Marcinkiewicz
Aferę z udziałem byłego premiera obserwowałem początkowo niezbyt uważnie*, głównie ze względu na towarzyszące jej recepcji poczucie obrzydzenia, wynikające zresztą nie tyle z faktu moralnej naganności działań jej bohaterów (niestety- czasy mamy takie, że Marcinkiewicz niczym szczególnym się pod tym względem nie wyróżnił, więc i obrzydzenie, jakie można z jego powodu odczuwać nie jest wyraźnie większe od przeciętnego, wynikającego ze zwykłego "tła medialnego"), co raczej z etycznej i estetycznej degradacji, jakiej Kazimierz Marcinkiewicz uległ. Owszem, zastanawiałem się, czemu jeden z najlepszych polskich speców od autokreacji wykonuje posunięcia, delikatnie mówiąc, niezbyt dla swego wizerunku korzystne, ale sprawa nie wydawał się na tyle istotna, żeby choć doczytać jeden traktujący na jej temat artykuł.
Rzecz nabrała rumieńców dopiero po ujawnieniu, że aktualny pracodawca Marcinkiewicza, bank Goldman Sachs, działa w celu osłabienia złotego. O ile sprawa z kochanką jest nieestetyczna i przykra, o tyle udział w imprezie bezpośrednio uderzającej w Państwo Polskie kompromituje byłego premiera całkowicie i nie ma żadnego znaczenia fakt jego bezpośredniego niezaangażowania czy ewentualnej nieznajomości tego aspektu działań pracodawcy; jedyną rzeczą, jaka mogła Marcinkiewicza uratować, była rezygnacja z pracy u Goldmana. Rezygnacja jak najszybsza- rolę ostatniego dzwonka spełnił moment ogłoszenia przez media informacji o spekulacji, biorąc zaś pod uwagę przesłanki mocno sugerujące, że były premier najpewniej dowiedział się o sprawie przed mediami, jeszcze wcześniejsza. Niestety, ciepła posadka swoje robi i Marcinkiewicz wybrał inny sposób rozegrania tej partii.
Zauważmy, że obie wyżej opisane sytuacje wydarzyły się w bezpośredniej bliskości czasowej. Niewykluczone, że to przypadek- niewykluczone, ale skrajnie mało prawdopodobne. Jak wspomniałem, Marcinkiewicz to spec od autokreacji, osoba która może dopuścić medialne potknięcie, drobną wpadkę, ale zdecydowanie nie dwie grube wpadki z rzędu. Oczywiście, pewne okoliczności mogą wytworzyć sytuację bardzo trudną, wymagającą specjalnych środków- i wydaje się, że sprawę pracy dla Goldmana Sachsa należy zaliczyć właśnie do tej kategorii. W tym ujęciu opublikowanie zdjęć z kochanką jawi się jako zabieg PRowski.
Postawiony wobec wiedzy o machinacjach pracodawcy Marcinkiewicz nie miał wielu możliwości manewru. Mógł zrezygnować z niezłej posady lub stać się głównym bohaterem mediów, z tym, że tym razem w bardzo niekorzystnym świetle i bez większej możliwości wpływu na wydarzenia. W takiej sytuacji aż prosi się o uderzenie wyprzedzające, chwytliwy marketingowo ruch mający odwrócić uwagę od rzeczywiście ważnego problemu. Ot, na przykład skandal obyczajowy. Nietrudno dostrzec, że wobec współudziału w rabowaniu własnego kraju ujawnienie posiadania kochanki ma same zalety. Przede wszystkim odciąga uwagę od sprawy drugiej; dla przeciętnego człowieka znacznie bardziej zrozumiałe i interesujące są kwestie osobiste i obyczajowe- i o tym głównie będą pisać media, by zyskać czytelników. Ponieważ zaś nie można całego numeru gazety czy wydania serwisu informacyjnego poświęcić jednemu Marcinkiewiczowi, na drugą sprawę brakuje miejsca.
Poza tym temat zastępczy pozwala na kontrolowanie sytuacji. O ile w dyskusji na temat współpracy z nastawionym do Polski agresywnie podmiotem od samego Marcinkiewicza zależałoby niewiele, o tyle grę pod tytułem "mam kochankę" rozgrywać można na setki sposobów. Ot, na przykład, kiedy ktoś zwróci uwagę na sytuację pozostawionej w Polsce rodziny, wypuścić dodatkowe zdjęcia i udzielić wzruszającego wywiadu o rozpadłym dawno związku i prawie do szczęścia. Kiedy temat trochę przyschnie i media chętniej wracają do tematu Goldmana- podokazywać przed kamerami. Kiedy pojawiają się oskarżenia o lekkość obyczajów- ogłosić ślub. Kiedy zwraca się uwagę na niezbyt, delikatnie rzecz ujmując, mądrością tchnący wizerunek kochanki- wrzucić na bloga** kilka częstochowskich rymów świadczących o jej niebywałym uduchowieniu. I tak dalej. Owszem, póki co wizerunek na tej rozgrywce traci (głównie ze względu na konieczność rozdmuchiwania sprawy), jednak jest to inwestycja z przyszłością; z czasem sensację i oburzenie zastąpi wizerunek nie skażonego wyrachowaniem, uczuciowego, przedkładającego miłość nawet ponad popularność Pana Kazimierza, być może dojdzie do pojednania z rodziną... W skrajnym przypadku- do rozstania z kochanką, co, wbrew pozorom, można niezwykle korzystnie rozegrać. Wiele będzie zapewne zależało od samej kochanki i charakteru łączącego ją z Marcinkiewiczem związku- choćby od tego czy były premier najpierw miał kochankę i z czasem doszedł do wniosku, że można wykorzystać ją w charakterze "odgromnika" czy sprawa od początku była zaplanowana.
Jakby nie patrzeć, Kazimierz Marcinkiewicz swój cel osiągnął. Dochodową posadę zachował, ale nie mówi się o nim w kontekście współpracy z wrogim Polsce podmiotem, lecz odmieniając przez wszystkie przypadki słowo "miłość" i jemu pokrewne; póki co nie zawsze pozytywnie, ale to tylko kwestia czasu i umiejętności- a tych Marcinkiewiczowi, przynajmniej w kwestii PR-u, nie brakuje.
_____________________________________________________________________
*No dobrze- "wyjątkowo nieuważnie". "Niezbyt uważnie" to ja ostatnio obserwuję całe życie publiczne, czasem tylko skupiając się na jakichś wydarzeniach.
**Nie wiem czemu nasuwa mi się w tym kontekście używany przez nastolatków termin "blogasek"... "Blogasek Kazimierza Marcinkiewicza"... Przepraszam.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1895 odsłon