Polski rachunek sumienia

Obrazek użytkownika Andrzej Wilczkowski
Blog


W niedzielę 1 lutego miałem być na sesji Polski Rachunek sumienia 1989 – 2009. która odbywała się w Krakowie Nie pojechałem ze względów zdrowotnych.

Przygotowałem krótką wypowiedź z którą chcę Państwa zapoznać.

Oto ona.

Sala ku której jestem zwrócony nie tryska młodością – a sam prelegent jest jednym z najstarszych w tym gronie.

Mnie też – najłatwiej jest odwrócić się do tyłu i snuć opowieści

o detronizacji cara w styczniu 1831 roku, kiedy to ks. Adam podpisując dokument jęknął „zgubiliście Polskę”,

o kłótniach białych z czerwonymi przed powstaniem styczniowym, co nie przeszkodziło ludziom obydwóch orientacji walczyć w polu,

o wzajemnym wybijaniu się narodowców z socjalistami na ulicach Łodzi w rewolucji 1905 roku, aby w dziewięć lat później spotkać się w Legionach.

o nienawiści takich ludzi jak Dmowski i Korfanty do Piłsudskiego, mimo, że wszyscy oni pracowali gorliwie przy odbudowie niepodległości.

Na tych wypominkach poprzestanę. Dodam jednak że każdy z tych ludzi, których wspomniałem w jakimś momencie „z dziecinną radością pociągał za sznurek” i wysłuchawszy dwóch pierwszych wersów pieśni – myślał ze zdumieniem – to dlaczego Ona jeszcze istnieje?

Zanim przejdę do konkretów jeszcze o grzechu pierworodnym III Rzeczypospolitej, czyli o okrągłym stole, który jawi mi się jako jedno wielkie łajdactwo w dodatku obramowane zbrodniami dokonanymi na osobach trzech księży.
W przytoczonych wcześniej przykładach mieliśmy do czynienia ze sporami Polaków, których każdy miał inną wizję – co będzie dla ojczyzny najlepsze – tu z cynicznymi graczami. A jednak – mając takie zdanie o tym zdarzeniu – uważam, że ci którzy z naszej strony zasiedli przy tym meblu zrobili słusznie, a „utargowali” najwięcej jak było można. Więcej się nie dało! Po prostu przeciwnik był zbyt silny. Czas po wprowadzeniu stanu wojennego wykorzystał on perfekcyjnie na przygotowanie manewru „transformacji”, podczas gdy nas stać było jedynie na pisanie pisemek i ich kolportaż, a o żadnej organizacji „Rządu Narodowego i przygotowaniu odpowiedniej kadry do sprawowania odpowiednich funkcji państwa nie było mowy. Nie łudźmy się – zabrakło odwagi, ducha i wyobraźni. I tak Polska stała się Ubekistanem, a może raczej Czekistanem.

Podam tylko jeden przykład z 1997. Kiedy odpowiednio dobrany zespół przygotował projekt dziś miłościwie nam panującej konstytucji wziąłem opublikowany tekst tego projektu do ręki i dotarłszy do 3 strony – ścierpłem.

Wyczytałem mianowicie
Rozdział III art. 84. Ratyfikacja przez Rzeczpospolitą Polską umowy międzynarodowej i jej wypowiedzenie wymaga uprzedniej zgody wyrażonej w ustawie, jeżeli umowa dotyczy:
1. integralności państwa lub zmiany jego granic,
Rozdział IV. art. 113. p.3. W sytuacjach nagłych, jeżeli sejm nie może podjąć uchwały, /–/ Prezydent Rzeczypospolitej wyraża zgodę na pobyt, lub przemieszczanie się przez terytorium Rzeczypospolitej Polskiej obcych wojsk.
A nie byliśmy jeszcze w NATO!
Te dwa punkty całkowicie wystarczały aby negocjować umowę międzynarodową dotyczącą korytarza przez Polskę do Prus wschodnich – tym razem dla Rosjan nie dla Niemców. A przecież w połowie lat dziewięćdziesiątych Rosjanie bardzo zabiegali o taką eksterytorialną szosę. Jednocześnie wystarczał jeden człowiek – wtedy pan Kwaśniewski –aby wpuścić i pozwolić na pobyt na terenie Polski obcych wojsk.

Groza!

Przez trzy tygodnie szalałem. Napisałem cztery artykuły. Pisałem i wydzwaniałem do redakcji wszystkich gazet, do których miałem choćby szczątkowe zaufanie. Wisiałem u klamek biur poselskich.
Zainteresował się jeden tygodnik, którego już nie ma i jeden poseł, który już nie żyje.

Kiedy Andrzej Ostoja – Owsiany przedstawił to w dyskusji w sejmie, po słowach pobyt obcych wojsk zawołał głośno – o jakie wojska tu chodzi! Wstrzymałem przed telewizorem oddech. Ale nic się nie stało. nikt z następnych mówców, go nie poparł, nikt nie krzyknął „zdrada”, nikt publicznie na zapytał – kto jest autorem tych paragrafów?
Na obradach była co najmniej setka dziennikarzy. Nikt się nie zainteresował.
Cisza trwa do dzisiaj.
Chyba większość nie zdawała sobie sprawy z tego – czym jest tak naprawdę Ustawa Zasadnicza. Większość była przekonana, że wystarczy preambuła, a resztę załatwi jakiś Falandysz.

Tak proszę państwa. Dlatego przegrywamy. Z takim wojskiem się nie wygrywa.

Moją wypowiedź skróciłem do minimum. Potraktowałem ją wręcz hasłowo – zdając sobie sprawę z tego jak wieloznaczne potrafią być hasła.

Po prostu chcę mieć jeszcze chwilę czasu na konkrety

Pierwszy postulat
Uzasadnienie. Społeczeństwo chce dialogu z klasą polityczną. Chce, żeby wsłuchiwano się w jego głos. Jeżeli w Pisie jest biuro do korespondencji ze społeczeństwem to należy je wzmocnić i rozpropagować. Jeśli nie ma – należy je stworzyć i rozpropagować! Nie telewizja, nie gazety tylko takie biuro jest gwarantem łączności. Powinno się nazywać biurem konsultacji społecznych i odpowiadać na każdy list. Jeżeli ludzie nie dostaną odpowiedzi na swoje pomysły to biuro zacznie spełniać rolę odstręczającą. Ja wiem jakie to bolesne.

Drugi postulat
Wydać broszurę o okrągłym stole – nie więcej niż 10 stron. Jak najmniej komentarzy – jak najwięcej dat i faktów z Rosji, Litwy, Polski i NRD. Musi tam być sama prawda. Znaleźć kolporterów i rozdawać po ulicach. Ludzie muszą się przekonać, że materiały z którymi przychodzimy to nie propagandowe partyjne materiały.

3 Postulat
Po powstaniu listopadowym Rosjanie dokonali czynu naprawdę haniebnego. Użyli kultowego już wówczas krzyża Virtuti Militari i zaczęli go nadawać swoim żołnierzom, którzy odznaczyli się w walkach z wojskiem polskim.
Już po powstaniu styczniowym nie powtórzyli tego chwytu. Wybili medal: „za usmierenie polskowo miatieża” który nadawali Polakom z nimi współpracującym.

Można by kontynuować… jest dziś komu nadawać.

...........

To było całe wystąpienie. Zamknąłem je w 7 minutach.

Na poparcie mojej tezy o doskonałym przygotowaniu jakiś sił przygotowujących „Okrąglaka” dodam jeszcze jedno.

Jesienią 1989 roku byłem w na stypendium Instytutu J. Piłsudzkiego. Tam nawiązałem kontakt z „Głosem Ameryki” Napisałem esej. O konieczności symboli. Podobał się. Zaprosili na nagranie. Nagrałem. A potem się zaczęło.
Bodaj po tygodniu dowiedziałem się, że nagranie zostało wysłane do Monachium, gdzie nie tylko je odrzucono, ale jeszcze opieprzono ludzi w Nowym Jorku, że takie rzeczy nagrywają. No to dałem to do „Nowego Dziennika Polskiego”. I znowu beton. Co drugi dzień dzwoniłem, a tam ciągle piętrzyły się jakieś przeszkody. Niekiedy wręcz surrealistyczne. W końcu nadszedł dzień, w którym PZPR się rozwiązała. – No widzi pan – powiedzieli – zdezaktualizował się.
I felieton nie poszedł. A oto „zuchwała” treść artykułu pod tytułem:

Zapotrzebowanie na symbole.

Wydawałoby się, że myślenie magiczne ludzkość ma już dawno za sobą. Wydawałoby się, że żyjemy w świecie przesiąkniętym pragmatyzmem. Informatyka – królowa końca dwudziestego wieku – powinna całkowicie wyeliminować wyobraźnię, jako że niosąc ze sobą natłok faktów nie pozostawia miejsca na tworzenie domysłów.
A tak właśnie nie jest. Najdoskonalsza obróbka lawiny docierających do nas informacji ciągle jeszcze nie pozwala nam przewidzieć przyszłości, a zbiór dokumentów z przeszłości nie przeszkadza w zafałszowywaniu historii.
Jeżeli więc, posiadając ten sam zbiór informacji różni ludzie potrafią wyciągać zeń różne wnioski, oznacza to, że albo informacja jest ciągle jeszcze daleka od doskonałości, albo myślenie obok faktów jest immanentną cechą umysłu ludzkiego.
Tak czy inaczej ciągle jeszcze jest miejsce na „myślenie magiczne”, na myślenie symbolami.
Właśnie o znaczeniu symboli chciałbym powiedzieć słów kilka.
Od najdawniejszych czasów całe epoki posiadają jakieś wyodrębnione zdarzenia, które nie tylko były wynikiem – niejako dominantą – wydarzeń epoki, ale również dawały impuls do dalszego działania, podniecały masy, rozniecały ich wyobraźnię
Nie będziemy szukać daleko. Zaczniemy od rewolucji francuskiej. Zburzenie Bastylii nie miało dosłownie żadnego znaczenia pragmatycznego. Jak twierdzą historycy, kiedy lud paryski gołymi nieomal rękami demontował tę ostoję despotyzmu, siedziało w niej zaledwie siedmiu więźniów i to niezbyt groźnych dla reżimu. Lud nie rozrywał murów, aby dać wolność swoim przywódcom. To sam akt burzenia potrzebny był tłumom. Trud wyrywania kamieni poruszał ich wyobraźnię na tyle, że wszystko, co dotychczas było tabu – stało się możliwe.
Na podobny gest, jednak w swoich bezpośrednich skutkach nieco tańszy – pozwolili sobie Rosjanie w 1917 roku. Wyrychtowali mianowicie jedno z dział Aurory w pałac Zimowy i huknęli. To, że strzelili ślepakiem, uratowało wprawdzie samą budowlę, ale... No właśnie. W moim symbolicznym myśleniu fakt ten posiada bardzo istotne znaczenie: kiedy się od ślepaka zaczyna, to zawsze tak wychodzi. I tak im wyszło. Na wszelki wypadek w późniejszych latach Aurorę zabetonowano, lufy dział również zaślepiono cementem, żeby ktoś czasem nie chciał poprawić roboty.
Na początku naszej dwudziestoletniej niepodległości – rozbierano. Ofiarą padł sobór na placu Saskim – symbol rusyfikacji. Tym razem było to postawienie kropki nad „i”. Uznano, że naprawdę rozpoczęła się Polska.
Potem był pożar Reichstagu, strzały na Westerplatte i Hiroszima. O znaczeniu symboli i ich skutkach można by z całą pewnością napisać dysertację naukową. Zawierać by ona musiała przede wszystkim statystykę: ile razy burzono, ile razy budowano, co wywoływało reakcje wybuchowe, co uspokajające. Mój króciutki traktacik o symbolach nie jest oparty na statystyce, niemniej zakładam, że pomiędzy zdarzeniem symbolicznym a wszystkim, co się dzieje w jego następstwie, istnieje bardzo wyraźna zależność.
Dziś zaczęliśmy pierwsi, staliśmy się natchnieniem narodów Europy Wschodniej, które zapalają się podgrzane naszym przykładem i trzeba powiedzieć, że ostatnio ruszają się znacznie żwawiej niż my. Nie jestem zwolennikiem sytuacji wybuchowej w Polsce, ale sądzę, że powinniśmy się ruszać nieco szybciej. Nie dojdzie jednak do tego, jeśli ludzie nie zrozumieją, co się naprawdę stało. Takie nagłe olśnienie narodu wystąpić może dopiero po jakimś akcie symbolicznym, podczas którego nieznajomi będą się sobie rzucać na szyję, a tłum będzie tańczył na ulicach lub ludzie spłaczą się gromadnie.
Niemcy mieli swój mur berliński, po zburzeniu którego cały świat wytrzeszczył oczy, a Berlin szalał do momentu, kiedy zabrakło piwa.
Węgrzy rozpoczęli od pogrzebu Imre Nogya, potem przemianowali republikę, otworzyli granicę z Austrią – symbol goni symbol – idą jak burza. Czesi naśladują Węgrów – tną druty na granicach.
U nas poza wygranymi przez naród – bo nie przez polityków – wyborami nie nastąpiło nic, co dałoby szanse uwierzyć. Partia jak była tak jest, zmian w konstytucji nie przeprowadzono, nadal siedzimy w PRLu. Wszystko rozłożono na lata. Dobre to było, kiedy byliśmy sami, a zewsząd można się było spodziewać „bratniej pomocy”. Dziś znaleźliśmy się wśród sąsiadów jak wyspa dogmatyzmu, mimo pierwszego nie komunistycznego premiera i Lecha Wałęsy w parlamencie Stanów Zjednoczonych.
Ponieważ jestem specjalistą od spalania w komorach zamkniętych, więc wiem, że jeśli ładunek w niej zawarty pali się zbyt wolno, może nastąpić zjawisko detonacji. Ci, którzy tego nie wiedzą – niech przyjmą na wiarę. Otóż ja wcale nie chcę detonacji w Polsce. Dlatego namawiam do pewnego przyspieszenia. Nie przyspieszymy, jeśli naród nie uwierzy, że trzeba i można.
Symboliczne działania powinny być skrojone na taką miarę, żeby przyśpieszyć, ale nie za bardzo.
Próbowano już, ale wyszło jednak słabo. Zresztą zabrzmiało fałszywą nutą. Chodzi mi o usunięcie pomnika Feliksa Dzierżyńskiego. Nie można tworzyć symbolu wyzwolenia tłumacząc się jednocześnie, że pomnik usuwa się tyko dlatego, bo w tym miejscu właśnie ma być wejście do metra. Taki jakiś symbol z kuchennymi schodami. Dopiero egzekutorzy załatwili sprawę zupełnie niebrzydko. Operator dźwigu tak rąbnął katem stulecia o cokół, że się nieboraczek rozpołowił.
Widziałem to na żywo i dwukrotnie w telewizji. Ludzi było dużo, ale nie zbiegła się cała Warszawa. Najgorsze, że wielu nie wiedziało – co to za człowiek, który na ich oczach spadł z piedestału. Gdybym nie słuchał rozmów, to bym nie uwierzył. Zapytałem, czy są z Warszawy – uzyskałem potwierdzenie. Przed aktem zwałki pod cokołem paliły się dwa znicze nagrobkowe. Ciekawe, czy zapalili je towarzysze partyjni? Oczywiście, bardzo się ucieszyłem, że Feliks Edmundowicz już zniknął z pejzażu stolicy, ale pozostał niesmak. Teraz słyszę, że nowohucki Lenin ma wywędrować ze swego miejsca i znowu ktoś podobno tłumaczy, że remont czy renowacja.
Przed kim my się u diabła tłumaczymy? Nie podoba się ludziom taki nietoperz w środku miasta – usunąć, niech w oczy nie lezie. Postawić tę całą gromadę w jakimś lasku, otoczyć parkanem, żeby nam nie zarzucano, że pastwimy się nad dziełami mistrzów. Za dwadzieścia lat jak znalazł. Drzewa porosną, a zza każdego coś tam będzie straszyć szkolne wycieczki.
Ja mam swój pomysł na akt symboliczny. Gmach Komitetu Centralnego PZPR należy jak najszybciej przekazać Bibliotece Narodowej. Im prędzej – tym lepiej. Pytanie – kto to ma zrobić? Myślę, że sama partia jeszcze przed zjazdem. Najlepiej na Boże Narodzenie, jako podarunek dla narodu. Nie sądzę jednak, żeby dokonano tego bez zachęty i należałoby się zabrać do intensywnego zachęcania. Trzeba zachęcać bardzo natarczywie. Oni strasznie kochają to swoje drzewo wiadomości złego i dobrego. Bo to jest dla nich właśnie takie drzewo. Proszę popatrzeć. Od chwili zbudowania gmachu wszyscy tam się już zmienili – a kto kolejny wejdzie do środka, ten zaraz staje się nieomylny. Wypadałoby, że to budynek przemawia ludzkim głosem, że to on ma charyzmę.
Aby namawiać – trzeba mieć argumenty. A oto garść z nich.
Gest byłby ładny taki propolski, pronarodowy. Archiwum partii nie trzeba by nigdzie wywozić. Pozostałoby w bibliotece ku radości historyków. Trzeba je przecież otworzyć. Dokumenty wykażą, że wszystko, co przedsiębrała PZPR, nie miało nic wspólnego z obcą agenturą i że tu właśnie znajdowali się sami najlepsi Polacy. Nie ma się czego wstydzić ani popadać w panikę. Miejsce świetne w jednym ciągu – na centralnej ulicy Muzeum Narodowe i Biblioteka Narodowa. Nazwa ulicy trochę myląca, ale poza tym – coś wspaniałego.
Czy gmach się nadaje? Nigdy nie byłem w środku, ale wyobrażam sobie, że będzie wręcz idealny. Szereg większych i mniejszych sal na czytelnie i pokoje do pracy naukowej, a jak sądzę, również obszerne, dobrze klimatyzowane piwnice i to w kilku kondygnacjach. W takich magazynach książka się nie zniszczy.
Symbol wręcz świetny! Dziś jeszcze całkowicie wystarczy. Z każdym dniem jednak może być gorzej. W końcu może dojść do tego, że ktoś koniecznie będzie chciał coś zburzyć, albo kogoś mordować.
A więc do dzieła! Tylko tym razem bez żadnego kamuflażu, bez oddawania do remontu, bez tłumaczenia się nie wiadomo już, komu. Należy z aktu przejęcia zrobić wielką narodową fetę. Niech grają orkiestry, niech ludzie tańczą na ulicy, niech Ksiądz Prymas gmach poświęci.

Klęskę felietonu przeżyłem bardzo ciężko. I to nie dlatego, że nie wypłacono mi żadnego honorarium. Po prostu zorientowałem się, że ci, których dotychczas uważałem za sprzymierzeńców, kierują się jakimiś bliżej mi nieznanymi kryteriami, że istnieje podziemny nurt, który nie życzy sobie, żeby czerwonym zbytnio dać po pysku.
Z tym felietonem w walizce wróciłem wiosną do kraju i wydrukowałem w niszowym tygodniku – bo nikt inny nie chciał, zwłaszcza, że nie ukrywałem odrzucenia przez Wolną Europę.

Czy ja mogłem mieć później jakieś złudzenia?

Brak głosów

Komentarze

Mam do Pana wielki szacunek, jest Pan przykładem prawdziwego Polaka i patrioty.
Chylę przed Panem czoło!

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".

#12789

Najprawdopodobniej w niedzielę będę się widział z szefem młodzieżówki. Porozmawiam o Pańskich postulatach. Dziękuję za niezłomną postawę i wytrwałą walkę o prawdę i wolność dla Polski.

Vote up!
0
Vote down!
0
#12798

Koledzy. Dziuękuję za dobre słowa. Trochę chyba na wyrost. Niewiele ja dla tej ojczyzny zrobiłem. Jedyne, co się udało, to to znalezisko w projekcie konstytucji. Udało się i powinien być koniec. Jeżeli ciągle trzęsę tą gruszą to dlatego, że do dziś mam nadzieję, że jakiś zgniłek spadnie i się przyzna - ja to wstawiłem. Chociaż jednego łajdaka znalibyśmy na pewno z imienia i nazwiska.
Jeszcze jedno należałoby zrobić. Porównać konstytucje Polski i Ukrainy. Występuje ten sam problem: fatalne stosunki między premierem a prezydentem. Nie można wykluczyć, że oba dokumenty wyszły z tego samego gniazda. Obym się mylił.
AW

Vote up!
0
Vote down!
0
#12803

Przeczytałem Pana tekst z zaciętymi ustami. Jest inspirujący, gorzki i motywujacy do działania.

O części spraw już rozmawialiśmy wprawdzie ostatnio ale gdy jawią sie ta syntetycznie to zwalają z nóg.

Dziś już wiemy kto jest po jakiej stronie barykady. Niemal wszyscy niewyraźni działacze i kombinatorzy okragłostołowi wciąż broniacy swoją prywatę tak jak chcieliśmy by walczyli o Ojczyznę już się zdekonspirowali. Po "owocach" ich poznalismy.

Zamiast oglądać te gęby i ich kłamliwe trzepanie dziobem wolałbym zaznawać takich uczuć, jaki mi się jawią gdy słucham wypowiedzi Kornela Morawieckiego, Andrzeja Gwiazdy czy rozmawiam przez telefon z Panem.

Ale może nie wszystko stracone? Może czas teraz na symbol? Na skok do przodu i efektowne zerwanie z kłamstwem?

Co by to mogło być?

Porąbanie okragłego mebla na szczapy, bankructwo GW czy dożywocie dla Kiszczaka i Jaruzela? Nie wiem. Ale wczoraj sie przekonałem - ogladając System09 - jak słaba jest w istocie ta propaganda michnikowszyzny wobec faktów i dociekliwości młodych ludzi. I to pomimo lat kłamstw wstrzeliwanych w nas z potężnych armat.

Panie Andrzeju, może to dobrze, że nie mamy symbolu związanego z upadkiem komuny. Bo jak ma być jeśli ona jeszcze nie upadła? Teraz na to czas.

Vote up!
0
Vote down!
0

 
Pozdrawiam
ŁŁ
Ps. Czujcie się zaproszeni do serwisu społecznościowego dla fachowców: hey-ho.pl

#12806

Panie Tomku
Nic nie jest stracone.
Ci w XIXw mieli gorzej.
Akurat tow. K i J bym nie wsadzał do więzienia. Dać im po medalu "za usmierenie" i puścić wolno. Zapowiedzieć tylko, że nie będą pochowani w alei zasłużonych, ani na Wawelu. Im na tym najbardziej zależy.
Starość kieruje się zupełnie innymi odczuciami i co innego jest karą.
Wczoraj i dziś oglądałem sobie "smutne miasteczko" Młynarskiego w TV. Jestem pod ogromnym wrażeniem.
Muszę parę spraw przemyśleć a potem się odezwą.
Serdeczności
AW

Vote up!
0
Vote down!
0
#12812