"Bezrukij Major" - część 3

Obrazek użytkownika Żołnierze Wyklęci
Historia

Tymczasem w Surkontach panował spokój. Kiedy w piątek 18 sierpnia Helena Nikicicz ps. „Czarna Magda” wróciła tam po kilkudniowej nieobecności, zastała wszystkich w świetnym humorze:
- Weszłam do słonecznego pokoju. Irena pisała. Major chodził na ukos  przez pokój  i przywitał mnie wesoło: - Pani Magdo, już jestem zdrów! Ręka zupełnie się zagoiła. Henryk był na zasadzce, wrócił nazajutrz rano.
W sobotę wieczorem udaliśmy się we troje na odprawę do Skirejek. Szliśmy nocą przez ciemny las. Major powiedział: - Henryk, podaj matce rękę, bo obije bose nogi o karcze. Nad ranem przybył do Skirejek kpt. „Bustromiak” z całym oddziałem i opowiedział,  co  się działo w Poddubiczach. Całą niedzielę  trwała  odprawa. Tymczasem zaczęły nadchodzić złe wiadomości. Jakaś kobieta z dzieckiem na ręku ostrzegła, że w Pielasie były sowieckie samochody. Major odprawy nie  przerwał.

1944. Mjr "Kotwicz" w gronie swoich żołnierzy.

O zmroku cała grupa ruszyła z leśniczówki w Skirejkach w kierunku Surkont. Po drodze zatrzymano się na kolonii, gdzie już biwakował oddział osłonowy, około 60 żołnierzy. Tu odbył się dalszy ciąg odprawy.
Pchor. Henryk Nikicicz „Orwid” czytał głośno opracowanie „Kotwicza” pt. „Wyprawa wileńska i kryzys rudnicki”. Spalono pęk łuczywa, zakopcono chatę. W podsumowaniu „Kotwicz” doszedł do wniosku, że gdyby łączność AK działała sprawniej i gdyby dowódcy wszystkich oddziałów zachowali się karnie i na czas przybyli pod Wilno, operacja „Ostra Brama” mogła się udać. „Kotwicz” nie mógł przeboleć, że po zdradzie sowieckiej niektóre oddziały załamały się i dały rozbroić bez strzału, że 13 brygadę z Mołodeczna wziął do niewoli 20-osobowy patrol sowiecki, że przed wywiezieniem w głąb Rosji nie udało się odbić jeńców z obozu w Miednikach...

Noc miała się ku końcowi, kiedy odprawa przeniosła się do Surkont. Osłona też tam przeszła. Zrobiono to ostrożnie i w ciemnościach, żeby nie zwracać uwagi ludności. „Kotwicz” polecił złożyć rannych w zajmowanej przez niego chacie, otoczenie zajęło stodołę. Kpt. „Bustromiak”, jako dowódca oddziału, rozstawił ubezpieczenia. „Kotwicz” oczekiwał, że rano przybędzie kpt. Stanisław Sędziak „Warta” z oficerami intendentury dla omówienia  zimowego  zaopatrzenia oddziałów,  a  tymczasem dyktował coś „Orwidowi” w ogródku. Mundury ich wisiały na płocie...

*           *             *

Był poniedziałek, 4 maja 1863 roku. Piękny, pogodny dzień wiosenny. Ale Narbutt czuł się źle, był przemęczony i przygnębiony. Złych myśli nie rozproszyła nominacja na Naczelnego Wodza Wojsk Wielkiego Księstwa Litewskiego, ani otrzymany przed trzema dniami awans na pułkownika.
W partii miał kilkuset ludzi, ścigało go 3000 żołnierzy gen. Weljaminowa. Raz po raz usiłowali Narbutta osaczyć, ale powstańcy wymykali się obławom. Wreszcie ukryli się w moczarach między Dubiczami a Romanowem.
Kryjówkę wydał szlachcic skatowany przez Moskali, Adam Karpowicz. Poprowadził żołnierzy przebranych za wieśniaków. Narbutt nie podejrzewał niczego, bo spodziewał się chłopów z dostawą chleba.
Karpowicz jak Judasz wskazał palcem i „Oto Narbutt” zawołał. Odsłoniły się świtki chłopskie, ukazały się karabiny. Już w pierwszej salwie Narbutt został ranny w nogę, nie przestał  jednak   dowodzić. Powstańcy   bagnetami   otworzyli pierścień moskiewski, ale inna kompania Rosjan odcięła im odwrót  i zepchnęła w bagna.
Na rozkaz Narbutta partia rozsypała się, każdy na własną rękę szukał ratunku. Narbutt cofał się ostatni. Trafiony w pierś i szyję, osunął się na ziemię.
- Zostawcie mnie, już umieram - nakazał.
Klimontowicz i Jakubowski uklękli, chcąc opatrzeć. Usłyszeli ostatnie jego słowa: „Dulce est pro patria mori”. [ Słodko jest umrzeć za ojczyznę].
Następnego dnia włościanie pozbierali ciała 13 poległych, w kościele dubickim odprawiono modły, a potem pogrzebano wszystkich we wspólnej mogile.
Władysław Karbowski, Ludwik Narbutt , Grodno 1935

*          *          *

Na skutek donosu naczelnik raduńskiego rejonowego Oddziału Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych kapitan bezpieczeństwa państwowego Czikin skierował w okolice wsi Surkonty, celem likwidacji „zgrupowania bandyckiego”, Grupę Wywiadowczo-Poszukiwawczą 3. batalionu 32. Zmotoryzowanego Pułku Strzelców Wojsk Wewnętrznych NKWD pod komendą dowódcy kompanii, starszego lejtnanta Korniejki, i zastępcy naczelnika rejonowego Oddziału NKWD, młodszego lejtnanta Bleskina.

Był poniedziałek 21 sierpnia 1944 roku. Piękny, pogodny dzień letni. Było koło drugiej po południu. Obiad - zsiadłe mleko i kartofle - zjedzono ze smakiem. Warta i oficerowie - zaopatrzeniowcy ciągle nie nadchodzili. „Czarna Magda” zaniosła do ogrodu kogel-mogel z dwóch jajek. „Kotwicz” podziękował, przytrzymywał kubek kolanami i mieszał lewą ręką. Ale nie zdążył zjeść smakołyku, kiedy nadbiegł chłopak.
- Sowieci!
„Czarna Magda” podaje mundur, zapina. Wybiegają. „Kotwicz”, za nim „Orwid” z pepeszą.
Gęsta strzelanina, przeważnie serie z broni maszynowej i automatów. Teren niesprzyjający, lekko falisty, mało zarośli. Atak sowiecki idzie od Kamiennego Mostu, odcinając drogę przewidzianą na wycofanie. Rozpiętość frontu około pół kilometra. Prawego skrzydła broni rkm. Tu są „Kotwicz”, „Ostroga” i „Orwid”. Lewego pilnują „Bustromiak”, „Hatrak” i por. Walenty Wasilewski „Jary” , brat „Bustromiaka”. Oddział AK liczy łącznie z oficerami przybyłymi na odprawę 72 osoby, w tym 4 kobiety.

Przybywające 3 lub 4 ciężarówki NKWD dostrzeżono w chwili, gdy zahamowały i zaczęli z nich wyskakiwać bojcy. Cichy alarm wśród chłopców „Kotwicza”, rozrzuconych po odległych gospodarstwach, spowodował sprawne zajęcie stanowisk przez obsługę rkm. Spokojnie obserwowano przez lornetki Sowietów, gdy milczkiem podkradali się do zabagnionej łąki. Tam oczka wody rozbiły rytmicznie rozstawioną tyralierę i skupiły Sowietów w małe grupki. Wtedy, na rozkaz „Kotwicza”, otwarto zmasowany ogień. Jego skuteczność była ogromna.

Wycinek mapy terenu [WIG 1933], na którym rozegrała się bitwa pod Surkontami. [kliknij w miniaturkę mapy].

Rozpiętość frontu liczyła około 1000 metrów. Na prawym skrzydle przebywali m.in. „Kotwicz”, jego adiutant pchor. Henryk Nikicicz „Orwid” oraz  rtm. cc Jan Skrochowski „Ostroga”, lewego skrzydła bronili kpt. „Bustromiak”, cichociemny kpt. Franciszek Cieplik „Hatrak” i por. Walenty Wasilewski „Jary”.
Strzelanina o różnym natężeniu trwa „jakiś czas”. Trudno ocenić jak długo. Potem cichnie. Na polu walki zostało około 30 zabitych żołnierzy sowieckich i kilkunastu rannych. Straty AK minimalne: kilku rannych, wśród nich kpt. „Bustromiak” draśnięty kulą koło oka i skroni. Po opatrunku wraca na linię. Inny oficer dostał w udo, rana szarpana pośladka, bardzo krwawi.
Korzystając z pauzy „Kotwicz” z pistoletem w lewym ręku zwołuje naradę. „Bustromiak” opowiada się za wycofaniem. „Kotwicz” też, ale nie zaraz.
„Jeśli wytrzymamy do wieczora (było po godz. 15.00), będziemy mogli zabrać rannych. W dzień ich nie wyniesiemy. A jak zostawimy - marne ich widoki”. Popiera go „Hatrak”. Na tym staje: do wieczora!
„Orwid” jest też na naradzie. Na uboczu wręcza  „Czarnej Magdzie” złoto komendy.
- Schowaj to, mamo.
- Dzięki Bogu, dziecko, że żyjesz!
- Nie skończyło się jeszcze...

W pierwszej fazie walki zginęło 16-30 żołnierzy sowieckich i było kilkunastu rannych, w tym obaj sowieccy dowódcy. Straty po stronie polskiej ograniczały się do kilku zabitych, w tym por. Walentego Wasilewskiego ps. „Jary”, i rannych, wśród nich kpt. „Bustromiaka” draśniętego kulą koło oka i skroni. Około godz. 15:00 nastąpiła krótka narada. „Bustromiak” opowiadał się za wycofaniem i otrzymał zgodę, by wycofać się z lżej rannymi, „Kotwicz” postanowił zostać do wieczoru, by zabrać ciężko rannych. Nie doczekał...

W tym czasie oddziałom sowieckim przybył z odsieczą dowódca Grupy Wywiadowczo-Poszukiwawczej 3/32 zmot. pułku strz. kpt. Szulga i naczelnik rejonowego oddziału NKWD kpt. bezp. państw. Czikin.

Wybiegli. Znowu strzelanina, jeszcze silniejsza. Samoloty. Pociski zapalające. Zajęła się stodoła gdzie leżą ranni. Gwiżdżą kule, sypią się szyby. Piekło. Ogień i śmierć.
„Bustromiak” każe kobietom opuścić zabudowania, zejść do olszynki, wyprowadzić tam rannych. To niżej, fałda ich osłoni. Kapitan ma przy sobie kilku żołnierzy.
- Słuchajcie chłopaki: Nie wiem, co z „Kotwiczem”. Był z „Ostrogą” przy rkm-ie Kalecińskiego. Rkm-u teraz nie słychać. Trzeba dojść i sprawdzić. Kto pójdzie?
- Ja pójdę! - Wyrywa się Teresa, sanitariuszka. Ładna, młodziutka.
- Ja pójdę! Wy macie broń, ja nie mam. A Kalecińskich znam z Lidy. Co im powiedzieć?
- Jak zobaczysz "Kotwicza", machnij nam chusteczką.

Chusteczki nie miała, pożyczyła. Pochyliła  się i poszła przez łąkę. Aby dojść do górki, gdzie owies. Ze dwieście metrów. Cały czas strzelają, pryskają grudki ziemi. Z tyłu wołają do niej „padnij”, ale jak tu padać, kiedy trzeba iść. Już jest przy owsie. Idzie i woła:
- Rkm, dowódca,  „Kotwicz”! Rkm, dowódca, „Kotwicz”!
Tak kazali. Żadnej odpowiedzi. Nikogo nie ma?

Z rowu odzywa się wreszcie sierżant z kompanii „Bogdanka”:
- Co  się drzesz!  Gdzie  leziesz?  Uciekaj! 
- Mam rozkaz dowiedzieć się, co z „Kotwiczem”.
- Nie żyje. Kotwicz nie żyje, rkm nie żyje, rotmistrz nie żyje. Teraz leć, bo nas tu bagnetami rozniosą. Patrz: „Bustromiak” już odchodzi!

Obejrzała się. Rzeczywiście - skradali się przygarbieni. „Bustromiak” z obwiązaną głową i czterech, sześciu, ośmiu, jedenastu żołnierzy. Karabiny niosą po partyzancku. Kierunek: wysoki łubin. Za nim las-ratunek. Teresa też w tamtą stronę. Pędem! O, tędy wycofywał się „Hatrak” - i dostał. Leży, krew tryska z ramienia fontanną. Przy nim Genia Myszkówna. Opatruje go. Ależ tu wydmuch: ze wszystkich stron strzelają. Prędzej! Wpadła do głębokiego rowu. Po łydki w mazi, ale przynajmniej miejsce bezpieczne.
Nieprawda: tu ją dopadli sowieccy żołnierze...
Wyciągnęli z rowu, dali 4 metalowe puszki z taśmami do km i ja te jaszczyki niosłam za nimi. A oni robili obchód pola bitwy. Naszych rannych, wszystkich: lekko rannych i ciężko rannych, żyjących i nieżyjących, przebijali bagnetem. Wszystkich!
Pamiętam twarz kapitana „Hatraka”... Miał złotą szczękę, patrzył przytomnie, patrzył tak, jakby jemu było mnie żal. Widziałam to po jego oczach. Sołdat pchnął go bagnetem w bok. „Hatrak” zęby wyszczerzył, a on go w brzuch, w pierś, kilka razy.
Obok twarzą w dół leżała Gienka. Nie żyła. Potrącił ją nogą, przewrócił na wznak, chciał też przebić, ale oficer zawołał: „Nie trogaj!”. Poszli  dalej.

W Surkontach atakował, według ocen ocalałych oficerów AK, sowiecki batalion dowieziony na 30 ciężarówkach. Stosunek sił wynosił 10:1 na niekorzyść Polaków. W drugiej fazie bitwy oddziały sowieckie zaatakowały lewe skrzydło obrony, starając się przełamać opór polskich stanowisk, wedrzeć się na tyły obrońców i odciąć drogę odwrotu. Na prawym skrzydle rozpoczęły natarcie świeżo przybyłe oddziały NKWD. W tej fazie Sowieci zdobyli wzgórze, na którym ustawili cekaem. W tym czasie nastąpił nalot kilku sowieckich samolotów, które ostrzelały pozycję Polaków z broni pokładowej. Sowiecki cekaem swoim ogniem ze wzgórza zniszczył polski punkt dowodzenia, zabijając polską obsługę rkm, majora „Kotwicza”, rotmistrza „Ostrogę” i adiutanta „Orwida”. Ten fakt spowodował wycofanie się pozostałych partyzantów.
Według dokumentów sowieckich: „w wyniku 5-godzinnego boju (bandę) całkowicie zniszczono - zabito 53 bandytów, w tym 6 oficerów białopolskiej armii. Schwytano do niewoli – 4”.

„Bezrukij Major” - część 4>
Strona główna>

Brak głosów