"Bezrukij Major" - część 4
Kiedy we wtorek rano zbierano zwłoki i szukano mjr. „Kotwicza”, któryś sołdat zauważył na zroszonej trawie ślad. Ślad kończył się przy kopie siana. Czterech podbiegło, odgarnęli siano. Wewnątrz leżał skulony, ciężko ranny strzelec Czesław Marszałek „Żuraw”. Wyciągnęli go, szykowała się jeszcze jedna egzekucja. Gdyby nie Teresa... Wpadła w histerię: krzyczała, wrzeszczała, tupała, wyrywała się, żeby mu pomóc, osłaniała przed żołnierzami. No i nie zadźgali go na miejscu, jak tamtych. Zmarł w więzieniu w Lidzie.
Teresa wybłagała trzy dni życia dla kolegi, ale tym samym odsłoniła swoje związki z oddziałem. Legenda o jej przypadkowym znalezieniu się w Surkontach prysła. Za tę „zbrodnię” sąd sowiecki skazał ją na karę śmierci. Ułaskawiona, spędziła 10 lat na zsyłce.
Nie ma świadka śmierci „Kotwicza”. Jest opowieść, którą ludzie powtarzają od kilkudziesięciu lat. Pierwszy na tym skrzydle zginął „Ostroga”. Potem „Kotwicz” dostał kulę w czoło, wylot z tyłu czaszki. „Orwid” rzucił się, żeby wyciągnąć go spod ognia i w tej samej chwili padł na nogi dowódcy. Trzy kule w pierś. Tak ich razem znaleziono...
Alfred Paczkowski „Wania”, cichociemny, napisał po latach:
„Maciej - to Poniatowski. Jego śmierć była demonstracją i sprawą honoru”.
„Dulce et decorum est pro patria mori” .
Oddziały AK i oddziały samoobrony polskiej trwały na straży polskości na Nowogródczyźnie do lat 50., tocząc nierówną walkę z sowiecką inwazją i sowietyzacją tych ziem.
W bitwie pod Surkontami straty sowieckie wyniosły 132 zabitych. Po stronie AK poległo 39 żołnierzy:
mjr/ppłk cc Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz",
kpt. Michał Pękała (?) „Bosak",
kpt. cc Franciszek Cieplik „Hatrak",
rtm cc Jan K. Skrochowski „Ostroga",
ppor. Stanisław Dźwinel „Dzwon",
ppor. Walenty Wasilewski „Jary",
pchor. Henryk Nikicicz „Orwid",
pchor. Henryk Cywiński „Wilk",
plut. Franciszek Stankiewicz Mikado",
kpr. Kazimierz Ejsmont „Irak",
kpr. (plut.?) Predoń „Kowal",
kpr. Bohdan Bednarczyk „Dan",
strzelcy i starsi strzelcy:
Jan Caputa,
Stanisław Caputa,
Jerzy Gryszel „Jurek",
Jerzy Kaleciński „Kosinus",
Zygmunt Kaleciński „Sinus",
Jerzy Kleindienst „Basia",
Bohdan Kaipowicz „Sowa",
Stanisław Krukowski „Czarny",
Zygmunt Miąć „Szczerbiec",
Eugenia Myszkówna „Gienka",
Tadeusz Skobcjko „Błysk",
Władysław Sperski „Tolot",
Mieczysław Szeptunowski,
Zygmunt Werkun „Zima",
Henryk Żurawski „Marabut",
Żaczkiewicz,
Witold Żuk,
i 10 żołnierzy nieznanych nazwisk i pseudonimów.
Na pobojowisku w Surkontach zostały dwie kobiety: „Czarna Magda” i warszawianka Zosia - szyfrantka. Kto żyw i mógł się ruszać - uszedł, a rannych i bezwładnych dobito lub zastrzelono. We wsi było więcej trupów niż ludności. Nim żołnierze z okrzykiem „Gdie biełyje?” wpadli do obejścia, Zosia zakopała szyfry i papiery „Kotwicza”, a „Czarna Magda” złoto komendy.
Opowiadanie „Czarnej Magdy” [Helena Nikicicz], spisała Anna Kalenkiewicz - Mirowicz w 1944 roku. Siostra „Kotwicza” tak zapamiętała to spotkanie:
Pamiętam z pełną wyrazistością cichy, pogodny i kolorowy wieczór jesienny w 1944 roku, kiedy matka „Orwida” do mnie przyszła. Z ganku naszego mieszkania na wysokiej górze nad Bernardyńskim jeziorem w Trokach widziałam, jak szła: wysoka, zręczna, z czarnymi włosami gładko zaczesanymi z rozdziałkiem po środku, w chłopskim ubraniu, zupełnie bosa. Pomyślałam sobie, że to ktoś z okolicy przychodzi kupić ode mnie resztki przedwojennej garderoby. Mąż mój od tygodni leżał ciężko chory, nie mieliśmy z małym synkiem z czego żyć.
Jestem łączniczką majora „Kotwicza”.
Uśmiechnęłam się radośnie. Wiedziałam, że nie uległ losowi prawie całej polskiej partyzantki, spodziewałam się od niego wiadomości.
- Niech się pani nie śmieje - powiedziała przejmującym głosem. Przyniosła mi czapkę przeszytą kulą, koszulę i szelki - znaki spełnionego do końca obowiązku.
Została u nas przez kilka dni dziwnie dostojna i prosta w swoim bólu. Była odurzona ciosami, które na nią spadły, czasem pół przytomna. Mąż i dwóch synów już poległo, najmłodszy, 15-letni z kompanii szkolnej mego brata, wywieziony został do Kaługi.
Nocami zrywała się z krzykiem, wołając męża i dzieci. W dzień opowiadała równym, spokojnym głosem, bez płaczu i jęków. Opowiadała sumiennie, przypominając wszystkie szczegóły tak ważne w oczach tej prostej bohaterskiej kobiety i w moich oczach - siostry.
Nie potrafiła ocenić politycznej i wojskowej roli Kotwicza, wiele z jego postępowania wydawało jej się dziwnym, ale sercem jak mało kto odczuła jego wielkość. Opowiadanie traktowała jako ostatni obowiązek, jaki miała do spełnienia.
Anna Kalenkiewicz - Mirowicz tak wspomina opowieść „Czarnej Magdy:
Nagle dochodzi mnie pogłoska: Major zabity.
- Pani Zosiu, czy to prawda?
- Tak, stało się wielkie nieszczęście - odpowiada ledwie żywa. Nie mówi mi nic o śmierci syna [pchor. „Orwid”].
Namawiam ją, by w nocy iść do Skirejek. Mówi: „Tu pani miejsce, pani Magdo”. I dopiero wtedy powiedziała o Henryku.
Ale idziemy, bo przecież po ciemku nie znajdziemy ani rannych, ani zabitych. Wykradamy się w nocy. Zosia mówi, że Major i Henryk spodziewali się śmierci - poznała to po sposobie, w jaki się z nią żegnali. Henryk prosił ją o opiekę nade mną. Pewne podejrzenia nasuwa i to, że Henryk oddał mi złoto do przechowania.
W Skirejkach nie ma nikogo, prócz kpt. „Sawy” [Władysław Stawowski] i „Białej Magdy” [N.N.], którzy przynieśli wiadomości z Wilna.
O wschodzie słońca wracam na pobojowisko. Zosia poleciała jeszcze wcześniej, żeby wydostać zakopane papiery. Już jej nie widziałam nigdy. Później się dowiedziałam, że ją sowieci przyłapali.
Widzę: nasi leżą w błocie. Pierwszy jest w cywilu, ale to oficer z odprawy. Drugi ma książeczkę do nabożeństwa w kieszeni na piersi; mam ją oddać bratu, Murkowi, ale brata widzę zabitego opodal. Dalej chłopak, który jadł z nami ostatnie śniadanie, któremu Major deklamował z Pana Tadeusza... „nad brzegiem ruczaju” [...]. Od prawego skrzydła, gdzie atakowano sowiecki ciężki karabin maszynowy, nie mogę dojść, bo jeszcze stoją sowieci. Wreszcie odchodzą. Major leży na wznak, Henryk twarzą na jego nogach. Jego krew spływała Majorowi na nogi.
Nikogo więcej już nie widziałam. Położyłam się obok, objęłam obydwóch. Słońce świeciło. Zwłoki były ciepłe. Leżałam długo, przeszło godzinę. Bałam się ich zostawić. Major miał zdjęty mundur, obaj buty. Obmyłam ich. Wykopałam przy pomocy jednego człowieka płytki dołek, nakryłam własnym płaszczem, liśćmi, darniną. Potem poszłam do ludzi, prosiłam, żeby zrobili trumny. Każdy się bał. Wreszcie zgodził się człowiek mieszkający 5 km stąd.
"Bezrukij Major"
Kpt. „Warta”, dowiedziawszy się o wpadce Zosi, był zrozpaczony. Do KO telegrafował 27 sierpnia: Przez karygodną lekkomyślność szyfrantka Zosia wpadła, wraz z nią kancelaria „Kotwicza”. [...] Jest masa ludzi zagrożonych. Trzeba wszystko zaczynać od nowa.
Zosia - pomimo tortur - tajemnic nie wydała. Zmarła w więzieniu lidzkim.
Z daleka czuwała nad Surkontami nowo uprzędzona siatka AK. W dniu bitwy „Zbigniew” [N.N] dotarł do Skirejek i przyprowadził z sobą oficera Okręgu Wileńskiego, który miał polecenie skontaktowania się z komendantem Nowogródka, a nie znał drogi. W leśniczówce gospodyni zawiadomiła, że mjr „Kotwicz” przeszedł do Surkont i prosił - jeśli w nasłuchu radiowym nie ma nic ważnego - o przełożenie spotkania na później. W trakcie rozmowy z gospodynią - było to koło godz. 14.00 - dobiegły z kierunku Surkont odgłosy strzałów z broni maszynowej i ręcznej. Postanowili przeczekać w Skirejkach. Kiedy ucichło, chcieli iść, ale po niespełna 15-20 minutach palba znów się rozpoczęła. Wobec czego zrezygnowali i zawrócili.
Tego samego dnia poszedł z Janowicz do Surkont kpt. „Sawa” z komendy okręgu. Po drodze, koło Troczek, usłyszał strzelaninę. Zawrócił do zaścianka Zaleskie. Tam nazajutrz dowiedział się o bitwie i o śmierci „Kotwicza”.
Oficer z Wilna i kpt. Sawa nieśli - na wszelki wypadek dwiema drogami - depeszę, mianującą „Kotwicza” komendantem Podokręgu Nowogródzkiego z jednoczesnym awansem na podpułkownika. Kpt. „Warta” tak wyjaśniał, dlaczego nie przybył 21 sierpnia do Surkont na umówioną odprawę kwatermistrzowską: otóż z niedzieli na poniedziałek (20 i 21 sierpnia) wraz z „Wartą” nocowali w melinie Warty w Jewsiewiczach (ponad 10 km od Surkont) oficerowie komendy okręgu: adiutant ppor. „Orlik” [Wincenty Biruk], kwatermistrz ppor. „Kazik” [N.N.] i jego zastępca ppor. „Woroszyłow” [Karol Komorowski]. Cała czwórka miała skoro świt udać się do „Kotwicza” na odprawę. Tymczasem - zaspali. Po prostu zaspali. Zamiast o 4 rano, obudzili się o godz. 8. Poszli nad Dzitwę i przy kładce spotkali wracającą z zachodniego brzegu łączniczkę Ewę. Powstrzymała ich.
- Nie idźcie! Wszystko obstawione przez NKWD.
Wobec tego zawrócili do Molg (o 3 km), gdzie mieścił się jeden z zapasowych składów żywności. Od strony Surkont widzieli słup dymu. Strzałów nie słyszeli, to za daleko. O bitwie dowiedzieli się nad ranem, kiedy do Jewsiewicz dowlokło się dwóch rannych z oddziału „Kotwicza”.
„Warty” więc w czasie bitwy nie było. Zgodnie z planem z góry ustalonym, objął on po śmierci "Kotwicza" funkcję komendanta. W tym już charakterze wysłał do Komendy Głównej dwie depesze.
"Dnia 21.8 został w Surkontach podstępnie otoczony przez sowietów wraz z częścią sztabu ppłk Kotwicz. W walce zginął ppłk Kotwicz i część oficerów oraz oddział osłaniający. Wyznaczony przez Kotwiczą na z-cę objąłem w.z. dowództwo okręgu. Mimo ciężkich warunków będę prowadził pracę z niesłabnącą energią, aż do wyznaczenia przez pana generała nowego komendanta okręgu."
Trzy dni później „Warta” uzupełnia pierwszą wiadomość szczegółami:
"W Surkontach zginęli Kotwicz, Ostroga, Hartak, Jary i 32 żołnierzy. Sow. dobijali rannych. Powody tragedii, niekonspiracyjne zachowanie się Kotwicza, brawura, opór i chęć zemsty za hańbę rozbrojenia w puszczy Rudnickiej. Kotwicz miał w czasie walki 2 godziny przerwy do czasu przybycia posiłków sow. Zrezygnował z wycofania choć nie miał prawie strat. Straty sow. wynoszą 132 zabitych."
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1197 odsłon