Rozterki pacjenta NFZ

Obrazek użytkownika Łukasz Studnicki
Kraj

   Kilka moich kontaktów z publiczną służbą zdrowia zachęcała mnie do jakiejś reakcji, napisania niepochlebnego komentarza - choćby trafiającego w próżnię. Ale człowiek w chorobie ma zazwyczaj na głowie inne problemy niż publiczne wywnętrzanie się. Tekst ten zaczynałem więc kilkukrotnie w przed, w trakcie i w postcovidowej rzeczywistości, ale doczekał się wreszcie zakończenia w reakcji na ostatnie zapowiedzi przedwyborcze polityków dotyczące poprawy warunków żywienia w polskich szpitalach, jakby był to najbardziej palący problem rodzimej służby zdrowia. Od lat cechuje się ona licznymi patologiami, jednak wyżywienie pacjentów jest najmniej istotną z nich.

     Najlepszym wyznacznikiem stanu publicznej służby zdrowia jest stan zdrowia naszego społeczeństwa i nie mówię tu o ludziach młodych i względnie zdrowych, których kontakt z  NFZ jest sporadyczny (najwięcej w tej materii mogą powiedzieć Ci, u których pojawiają się poważne problemy zdrowotne – to im należy się głos, choć właśnie oni jawią się jako problem dla systemu – wg. statystyk największym obciążeniem służby zdrowia są ludzie w ostatnim roku swojego życia). Niezależnie jednak od wieku i stanu zdrowia, z usług narodowego funduszu korzystamy niechętnie, z konieczności i często w ostateczności. W końcu trzeba mieć jakie takie zdrowie, aby w zderzeniu z tym betonem nie wywiesić białej flagi. Braki kadrowe, braki łóżek, zamykanie nierentownych oddziałów, ograniczony dostęp (oraz brak refundacji) do koniecznych badań, najnowszych leków i metod leczenia, długi czas oczekiwania na wizytę, zabieg czy operację (nie mówiąc o rehabilitacji), do tego zobojętniały personel medyczny (u którego części zaangażowanie i empatia pojawiają się dopiero z chwilą otrzymania „dodatku motywacyjnego” od pacjenta, lub jego rodziny) to tylko część bolączek rodzimej służby zdrowia. Niestety nie ma co liczyć na poprawę sytuacji, jeśli jedynymi planami partii ubiegających się o władzę są zabiegi kosmetyczne w NFZ, podwyżki dla personelu czy doraźne dosypanie do dziury w kasie funduszu kilku miliardów złotych z nowo nałożonego podatku.

    Wygląda na to, że polskiej służbie zdrowia (zaczynając od Ministerstwa, a na okienku w rejestracji kończąc) pacjenci po prostu przeszkadzają i najlepiej radziła by sobie bez nich. Zamiast skupić się na pacjencie, wszystko zmierza w kierunku uczynienia ze służby zdrowia rentownego biznesu, co sprawia, że pacjent jest paliwem dla machiny, albo piątym kołem, w zależności od tego jakie są jego rokowania i kod choroby. Niestety Ci, których obowiązkiem jest pacjenta leczyć, mają związane ręce, posiadając zobowiązania bynajmniej nie w stosunku do pacjenta (który służbę zdrowia finansuje), ale przede wszystkim w stosunku do samego systemu. Dla wielu lekarzy z powołania jest to kara boska, choć duża grupa tego wysoce ceniącego się środowiska świetnie wpisuje się w ramy bezdusznego mechanizmu. Podkreślę jeszcze raz (by nie skupiać się na odpowiedzialności administracji i personelu medycznego jednostek), że ryba psuje się od głowy i za obecny stan służby zdrowia w Polsce odpowiadają przede wszystkim wybierani przez nas przedstawiciele, obsadzani w Ministerstwie Choroby - w końcu to stamtąd zarządzenia i wytyczne trafiają do szpitali i przychodni. Wspomnieć należy także o ciałach doradczych Ministerstwa, od Inspektoratu Sanitarnego zaczynając, na nowo powstałej Radzie Medycznej kończąc. Swoje referencje pokazali szczególnie przy okazji pandemii Covid. To dzięki nim bez żadnej refleksji zaprzestano profilaktyki i leczenia wielu chorób – w tym wykonywania zabiegów i operacji u tysięcy pacjentów, zamykając ich w domach i traktując jak trędowatych. Zamiast leczyć postanowiono liczyć chorych. Schodzę jednak ponownie w dół organizacji. Duża część personelu medycznego w czasie największej fali zachorowania Covid faktycznie pracowała ponad siły, niestety uznanie spadło zupełnie bezpodstawnie na całą branżę medyków. Bezwzględność tego systemu i obojętność personelu pokazała mi wizyta na SOR w tamtym czasie w jednym z wojewódzkich szpitali, gdzie lekarze dyżurni schodzili z oddziałów dopiero w momencie, gdy w poczekalni zgromadziła się ustalona liczba 5 pacjentów do danego specjalisty, więc czas oczekiwania (zaznaczę, wielogodzinny) był odwrotnie proporcjonalny do frekwencji w poczekalni, czyli inaczej niż ma to miejsce zazwyczaj. W tym czasie na górze lekarze mogli spokojnie przespać wysoko płatne dyżury na zamkniętych dla wizytujących oddziałach. O pracach przychodni lepiej nie wspominać.

    Swoistą parodią służby lekarskiej były teleporady, których nie powstydził się niejeden kabaret. Jeśli dla zgłaszających się pacjentów jedyną radą lekarza po wieloletnich studiach i często jeszcze dłuższej praktyce było zalecenie odpoczynku i przyjmowania leków dostępnych w sklepach i na stacjach benzynowych, to nic dziwnego, że dla wielu z nich skończyło się to śmiercią. Jak ktoś trafnie powiedział przede mną i nie był to głos spoza środowiska lekarskiego „leczenie paracetamolem uwłacza godności wykonywania zawodu lekarza”. Niestety nie dotyczy to tylko czasów Covid, znam lekarza pierwszego kontaktu, który jednym lekiem potrafił leczyć pacjentów z różnymi schorzeniami przez cały okrągły rok. W materii przepisywanych leków poza niewiedzą, przyzwyczajeniami, ograniczeniami związanymi z lekami refundowanymi, dochodzą zapewne jeszcze zabiegi lobby farmaceutycznego, ale to temat na inny artykuł.

     Odnosząc się do wciąż żywych dla opinii publicznych kwestii etycznych takich jak klauzula sumienia, czy choćby wyrok TK, w wyniku którego – jak twierdzą niektórzy – zastosowano niewłaściwe leczenie doprowadzając do śmierci kilku pacjentek, uważam, że zasadne protesty, które przeszły ulicami polskich miast wskazywały w minimalnym stopniu na źródło problemu. Z różnych statystyk wynika, że w Polsce rocznie może umierać kilkanaście tysięcy ludzi i to nie w związku z poglądami personelu medycznego, a z jego błędami. Trudno ustalić ile z nich jest skutkiem niepożądanych działań leków, błędnych diagnoz, błędów podczas wykonywanych zabiegów i operacji, czy po prostu niewydolnościami spowodowanymi samymi chorobami – nikt z personelu przecież nie uderzy się w pierś i nie wystawi na szwank swojej reputacji. Jeszcze trudniej określić, ilu pacjentów umiera w związku z innymi zaniedbaniami (wynikającymi z braku środków finansowych i rąk do pracy) takimi jak brak stałego monitorowania parametrów życiowych, niedostateczny poziom opieki nad rekonwalescentami, odleżyny, czy nie w porę przeprowadzone operacje, choć szacuje się, że liczba ta może sięgać kilkudziesięciu tysięcy rocznie.

     Może kolejki do specjalistów na korytarzach przychodni nie liczą już dziś kilkudziesięciu metrów (stoją za tym głównie posunięcia w organizacji rejestracji), niewiele jednak zmniejszył się okres oczekiwania na specjalistyczną diagnozę czy leczenie. A gdy już pacjent doczeka się wyczekiwanej audiencji u specjalisty, zazwyczaj wychodzi skołowany, gdyż ten naglony terminarzem może mu poświęcić zaledwie kilka minut, w trakcie których głównie klepie w klawiaturę komputera. Część specjalistów zapomniała chyba także, czym jest ich służba i czego podczas wizyty oczekują od nich pacjenci, a są to elementarne rzeczy jak zainteresowanie, empatia, wiedza i profesjonalizm. Słowem oczekują fachowej porady, wychodzą jednak często zawiedzeni. Oczywiście wina leży także po naszej stronie - pacjentów, klientów NFZ. Szkoda, że wymagania społeczeństwa co do pracy dobrze opłacanego lekarza nie rosły w ostatnich latach równie szybko, jak wymagania w stosunku do nauczyciela uczącego nasze rozpuszczone dzieci, budowlańca remontującego nam łazienkę, czy kasjerki obsługującej nas w supermarkecie.

    Nie wiem czy lekiem na całe zło jest od lat wracający pomysł prywatyzacji służby zdrowia, ale dla mnie - jak i dla milionów obywateli, którzy coraz częściej korzystają z usług prywatnych - płacenie horrendalnych składek i leczenie się poza NFZ (z konieczności lub choćby dla wygody) mija się z jakimkolwiek sensem. Realna konkurencja zarówno wśród jednostek jak i samych specjalistów na pewno nie zaszkodzi organizacji pracy i postawie pracowników służby zdrowia. Do tego jednak na rynku musi pojawić się więcej podmiotów świadczących takie usługi i więcej ludzi do pracy. Problemem nie jest tylko brak pieniędzy, ale niewłaściwe ich dysponowanie. Mniej drastyczną formą naprawy systemu byłaby decentralizacja i powrót do czegoś na kształt Kas Chorych. Choć źle nam się kojarzą (zdaniem wielu specjalistów reforma ta w Polsce nie powiodła się, gdyż nie została doprowadzona do końca) funkcjonują z powodzeniem w wielu krajach o wysokim poziomie usług medycznych za naszą zachodnią granicą. Uzasadnione jest również rozszerzenie roli lokalnych ośrodków zdrowia (przejęcie odpowiedzialności za profilaktykę) oraz poszerzenie roli lekarza rodzinnego, który mógłby leczyć, a nie tylko wystawiać skierowania, dobrym pomysłem jest również przywiązanie go do „rodziny pacjentów” na lata, a nawet pokolenia. Rozwiązań jest wiele, ale przede wszystkim należy zacząć działać, a nie chować głowy w piasek, w obawie, że reforma może spotkać się oporem części środowiska, gdyż tysiące świetnych specjalistów i członków personelu medycznego, którym zależy na dobru pacjenta i zdrowych warunkach pracy takiej reformy wręcz wyczekują. Tak samo jak miliony pacjentów.

    Nie ma co liczyć, aby formująca się na najbliższe 4 lata władza podjęła się tego zadania - trudno znaleźć w programach poszczególnych partii kolorowej koalicji cokolwiek konkretnego w tej materii, poza zapowiedzią podwyżek dla lekarzy i pielęgniarek. Niestety łagodzenie nastrojów personelu medycznego nijak nie wpłynie na poprawę jakości obsługi pacjentów, podobnie zresztą jak lifting szpitalnego cateringu, gdyż dla każdego zdezorientowanego, chorego człowieka, który szuka w NFZ pomocy, ubogi szpitalny posiłek to najmniejsze zmartwienie, zresztą droga, aby go zjeść jest długa i wyczerpująca. https://naocznyobserwator.blogspot.com/

4
Twoja ocena: Brak Średnia: 3.2 (8 głosów)

Komentarze

... służbę zdrowia poczekać co wyrośnie. Jedno co S.Z. wychodzi na 5 z plusem, to strajkowanie i walenie pustymi butelkami o krawężniki.

Masz rację, że nie ma co liczyć na poprawę, ale jak znamy tych nowych-starych to po prostu rozkradną wszystko do fundamentów, więc chcąc nie chcąc trzeba będzie zacząć robić wszystko od nowa i wówczas może coś z sensem "wyrośnie".

Vote up!
3
Vote down!
0

Apoloniusz

#1656407