"dziennikarstwo""RP" * Modus operandi

Obrazek użytkownika wilre
Idee
Typologia najgorszych dziennikarzy

 

Polskie media są w stanie kryzysu. Można rzec – rozkładu zaufania. Nie ma jednej przyczyny tego stanu rzeczy, jest ich, oczywiście, przynajmniej kilka. Jednym z powodów jest sam poziom polskiego dziennikarstwa i związanej z nim publicystyki w mediach głównego nurtu. Zobaczmy, czym od kilku dni zajmują się dziennikarze: Trynkiewicz, wypowiedź Bieńkowskiej o pogodzie w odniesieniu do sytuacji na kolei, komisja śledcza ws. likwidacji WSI. Postanowiłem podzielić przedstawicieli świata mediów na kilka grup, by łatwiej zobrazować ich słabości i przyczyny degrengolady mediów.

1.    Agenci wpływu.
Grupa najmniej rozpoznana – to zjawisko występujące w każdym państwie i w każdym istotnym zawodzie z punktu widzenia interesów państwa. Pogląd, jakoby po demontażu systemu komunistycznego i powołaniu nowych służb w miejsce starych, gdzie zmiany przez pierwsze lata były ledwie kosmetyczne, służby nie interesowały się wiedzą pracowników mediów, można ocenić jako skrajnie naiwny. Część dziennikarzy, która pracowała w PRL-u i zrobiła kariery, była w oczywisty sposób związana z bezpieką. W III RP zainteresowanie ze strony służb usługami od niedawnych konfidentów nie malało, gdyż w ich posiadaniu było pełne dossier takiego dziennikarza. Ta grupa jest szczególnie niebezpieczna, gdyż pisze lub pisała artykuły na zamówienie służb, wywierając konkretny wpływ na kształtowaną rzeczywistość. Nie trzeba oglądać amerykańskich seriali o polityce, by wiedzieć, że grupa mająca układ z funkcjonariuszami służb musiała istnieć też w Polsce.

2.    Resortowe i partyjne dzieci.
Drugi, niemniej wpływowy krąg dziennikarzy, zawdzięczający swe kariery rodzicom z bezpieki i partii komunistycznej. W latach 80-tych PRL – po weryfikacji przedstawicieli mediów – była to sytuacja nagminna. Dość powiedzieć, że do dzisiaj na korytarzach Sejmu i Woronicza można spotkać karierowiczów spod znaku junty Jaruzelskiego. Resortowe dzieci można opisać jako grupę lobbystyczną, mającą na celu odsunięcie lustracji na czas nieokreślony, ze względu na to, iż uderzyłaby w ich interesy. Pławią się w pieniądzach i udają, iż nie rozumieją, komu zawdzięczają pozycję. Wielu z nich jest rzeczywiście utalentowanych i sprytnych, co nie zmienia faktu, że sędziują często we własnej sprawie (lustracja, pełne rozliczenie PRL) i nie mogą być obiektywni.

3.    Minęli się z powołaniem.
Przypadek notowany w każdym zawodzie. Dziennikarz to jednak ktoś, kogo obdarza się ogromnymi pokładami społecznego zaufania. Jak jednak można traktować poważnie medium zatrudniające i od razu zlecające pracownikowi temat najwyższej rangi, ja¬kim jest katastrofa smoleńska, by po kilku miesiącach musiał porzucić czynne dziennikarstwo i zostać rzecznikiem fundacji związanej z właścicielami telewizji? Mowa o osobie, która podawała dezinformujące rewelacje rzekomo odczytanych stenogramów z czarnych skrzynek Tupolewa – pamiętne „Jak nie wylądujemy, to nas zabiją"- co okazało się niedługo potem oczywistą nieprawdą. Innym przykładem, pech chciał, że również kobietą, jest gwiazda Polsat News, która wskrzeszała na antenie telewizji Romana Dmowskiego czy wypowiadała się na Twitterze na temat operacji CBA, bez znajomości podstawowych faktów. W temacie katastrofy smoleńskiej poglądy prezentuje „ugruntowane" i nikt nie jest w stanie tejże dziennikarki do czegokolwiek przekonać, ponieważ jej narzeczony jest pilotem-amatorem. Przynajmniej taki powód swej wiary w oficjalne komunikaty podawała równie oficjalnie internautom na Twitterze.

4.    Zacietrzewieni i odporni na fakty.
Właściwie większość opisywanej gromadki. Wystarczy podać przykład pewnego Jasia, który z uporem maniaka wciska opinii publicznej swoje książki na temat Smoleńska. Jedna się zdezaktualizowała po paru tygodniach, to trzeba było wydać drugą. Od osoby, która – choć kręciła się po Sejmie przez parę lat – była typowym nołnejmem, przeszedł nagłą metamorfozę w eksperta lotniczego, który ma własną wersję wydarzeń na podstawie jedynie prawdziwych stenogramów z czarnych skrzynek i odmierzonej własnoręcznie (sic!) brzozy. Katastrofa smoleńska jest doskonałym przykładem ilustrującym dziennikarskie charaktery właściwie każdej z wymienionych grup. Jaskrawym przykładem odpornej na fakty jest, tu można spokojnie podać nazwisko, Agnieszka Kublik. Nigdy nie znaczyła nic w poważnym dziennikarstwie, a zaczynała pracę w sondażowni na rzecz komunistów. Być może uraz bycia nieznaczącym cynglem w połączeniu z zacietrzewieniem prowadzi ją do opisywania zamordystycznej rzeczywistości w telewizji publicznej za czasów pisowskich. Niestety, Agnieszka Kublik mimo wytrwałości i licznych donosów w swych artykułach nie doczekała się nawet kilku zaproszeń do „odświeżonej" TVP. W parze z Kublik musi występować zawsze Wojciech Czuchnowski, dwadzieścia lat temu zwolennik lustracji i dekomunizacji, jak mówiono na niego wówczas: „olszewik". Dziś zapomniał o swoich przekonaniach, wszak płatnik się zmienił. Zacietrzewienie u Czuchnowskiego prowadzi go do kuriozalnie odmiennych wniosków od tych, które prezentował przed laty na łamach prasy, na temat zdarzeń w historii III RP, w sytuacji, gdy nie ujrzały światła dziennego żadne nowe fakty. Za przykład może posłużyć „noc teczek'^ czerwca 1992 roku. Czuchnowski to rodzynek w tym cieście.

5.    Celebryci
Ich rola sprowadza się do czytania z promptera, choć nie zawsze. Niczego nigdy nie ujawnili, czytaj: nie powiadomili o niczym istotnym opinii publicznej, a czerpią dziennikarstwa największe profity. Są często pluszakami polityków. Ich rola ogranicza się do zadawania swym gościom banalnych pytań, w dodatku zapraszają najczęściej banalnych rozmówców. Ich lista jest krótka i ogranicza się do kilku nazwisk: Niesiołowski, Palikot, Kurski, Grodzka, Halicki, Hofman. Tak, jakby nie było ciekawszych ludzi i tematów do zrealizowania. Celebrytom chodzi tylko o mięso (czyli spory na wizji, które potęgują emocje widzów), rzucane przez zaproszonych w eter, bowiem dzięki niemu wychodzą na poważnych i kulturalnych dziennikarzy. Celebryci nienawidzą Internetu i jego użytkowników za „chamstwo" i „sianie nienawiści" w sieci, tymczasem sami zakładają portale i hodują zwolenników o takim samym poziomie we własnym gnieździe. Nie znoszą prawicowych moherów i ciemnogrodu, a nakazują premierowi pęd ku Europie, samemu nie za bardzo wiedząc, gdzie Zachód zmierza.
Jest jeszcze grupa uczciwych, która – w moim przekonaniu – jest coraz mniej liczna. Można robić jeszcze inne podziały, podawać konkretne przykłady. Dziennikarze w końcu doczekają się „laurki" na swój temat. W końcu przyjdzie czas podsumowania ich działalności i szkód, jakie wyrządzili, rezygnując z patrzenia na ręce władzy.

Grzegorz Wszołek  SEE

(Artykuł ukazał się w Warszawskiej Gazecie nr 4(345)

25 stycznia 2014  |   Zapisano w: Społeczeństwo  |   Opublikowany przez: Padre
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)