Chronić Tuska i wybrać Kaczyńskiego. Koniecznie!

Obrazek użytkownika Piotr Franciszek Świder
Kraj

Donald Tusk wciąż nie potrafi zapomnieć smaku porażki z 2005 r. i przystępuje do kolejnej fazy operacji "Eliminacji Kaczek". Bronisław Komorowski, który zdobył już w polityce zagranicznej Koronę Himalajów, też jest do dyspozycji przy realizacji tego strategicznego celu polskiej racji stanu. Moje kondolencje dla obu panów. "Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie".

Nie ma w języku polskim dostatecznie mocnych słów dla obrony polskiej racji stanu przed siewcami nienawiści. Trzeba sięgnąć do czynów. Czas jest taki, że trzeba Tuska chronić przed bezpardonowymi atakami mediów z nowymi rozkazami z centrum dowodzenia i pójść do urn wyborczych, wrzucić kartkę z poparciem dla Jarosława Kaczyńskiego i wrócić do domu. Teza jest odważna, zostanie częściowo uzasadniona poniżej.

Napisałem na Jarosława Kaczyńskiego, a nie kandydata PiS na posła. Celowo. Jarosław Kaczyński jest bowiem dojrzałym do przewodzenia państwem mężem stanu. W drużynie zaś niekoniecznie ma samych zawodników pierwszoligowych. Wielu partaczy z list trafić powinno na ławkę rezerwowych, a w to miejsce koniecznie trzeba sięgnąć po nowych zawodników. Nie czas na przelewki. Ten mecz PiS ma wygrać.

Nie ma dostatecznie gorzkich słów na podsumowanie rządów Donalda Tuska. Pasmo porażek w każdym obszarze polityki to jedyne osiągnięcie Premiera. Staram się teraz na siłę odszukać dwa, trzy przykłady wymiernych sukcesów jego rządu. Nie daję rady. Skleroza felietonisty, czy faktycznie było aż tak fatalnie?

 

Jedno wielkie pasmo porażek rządu Tuska.  

Zmuśmy się mimo wszystko do wysiłku i wyjmijmy kilka konkretów, które dawałyby świadectwo, że rząd Donalda Tuska mimo wszystko starał się, lecz nie mógł, bo - siła wyższa rzucała mu kłody pod nogi. Siła wyższa to przede wszystkim kryzys finansów światowych.

Gdy kryzys się na dobre rozszalał, Premier ogłosił, że jesteśmy zieloną wyspą i w najlepsze za piłką ganiał. W ten sposób pewnie się relaksował i zapominał o kłodach rzucanych przez świat pod nogi kapitana drużyny.

Mimo tych uwag, krótki i wybiorczy przegląd cudów Tuska należy mu się jak chłopu żyto.

Ministerstwo Zdrowia. Jest pierwszy sukces. Ewa Kopacz nie kupiła szczepionek przeciw świńskiej grypie, bo miała olej w głowie lub za mało kasy w budżecie ministerstwa. Fakt, że pokazała korporacjom farmaceutycznym figę z makiem. Zasłużyła na medal. Co z tego skoro ta sama Ewa nie przeprowadziła żadnej sensownej reformy służby zdrowia i w rezultacie zapaść się pogłębia, patologia kwitnie, finansowanie chorego systemu kosztuje podatnika coraz więcej. Panią Minister ostatecznie dyskwalifikuje jej wypowiedź w Sejmie o przekopywaniu ziemi do metra wgłąb na miejscu katastrofy samolotu pod Smoleńskiem. Słowem kula u nogi i dymisja.

Ministerstwo Obrony Narodowej. Bogdan Klich ocalił skórę przed dymisją. Podczas jego administrowania ważnym dla kraju resortem wydarzyły się aż dwie katastrofy lotnicze. Przynajmniej tej drugiej, z Prezydentem śp. Lechem Kaczyńskim i elitą polskiego narodu na pokładzie samolotu, można było uniknąć, gdyby Minister działał logicznie i konsekwentnie od początku do końca. Jedyny sukces, pełne przejście na system armii zawodowej, trzeba uznać za porażkę. Armia Polska jest coraz słabsza, niezdolna do wypełniania swej funkcji obrony kraju. Nadal ma chorą strukturę i model zarządzania, finansowanie zakupów broni odbywa się według niezrozumiałych zasad - z pominięciem polskiego przemysłu zbrojeniowego. Listę absurdów da się ciągnąć długo i przy całej sympatii dla psychiatry, trzeba zawyrokować: albo stracił kontakt z rzeczywistością, albo miał pecha służyć w takim rządzie. Słowem, kula u nogi i dymisja.

Ministerstwo Finansów. Jan Vincent Rostowski byłby świetnym propagandystą w bojówkach peerelowskich stachanowców. Wspólnie z Premierem odpowiada za największą porażkę rządu - astronomiczny dług finansów państwa i geometryczne tempo powiększania tego długu. Swą nieudolnością uruchomił kulę śniegową, która w ciągu trzech lat przemieniła się w lawinę. Lawina nas przysypuje, zaś Minister ze swadą i beztroską nadal głosi swoje propagandowe credo o sukcesach polityki rządu. Brak reform budżetu i przejścia na budżet zadaniowy, co chciała przeprowadzić Zyta Gilowska, wycofanie się z OFE pod fałszywymi pretekstami, że odbywa się to w interesie przyszłych emerytów i wiele innych cwanych zagrań, to już w sumie drobiazgi. Słowem, buta, która w normalnej demokracji skończyłaby się butem od Premiera, który jest mężem stanu i ma pojęcie o zasadach, którymi rządzą się finanse państwa i gospodarka.

Ministerstwo Infrastruktury.   Cezary Grabarczyk odnosi niewątpliwe sukcesy jako baron wyrastający, w wyniku sprytnej polityki kupowania dla siebie poparcia, na głównego sojusznika Donalda Tuska i numer dwa w PO. Jedyny sukces Ministra to kwiaty od uroczych posłanek, gdy koalicja ocaliła jego skórę przed dymisją. Autostrady i drogi, inwestycje infrastrukturalne, wsparcie dla dzikiej i podporządkowanej łataniu dziury budżetowej prywatyzacji sektorów przedsiębiorstw strategicznych dla państwa, (których na świecie nikt nie rozdaje za półdarmo), infrastruktura energetyczna, transport drogowy, kolejowy i lotniczy, budownictwo, gospodarka przestrzenna i mieszkaniowa, Poczta Polska - wszystko to leży i kwiczy. I obciąża jak kula u nogi Ministra, zaś tak w rzeczy samej - przede wszystkim nas.

Pobieżny przegląd (pozostałych ministrów, w tym Premiera Waldemara Pawlaka, szefa koalicyjnego PSL, z uwagi na ramy tego artykułu pominę), musi być zakończony próbą ustalenia sukcesów samego Donalda Tuska.

To niekwestionowany lider rankingu. Mistrz. Świetny "piar", przy chórze zaprzyjaźnionych mediów, tworzących dym kadzideł, osłaniających pasmo błędnych wyborów Premiera, przejdzie do podręczników historii. Donald Tusk, również dzięki propagandzie sukcesu, umiejętnie nagłaśnianej przez funkcjonariuszy mediów, wyprzedził zdecydowanie Edwarda Gierka.

Strach się bać, co dałby radę osiągnąć, gdyby faktycznie nie miał z kim przegrywać i porządził, jak jego poprzednik w zadłużaniu kraju, przez 10 lat. Z oceną współodpowiedzialności Premiera za część przyczyn katastrofy smoleńskiej lepiej dyplomatycznie poczekać do ogłoszenia Raportu Jerzego Millera.

Podsumowanie musi być generalnie smutne: dwie kule sięgające Hadesu, u każdej nogi jedna.  Jak Premier dawał radę biegać za piłką z tym balastem? Widocznie ktoś, na  fajny czas chłopięcych zabaw z balonem, rozkuwał Premiera. Niestety, pytanie, kto? - okrywa się zasłoną.

Mimo tych gorzkich słów, z całą mocą przechodzę do obrony Premiera przed funkcjonariuszami mediów. Powodów wymienić da się wiele. Jednym z nich - wcale nie najistotniejszym - jest ten, że gdy media miały wszelkie dane, by wykonywać rzetelnie swą robotę dziennikarską, łgały jak z nut. Cała prawda całą dobę - sączyła się, aż zatruła umysły milionów Polaków, niewinnych ofiar pralni mózgów, nadających podprogowe rytmy do tańca chochołów.

Do dalszych powodów obrony Tuska wrócę później. Napiszę jeszcze krótko: za późno, te ataki mają drugie dno. Trwa próba wyłonienia Tuska bis i ostatecznego dokończenia projektu "Eliminacja Kaczek".

Teraz kilka słów poświęcę Jarosławowi Kaczyńskiemu.

Jest wrogiem numer jeden układu, który  ułożył się sam ze sobą ponad 20. lat temu.Nic nie unieważnia dziś wyborów, które układ, z błogosławieństwem Jaruzelskiego i Kiszczaka, wówczas ufundował Polsce przy kamieniu założycielskim III RP, okrągłym stole.

Naprawdę nic? Nie, są dwie kosy nabite na sztorc, którymi można unieważnić układ. Pierwsza to ocalenie czarnego charakteru układu i dopuszczenie do wzrostu jego siły; druga to My Naród.

Módlmy się, prosząc Boga o długie życie dla naszych wrogów i przyjaciół. Módlmy się, żeby "My Naród" oznaczać w końcu zaczęło - My Suweren.

Modlitwa o uwolnienie Polaków i Polski od obłędu powinna trwać we wszystkich Kościołach przez 24. godziny na dobę. Cały czas. Lemingami i durniami do kwadratu staliśmy się bowiem w ostatnich latach. Pełzniemy nad przepaść, lecz w amoku i pod urokiem czarów obcych mocarstw wizje śnimy o motylach latających nad miodem i mlekiem opływającą Polską.

Tymczasem, jeśli się uważniej przyjrzeć filozofii politycznej Jarosława Kaczyńskiego, to wnioski, że postulował on wielopartyjność i demokrację, myślał zawsze z troską o obywatelach wyrzuconych na margines przemian, walczył z korupcją i nepotyzmem, popierał wolny rynek, ale bez patologii niewidzialnej ręki i z wiodącą rolą państwa w wybranych obszarach, wydają się uzasadnione.

Państwo faktycznie ma do spełnienia fundamentalną rolę w gospodarce, a mądra polityka samodyscypliny, wynikającej ze sprawiedliwego prawa, daje potężne impulsy do rozwoju i innowacyjności. Przykładów, że tak jest, sporo da się znaleźć na świecie.

Rozpalanie kadzideł dla szefa PiS to jednak błąd.

Co innego intencje i koncepcje - te ocenić trzeba wysoko. Tym wyżej, im niżej spada szala z bezideową i przeciw-skuteczną polityką małych kroków Tuska; a co innego zdolność do ich wdrażania w życie i skutecznego utrzymywania władzy, by nie tyle rządzić, co wspierać rozwój kraju.

Jarosław Kaczyński za szybko oddał władzę, zbyt pochopnie, w imię pryncypiów moralnych i ideowych, zdecydował się na rozpisanie przedterminowych wyborów parlamentarnych. Nie docenił siły rażenia układu i w rezultacie miał za mało czasu, by - przy fatalnych partnerach koalicyjnych - przeprowadzić najbardziej istotne reformy, jak chociażby budżetu zadaniowego, czy inwestycji w infrastrukturę i bardziej sprawiedliwie prowadzoną polityką wspierania regionów słabiej rozwiniętych.

Trudno oszacować, co byłoby, gdyby PiS dotrwał do końca kadencji. Jedno jest poza dyskusją. Pod artyleryjskim obstrzałem krytycznych, czy wręcz krwiożerczych mediów, musiałby się dwoić i troić, by sobie radzić z kryzysem na rynkach. Bez owijania gówna w polukrowany słodem kłamstw papierek.

Wściekłość krwiożerczych agentur nigdy nie przemija.

Przenosi się jak biblijny wirus z pokolenie na pokolenie. Jeśli rację mają prorocy Starego Testamentu, to PRL ze swoim totalitarnym wkładem potrwa jeszcze siedem pokoleń, wypalając piętno ojców na dzieciach, wnukach i prawnukach.

Jak My Naród, chcemy sobie poradzić z tym przekleństwem Ziemi leżącej między Rosją i Niemcami, rozbieranej, zniewolonej przez wieki, a ostatnio okupowanej przez Związek Republik Sowieckich, jego agenturę i najemników. Jak?

Teza, że dzieci tych najemników odziedziczyły władzę po rodzicach wraz z całym wyposażeniem bakteriologicznym wirusów gotowych niszczyć systemy odpornościowe organizmu Rzeczpospolitej, ma mocne przesłanki.

Jak, My Naród, możemy zneutralizować ten przenoszony w genach i memach jad lub dogadać się z potomkami peerelowskich dzieci awansu i sukcesu? Czy nie jest już aby zbyt późno?

Jeśli ktoś ma teraz trudność ze zrozumieniem słów powyżej, niech wróci pamięcią do okresu, gdy w Pałacu Prezydenckim rządził Lech Kaczyński. Co, jeśli nie permanentne zagrożenie dla interesów establishmentu rodem z komuny, sterowało wściekłą nienawiścią do osoby tego niezwykle życzliwego dla ludzi i spolegliwego Prezydenta?

Nie wypada gnębić zmarłych, ale wolno kopać żywych.

Staram się zrozumieć, co takiego się wydarzyło, że Donald Tusk stał się zakładnikiem (wręcz niewolnikiem) peerelowskich memów dziedziczenia przywilejów przez dzieci twórców komuny. (Może kiedyś dojdziemy do takiej wiedzy.)

Co nim steruje, że zamiast rządzić krajem, walczy bohatersko z opozycją, bez pardonu, nie przepuszczając żadnej okazji by dokopać leżącemu. Czy tylko poklask władców mediów, nowych oligarchów i ich służby?

Oszołomem Kaczyński był prawie od samego początku III RP. Gdzieś tam kiedyś, drogi z Lechem Wałęsą się mu rozjechały i zaczęła się ostra jazda, czyli namaszczenia na wroga systemu i bezlitosne niszczenie.

Po latach, nawet przeciwnicy z niesmakiem przyznawali, ze diagnozy społeczne i polityczne Kaczyńskiego były prawidłowe. Tak było w 2005 r., gdy po aferze Rywina przez moment się wydawało, że nadciąga odwilż, zaś sam Adam Michnik miał chwile zwątpienia, czy droga nakreślona przy okrągłym stole jest słuszna.

Czy tak może być i teraz, jeśli układ nie wypromuje Tuska bis, a sondaże pokażą, że PiS wygrywa? Wkrótce z dynamiki wydarzeń coś się wyłoni. I oby nie był to przebiegły wąż kolejnych tajnych układów, bo Polska się udusi.

My Naród bez jaj, moglibyśmy odzyskać na moment jaja.

I choć trochę poluzować uścisk postsowieckiego pytona na naszym gardle. To trzeba jakoś zrobić do wyborów parlamentarnych, kiedykolwiek by się nie odbyły.

Odnowa moralna państwa, hasła budowy Rzeczypospolitej - silnego, sprawiedliwego i sprawnego państwa, są dziś aktualne bardziej niż kiedykolwiek, bardziej niż w 2005 r.

Mniejsza o nazwy i hasła, rdzeń naszej państwowości trzeba oczyścić z rdzy, miechy gospodarki i instytucji życia publicznego przewietrzyć, przeorientować polską politykę wewnętrzną i zagraniczną na znów dynamiczny rozwój. Na sprawiedliwość, modernizację i rozwój.

Jeśli kogoś w tym momencie nie niepokoją różne znaki z nieba i ziemi, różne patologie i słabości państwa, to raczej nie należy do świata żywych. Niech sprawdzi, czy nie leży już przypadkiem w grobie. Niech posmaruje sobie twarz farbami bojowymi. Pora się przebudzić z letargu wężowych kłamstw.

Media nauczyły się wężowej mowy. Przez ostanie lata dokonały rzeczy, zdawałoby się, niemożliwej w demokracji. Zamiast kontrolować rząd, waliły jak w bęben, albo lepiej rzec, jak w kaczy kuper, w opozycję! W pale się nie mieści, że na haczyk takiej bezczelnej hucpy złapało się aż tylu Polaków.

Duszę łatwo zaprzedać diabłu. To ta lekcja, z podpisami obrazów z Krakowskiego Przedmieścia i szczania pod krzyżem. Lemingu, zawróć, bo zginiesz.

Pamiętacie te okładki z napisami "Tusku musisz", "Bronku do boju". 

Pamiętacie okładek gazet z portretami kaczek stylizowanych na kartofla lub faszystę? Media, które atakują dziś Donalda Tuska, niezwykle delikatnie i raczej dla wymyślenia nowych rytów ochrony dla niego, równocześnie badają grunt pod alternatywę. Nie da się bronić, udajmy, że atakujemy, lecz tak, by nie zaszkodzić a raczej pomóc.

To te same media. Nienawistne dla myślących inaczej, wyznające postmodernizm i laicki postęp. Nie zmieniły się ani o jotę.

W  świątyniach masowego rażenia dezinformacją nie było, nie ma i nie będzie miejsca na prawdziwą debatę publiczną. Zapomnijcie. Alternatywy musimy zbudować sami, od zera.

Zły kurs państwa zmienić, wyjaśnić katastrofę smoleńską.

Jarosław Kaczyński przegrał prezydenturę. To, jedno z licznych nieszczęść 2010 r., oddaliło szansę na wyjaśnienie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Dziś i jutro, ta katastrofa nie zniknie z naszej pamięci. Ani dziś, ani najprawdopodobniej jutro nie uzyskamy pewności, że oficjalna wersja to rekonstrukcja faktów, prawda faktologiczna.

Im więcej matactw przy śledztwie i preparowaniu interpretacji zdarzeń, które prowadziły wprost do tej niewyobrażalnej tragedii, tym bardziej racjonalnie będą się jawić hipotezy o zamachu. Tak pracuje nieświadomość zbiorowa każdego narodu, tak to działało przy sowieckim kłamstwie katyńskim.

Mit się wzniesie mimo to  nad Polską, niezależnie co uknują między sobą władcy Kremla i Pałacu Namiestnikowskiego. Mit ten będzie rósł. Albo wspierając nasz patriotyzm i moc do wzrostu, albo stając się kolejną siłą destrukcji.

W jaką stronę pójdziemy? Zależy wciąż od nas.

W jaką stronę poszedł Donald Tusk i Bronisław Komorowski już od pierwszych godzin po katastrofie? Pamiętamy. Robiono wszystko, by mit stał się sępem destrukcji, fundamentalnych dla każdego narodu, wartości, jak godność, honor, dobra pamięć o poległych ofiarach. Pamiętajmy.

To pamięć daje siłę mitowi, by zdrowo wpływał na naszą przyszłość. A mentalność gnid dworskich, nazywających siebie elitami, ciągnie go w przeciwną stronę - ku chorobie, ku miejscom gdzie żyją gnidy, do getta niepamięci.

Jeśli należysz do sfory, która zadeptuje każdą świętość i uważasz, że większe szczęście było o łut losu, bo Jarosław Kaczyński (tak miał lecieć, gdyby nie choroba matki) powinien spoczywać razem z bratem w grobie, jak bliźniak z bliźniakiem, to pewnie nie pomodlisz się za zmarłego nagle abp. Józefa Życińskiego.

Niestety, zanim uwolnisz się od własnych urojeń, minie nieco czasu i niejedna wrzawa wokół żyjącego bliźniaka napełni twoją pierś rozkoszą dożynania watach. Jakże to smutne.

Donald Tusk zasługuje na łagodniejsze potraktowanie. Dlatego będę bronił jego honoru. Jeśli zmieni zły kurs państwa na dobry, zacznę go nawet chwalić. Jeśli przyzna się do błędów, zacznę w nim widzieć dojrzewającego do zadań polityka. Jeśli, to. Jeśli nie, to nastawiam się na dalszą krytykę. Merytoryczną, konstruktywną i twardą. Trudno.

Polska to również moje państwo.

Jestem członkiem tej społeczności, która nazywa się My Naród. I tego mi nie odbierzecie. Nie pozwólcie sobie tego odebrać.

PiS dziś dryfuje na bocznym kursie. Jeśli czegoś nie zmieni, może nawet i wygra, ale nieznacznie. Nie stworzy rządu przełomu, rządu mającego siłę do twardych reform państwa i gospodarki.

Kto posprząta stajnię Augiasza? Kto przetnie węzły gordyjskie polskich niemożności? Nikt.

Bronisław Komorowski nie zezwoli na zmianę kursu i ścieżki.

Widać coraz wyraźniej, że prowadzi politykę na klęczniku Kremla. Jeździ do Obamy by wesprzeć Rosję i pomóc storpedować korzystne dla Polski projekty Republikanów. Spotyka się z Merkel i Sarkozym w ramach ożywionego nagle Trójkąta Weimarskiego, by nawet nie ukrywać, że chce doprosić do gremium Rosję, sojusznika Niemiec i Francji. Oto siła WSI.

To kurs na kolizję. Kurs, na którym nie widać interesu Polski - ani gospodarczego, ani politycznego. Ten kurs musi ktoś zmienić. Dobre pytanie brzmi: kto?

Możliwości się mocno zawężają, gdy uświadomimy sobie rozkład poparcia dla partii grających dziś na scenie politycznej. Dywagacje na tematy zastępcze, czy PO się rozpadnie, jak urośnie PJN, czy SLD odzyskuje zaufanie społeczne, na ile obrotowy jest PSL - proszę, wybaczcie - są jak plewy po omłóceniu chochołów zboża.

Bądźmy poważni i szukajmy ziarna.

Aby zmienić ścieżkę i kurs, opozycja, ta prawdziwa a nie koncesjonowana, musi zdobyć większość konstytucyjną. Umiecie określić prawdopodobieństwo dla takiego scenariusza? Ja nie mam takich mocy obliczeniowych na procesorach mojej intuicji.

Ale intuicja podpowiada, że nic nie jest niemożliwe, a dla Polski dobrze byłoby wejść na kurs podobny do wytyczonego przez węgierskiego Orbana. Ale najpierw Jarosław Kaczyński musi upodobnić się do niego. Wzmocnić partię. Zacząć w końcu aktywnie budować ruch społeczny - nie tylko wokół mitu smoleńskiego, ale przede wszystkim wokół zasady i wiary, że da się dziś obudzić polskiego smoka, uśpioną energię patriotycznego olbrzyma.

Da się faktycznie, ale pod dwoma warunkami głównymi: raz - budzenie odbywa się w terenie, a nie w studiach telewizyjnych, ruch ma charakter fraktalny, więc nie jest piramidą ani hierarchią podporządkowanych pod zakon PiS wykonawców woli Prezesa; a dwa - do pracy ruszą setki i tysiące woluntariuszy.

Tak, wiem! Napisałem program pobożnych życzeń. Trudno. Niech energia drzemie w kotle pod pokrywką. Obudzi ją ktoś inny, w późniejszym czasie - bardziej gwałtownie.

PiS ma kilka miesięcy na dokonanie szybkich zmian. Trzeba z rezygnować z korporacyjnego modelu partii na rzecz modelu w pełni demokratycznego. To kwestia walki o zaufanie obywateli.

Praca w terenie i przy ciosaniu kamieni trudnych i realnych problemów państwa i samorządów, głupcze. Głupcze, kampanii nie wygrasz dzięki ludziom brylującym w mediach i uprawiającym szermierkę słowną z ciosami ripost i blokami tłumaczeń, jak krowie na miedzy, że czarne nie jest białe. Nie wygrasz, bo tam, w zaprzyjaźnionych mediach Wajdy, obowiązuje zasada - jeden na wszystkich i wszyscy na jednego. Jesteś jeden, sam - bez wsparcia. To droga do abdykacji.

A coraz więcej Polaków czeka na bunt, gotowych jest na rokosz.

Państwo polskie faktycznie zasługuje na kogoś, kto je przebuduje - spokojnie, według racjonalnego planu, z głową. Co jest warunkiem takiej przebudowy? Prawda i sprawiedliwość. Prawda o Smoleńsku, prawda o gospodarce, prawda o projektach i kosztach reform, prawda o przeszkodach, a także - sprawiedliwość ponad podziałami, ponad sztucznie wybudowanymi przez media i polityków rowami, barykadami, zapadniami w labiryntach dezinformacji i mętnego prawa, które oddaliło nas od elementarnej idei sprawiedliwości.

Czas zakończyć wojnę, kto kogo upokorzy.

Ta wojna upokarza bowiem przede wszystkim uczciwych Polaków pracujących od świtu do nocy na swój kawałek chleba, by dzieci mogły ukończyć studia, by nie zasypiać z trwogą, że jutro może nie być mojego miejsca pracy.

To jest najważniejsze: bezpieczeństwo i chleb na stole, godność i poczucie przynależności do jednej wspólnoty, a nie wasze wojenki, durnie.

Czas na poważną debatę o tym, kto i jak zrealizuje swoją wizję państwa? Punkt po punkcie, temat po temacie. Mamy Konstytucję - My Naród, nie najlepszą - punkty i tematy dałoby się jednak zaczerpnąć z tego źródłowego dokumentu.

A w mediach, jeśli chcecie nadal szukać pomyj, które wylejecie na wyborcę, gnoju, którym oblejecie Kaczyńskiego, by pomóc swoim pracodawcom dokończyć projekt eksterminacji innej niż wasza Polski, to pies was...

Może wygracie swoją wojnę bojownicy, ale wasze dzieci będą klęczeć. Nie dotarło jeszcze do kowalskich miechów? Kowalu swego losu pomyśl czasami o innych. Lekarzu ulecz się z nienawiści i stronniczości.

Bo Polska to coś więcej niż kowbojskie kapelusze. -

Marku Migalski i Pawle Poncyliuszu czas uderzyć się we własne piersi i nie atakować własnego dobroczyńcy. Wyniósł was na własnych skrzydłach do polityki, a wy co? .

Gdy mówimy, że Polska jest najważniejsza, to wcale nie mamy na myśli partii, która ukradła hasło wyborcze z kampanii prezydenckiej - Joanno Kluzik-Rostowska. Raczej myślimy o Ojczyźnie, a nie o atrapach wstawionych w miejsce wielkich symboli, by oczy mydlić, rozmydlać rzeczy najważniejsze.

Mniej ważne, czy lider ma "twarz łagodną", czy srogą i zatroskaną, od tego, co ma w głowie. To z głowy, a nie z twarzy, robi się politykę, po której pozostaje pozytywny zapis w historii.

Upadłe anioły zamieniające realne działania na "piar" z czasem upodabniają się do demonów. Ta pusta propaganda wymaga coraz grubszych warstw pudru, mocniejszych makijaży, by przetrwać próbę oporu materii i sił przeciwstawnych.

Kto z polskich polityków rozumie ten punkt widzenia, staroświecki, anty-postępowy, trzymający w ryzach myśl o kształcie ustroju i strategicznych celach polityki realizowanej  dla Narodu?

Interes państwa i narodu jest pilotem takiego kursu trzymającego się polskiej racji stanu. Ale najpierw musimy nauczyć się postrzegać, My Naród, gdzie jest racja stanu Suwerena.

My Naród, pamiętamy o tym jeszcze, czy już tylko słuchamy politycznie poprawnych interpretacji, nadawanych z Berlina lub Moskwy?

W kontekście powyższego nie ma najmniejszego znaczenia, czy styl polityki jest miły, czy nie. Niech będzie twardy i męski, byle był rzeczowy i wokół rozwiązywania realnych problemów prowadzony. Polska nie ma dziś zbieżnych prędkości z Niemcami i Francją. Własnie Sarkozy z Merkel odebrali Tuskowi zabawki złudzeń i snów o potędze. Bez mrugnięcia powieką, twardo, bezwzględnie, gdyż tak interpretują interes własnego państwa.

Dać się ograć sprytniejszym lisom to jeszcze nie wstyd, gdy intencje były czyste, nakierowane na interes własnego państwa i Narodu. Ale wstyd, jak jasna cholera, kluczyć i lawirować w obłędzie ściemy medialnej, a własnych obywateli traktować jak skończonych dupków. Tak, Panie Premierze. Tak i nie inaczej.

Czas sympatycznych ściem, pudrowanych przez sztabowców od tkania narracji bajkowych - najwyższy czas - zakończyć. Raz i na zawsze. Stań i przemów mową prostą o faktach, o programach, o celach polityki, obiektywnych przeszkodach na drodze ich realizacji i błędach, które popełnił rząd.

Wiem, nie da się tego zrobić. To byłby koniec. Wobec tego lepiej brnąć coraz głębiej w pajęczą sieć? Mucha też tak myśli, gdy tam wpadnie.

Bądźmy poważni, czyli uprawiajmy sztukę krytyki osób publicznych.

Płacimy im za to z naszych podatków, żeby uprawiali politykę na poważnie, odpowiedzialnie i skutecznie.

Miarą skuteczności jest wzrost płac, przyrost miejsc pracy, rozwój kraju i jego regionów, prawo sprawiedliwie takie samo dla każdego, modernizacja gospodarki, usprawnianie instytucji, racjonalizm poprzedzający podejmowanie decyzji, strategia, program i plan, pragmatyzm z zaszczepioną ideowością.

Miarą odpowiedzialności jest m.in. zdolność do mówienia prawdy i gotowość do dymisji, gdy przestajemy sobie skutecznie radzić z rozwiązywaniem problemów.

Ma Pan te cechy, czy nie ma - panie Premierze?

My Naród, nie przestańmy w to wierzyć.  

Chcemy widzieć konkretne programy i skuteczne działania. My Naród, podzielić daliśmy się wam, kaście polityków, jak idioci, jak niespełna rozumu lemingi.

Harujemy od rana do nocy, a wy nam wciskacie kit do domów. Wciskacie nam bełkot przez te okienka indoktrynacji, gdy po całym dniu, chcemy wypocząć i dowiedzieć się, co dzieje się w Polsce i na świecie. Marnujecie i trwonicie naszą pracę.

Degradujecie nasze Państwo Polskie do poziomu Bantustanu - poprzez rozgrzeszanie kolesiów z każdej afery, poprzez zamiatanie pod rosyjski dywan śledztwa smoleńskiego, poprzez język rynsztokowy.

Macie poprawiać państwo - za to wam płacimy, macie walczyć jak lwy o interesy polskie na salonach Europy i na świecie - od tego zależy nasze bezpieczeństwo i przyszłość naszych dzieci.

My Naród idiotów, sprowadzonych na manowce, wciąż tego nie rozumiemy. Niestety. Wolimy tańce z gwiazdami i rechot na szkle. Smutne? Nie, więcej - tragiczne, dramatyczne, makabryczne zniewolenie to jest! Udało się wam. To jedyny sukces III RP.

 

Chciałbym chronić Premiera przed niezasłużonym okładaniem cepami. 

Nie znalazłem jednak jak dotąd dostatecznego powodu - poza tym, że jest człowiekiem. Chciałbym znaleźć powód do optymizmu, lecz nie znajduję w obszarze poruszanych tematów.

Hasło na dziś musi być takie: cała Polska szuka Lidera, polityka, który ma cechy męża stanu.

Mimo wielu wątpliwości, ja stawiam na Jarosława Kaczyńskiego, ale nie musicie się ze mną zgadzać - poszukajcie własnego. A następnie go przeczołgajcie w ogniu krytycznych pytań o konkretne sprawy.

Czekanie na zmianę nie może być aktem bierności.

Legitymacja przywództwa w Polsce została sprowadzona w ostatnich latach do cech drugorzędnych lidera. Facjata i szmata, tembr modulowanego głosu i wianuszek klakierów oklaskujących na ekranach jego rzekome zalety i zasługi - to się liczy.

Ten blichtr to pozór. Groźny jak lotos iluzji wyrastający z bagna gnijącej rzeczywistości państwa. Groźny, bo wabi i łudzi, wciąga, przyciąga do miejsca, gdzie życie zaczyna grzęznąć bez perspektyw.

Jaki ma być przywódca państwa? Skuteczny w osiąganiu celów, które są interesami? Tak, lecz to za mało. Musi łączyć w sobie ideowość i pragmatyzm? Tak, lecz wciąż szklanka byłaby w połowie pełna.

We współczesnej Polsce winien mieć jeszcze jeden rys w charakterze. Musiałby posiąść sztukę zjednoczenia wielu rozproszonych obozów, by uzyskać konstytucyjną większość. Musiałby wyzwolić w Polakach energię do działania, uaktywnić zepchniętych na margines nie z własnej winy.

Czy coś takiego ma szansę się ziścić? Nie wiem, ale przyjmę każdy zakład, że tak - i tylko nie wiadomo, jak długo przyjdzie nam dojrzewać do dokonania takiego wyboru. W końcu dojrzejemy. Im później, tym gwałtowniej. Nikt nie lubi bowiem pogrążać się w gównie w nieskończoność.

Mało mnie interesuje los liderów przegrywających wybory bezsensownie. Interesuje mnie los przegranych, przez nieudolność klasy politycznej, Polaków.

Jeśli Donald Tusk przegra i partia mu się rozpadnie, nie powinno to interesować jego zwolenników ani dzień dłużej niż trzeba na odprawienie pogrzebu dla trupa. Poszukajcie nowego lidera na miarę waszych ambicji i marzeń. Postawcie jednak poprzeczkę znacznie wyżej niż poprzedniemu guru.

To samo dotyczy Jarosława Kaczyńskiego. Pora zakończyć etap piaskownicy w polityce polskiej, pora zabrać zabawki dzieciom, które nie dorastają do rządzenia.

My Naród, zrobimy tak, czy nie zrobimy?

Interesują mnie programy, idee, imponderabilia w polityce. To ma się trzymać kupy i wynikać jedno z drugiego.Interesują mnie wartości i styl. Debata o problemach, a nie pyskówki w stylu posła Niesiołowskiego i kilku innych żylet swoich wodzów z różnych obozów.

Więcej twardej, męskiej kultury, gdy prowadzicie trudne rozmowy o Polsce. Mam nadzieję, że w końcu zaczniecie je prowadzić. Na serio, a nie dla jaj.

Czas wodzów planujących wspólnie z dworami wojenki  przeciw hufcom stojącym  w obozowisku wroga, też musi się zakończyć w polskiej polityce.

Naiwnie to zabrzmiało dla zwolenników teorii "wodzu prowadź do boju, trwamy przy tobie i wytrwamy oraz nigdy cię nie opuścimy."? Puknijcie się obywatele w czółko, jeśli tak myślicie.

Kto pierwszy się otworzy na doły partyjne, ten wygra i zacznie budować nową jakość w polskiej polityce. Cholernie dużo zaufania trzeba mieć do własnego narodu, żeby postawić na takiego konia i odwrócić chocholi trend ostatnich lat.

Trend chochołów uprzedmiotowionych zbierających się przy wodzu. Sensem naszego wymuszania zmian na politykach stanie się upodmiotowienie elektoratów lub zaczniemy staczać się ku totalitaryzmowi z pozorami demokracji. To już zresztą trwa, a zaczęło się na dobre jakieś trzy lata wcześniej.

Są w tym problemy wagi ciężkiej, jeden cios w czuły punkt i nokaut.

Walka klasowa klasy bez klasy o koryto, w związku dramatyczną sytuacją finansów państwa i niemożnością schowania liczb do sejfu tajemnicy państwowej, nieposłuszeństwem niektórych ekonomistów i zbliżającą się nieuchronnie kampanią wyborczą - najzwyczajniej po leninowsku - będzie się zaostrzać w najbliższych tygodniach. Ktoś nie wytrzyma i pęknie.

Elity po raz kolejny postarają się uchwycić za mordę myśli kmieci i ułatwić im decyzję o oddaniu głosu na swoich pupili. Pupil tu, pupil tam - ty go nie znasz, więc głosuj, jak ci powiemy.

Przeciwwagę dla właścicieli pilotów sterujących myślami głąba wyciętego z całości "My Naród", może być wyłącznie aktywność bezpośrednia obywateli bardziej świadomych, jak sprawy się mają. I konkretne oraz rzeczowe rozmowy o faktach.

My Naród, chyba jeszcze tego nie chcemy, nie potrafimy, nie rozpalimy w sobie. My Naród, zasiądziemy na rekolekcjach u Moniki Olejnik i Tomasza Lisa. Oni nas poprowadzą jako i ostatnio prowadzili - ku świetlanej przyszłości, na barykady ku urojonym wrogom ludu pracującego miast i wsi.

A Bronisław Komorowski powagą własnego żyrandola wesprze ten zdrowy "trynd" przysiadywania na brzegu kanapy.

Kochany nasz Prezydent stanie ponad podziałami w Narodzie, które rozdzielają nasze serca i nam podpowie, jak serce posklejać do kupy. Sukcesy się zaroją od plag.

Napisałem te zdania, bo właśnie tu widzę jeden z problemów wagi ciężkiej Rzeczypospolitej.

My Naród, obyśmy nie dostali z Pałacu Namiestnikowskiego kilku ciosów w szczękę, zanim nadejdzie zmiana warty w rządzie. Minęło pół roku prezydentury wygranej pod szyldem hasła "zgoda, która buduje". Pytanie, co dobrego buduje? - czeka na odważne odpowiedzi.

W wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" (7.02.11.) pan Prezydent śmiało opisuje własne sukcesy. Spotkał się z Ojcem Świętym, Obamą, Miedwiediewem, Merkel, Sarkozym i kilku mniejszymi od niego przywódcami. Jakie wrażenie z wywiadu dla laika nie potrafiącego czytać mapy geopolitycznej?

Spotkał się równy z równymi, dzięki własnej aktywności i sile dyplomacji Kancelarii Prezydenckiej. A fakty i interpretacje mitów ?

Niska samoocena i rozdęte ego. W tych pozornych sukcesach odnajdziemy same porażki polityki zagranicznej. Prezydent Komorowski nic nie załatwił dla Polski. Barack Obama poklepał go po ramieniu w Białym Domu i uzyskał poparcie od Polski w sprawie "Układu Start", co jest niekorzystne i dla Polski, i dla pozostałych państw Europy Środkowej.

Niemcom jest w zasadzie obojętne, bo partnersko się zaciskają z Rosją poza NATO, zaś dla Rosji to prezent. Za friko.

Dobił targu, czyli nic nie przywiózł w zamian, ale przepis na bigos zdążył sprzedać zdumionemu Afroamerykaninowi, czy zagrały również werble odwetu na śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim w duszy romantycznej nowego pRezydenta? Jako żywo - ze wszystkimi rosyjskimi bałałajkami w tle.

Republikanie przegrali swoją batalię w Kongresie o zablokowanie ustawy dzięki braterskiej pomocy naszego pogromcy polityki jagiellońskiej. Nasze poczucie bezpieczeństwa, po tym szlachetnym geście, jakby się pomniejszyło. To tylko jeden z wielu przykładów.

Inny sukces to Trójkąt Weimarski, gdzie nasz Prezydent wykonał rozkaz Sarkozy-ego, Merkel i Miedwiediewa. Dumny z przejęcia inicjatywy z rąk tych, którzy mają w tym prawdziwy interes, zapowiedział, że celem Trójkąta jest Czworokąt, z Miedwiediewem.

W tej chwili trzeba już mówić głośno, że sukcesy Komorowskiego w polityce z Rosją przypominają te, które odnosił sympatyczny Król August Poniatowski z Carycą Katarzyną. Tamta mu coś przynajmniej dawała zamiast. A tu? Czy idzie tylko o bohaterską postawę żołnierza, tfu..agenta radzieckiego?

Miedwiediew w Warszawie przyjmowany niczym Car musiał się poczuć jak sam towarzysz Leonid Breżniew. Epokowe rzeczy dzieją się właśnie teraz w Polsce.

Czy tego życzył sobie Premier Tusk, gdy w kampanii prezydenckiej zapowiadał, że poświęci bardzo wiele, byle tylko Kaczyński przegrał? Bo Bronisław to najlepszy kandydat? i.t.d, i.t.p

A My Naród, co na to powiemy? Cieszymy się z pojednania, które stało się swoją karykaturą i co rusz stroi się w maski bezwzględnego upokorzenia i drwin?

Jaki Prezydent, taka niewola.

Kilka słów o Bronisławie Komorowskim musiało się pojawić, żeby powrócić do tematu wyborów parlamentarnych. Warto naprawdę głęboko przemyśleć własne wybory przy urnie.

Ktoś musi skontrować w realnej polityce polskiej szaleństwa i swawole pana Prezydenta. Ktoś, kto rozumie, że z silnymi partnerami rozmawia się z pozycji równego gracza i w języku wymiernych korzyści oraz interesów. Najwyraźniej to zbyt wiele na zdolności pojmowania polskiego Prezydenta po sześciu miesiącach sprawowania urzędu. Albo tak chce, ale wówczas naprawdę zacznijmy się bać.

Rosja pogardza własnymi wasalami. Rozmawia z równymi sobie. Tym wyraźniej widać, że polityka śp. Lecha Kaczyńskiego była z grubsza jedyną rozsądną drogą dla suwerennej Polski. Gdyby jeszcze rząd Tuska chciał z nim w tej materii współpracować, nie doszłoby, ani do tragedii smoleńskiej, ani do spektaklów poniżeń Polski i samego Premiera przez rosyjskich watażków.

Przed kim mamy więc chronić Tuska?

Przed nim samym, żeby nie zaplątał się w sieci kłamstw i pozorów, bardziej niż musi, by odzyskać względną wolność ruchów. Wydaje się, że jest to jednak misja niemożliwa.

Przed czym mamy go chronić? Przed brnięciem w kierunku niekorzystnym dla gospodarki i państwa.

Jak? Rzetelnie krytykując błędne decyzje, pokazując alternatywy dla jego polityki. I wreszcie, gdy to nic nie da, a pewnie nie da, bo już za późno, odbierając mu przy urnie władzę.

Naprawdę warto.

Naprawdę warto tym razem sięgnąć po kartkę wyborczą i wypełnić swój obywatelski obowiązek. Minimum równowagi w państwie trzeba odzyskać i jakikolwiek wpływ na politykę Kraju nad Wisłą.

Misja możliwa, to wybór mniejszego zła - kandydatów PiS. Wygląda bowiem na to, że tylko Premier Jarosław Kaczyński skutecznie przeciwstawi się chocholemu drygowi do gaf w polityce zagranicznej, prezydenta Bronisława Komorowskiego.

A jak nie uwierzyliście, to poczekajcie na kolejne sensacyjne znaleziska z okolic Pałacu Namiestnikowskiego. Pojawią się na ekranach już wkrótce.

Brak głosów

Komentarze

pozdrawiam 10p.

Vote up!
0
Vote down!
0
#134325

I pozdrawiam serdecznie
Piotr Franciszek

Vote up!
0
Vote down!
0

Piotr Franciszek

#134376

 Całym sercem za! Jedyny sprzeciw : za żadne skarby nie chronić Tuska ! On ma krew na rękach.

Vote up!
0
Vote down!
0
#134371

Przewrotne.
I jestem za, aby odpowiadał za całe zło.
Pozdrawiam
Piotr Franciszek

Vote up!
0
Vote down!
0

Piotr Franciszek

#134374

-dużo gorzkiej prawdy,potrzeba jej żeby zaczadzonych "polityką miłości"potrząsnąć...gratuluję

Vote up!
0
Vote down!
0
#134528

Czytanie tego tekstu POKRZEPIA Serce Polaka, gratuluję wrażliwości i umiejętności przelania jej na epapier. Pozdrawiam
skrzekul

Vote up!
0
Vote down!
0

"Jeżeli zapomnimy o nich,
Niech BÓG zapomni o nas" - Adam Mickiewicz

skrzekul

#134659

Czytanie tego tekstu POKRZEPIA Serce Polaka, gratuluję wrażliwości i umiejętności przelania jej na epapier. Pozdrawiam
skrzekul

Vote up!
0
Vote down!
0

"Jeżeli zapomnimy o nich,
Niech BÓG zapomni o nas" - Adam Mickiewicz

skrzekul

#134660