Polska Nie Agenturalna, Non-rprl
<strong>MOTTO . <em>W dniu 10.10.10 - CO ZA DATA - Pół roku po Tragedii Smoleńskiej przynosimy na Krakowskie Przedmieście 2 kamienie. Biały lub czerwony z przyklejoną karteczką z nazwiskiem jednej z ofiar (barwy narodowe).</em></strong><strong><em>Żółty (kolor zdrady, fałszu) z nazwiskiem (z małej litery) jednej z osób odpowiedzialnych za Tragedię Smoleńską!</em></strong><strong><em>I z nich zbudujemy Pomnik Smoleński !!!</em></strong><strong>Co wy na to?****************************************************</strong><strong></strong><strong>Jerzy Targalski (Jozef Darski)</strong>Urodzony w 1952 roku. Historyk i orientalista. Od 1977 roku związany z "Głosem" (najpierw technika, później redakcją), w stanie wojennym redaktor drugoobiegowego "Obozu" i "Niepodległości.W latach 1984-1997 przebywal we Francji. "Wyjechałem, gdyż chciałem trochę pożyć jak tzw. normalny człowiek."- stwierdzil w wywiadzie z 1988rW latach 1998-2000 dyrektor i redaktor naczelny PAI-Pressu, w 2000 roku dyrektor PAI-Internet, w kwietniu 2001 roku zwolniony dyscyplinarnie m.in za współpracę polsko-ukraińską i brak miłości do Putina.W latach 1998-2001 współpracował z "Gazetą Polską".Mieszka w Warszawie i wykłada na Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu WarszawskiegoOd 1984 roku posługuje się w publicystyce pseudonimem Józef Darski(pochodzi ze strony internetowej Jerzego Targalskiego)* * *<strong>Na paryskim bruku.</strong>W Paryżu Targalski poznał Bronisława Wildsteina. - Chociaż byliśmy z różnych obozów politycznych, to jednak trzeba mu przyznać, że jak się dowiedział o „Obozie” i o mojej działalności w kraju, od razu zaproponował pracę w „Kontakcie” - wspomina. Drugi plus Wildsteina był taki, że dawał mi wolną rękę. Trzeci taki, że była to jedyna osoba, która miała dostęp do pieniędzy we Francji i nie kradła. To, że ja nie kradłem, nie było niczym nadzwyczajnym, bo nie miałem co. On był człowiekiem uczciwym. Bronisław Wildstein z Mirosławem Chojeckim założyli i wydawali w Paryżu miesięcznik „Kontakt”, który miał integrować emigrację, utrzymywać kontakt z krajem i opisywać sytuację międzynarodową. - Jurek Targalski przyjechał w marcu 1984 roku i ja wiedziałem, że był w „Niepodległości” - wspomina Wildstein. Przyjąłem go. Bardzo szybko okazało się, że jest niesamowicie cennym współpracownikiem, bo posiadał ogromną wiedzę na temat krajów sąsiadujących z Polską, tych wszystkich państw podporządkowanych Związkowi Sowieckiemu. Znał też niesamowitą ilość języków. - Gdy trzeba było coś o Węgrzech to Jurek mówił: „a to się nauczę węgierskiego”. To było nieprawdopodobne i przy moim antytalencie językowym budziło we mnie zawiść niesamowitą- relacjonuje Wildstein. - Umówiliśmy się, że on będzie robił rubrykę „Z obozu”. Chcieliśmy bowiem utrzymywać kontakt z krajem, ale chodziło nam też o to, by nawiązywać i utrzymywać kontakty z innymi społeczeństwami z demoludów. Ta jego praca nam w tym bardzo pomagała. Targalski miał pisać pod pseudonimem. - Pamiętam jak siedzieliśmy razem w redakcji i on powiedział: no to może Józef Darski - wspomina Wildstein. Tego pseudonimu używa do dziś. Wildstein ocenia Targalskiego, jako niesłychanie pracowitą i kompetentną osobę. - Pamiętam jak w 1984 roku zrobiliśmy numer poświęcony Bałkanom, głównie Jugosławii. To było niesamowite, bo Jurek ten cały kocioł bałkański, który wybuchł kilka lat później, dokładnie przewidział. On był też obsesyjnie (w pozytywnym sensie) opętany ideą Piłsudskiego, koncepcją federacji Międzymorza, w myśl której kraje wokół Rosji odzyskują niepodległość i blokują wschodnie mocarstwo. - Jurek poświęcał się temu, robił gazetę, ale też wyrabiał kontakty. To była jakaś namiastka robienia polityki. Jednak rzeczywistość paryska nie była łatwa. - Ja nie wiedziałem, na czym Zachód polega - relacjonuje Targalski. Wylądowałem na Gare du Nord z walizką i byłem kompletnie sam. Sytuacja materialna i mieszkaniowa była katastrofalna. Żeby wynająć mieszkanie, trzeba było mieć legalną pracę i zarabiać trzy razy więcej, niż wynosił czynsz. To zamykało mi drogę do wynajęcia. W końcu, po roku uzyskałem mieszkanie z tzw. HLM przeznaczone dla najbiedniejszych. Współpraca z „Kontaktem” skończyła się.- Najpierw z „Kontaktu” został wyrzucony Wildstein - relacjonuje Targalski. - On chciał opublikować artykuł Ireny Lasoty, która była w innym obozie niż Nowak-Jeziorański, który to z kolei wspierał Chojeckiego. Kiedy artykuł Lasoty był na maszynach, znalazła się osoba usłużna, która doniosła. Zdjęto artykuł. Wildstein się zdenerwował, więc Chojecki go wyrzucił. A jak zabrakło Wildsteina, to ja straciłem ochronę. Nie mogłem odejść razem z nim, bo umarłbym z głodu. Potem okazało się oczywiście, że ja nie umiem wytłuszczać najważniejszych rzeczy w moich artykułach. Dlatego powinienem dawać je wcześniej, na dwa tygodnie przed drukiem, żeby oni mogli sobie wytłuścić. Oczywiście chodziło im o cenzurę. Miałem tego dość i odszedłem. Zostałem na lodzie. Pomoc przyszła z Maison Laffitte. Wtedy Jerzy Giedroyć ładnie się zachował i dał mi trzymiesięczne stypendium w wysokości 4000 franków, co pozwoliło mi przetrwać najgorszy czas - wspomina Targalski. Potem zmieniła się władza w RWE, bo wreszcie Najdera, czyli TW „Zapalniczkę”, wyrzucili. Powołano zespół redakcyjny, w skład którego wchodził Jakub Karpiński, z którym się przyjaźniłem i on mnie zaprosił do współpracy. Przez rok pisałem audycje „U naszych sąsiadów”. Zarabiałem nieźle. Do „Kultury” pisałem kronikę ukraińską, białoruską i litewską. Giedroyć zamawiał za każdym razem konkretne teksty, jednak pewnego razu nie zadzwonił i nic więcej nie zamówił. - Tu prawdopodobnie Hertzowa zadziałała - podejrzewa Targalski. Ona mnie nie lubiła. Współpracę z Giedroyciem bardzo sobie cenił, bo on był zupełnie bezproblemowy i nie ingerował w treść artykułów.Współpraca z RWE trwała do 1988 roku, kiedy Targalski przekazał informację o strajkach w Polsce. Szef rozgłośni Marek Łatyński miał ją ocenzurować, więc tekst za sprawą bohatera poszedł w „Kulturze”, z zaznaczeniem ocenzurowanych fragmentów. Giedroyć się zgodził, bo - jak mówi Targalski - nie lubił Łatyńskiego i RWE. Poza tym Łatyński żądał ode mnie, bym popierał Gorbaczowa i opisywał, jak to komuniści wprowadzają demokrację. Ja nie chciałem na to pójść. Sprawa z oświadczeniem wydrukowanym w „Kulturze” przelała czarę goryczy. Naraziłem się i straciłem pracę.Pawlicki: Czy w ramach działań politycznych, które chciałbyś podejmować, mieści się awanturnictwo z wszystkimi dookoła? <strong>Darski: Najpierw należałoby się przekonać, czy owi „wszyscy ludzie dookoła” nie reprezentują przypadkiem jednego człowieka - kasjera.</strong>Pawlicki: Wielu ludzi Cię nie lubi, jesteś uważany za awanturnika i rozrabiakę. Darski: Nie jest moim celem, by mnie wszyscy lubili. Wiem doskonale, że jestem zły, że wiele osób uważa, iż psuję im układy, stosunki, jak to trafnie ktoś ujął - nie pozwalam spokojnie pracować albo wręcz stanowię zagrożenie dla „ kaski”. To zdrobnienie od słowa „kasa”, bardzo trafnie wymyślone w Paryżu. Przypominam sobie dwie rozmowy z pewnym emigrantem „politycznym” pracującym w instytucji emigracyjnej kierowanej przez „Chrześcijanina”. Nazywam go w ten sposób, gdyż lubi odwoływać się do etyki chrześcijańskiej przy inkasowaniu czeków. Mój znajomy, człowiek uczciwy, gdyż nie ukrywający tego, co myśli - powiada: „Pomyśl, czy może być przyjemniejsza chwila w życiu niż ta, kiedy wracasz wreszcie do kraju mercedesem, zajeżdżasz do dawnych kolegów, a w obu kieszeniach masz paczki dolarów... A ja z tego wszystkiego rezygnują, bo nigdy nie będę mógł wrócić, skoro zdecydowałem się zająć przerzutami”. Kiedy indziej szliśmy razem najbogatszą dzielnicą Paryża, a wtem nasz „działacz polityczny” odzywa się: „No, powiedz, o co w tym wszystkim chodzi? Przecież chodzi o to, byśmy to my tam mieszkali, byśmy to my to wszystko mieli”. Czy mam się starać, żeby ludzie o takich poglądach mnie lubili? Mogę im obiecać tylko jedno: będę jeszcze gorszy . Potem to już była pełna pierestrojka. W 1989 r. Francuzi zaczęli się interesować Europą Środkowo-Wschodnią, a ich wiedza była absolutnie zerowa. Nie rozróżniali między Albańczykami, a Estończykami. Przez pewien krótki czas był więc rynek na wiedzę i kompetencje Jerzego Targalskiego. Dorabiał drobnymi pracami, robił tłumaczenia (między innymi dla Barbary Spinelli z włoskiego dziennika „La Stampa”). W ten sposób jakoś przeżył. Potem niestety popyt na „odróżnianie Albańczyków od Estończyków” spadł i przyszły tarapaty. - Chodziłem na kursy przysposobienia zawodowego dla inwalidów - wspomina. Płacili mi za to! Odbywały się rozmowy jak szukać pracy. Kompletna fikcja. Chodziło tylko o to, żeby czymś zająć ludzi. <strong>Jerzy Targalski wrócił z emigracji dopiero w listopadzie 1997 roku.</strong> ***text nadeslany z Polski (publikowany uprzednio w innych mediach)kontakt z nami: info@videofact.com
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 556 odsłon