Święto Niepodległości

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

W mroźny, słoneczny poranek 11. listopada dziadek Łukaszka wertował program telewizyjny. Był niezadowolony. W ciągu dnia nie było żadnych pozycji świątecznych, na żadnym kanale! Same powtórki, teleturnieje, seriale. Jakby nigdy nic. Dziadek Łukaszka prychnął gniewnie i sprawdził repertuar o dwudziestej. W telewizji państwowej: premiera filmu z cyklu "Wstydy polskie", "Pogrom kielecki". W jednej prywatnej, show: "Gwiazdy szczają pod lodem". W drugiej prywatnej: sensacyjny film karate "Kopniak zwycięstwa".
Dziadek odłożył prasę i stwierdził, że musi uspokoić się spacerem. Na skwerze pod blokiem spotkał Łukaszka, Grubego Maćka i okularnika z trzeciej ławki. Pogadali trochę o Święcie Niepodległości.
- Czy wtedy była bitwa? - zapytał Gruby Maciek.
- Było mnóstwo bitew! - odezwał się starszy pan siedzący na ławce obok.
- A były samoloty? - zapytał Łukaszek i rozłożywszy ręce zaczął biegać po skwerze.
- Byli też ułani... - rozmarzył się starszy pan. Potem wytłumaczył okularnikowi z trzeciej ławki różnicę pomiędzy ułanem i kowbojem. Okularnik zaczął galopować po skwerze kląskając paszczą. Nastrój bitewny wisiał w powietrzu, więc kiedy Gruby Maciek zaczął udawać, że strzela z karabinu chłopcy stwierdzili, że robią bitwę. Nastąpił tradycyjny z takich momentach problem z podziałem na "naszych" i "wrogów". Jakaś pani spacerująca z wózkiem powiedziała, że wtedy wrogów była "przeważająca ilość", w związku z czym powinien być jeden "nasz" i dwóch "wrogów".
- No dobrze, ale kto??? - zapytał rozpaczliwie Łukaszek. Wszyscy trzej oczywiście chcieli być "naszym". Zanosiło się na kryzys, ale na szczęście niebiosa zesłały pana Sitko. Przypomniał, że w związku z tym, że często z kolegami kupują jedną flaszkę na wielu, problem losowania ma w... powiedzmy, małym palcu.
- Moglibyśmy wziąć trzy zapałki - gorączkował się okularnik z trzeciej ławki. - Ułamać jedną...
- Błąd, a nawet dwa - rzekł pan Sitko uśmiechając się łagodnie. - Po pierwsze, ten trzeci nie losowałby, tylko musiałby wziąć to, co zostało. Po drugie, po co niszczyć dobrą zapałkę? Mama ja tutaj w siatce cztery piwka. Dwa jasne i dwa ciemne. Każdy z was wyciągnie jedno. Tylko ostrożnie, żebyście nie zbili! Kto będzie bez pary, będzie wylosowanym.
Dorosłym odjęło mowę na moment a ich szacunek do pana Sitko wzrósł gwałtownie. A chłopcy przystąpili do losowania. Łukaszek i okularnik wyciągnęli piwo jasne, a Gruby Maciek - ciemne.
- Hurraaa - darł się Gruby Maciek, który został "naszym". Pozostała dwójka z niechęcią zaakceptowała role "wrogów" i bitwa się rozpoczęła na oczach zbierającej się powoli publiczności. Najpierw było ostrzeliwanie się z karabinów (patyki), potem atak konnicy, a następnie zbombardowanie polskiego miasta przez nieprzyjacielskie lotnictwo (przelatujący obok Grubego Maćka Łukaszek porwał mu z głowy czapkę). Gruby Maciek zawrócił, zgrabnie podciął od tyłu, Łukaszek zrolował prze głowę, a wtedy Gruby Maciek bez wysiłku odebrał mu zdobycz.
- Nieprzyjacielski samolot zestrzelony! - zakrzyknął Gruby Maciek powiewając czapką i jego wyczyn został nagrodzony oklaskami. Ale oto Łukaszek już się zerwał i wracał do walki jako batalion piechoty, a zza krzaków wybiegała nieprzyjacielska konnica w postaci okularnika...
Dziadek dyrygował bitwą, inni komentowali, a chłopaki walczyli. Wkrótce dołączyła do nich pewna mała dziewczynka, która została sanitariuszką. Wbiegała na pole bitwy i przykładała rannemu chustkę do nosa na kolano czy gdzie tam został ranny. Choć walka była ostra (parę razy dziadek Łukaszka musiał przypomnieć walczącym, że mają tylko udawać) i podstępna (Łukaszek i okularnik atakowali Grubego Maćka jednocześnie) to jednak pewien poziom fair-play został zachowany. Nikt nie atakował dziewczynki-sanitariuszki. Może dlatego, że wszyscy trzej jednakowo często "byli ranni" i "ginęli". To drugie do perfekcji opanował Gruby Maciek. Szczególnie widowiskowo zagrał, gdy został trafiony przez nieprzyjacielską armatę (ręka Łukaszka). Jęknął, zgiął się wpół i osuwając się po słupie tablicy "regulamin parku" upadł na wznak. Dziewczynka zakryła mu twarz chustką. Zapadła cisza, jedynie dwaj "wrogowie" pohukiwali zwycięsko.
- O Jezu... - powiedział ktoś z patrzących.
Lecz Gruby Maciek zerwał chustkę, poderwał się z ziemi i wrócił na pole bitwy jako "posiłki przysłane na pomoc". Nagle zabiegł go z boku okularnik.
- Tratatata! - krzyknął. - Ej, zabiłem cię! Masz upaść!
- A ja jestem czołg! - odkrzyknął Gruby Maciek i zaczął huczeć a la T-34.
- Pszepana, czy wtedy był czołgi?! - wolał się upewnić okularnik. Dziadek Łukaszka już miał się przyznać, że nie wie, gdy nagle ktoś z oku odezwał się:
- Oczywiście, że były, na przykład Renault FT-17!
Dziadek Łukaszka zerknął na zegarek i stwierdził, że pora kończyć bitwę. Najpierw Gruby Maciek bohaterskim atakiem na okopy (ławka) pokonał okularnika z trzeciej ławki. A potem stoczył bitwę z wrogim generałem (Łukaszek) broniącym ostatniej twierdzy wroga (śmietnik) walcząc z nim na szable (kawałki karnisza ze śmietnika). Po zażartej wymianie ciosów Gruby Maciek zamarkował pchnięcie i pokonany Łukaszek padł na ziemię.
- Polska! Biało-czerwoni! - zadudnił triumfalnie Gruby Maciek wznosząc w niebo kawałek karnisza. Wszyscy aktorzy dostali oklaski.
Dziadek i Łukaszek udali się szybko do domu, bo pora już była późna. Wchodząc do bloku widzieli jeszcze jak mnóstwo ludzi stało na skwerze i dyskutowało o Święcie Niepodległości.
W domu mama i babcia nie chciały dyskutować o święcie tylko o czymś tak banalnym jak ubranie Łukaszka.
- Jak ty wyglądasz! Wszystko brudne! - załamała się mama.
- Bawiliśmy się w bitwę o niepodległość. Rok tysiąc dziewięćset osiemnasty. Byłem wrogiem - oświadczył Łukaszek.
- No dobrze, ale jak ty wyglądasz? Nie mogłeś być... czołgiem?
- Wybacz, kochana, ale wtedy nie było czołgów - poinformowała ją babcia.
- Oczywiście, że były, na przykład Renault FT-17 - odezwał się Łukaszek i poszedł do łazienki zostawiając obie zdumione panie i brudne ślady na wykładzinie.

Brak głosów