Waśko: Pytania o sarmatyzm. Cz. 2.

Obrazek użytkownika Rzeczy Wspólne
Idee

Błąd imitacyjnej modernizacji

 

Oświecenie stanisławowskie było pierwszą w naszych dziejach próbą imitacyjnej modernizacji kulturowej. Wysunięte przez komunistów na pierwszy plan w programach nauczania, wypreparowane z dramatu faktycznej wojny domowej lat 1766-1772 i rosyjskich rządów w Polsce, zjawiska takie jak obiady czwartkowe, „Monitor” i teatr stanisławowski stały się dla PRL-owskiej inteligencji wzorem walki ze „współczesnym sarmatyzmem”. Jawnie deklarowali to w latach stalinizmu ówczesnej polityki kulturalnej, a po 1989 roku ten model odbił się czkawką jako ukryty wzór prowadzonej przez środowisko „Gazety Wyborczej” walki z Ciemnogrodem.

Obie antysarmackie kampanie modernizacyjne – ta oświeceniowa, i ta, która zaczęła się po 1945 roku i trwa do dziś – mają pewne cechy wspólne. Po pierwsze obie są inicjowane i sterowane przez stosunkowo wąskie elity o silnych skłonnościach kosmopolitycznych i filozoficznych predylekcjach do libertynizmu. To samo w obu przypadkach ideologiczne podłoże znajduje wyraz w publicystyce i literaturze (a dziś także w produkcjach filmowych i telewizyjnych), gdzie tworzy się czarny wizerunek wroga domowego, sprzedawany potem w kraju i za granicą jako obiektywna informacja o charakterze Polaków jako „mieszkańców mniejszych lub większych zaścianków”. Podstawą obu kampanii jest więc swoisty literacko-medialny mit, który uchodzi za prawdę o rzeczywistości, ale w istocie rzadko bywa z nią konfrontowany, a jeśli już, to w swoiście wybiórczy i przewrotny sposób. Wreszcie, po trzecie, istotną – choć trudno powiedzieć, w jakim stopniu zamierzoną funkcją tego mitu – jest rozbijanie systemu wartości i więzi spajających wewnętrznie społeczeństwo polskie. W Rzeczpospolitej przedrozbiorowej – państwie nie posiadającym ani naturalnych granic, ani silnej władzy centralnej, rozbudowanej administracji i wielu innych mechanicznych środków integracji – opierającym się w znacznej mierze na nieformalnych więziach zakorzenionych w homogenicznej kulturze szlacheckiej, tego rodzaju kampania mogła zaowocować modernizacją, ale za cenę społecznego rozkładu. I tak też się stało. Oświecenie wychowało Polaków nowoczesnych, tylko że przy okazji tak ich skłóciło z Polakami nienowoczesnymi, tak przelało czarę wzajemnych urazów, żalów i nienawiści, że wobec agresji z zewnątrz naród nie był zdolny wystąpić solidarnie. W konfederacji barskiej o niepodległość biła się szlachta sarmacka; w insurekcji kościuszkowskiej – społeczni i polityczni radykałowie. W żadnym z tych zrywów nie było narodowej jedności, toteż Rzeczpospolita upadła. Taka była cena – nie tylko zdrady i prywaty – ale i przyjętego wówczas modelu kulturowej modernizacji.

 

Żywa tradycja

 

Istnieje z pewnością wiele środków zweryfikowania propagandowego mitu antysarmackiego, ale najprostszy z nich wydaje się tak oczywisty, że chyba tylko z tego powodu nikomu nie przychodzi do głowy. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia, stykamy się lub mamy w pamięci nasze kontakty z ludźmi, na których znać piętno przedwojennej kultury polskich elit, bezpośrednio lub pośrednio (za pośrednictwem starej inteligencji) opartej wszak na poszlacheckim kodzie moralnym i obyczajowym. Mamy rodziny, które to świadomie kultywują, pamiętamy też naszych krewnych, lub nauczycieli i profesorów zwanych kiedyś potocznie „przedwojennymi”, co znaczyło, że nawet w socjalistycznej biedzie znać było po nich dawną klasę. Wielu takich ludzi pozostało też na wojennej emigracji, nieliczni ocaleli za wschodnią granicą. Długie trwanie jest bowiem równie realnym mechanizmem historii, jak zmienność. Toteż sarmatyzm historyczny jest pod tym względem tożsamy z ową nicią najbardziej autentycznej polskiej tradycji, po której idąc, możemy się dziś wydobyć z różnych labiryntów naszej epoki.

 

 

Nie wszystko przepadło

 

Najważniejszą rzeczą, jaką Sarmaci ocalili z dwudziestowiecznej pożogi, był rodzinny stół. Nakrywany białym obrusem do każdego, nie tylko świątecznego obiadu. To przy nim powtarzano nam, dzieciom, nieśmiertelne nauki znane z piętnastowiecznego wiersza „O zachowaniu się przy stole”, które jak były pierwszym, tak były też ostatnim odblaskiem dawnej rycerskości i dworszczyzny (szczęśliwi, którym oświetlały one dzieciństwo w jakiejkolwiek epoce). Prawie wszystko przepadło, ale trwała staropolska kultura rozmowy. Najwięcej i najbardziej zapamiętale mężczyźni rozmawiali w takich sytuacjach o polityce. Wśród ludzi z pokolenia, które pamiętam, była to namiętność powszechna i ponadklasowa – oczywisty dowód długiego trwania sarmatyzmu.

Znacznie mniej trwałym pomnikiem dawnej Polski był dom. Tylko niewielu Polaków urodzonych po wojnie miało przywilej oglądania domów, w których mieszkali przed wojną ich dziadkowie. Posadowione nisko, blisko ziemi, były przeciwieństwem nowoczesnych „maszyn do mieszkania”. Sprzyjały naturalnemu sposobowi życia, wśród roślin ogrodowych i domowych zwierząt: kotów, psów i koni. Stare polskie domy cechowało to, co było też istotą sarmackiego stylu życia: prostota i świadome samoograniczenie wymagań materialnych do średniego poziomu (unikanie z jednej strony biedy i brudu, a z drugiej bijącego w oczy luksusu).

 

Spuścizna wolności

 

Dla większości elit i dziennikarzy w III RP jakiekolwiek pozytywne nawiązywanie do sarmatyzmu wydaje się wciąż dziwactwem albo dowodem umysłowego prymitywizmu. Intelektualizm, który myślące w ten sposób osoby sobie przypisują, zasadza się na jednej, bardzo charakterystycznej postawie. Na tym mianowicie, że tak zwane życie intelektualne, w ich mniemaniu polega na tłumaczeniu i komentowaniu książek, dyskusji i poglądów importowanych, w najlepszym zaś razie na produkowaniu polskich wersji lub – częściej – uproszczonych, polskich klisz problematyki, którymi żyje świat zachodni. Mówiąc po sarmacku, organiczną cechą polskiego życia umysłowego jest bezustanne wieszanie się na cudzych klamkach.

Było to naturalne, a nawet konieczne w czasach żelaznej kurtyny, bo ówczesne możliwości nie pozwalały na wiele więcej, poza ograniczonym importem myśli zachodniej. Ale po 1989 roku sytuacja się zmieniła. „Otwarcie na Zachód” przestało być jakimkolwiek programem w sytuacji, gdy „Zachód” wlał się do nas szeroką falą. Tymczasem oryginalna, nieimitacyjna polska kultura i humanistyka, podobnie jak polski przemysł, uległa w III RP marginalizacji, wyparta z centrum przez składy konsygnacyjne dilerów rozprowadzających po polskiej prowincji intelektualne wyroby importowane. Interes rządzących dziś kulturą humanistów-dilerów polega na tym, by Polska, jeśli już ma istnieć na rynku, specjalizowała się co najwyżej w intelektualnym serwisie mód paryskich. Sami nie potrafią zająć wobec Europy i świata jakiejkolwiek własnej, podmiotowej pozycji. Sarmatyzm jest, a raczej byłby dla nich, gdyby w ogóle raczyli go zauważać, kamieniem obrazy. Ale nie ze względu na jego rzekomy prymitywizm, przeciwstawiany ich domniemanemu wyrafinowaniu, tylko dlatego, że należy on do tych nurtów i zjawisk polskiej kultury, których istotą było to, czego oni właśnie nie potrafią – zajmowanie suwerennego, polskiego stanowiska wobec świata.

Dawni Polacy realizowali to swoim upartym trwaniem przy obywatelskiej wolności, na przekór nowożytnemu absolutyzmowi. Nawet nasze peryferyjne położenie w Europie, które sprawia takie męki dzisiejszym elitom, potrafili przekuć w naszą narodową markę – postrzegając Polskę jako przedmurze – bastion chrześcijaństwa i cywilizacji. Ta rola Polski nie skończyła się na wiktorii wiedeńskiej. Powracała w późniejszych wielkich wydarzeniach historycznych: w powstaniu listopadowym, w wojnie polsko-bolszewickiej, w ruchu „Solidarności”. Dziś też nie przestaje być aktualnym zadaniem – w polityce i w obyczajach.

 

Pełną wersję tekstu przeczytasz na:

 http://www.rzeczywspolne.pl/2011/10/pytania-o-sarmatyzm/

 

Andrzej Waśko (ur. 1961), historyk literatury, publicysta, wykładowca Uniwersytetu Jagiellońskiego i WSFP „Ignatianum” w Krakowie. Wiceprezes Towarzystwa Nauczycieli Szkół Polskich, były wiceminister edukacji, związany z dwumiesięcznikiem „Arcana”, miesięcznikiem „Nowe Państwo”, tygodnikiem „Gazeta Polska”. Autor wielu książek, m.in. „Romantyczny sarmatyzm: tradycja szlachecka w literaturze polskiej lat 1831-1863” (1995) i „Demokracja bez korzeni” (2009).

 

 



Kwartalnik „Rzeczy Wspólne”

Rzeczy Wspólne” na Facebooku

Prenumerata i zakup pojedynczych egzemplarzy wersji papierowej

 

Fundacja Republikańska

Fundacja Republikańska na Facebook-u

Zostań darczyńcą Fundacji Republikańskiej

 

Dp 10-29-11@danz.

Brak głosów

Komentarze

Bardzo ładny tekst. Identyfikowałbym się właściwie z jego całością, gdyby nie zakończenie. Cytuję: "Nawet nasze peryferyjne położenie w Europie, które sprawia takie męki dzisiejszym elitom, potrafili przekuć w naszą narodową markę – postrzegając Polskę jako przedmurze – bastion chrześcijaństwa i cywilizacji.". Uważam, że to "przedmurzyństwo" nie było żadną "narodową marką" tylko swego rodzaju smutną koniecznością, ale spowodowaną tragicznymi błędami w ocenie rzeczywistego zagrożenia. Źródłem błędu był Władysław IV Waza. Rzeczpospolita za czasów Władysława IV jednoznacznie przyjęła ukrainną rację stanu, rezygnując z litewskiego programu jednoczenia ziem ruskich i ostatecznie oddając ten program Moskwie. Był to wielki błąd, którego nie mógł już naprawić Piłsudski.

Vote up!
0
Vote down!
0
#195334