Wujkowie Nepo, czyli Polska – Afryka
Fakt, jesteśmy krajem postkolonialnym ze wszystkimi obciążeniami niechlubnego dziedzictwa zależności politycznej, ekonomicznej, kulturowej i mentalnej od sowieckiej potęgi, która ubezwłasnowolniła nas jako Naród, osłabiła społeczne więzi, wyrugowała historię, tradycję, humanizm. Zdeformowała równość człowieka wobec praw Boskich i ludzkich, ograniczyła dostęp do korzystania z dóbr, wypracowanych wspólnie przez lata, wprowadziła podział na zwycięzców i zwyciężonych, którzy, przy pomocy prawnej i moralnej samowoli, biorą wszystkie paciorki i zawłaszczają to, co w myśl demokracji powinni chronić i pielęgnować w imię wspólnego dobra. Jesteśmy postindustrialną Afryką wyzysku ekonomicznego, technologii, która służy technice wojennej i rozwojowi medycyny, która specjalizuje się w coraz bardziej powszechnym i „humanitarnym” zabijaniu ludzi.
Odziedziczyliśmy jednocześnie wszystkie patologie, które są normą w państwach kolonialnych jak np. w Afryce, gdy powołany na wysokie stanowisko jest nikim, jeśli nie potrafi zapewnić swej rodzinie, grupie etnicznej czy towarzyskiej odpowiednich posad.
Umiejętność „załatwiactwa” wyssaliśmy z mlekiem komunizmu, w którym kreatywność równoznaczna była ze „zdobywaniem”, za pomocą powiązań partyjnych, towarzyskich układów i sprytu, ogólnie niedostępnych dóbr, towarów czy stanowisk. Skanseny nepotyzmu, jak TVP, które nadal istnieją i rządzą się identycznymi prawami jak w poprzedniej epoce, rozszerzane są o nowe obszary wpływów politycznej oligarchii, traktującej sprawowanie władzy nie tylko jako dominację nad „niewolnikami”, ale, a może przede wszystkim, jak sposób na zapewnienie sobie, swojej rodzinie, wujkom, ciotkom, szwagrom i kolesiom dożywotnich lub choć do końca kadencji, wymiernych w walucie i społecznej hierarchii, profitów. Bo przecież ludzie z takimi kompetencjami jak choćby Aleksander Grad, jak stwierdził szef mazowieckiej PO, Andrzej Halicki, nie będą pracowali za miskę ryżu.
Wujkowie Nepo są wszędzie. W rządzie, ministerstwach, spółkach skarbu państwa, urzędach administracji wszystkich szczebli, w miastach, miasteczkach, gminach. Wszędzie, jak Polska długa i szeroka, tworzą jedną, wielką koalicyjną rodzinę, z którą może nie najlepiej wypadają czasem na zdjęciach czy taśmie filmowej, ale połączeni ukradzionym szmalem trzymają się razem żyjąc dostatnio w państwie patologii i bezprawia, traktując je jak prywatny folwark. Obywatelska ośmiornica, której „wujkowie” bezkarnie realizują własną politykę „prorodzinną” pod hasłem „By żyło się lepiej”, depcząc wszelkie demokratyczne, prawne i moralne standardy. Jednocześnie rezygnują z rządowego programu „Rodzina na swoim”, zamykają żłobki, przedszkola, szkoły, podwyższają podatki i prześcigają się w kreatywnym grabieniu społeczeństwa. Podobną kreatywność wykazują w zawłaszczaniu wszystkich obszarów państwa i jego instytucji, pozorując walkę z patologiami na oczach oszukanych wyborców, którzy, jak niewolnicy, ubożeją w tempie odwrotnie proporcjonalnym do bogacenia się swych panów.
Sprawą podziału łupów, czyli intratnych posad z partyjnego klucza czy „wysokiego polecenia” zajmowali się wielokrotnie dziennikarze organizując prowokacje, które potwierdziły proceder i jego skalę, lecz w niczym nie umniejszyły zjawiska. Za to eliminowały z rynku pracy zbyt dociekliwych lub skutecznie zniechęcały ich do tego rodzaju „eksperymentów” z władzą, by przypomnieć tylko prowokację Pawła Mitera, absolwenta politologii z Wrocławia, który założył sobie skrzynkę mailową z adresem sugerującym adres szefa kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego. Wysłał z niej maila do władz TVP z propozycją programu autorskiego, skierowanego do młodzieży, pt. „Rozmowa na krawędzi”, którego pomysłodawcą jest sam Mitera i on miałby być prowadzącym. Władze TVP w ekspresowym tempie, tytułując go za każdym razem „człowiekiem z Kancelarii Prezydenta”, podpisały z nim wstępną umowę na łączną kwotę 39 tys. zł, przydzieliły służbowego forda mondeo z kierowcą a także VIP-owską przepustkę jednocześnie zdejmując z anteny program Jana Pospieszalskiego "Warto rozmawiać". W ostatniej chwili umowę zerwano; pilotujący sprawę – dyrektor biura zarządu TVP Marian Kubalica przyznał, że telewizyjni menedżerowie dali się wkręcić, ale zamiast wylecieć z hukiem, Kubalica został awansowany na wicedyrektora TVP Sport. Niekompetencja i upolitycznienie zarządzających telewizją publiczną zostało jednak obnażone i nie mogło pozostać bezkarne.
W ruch poszli „nieznani sprawcy”, którzy wymierzyli „prowokatorowi” nauczkę, podjeżdżając fordem pod jego dom na strzeżonym osiedlu we Wrocławiu, zadali kilka ciosów w twarz, wybili zęby i ostrzegli przed kontaktami z taką czy inną „hieną dziennikarską”.
Niechlubną karierę w mediach, za sprawą taśm Serafina, robi ostatnio słowo Elewarr, zdemaskowany publicznie wytrych do państwowych pieniędzy, symbol patologii III RP, kłamstwa, korupcji, nepotyzmu i wyjątkowej buty premiera, który stwierdza, że nie czytał raportu NIK, bo nie sposób wszystkiego czytać, oraz prezesa rolnej spółki Elewarr, B. Tomaszewskiego, który pytany o zatrudnianie w firmie rodzin prominentnych działaczy PSL odpowiada: - Nawet jeżeli wiem, to nie wiem. Natychmiast więc media zaczęły prześcigać się w drukowaniu obszernych list działaczy Platformy i PSL w spółkach skarbu państwa, a nawet zapędziły się dużo dalej i obarczyły odpowiedzialnością Prawo i Sprawiedliwość, wcześniej spuszczając zasłonę milczenia na „prorodzinność, ” ale co najgorsze, nieudolną i niekompetentną działalność prominentnych działaczy PO, ministrów w rządzie Tuska. Albo modyfikowały ją, oskarżając np. rolników za błędy w pomiarze ziemi objętej dotacją unijną, za co Polska została obciążona karą 400 mln zł.
Błąd jednak powstał gdzie indziej, w firmie rodzinnej ministra skarbu A.Grada – MGGP, która, gdy został ministrem, zyskała monopol na rynku usług geodezyjno-kartograficznych i zlecenia od Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Zlecenie „z wolnej ręki” na wykonanie tzw. ortofotomap dla dwóch województw otrzymała żona ministra Grada. I tam wykryto nieprawidłowości i największe błędy. Gdzie był premier Tusk i organy państwa, gdy w ubiegłym roku wypłynęła sprawa „spółdzielni” ministra Cezarego Grabarczyka – Polskiej Agencji Żeglugi Powietrznej, w której na 1715 pracowników, 670 osób posiada powtarzające się nazwiska, 198 pracowników jest ze sobą wprost powiązanych – mają ten sam adres zamieszkania lub przyznają, że są krewnymi lub bliskimi członkami rodzin. Dlaczego, mimo inspekcji NIK, fundusze państwowe „przeciekają” przez ministerstwa do podejrzanych fundacji, spółek, ich córek i innych mutacji, w których zasiadają ci sami ludzie wyłonieni w „ustawianych” konkursach, przez „ustawiane” komisje konkursowe, gwarantujące jedynie słuszny wybór, a w przypadku jakiejkolwiek wpadki, unieważnienie konkursu, które to nagminne praktyki znamy ze stołecznego ratusza.
Spółki państwowe to żyła złota dla wujków, szwagrów i pociotków. I nie ma na nie rady. Nawet minister skarbu państwa, Mikołaj Budzanowski jest bezsilny wobec nepotyzmu i jedyne rozwiązanie widzi w sprzedaży, prywatyzacji lub powołaniu komitetu nominacyjnego, który sprawowałby realną kontrolę. Czyli albo prywatyzować dla naszych, albo powołać kolejną grupa „swojaków”, która obsadzałaby stołki swoimi.
Ktokolwiek pamięta zapewnienia premiera Tuska, że za rządów Platformy nie będzie powtórki z nepotyzmu i kolesiostwa musi przyznać mu rację. To nie powtórka, a planowa i konsekwentna kontynuacja działalności „wujków” Nepo, przed którą tylko Michał Tusk potrafił się opierać półtora roku. Aż wreszcie uległ. Dla dobra PLL LOT i postkolonialnej ojczyzny. I nawet temperatura, jak w Afryce.
Tekst opublikowano w nr.31/2012 Warszawskiej Gazety
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 864 odsłony