii strzelali. A czynili tak, walcząc o niepodległość Polski i broniąc prawa człowieka do wolnego życia na ziemi. W tym roku pojechałem na Podlasie w towarzystwie moich dwóch dobrych kolegów: notariusza i adwokata. Pogoda sprzyjała naszej wyprawie. Podlasie przywitało nas słońcem, które przecież tego lata, niezależnie od regionu kraju, nie wyglądało zza chmur zbyt często. Do Kiełpińca dotarliśmy w okolicach południa. U podnóża pomnika stało kilka wypalonych zniczy, leżały dwa wieńce. Dostawiliśmy i zapaliliśmy nasze lampki pamięci i pomodliliśmy się w ciszy za dusze poległych partyzantów z patrolu "Żwirki". Potem rozwinąłem szarfy wieńców; to moje przyzwyczajenie. Tłumaczę ten nawyk tym, że cieszy mnie każdy symbol pamięci pozostawiony przy pomnikach wzniesionych staraniem Fundacji "Pamiętamy". Bo przecież jednym z materialnych dowodów na istnienie wielkiej historycznej i kulturowej wspólnoty, do której przynależymy, a której na imię Polska, są znaki pamięci pokoleniowej pozostawione w miejscach upamiętniających krew naszych przodków przelaną za wolność. Dlatego sprawdzam rodowody takich znaków. Jeden z dwóch wieńców leżących wówczas u podnóża pomnika w Kiełpińcu został złożony przez środowisko kombatanckie z Podlasia. Natomiast na szarfie drugiego wieńca, mocno już wyblakłej, z trudem odczytałem napis: KOCHANEMU BRATU FRANKOWI – SIOSTRA.... Dalsza jego część zawierała imię siostry "Zbiega". Jednak ten fragment był nieczytelny, a może po prostu zatarł się w mojej pamięci. Zresztą jakie to ma w tej chwili znaczenie?Wtedy w Kiełpińcu z całą ostrością dotarło do mnie, jak niezwykły splot wielu zdarzeń - wielkich (np. upadek komunizmu w Polsce), drobnych (np. działania Fundacji "Pamiętamy" czy inicjatywy podjęte przez IPN z myślą o rodakach żyjących za wschodnią granicą) i nieprawdopodobnych (np. opisane wcześniej w tekście spotkanie w Grodnie) - spowodował, że siostrze "Zbiega" dane było odbyć pielgrzymkę z Białorusi do miejsca śmierci jej brata, że przy pomniku upamiętniającym ofiarę z życia, którą złożył na ołtarzu wolności mogła pozostawić wieniec, wyraz siostrzanej pamięci. I tylko nie pamiętam czy to przywołana przeze mnie refleksja, czy też po prostu chwila zapatrzenia w świecące nad Kiełpińcem słońce spowodowała, że do moich oczu na krótką chwilę napłynęły łzy. Powiedzą jedni: wizyta siostry "Zbiega" w Kiełpińcu to proste następstwo rozmowy tej kobiety z Kazimierzem Krajewskim, zaś o ich spotkaniu w Grodnie zdecydował ślepy los, nic więcej. Inni, i do nich ja należę, uznają, że to wcale nie przypadek sprawił, że do wizyty tej doszło. Nie przesądzimy tu i teraz, która intuicja jest trafna. Rozstrzygnięcie leży poza granicą ludzkiego poznania; poza granicą, którą 17 lutego 1947 r. przekroczyli "Żwirko", "Grom", "Serdeczny" i "Zbieg". Grzegorz Wąsowski adwokat, współkieruje pracami Fundacji "Pamiętamy" , zajmującej się przywracaniem pamięci o żołnierzach polskiego podziemia niepodległościowego z lat 1944-1954 . Strona główna>
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1761 odsłon
Komentarze
jak trudno ustalić imiona wszystkich tych co zginęli w walce z
19 Listopada, 2011 - 23:49
Materiał na dobry film.
Re: "Kochanemu Bratu...", czyli rzecz o realności świata
20 Listopada, 2011 - 09:24
Dziś zrozumiałam, że jest Pan Aniołem zesłanym przez Boga, by ocalić ślady Wyklętych i pamięć o nich.
Ogromnie się wzruszyłam, ale nie sposób inaczej.Pański tekst ściska serce. Jak pięknie , z jaką miłością Pan o Nich pisze...
O działalności Pana Fundacji dowiedziałam się ze strony Niepoprawnych ( wcześniej nic o tym nie słyszałam). Jestem zdumiona ogromem wykonanej przez Was pracy.Trudno znaleźć odpowiednie słowa, by wyrazić mój podziw i uznanie dla Was.