Po lekturze dzisiejszych gazet

Obrazek użytkownika referent Bulzacki
Kraj
Komorowski ― przypomnę, tzw. druga osoba w państwie; Marszałek Sejmu ― spotyka się z ruskimi agentami wpływu, żeby porozmawiać o pozaprawnej możliwości nabycia ściśle tajnego dokumentu urzędowego, a w wolnych chwilach ― w majestacie swego urzędu ― informuje opinię publiczną, że większość historyków IPN to "popłuczyny po endecji". Borusewicz ― przypomnę, tzw. trzecia osoba w państwie; Marszałek Senatu ― dzwoni do urzędnika państwowego, kierującego niepodlegającą mu instytucją publiczną, żeby poskarżyć się na dobór prelegentów lekcji wychowania obywatelskiego w jednej ze szkół średnich, a przy okazji wspomina o cięciach budżetowych w instytucji, wymawiając jej niepokorność. Wspomniani historycy IPN ― przypomnę, prowadzący badania naukowe i omawiający najnowszą historię Polski (tak jak Friszke albo Garlicki, tylko bez autocenzury i sponsorów) ― stają się przedmiotem publicznej nagonki polityków, "rzetelnych" i "niezaangażowanych światopoglądowo" naukowców, dziennikarzy, a przy okazji jeden z nich zostaje zmuszony do odejścia z pracy. Wszystko to dzieje się równolegle z innymi wydarzeniami. Na czołówkach mamy więc: podejrzane usprawiedliwienia nieobecności posłów PiS-u, kłótnię Pitery i Kłopotka, a także krzywdę, jaką pani Hennelowej i profesorowi Wolszczanowi wyrządziła obowiązująca ustawa lustracyjna. Gdzie proporcje, gdzie zdrowy rozsądek? Z jednej strony wysocy urzędnicy państwowi wpływają na wolność badań naukowych, tworzą presję na myślących inaczej, stosują szantaż finansowy (za pomocą pieniędzy publicznych), z drugiej ― kilku posłów wystawiło lipne usprawiedliwienia, żeby naciąć sejm na trzy stówy. I jak to wszystko dalej traktować poważnie? No, jak? Przy okazji ― w dzisiejszej "Rzepie" polecam tekst o Walentynowicz i wywiad z Kurtyką. Warto poświęcić kilka minut.
Brak głosów