PO MASKACH - SPOT JARKA

Obrazek użytkownika PS
Kraj
PO MASKACH - SPOT JARKA 

Maski w aspekcie socjologii zachowań tłumu determinują każdego pacjenta. Inna sprawa czy sam ją sobie zainstalował czy też dał sobie ją założyć nie mając nawet świadomości, jak nie przymierzając idiota - nie interesujący się polityką (przynajmniej taką deklarację - PONIEKĄD polityczną składający). Wbrew pozorom spot Jarka dociera również do podświadomości lemingów, bo każdy człowiek ma zakodowaną tęsknotę do wolności, swoje marzenia, nawet jakieś projekcje, pomysły na życie, które chciałby realizować. I czuje, że nie może, bo coś go ogranicza. Ktoś mu nie pozwala. Coś jak noc ciemna, w której uwięziona dusza się wyrywa i u Jana, tego od krzyża, jeśli ktoś to czyta. 

 

Do popełnienia te notki zainspirował mnie bloger, pod którego notką zostawiłem komentarz  tu co nieco rozwinięty i zmodyfikowany.

 

Bloger ten rolę Jarka przedstawia pejoratywnie jako oddźwiernego, usiłując w ten sposób ją ośmieszyć, pomniejszyć i przedstawić w poprawnym politycznie świetle wiodącej Partii Miłości i Gazety Łuczciwej jako znienawidzonego 'faszystę'. Nie dostrzega (lub udaje - mniejsza z tym, ale po-mniejsza), że to jednak jest niekwestionowany przywódca, za którym idą masy. Czy raczej w aspekcie tego spotu ten, który ma moc i możliwość 'obalenia' muru oddzielającego tych, którzy chcą coś osiągnąć od ich celu. Jednocześnie jakby prekursor, pokazujący drogę i tak jak Prometeusz zdobywający ogień dla nas ludzi. Ktoś za kim być może ktoś z tłumu (nie wykluczając stada lemingów - dotąd jednoczonego nienawiścią) się też odważy wyjść zza uwierającej go maski. Zdecyduje się wkroczyć w nową, nieznaną i dotąd niedostępną przestrzeń. Do Wolności i Życia. Nie mylić z via Ku Słońcu (czczonym w Peru, gdzie zamordowano ostatnio polskich turystów kajakowych) - jak nazywają w (bliskim być może blogerowi z Pomorza) Szczecinie ulicę wiodącą do cmentarza większego nawet od tego, gdzie Chlebek się spotkać z Rychem raczył. Jeśli Leming zobaczy tę perspektywę - może porzucić dotychczasowe więzy dające mu poczucie wspólnoty opartej na nienawiści, a dokładniej bazującej na tzw, szyderze (Psalm 1) na rzecz konkretnych korzyści dla siebie i tzw. Samorealizacji. Oczywiście budzi to sprzeciw establiszmentu. Dla nich to realne zagrożenie. Dotąd bezmyślnie uczestniczący w wyścigu szczurów mogą (po) myśleć, że to się opłaca. Toteż atakują z widoczną intensywnością i zaangażowaniem godnym wielkiej sprawy ten (niby błachy) spot - vide blogerzy s24, tudzież inne autorytety związane z aparatem terroru i zamordyzmu - aparatu zwanego też Departamentem lub Partią Miłości. A tak naprawdę reżimu dążącego do 'totalitaryzmu totalnego' - że tak parafrazując słowa 'rzeczywista rzeczywistość czyli sukces' Niezastąpionego Szefa Dyplomacji Akurat Polskiej, ps. Radek vel Sikorka - z domu, się wyrażę.

 

Też mi się podoba spot Jarka. Robiliśmy kiedyś na ten temat spektakl. W konwencji pantomimy. Oczywiście - bez zbędnych słów czyli. Bazowaliśmy na pewnym dość charakterystycznym aspekcie zachowań tłumu, rozgyzanym bohatersko i socjologicznie przez maestro, który oczywiście grał główną rolę. Muszę przyznać, że lepiej technicznie od Jarka - w końcu tylko czy aż polityka, a nie artysty. Paweł był jakby stworzony do tej roli, no i lata ćwiczeń robią swoje. Muzyka, cisza -> stop klatka - efekt a contrario absolutnej ciszy i po wzmocnionym toczku (taki manewr techniczny pozwalający zaakcentować ruch) przecina tablicę, za którą dotąd, jak i my wszyscy (*stado) się ukrywał, chował - stad nazwa - 'Maski'. Spektakl i sala też tak się nazywały. Niektórzy pamiętają. Rzecz działa się w Poznaniu w Hance Sawickiej. Na zewnętrzne drewniane ramy nałożyliśmy szary papier pakowy pomalowany na czarno. Pawełek wychodził zza tej rozdartej Ściosem tablicy - maski, z charakterystycznym dubble tickiem w prawo i w lewo rozpoznając nową przestrzeń. Do tego gra świateł - wszystkie gasną, zostaje jeden reflektor rzucający światło na rozrywaną czarną tablicę (maskę), reszta (Masek) w ciemności. Rozdzierany papier robił wrażenie jak piorun, czy ptak rielkowski rozdzierając przestrzeń pęknięciem na filiżance. Pozostaje niewidoczna gołym okiem rysa. Ta rozdiewiczona przestrzeń już nie jest taka sama jak była. Odtąd już wiemy, że można wyjść zza masek.

 

Dociera do podświadomości widza. Nie wiem kto Jarkowi podpowiedział. To mocna scena. Living Theatre - osobiście J. Beck & Juditth Malina z ekipą swoją  - nam gratulowali, a wtedy oni byli jedynym teatrem na świecie szukającym na serio kontaktu interpersonalnego z widzem na poziomie duchowym, przynajmniej o innym nie słyszałem, wcześniej robił to nasz Grotowski, u którego Paweł praktykował. Jedynym oprócz nas oczywiście. Przy czym my nie podchodziliśmy do tego aż tak na serio, tzn. z takim zaangażowaniem, na próbach częściej się chlało niż ćwiczyło. Ale przed spektaklem nie było zmiłuj. Przyjechali do nas (do Poznania ściągnięci przyznać jednak muszę, coby nie skłamać, przez konkurencję - Teatrzyk 8 Dnia) wtedy z Italii (musieli emigrować/uciekać ze Stanów przed jak my to nazywamy 'komuną' - a Włochy wtedy były wolnym krajem - do dzisiaj można znaleźć ślady tej wolności w Italii), o czym mało kto wie, z Antygoną. Świetny spektakl - Kreon mówił po niemiecku, narrator po angielsku a Antygona po włosku. Nawet takie szczegóły idealnie dopasowane po konwickiemu.

Jarek zastosował ten sam układ choreograficzny, ten sam chwyt i ten sam układ - nie od dołu - a od góry i dłonie na zewnątrz. Oczywiście nie rozbił szklanej tafli. Rozsunął. Niemniej jednak ten moment w wykonaniu Jarka też robi podobne wrażenie. Czyżby maestro mu podpowiadał? Jeśli tak, bo nie mam z nim kontaktu - śmignął gdzieś do Francji - jeśli tak to Jarkowi można już gratulować zwycięstwa. Takie wejście zostaje w świadomości - nawet po latach. Robiliśmy to na przełomie lat 70/80. Nie będę zdradzał oczywiście wszystkich tajników ale to jeszcze dopowiem - napiszę. Tak jak przed pisaniem ikony się pości - LT zamykali się wtedy na 2 godziny w ciszy i ciemności - przed spektaklem. Posiedź tak 2 godziny - zobaczysz, że Twój kontakt z potencjalnym widzem będzie inny;). Trochę z nimi gadałem, wymieniliśmy się nawet naszyjnikami, co od razu wyjaśnię nie kumającym bazy - wiązało się z przekazem mocy, nazywanym w chrześcijaństwie traditio. Efekt piorunujący. Wrażliwy odbiorca czuł, do których autora (tej notki) nie zaliczam, dlatego opisuję swoje wrażenia w ten sposób - miał kontakt jakby fizyczny z aktorem, tak głęboki jak przy stosunku.

Dziady AM (ichnika) to pikuś. Tu się dzieje coś na serio. Kto to zobaczył nie będzie już taki sam jak wcześniej.

 

Specjalne podziękowania za inspirację dla autora notki "Jarosław Kiczyński" <http://g.host.salon24.pl/>

Brak głosów