Polska polityka zagraniczna w perspektywie sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi

Obrazek użytkownika MD
Kraj

W związku z niedawną wizytą prezydenta Baraka Obamy w naszym kraju mamy wysyp różnych komentarzy dotyczących ojczystej dyplomacji. Do tego chóru niniejszym sam dołączam.

Zwornikiem naszych relacji, przynajmniej w naszej ocenie, jest wspieranie amerykańskich akcji na rzecz pokoju i wspólnego bezpieczeństwa. Tak się składa, że od momentu naszego wyzwolenia się, przynajmniej formalnego, spod kurateli Moskwy, działania USA dotyczą głównie świata islamskiego. Nasza historia relacji ze islamem jest dużo dłuższa niż całe dzieje Stanów Zjednoczonych. Od XV wieku, mniej lub bardziej oficjalnie, uczestniczyliśmy w konfrontacji z wyznawcami Mahometa. W tej batalii odnosiliśmy wielkie sukcesy i ponosiliśmy sromotne klęski. Ostatecznie w wieku XVIII zapanował pokój między Polską i Turcją. Mało tego, ten kraj zdobył się na tak szlachetną postawę, iż nie uznał nigdy rozbiorów Lechistanu. Dodajmy, że w przedrozbiorowej Polsce żyło w spokoju wielu wyznawców Proroka a po tragedii upadku Rzeczpospolitej wielu naszych rodaków znalazło schronienie w Turcji.

Zawierucha wojen światowych nie zburzyła naszych dobrych relacji ze światem islamskim. Nawet więcej. Pobyt naszych żołnierzy na Środkowym Wschodzie po ewakuacji z ZSRR wzmógł pozytywny obraz Polaków w tym regionie. Żołnierze gen. Władysława Andresa nawiązali dobre relacje z ludnością arabską. Byli wyraźnie odróżniani od Anglików postrzeganych tam jako okupanci.

Lata naszej niewoli w obozie sowieckim też nie spowodowały zniszczenia dobrego wizerunku Polaków. A nawet nasi rodacy mieli okazję pracować na kontraktach zagranicznych w Iraku czy Libii. To utwierdzało dobry obraz Polski w świecie arabskim. Nie zapominajmy postaci Jana Pawła II, który był również bardzo ceniony przez wyznawców Proroka.

Starając się wyrwać spod dominacji sowieckiej i faktycznie znaleźć się w gronie państw wolnego świata przystąpiliśmy do koalicji antyirackiej i do pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Dążąc do utrwalenia sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi wzięliśmy udział w II wojnie w Zatoce Perskiej. Z tego też powodu przystąpiliśmy do koalicji interweniującej w Afganistanie. Faktycznie też bierzemy udział w interwencji w Libii

Dla Stanów Zjednoczonych zaangażowanie w rejonie Środkowego Wschodu i obecnie w Afryce Północnej jest walką o własne interesy. Mniejsza o to czy skuteczna jest ta walka i czy są właściwe środki. Dla nas ten region ma znaczenie pośrednie. Nie zagraża nam stamtąd żadne poważne niebezpieczeństwo. Destabilizacja tego regionu może odbić się na nas w postaci zwyżki cen surowców energetycznych.
Bezpośrednie zagrożenie dla Polski znajduje się obecnie na wschód od naszych granic. Ekspansja rosyjska jest dla nas kwestią istnienia. Dla porównania porażka USA w rejonie Środkowego Wschodu to tylko trudności i to wcale nie największe. Polska jest obecna w rejonie interesów USA. Ponosimy z tego tytułu koszty. Zarówno te finansowe jak wizerunkowe. Naszą postawą upodobniamy się w oczach wyznawców Mahometa do ich największego wroga. Przez to również ściągamy sobie potencjalne zagrożenie atakami terrorystycznymi. Jakieś korzyści? Dużo obiecywano a teraz nawet nikt nie obiecuje.

Stany Zjednoczone natomiast wycofały się z regionu, od którego zależy nasze "być" lub "nie być". Na otarcie łez będzie u nas stacjonować kilkanaście samolotów amerykańskich. Gest cenny ale, z całym szacunkiem, dla Tadżykistanu lub Mołdawii. Czy to jest wina Baraka Obamy? Po części tak. Ale to naszym najważniejszym obowiązkiem jest prowadzić politykę w regionie, który jest dla nas najważniejszy. Tymczasem wielkie dzieło dyplomacji Śp. Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego zostało totalnie roztrwonione. To On prowadził politykę i korzystał ze wsparcia USA. Dziś nawet gdyby Obama chciał wesprzeć to co miałby wspierać? Uganiamy się za interesami USA. Własnej polityki zagranicznej nie prowadzimy. Rząd Tuska chce być tak bardzo "europejski", że wyrzekł się interesu państwa, w którym sprawuje władze. Daje do tego legitymację wiarygodności propagandy Putina, który pod jej przykrywką rozbudowuje pozycję Rosji w Europie. Nikt polskiej polityki zagranicznej za nas nie będzie prowadził. Mamy tragiczne doświadczenie z XVIII wieku. Nie powtarzajmy go.

Brak głosów