Wypędzeni

Obrazek użytkownika Andrzej Wilczkowski
Historia

Żale Wypędzonych - czyli pars pro toto

Pars pro toto - jest to uważanie części za całość i tak właśnie postępują dzisiaj przesiedleni i ich potomkowie. Wypędzanie - to jest właściwe słowo ale nie tylko w stosunku do Niemców wygnanych z obecnie naszych ziem zachodnich. Wielkie wypędzanie zaczęło się z chwilą napaści Niemiec na Polskę w dniu 1 września 1939 roku i w pierwszym akcie zatłoczyło polskie drogi milionami uchodźców atakowanych bezpardonowo przez luftwaffe jak i przez nadciągające zagony pancerne. Nikt wtedy nie pytał - jakim prawem? Po prostu zabijano cywilną ludność i palono polskie wsie i miasta. Potem wypędzano, palono i zabijano wszędzie tam, gdzie stanęła stopa niemieckiego rycerza. Rodziny posuwały się śladem najeźdźców zasiedlając majątki, wille, co lepsze chaty i mieszkania. Nikt z nich wtedy nie interesował się księgami wieczystymi i prawem własności. Po prostu poprawiali sobie warunki bytu i na ogół byli z tego bardzo zadowoleni.

Totalne wypędzanie, które trwało przez niemal sześć lat i w sumie dotyczyło kilkudziesięciu milionów ludzi różnych narodowości, nie było aktem samym w sobie - czyli całością, a jedynie częścią Drugiej Wojny Światowej.
Celem znalezienia impulsu tego brutalnego zabiegu należy się cofnąć co najmniej do 25 sierpnia 1939 roku, kiedy to Niemcy i Związek Sowiecki postanowiły dokonać kolejnego rozbioru Polski.

Teraz zaczną się "gdybania".

Przypuśćmy, że agresorzy się jednak rozmyślili, nie rozpoczęli wojny i w Europie panuje pięćdziesięcioletni okres pokoju. W takim – niestety jedynie wymyślonym – przypadku już czwarte pokolenie tych, którzy w wyniku działań okupantów i późniejszych uzgodnień wielkich mocarstw zmuszeni zostali do opuszczenia rodzinnych pieleszy, rodzi się spokojnie: Niemcy w Allenstein, Stolp, Hirschberg i Breslau, a Polacy w Wilnie, Lidzie, Baranowiczach i we Lwowie.
No ale rozbiór się dokonał.

Przypuśćmy teraz, że tym aktem podziału Polski oba imperia zaspokajają swoje ambicje na wiele lat. Niemcy nie uderzają na Francję, Sowieci nie próbują pobić Finlandii, nie anektują Litwy Łotwy i Estonii, a przede wszystkim obaj uczestnicy podziału Polski nie mają ochoty rzucić się sobie wzajemnie do gardeł.
Cóż się zatem dzieje? Moim zdaniem następuje wieloletnie zawieszenie wszelkich działań wojennych. Trudno by było nazwać ten stan pokojem, bowiem Anglia i Francja wypowiedziały już Niemcom wojnę, niemniej istnieją uzasadnione przesłanki, że zdążyłyby przez kilka lat o tym zapomnieć.
Co w Europie? Austria przypuszczalnie była by jakimś Landem III Rzeszy, Czechy również, Słowacja – może jakimś protektoratem.
A cóż wtedy w podzielonej Polsce? O Polsce Europa zapomniałaby najprędzej. Tu nastąpiłby mianowicie status quo ante. Ante – czyli przed I wojną światową. Zniknęłoby po prostu ten Saisonstaat czy bękart traktatu wersalskiego. – No trochę inaczej by się podzielili.
Niemniej oba przestępcze mocarstwa doskonale wiedziały, że jeżeli chcą utrzymać nasze ziemie, to na nich nie mogą zostać Polacy.
Lekcja historii zaczęła się już w drugiej połowie XVIII wieku i zarówno Stalin jak i Hitler pamiętają, jakie kłopoty mieli ich poprzednicy rządzący Rosją i Prusami z ciągłymi narodowymi zrywami Polaków.
Należy przypuszczać, że gdyby ten stan trwał już nie pięćdziesiąt lat, ale połowę tego okresu, to potomkowie mieszkańców Breslau mogliby się spokojnie rodzić w Warszawie, a ani w Warszawie i Krakowie, ani w Wilnie czy we Lwowie najprawdopodobniej już nie rodziliby się Polacy. Niemcy opracowali, znany historykom, rzetelny plan eksterminacji Polaków. O tym wiemy z całą pewnością. O takich planach po stronie sowieckiej niewiele wiemy, ale ponieważ "po owocach poznasz", można sądzić, że były.
Może gdzieś pod Władywostokiem jakieś matki uczyłyby jeszcze swoje dzieci pacierza po polsku, ale i to jest mało prawdopodobne. Polacy byliby bowiem nie tyle wypędzeni, ile wpędzeni do dołów śmierci, do obozów koncentracyjnych i łagrów. I nikt by się już nie zajmował księgami wieczystymi i ich prawem własności.
Jak z tego wynika, wypędzeni w 1945 roku Niemcy powinni rościć pretensje nie do nas, tylko do Hitlera i Stalina, i nawet nie o to, że doprowadzili do wojny, ale o to, że nie poprzestali na rozbiorze Polski.

Wszystko jednak potoczyło się, jak się potoczyło. Po rozbiorze Polski, z inicjatywy niemieckiej i tylko Niemieckiej wojna rozpętała się na kilku kontynentach. Z czasem szala zwycięstwa przechyliła się na stronę aliantów i miasta niemieckie zaczęto druzgotać tysiącami angielskich i amerykańskich nalotów a potem w granice Rzeszy wtargnęły wielomilionowe armie Anglików, Amerykanów i Rosjan. Wśród nich formacje polskie nie przekroczyły chyba 15%.
O dziwo nie ma żadnych zbiorowych roszczeń ze strony mieszkańców np. Drezna do aliantów, że w dniach 13-15 lutego 1945 roku dokonali na to miasto nalotów dywanowych, pozbawiając kilkaset tysięcy mieszkańców życia lub dachu nad głową i elementarnych środków egzystencji. Nikt z niemieckich właścicieli domów nie wnosi pretensji do Rosjan o to, że palili miasta niemieckie już po ich zajęciu.

Zwróciłbym również uwagę przywódcom związku wypędzonych, że to nie my ustalaliśmy granice w Jałcie i Poczdamie. Dokonali tego przywódcy wielkich Mocarstw, z których tylko jedno na tym terytorialnie zyskało - Związek Radziecki. Polska - członek zwycięskiej koalicji straciła na tych stalinowskich zachciankach w sumie 76 tysięcy km kw. Przypomnę, że jest to wynik po odjęciu zabranych nam terenów wschodnich i dodaniu ziem przyznanych nam przez Churchilla, Roosevelta i Stalina.
W efekcie, na tej "zwycięskiej" wojnie utraciliśmy dodatkowo powyżej 40% majątku narodowego, nie mówiąc o ok. 14 milionach obywateli, którzy bądź to zginęli, bądź zostali wywiezieni, lub pozostali poza granicami, a których doliczyć się w żaden sposób nie można. Encyklopedia II Wojny wydana w roku 1975 ocenia, że polskie straty wynosiły 220 osób na 1000 mieszkańców i że wskaźnik ten był u nas najwyższy na świecie (dwukrotnie większy niż w przypadku ZSRR, który plasuje się na drugim miejscu). Znaczy to, że niemal co czwarty obywatel Polski zginął. Poza tym w wyniku "zwycięstwa" znaleźliśmy się w obozie socjalistycznym z dyktatem ZSRR, który świadomie hamował nasz rozwój, nadal prowadził politykę eksterminowania polskiej inteligencji i niszczył przejawy wolnej myśli. A przywiązał nas do siebie przy pomocy ziem zachodnich

Tymczasem Niemcy z tymi, którzy uchwalili odebranie im ziem wschodnich weszli do wspólnego paktu obronnego znacznie wcześniej niż my i nie roszczą do aliantów pretensji ani o zniszczenia, ani o utratę milionów współziomków, ani o te ziemie. Tu pamiętali, że byli państwem, które wojnę rozpoczęło i nie słyszałem o żadnych procesach o odszkodowania. Dzięki temu sojuszowi z silniejszymi są dziś krajem wiodącym w sprawach integracji Europy i doprowadzili do rozkwitu swoją gospodarkę.

Jak się doliczyłem, w wyniku II wojny cztery kraje utraciły część swoich terytoriów. Są to: Niemcy 117 tys. km kw. Polska 76 tys. Rumunia 58 tys. i Finlandia 50 tys. Niemniej tylko w stosunku do Polski zastosowano taki zabieg, że odcięto jej około połowy terytorium na wschodzie i dofastrygowano ok. 1/3 na zachodzie. Stworzyło to unikalne na miarę światową problemy prawne, spotęgowane polityką komunistów. Jeżeli do dziś na tzw. ziemiach odzyskanych ludzie nie uzyskali prawa własności ziemi znaczyć to może, że: albo liczono się z tym, że kiedyś będzie należało to oddać, albo uważano, że prędzej czy później komunizm Europę zawojuje, wszędzie powstaną kołchozy i wtedy nikt nie będzie walczył o prawo własności.
A tu tymczasem wszystko poszło inaczej i ogólnie jest źle.
Pocieszanie się, że niemiecki powrót do sprawy to tylko chwyt wyborczy albo resentymenty starych ludzi jest pozbawione jakiegokolwiek sensu, bowiem nikt nie stosuje chwytów wyborczych, które nie zwiększą mu elektoratu. Hasła takie muszą przemawiać do milionów i to znaczy, że milionom niemieckich wyborców nie obce są tendencje do jakiejś formy odzyskania utraconej własności w granicach zjednoczonej Europy.
Jeżeli ktoś twierdzi, że na świecie czas nacjonalizmów się już skończył, to chyba jest ślepy i głuchy. Nie będę nawet wytykał coraz to pojawiających się konfliktów zbrojnych o podłożu etnicznym. Wystarczy lepiej przyjrzeć się mistrzostwom futbolowym. Żałobie narodowej w kolejnych państwach, których drużyny odpadały w eliminacjach i szaleństwu na ulicach w przypadku kiedy ich jedenastu chłopców wkopało więcej bramek jedenastu chłopakom z innego, nawet bardzo zaprzyjaźnionego kraju.
Nacjonalizm i ksenofobia są ciągle jeszcze mocnymi punktami programu ludzkości i nie zmienią tego żadne szalone pięknoduchy, które ogłosiły walkę z nietolerancją, zastępując starą nietolerancję całkiem nową nietolerancją. Jest więc się czego bać.
Tymczasem konstytucja nasza została tak sformułowana, że tylko przewrócić się na plecy i pokazać miękki brzuszek.
Musimy się zdobyć na odwagę i uchwalić ustawę, że tylko ludzie posiadający obywatelstwo polskie i mieszkający w kraju od co najmniej 25 lat mogą sobie rościć prawa spadkowe. Jeżeli tego nie zrobimy, powołując się na wyjątkowość naszej sytuacji powstałej w wyniku nie zawinionej przez nas wojny i w wyniku nie uzgadnianych z nami postanowień dotyczących przesunięcia granic, wpadniemy w takie kłopoty, że trudno o gorsze. Jeżeli to zrobimy skrzywdzimy wielu ludzi, ale nie skrzywdźmy potężnej rzeszy Polaków, którzy mężnie przetrwali PRL nie emigrując. Wiem, że wśród skrzywdzonych większość będą stanowili ci, których w ten czy inny sposób wypędzono - tzn. emigranci polityczni, Żydzi i Niemcy. Proszę mnie z tego powodu nie nazywać antysemitą. Niebezpieczeństwo jest wielkie. Głosy prasy niemieckiej i niemieckich polityków oraz działania związku wypędzonych, wykazują, że jest gorzej niż można było przypuszczać.
Bodajże jutro pani Merkel pojawi się na zjeździe wypędzonych, żeby okazać swoją miłość do pani Steinbach, którą wypędzono z Rumii leżącej kilka kilometrów od Gdyni (a nie jak chce red. Rymanowski w Prusach wschodnich). Pani Steinbach miała pecha. Mogła się przecież urodzić w Kamiennym Potoku.

Andrzej Wilczkowski

Brak głosów

Komentarze

Powiem krótko.BRAWO panie Andrzeju. Sam urodziłem się w Wilnie
i znam ten problem od podszewki.Też nikt się z nami nie patyczkował.Podpisywałeś obywatelstwo ,albo 24 godz. na
spakowanie manatek i won do Breslau.I tym sposobem znalazłem się w "wyzwolonej" Polsce.

Vote up!
0
Vote down!
0
#15940