Cywilizacja. Kultura. Polska
HANCEWICZE
Zapis z r. 2008

Moje miasto rodzinne liczyło w latach 30-tych XX wieku około 2,0 tys. mieszkańców, położone między Baranowiczami i Łunińcem. Od strony wschodniej płynęła rzeka Nacza, zaś wokół miasteczka znajdowały się lasy, bagna, moczary i rozlewiska. Tu można było spotkać drzewa 200-letnie. Miasteczko połączone było z Baranowiczami koleją i drogą bitą. Odległość do granicy z ZSRS wynosiła 20 km. Z początkiem lat 30-tych Hancewicze zostały podpalone, spłonęły niemal wszystkie zabudowania włącznie z naszym domem. Miasto odbudowano do 1939 roku, a głównym materiałem budowlanym było drewno; nic też dziwnego, że miejscowy tartak nie nadążał z jego przerobem.
W latach 20-tych wybudowano hutę szkła kolorowego, która jednak upadła w 1927 r. Powstało wiele sklepów różnych branż, zakłady przetwórstwa i drobnego rzemiosła. Wybudowano szkołę, kościół, synagogę, aptekę. Mieszkali tutaj w zgodzie różne narodowości: Polacy, Białorusini, Żydzi, Litwini, Ukraińcy, Rosjanie, Tatarzy, Cyganie i inni. Nie było pośród nich barier językowych, gdyż każda rodzina posługiwała się kilkoma językami.
Procesja na Boże Ciało. Hancewicze 1938 r. (po lewej J. S. Tumiłowicz). Zdjęcie wykonał: Aleksander Tumiłowicz.
Niewielkie gospodarstwa przydomowe zapewniały pewną niezależność. Wielu mieszkańców pracowało też na posadach państwowych. Materiałem grzewczym było drewno. Wewnątrz nowo postawionych domów montowano duże piece kaflowe. W kuchniach na całej powierzchni kładziono grubą metalową płytę z otworami na garnki i regulowanymi fajerkami. Nagrzewała ona mieszkanie, a oprócz garnków stawiano dodatkowo duże żeliwne sagany, grzejąc wodę potrzebną do kąpieli, zmywania naczyń i podłóg. Czasem na tej płycie podpiekano podpłomyki. Duży piec chlebowy, używany co 4-5 dzień do wypieku pieczywa, także dawał ciepło. Tym sposobem w najsroższe zimy, przy uszczelnieniu niewielkich okien w pomieszczeniach było ciepło. Mój ojciec był leśniczym, więc podłogi zostały pokryte skórami jelenimi i innych zwierząt.
Hancewicze były zelektryfikowane, jednak w tych czasach radio stanowiło rzadkość, a nadjeżdżający samochód wywoływał sensację. Czasami słyszeliśmy turkot jadących furmanek, które miały koła na żelaznych obręczach. Po ścieżkach, drogach polnych i międzybagiennych poruszano się rowerami. Mieszkaliśmy właściwie na terenie dawnej puszczy i prawie niezniszczonego środowiska przyrodniczego, do którego wszyscy mieszkańcy miasta odnosili się z pietyzmem. Za punkt honoru uważano posiadanie dobrze prowadzonego ogrodu pełnego kwiatów, sadu na potrzeby własne i łączki do rodzinnego wypoczynku. Rankiem budził mnie dosłownie chór ptaków, świeże powietrze o zapachu kwiatów, a w cieplejsze dni oglądałem płynące w powietrzu roje kolorowych motyli, które chwytałem w ogrodzie, poznawałem i uwalniałem.
Hancewicze szybko się rozbudowywały, coraz więcej młodzieży kończyło szkoły średnie i wyjeżdżało na studia do Wilna oraz Lwowa.
Do 7-go roku życia przeżyłem w Hancewiczach najszczęśliwsze lata. Z rodzeństwa miałem dwie siostry, a trzecia urodziła się w listopadzie 1939 r. Po wybudowaniu drugiego domu mój ojciec zrezygnował z funkcji leśniczego, otwierając jedyny w tym mieście zakład fotograficzny, któiy dawał bardzo duże dochody. Rodzice pracowali przy zdjęciach od świtu do nocy. Jeszcze w latach 1938-39 pod nasz dom zajeżdżały bryczki, w których podróżowali byli myśliwi ze swoimi damami z krajów Europy: Węgier, Niemiec, Anglii, Rosji, Austrii. Łowcy ci uprzednio polowali w kniejach, po których oprowadzał ich mój Ojciec. Mama przyjmowała więc gości obiadem, a Tato informował, gdzie można polować. My jako dzieci spędzaliśmy w dni letnie mile czas na huśtawkach, hamakach i na kocach w ogrodzie zawsze pod czujnym okiem opiekunki Mili, która dostarczała nam posiłki, opowiadała bajki, czytała Elementarz. W domu obowiązywał rygor. Rano i wieczorem po umyciu się odmawialiśmy krótki pacierz, przy posiłkach nie wolno było rozmawiać. Kładliśmy się spać przed godziną 20.
Warto tu zwrócić szczególną uwagę na całkiem odrębną grupę etniczną Poleszuków, która niechętnie przyjmowała cywilizację, wyraźnie od niej stroniąc. Ich chaty proste w budowie, drewniane, porozrzucane wśród bagien i oczeretów, bez podłączonej elektryczności, stwarzały idealne warunki do izolacji. Ich mieszkańcy często dopływali do posesji łodzią, która była popychana długimi kijami lub przy pomocy tychże kijów skakali z kępy na kępę, przedostając się do celu. Drągi te służyły również do walk obronnych w przypadku napotkania wilka lub innego nieprzyjaciela. Poleszucy starali się zachować swoją kulturę i obyczaje. Byli samowystarczalni, potrafili sami wytworzyć cały sprzęt potrzebny w chacie, tj. meble, beczki, dzieże, niecki, kołyski (podwieszane z dziećmi u pułapu), sanie, maselnice, sita, sieci na ryby, drabiny, magiel, a nawet gliniane garnki, kosze z wikliny, samołówki (na ryby i raki), wielkie pojemniki plecione ze słomy i na składowanie różnych drobnych przedmiotów. Poleszucy byli mistrzami w wytwarzaniu łapci, które pletli z łyka drzew lipowych i nosili przez cały sezon letni. Produkowali również lniane płótna, bieląc je na słońcu, z których szyto noszono powszechnie samodziały ozdobione motywami roślinnymi. Ludność ta polowała też na drobne zwierzęta leśne. Był to lud prosty, biedny, lecz bardzo gościnny i muzykalny. Płynąc łodziami zwyczajowo śpiewali piękne i tęskne poleskie pieśni, którymi swatali na odległość młode pary. W pamięci utrwaliły mi się wieczory prządek poleskich, które zbierając w ustalonej chacie przędły i przy furczących kołowrotkach śpiewały. W szkole w Hancewiczach powstawały zespoły instrumentalne i grupy teatralne. Poleszucy głównie zajmowali się zbieractwem jagód, grzybów, ziół oraz rybołóstwem, niosąc na targ w Hancewiczach całe kosze żywych raków i ryb. Tu spotykali się ludzie wszystkich narodowości, pozdrawiając się wzajemnie, kupując i sprzedając towary. Odwiedzano Hancewicze z kinem objazdowym.
Pod koniec 1938 r. podczas wieczornego spotkania z prządkami, usłyszeliśmy z Mamą, że ma być wojna z Niemcami, mówiono także, że z Rosjanami. Powoli w Hancewiczach narastał niepokój. Pomimo powołania w pasie nadgranicznym Korpusu Ochrony Pogranicza, wybudowania strażnic napady band na Hancewicze nie ustawały. Mieszkańcy gromadzili zapasy, a w 1939 r. budowali schrony przeciwlotnicze. Z organizacji „Strzelec” powstały różnie uzbrojone oddziały pospolitego ruszenia z zadaniem obrony Hancewicz. Składowano zapasy opału…
W sierpniu 1939 r. mój Ojciec został powołany do wojska. 1 września dowiedzieliśmy się o napadzie Niemiec na Polskę, kilka samolotów zbombardowało Hancewicze, byli zabici i ranni. Z 17 na 18 sierpnia 1939 r. wielkie ilości wojsk sowieckich weszły jak szarańcza do Hancewicz, fakt ten poprzedzono rozrzuceniem ulotek wzywających do poddania się wojsk polskich. Bardzo zmęczony bezsenną nocą, obudziłem się około południa. Przy oknie stali dorośli z Rodziny. Pobiegłem… byłem świadkiem… po raz pierwszy widziałem krasnoarmiejców strzelających do wszystkich mężczyzn z cząstką munduru polskiego. Jadące zaś z tyłu oddziałów czołgi sowieckie gniotły wszystkie wozy z ludźmi i ładunkami, spychając je z drogi do rowów. Jeszcze tego samego dnia NKWD wyłapało żołnierzy polskich. Potem zarządzono spis ludności, prace przymusowe dla Polaków w wieku 18-50 lat. Najeźdźcy uwolnili przestępców z więzień, osadzając na różnych stanowiskach. Zamknięto szkoły i kościół. Babcia stwierdziła: „Czy widzieliście jak kilku zdrajców po nałożeniu czerwonych opasek z kwiatami w rękach witało sowietów?” Zaczęły się aresztowania i przesłuchiwania w NKWD, przesłuchiwani nie wracali do domów. Zmuszano do kopania rowów i chodzenia na zebrania, gdzie politrucy sowieccy informowali, że przychodzą jako przyjaciele przeciw krwiopijcom i wyzyskiwaczom. Wprowadzono kartki na żywność, zablokowano też banki polskie. 2 listopada 1939 r. urodziła się moja siostra Helena.
Święta Bożego Narodzenia spędziliśmy w Hancewiczach razem z całą Rodziną. Patrole sowieckie nie pozwoliły nam śpiewać kolęd. NKWD poróżniło narodowości, uznając za wrogów Polaków.
Od 11 kwietnia 1940 r., o godzinie drugiej w nocy, przeżyliśmy łomot do drzwi z przekleństwami żołdaków sowieckich, z obwieszczeniem: Jesteście aresztowani, ręce na ścianę! Macie pół godziny do zebrania się!” Tak zakończyło się nasze beztroskie dzieciństwo. Załadowano nas do bydlęcych wagonów, bez ogrzewania, z typową sowiecką ubikacją – zwykłą dziurą pośrodku. Z wyrokiem 5 lat zostaliśmy zesłani do Kazachstanu. Jako dziecko nie mogłem zrozumieć, za co ta kara spotkała moją niespełna półroczną siostrę, Helenę Tumiłowicz oraz brata ciotecznego, Zbigniewa Gilejko, będącego w podobnym wieku. Na zawsze opuściliśmy dom rodzinny…
Jan Stanisław Tumiłowicz
Związek Sybiraków, Lublin
Polesie – okolica Hancewicz – 1935 r. Kuryń rybacki (za niewielką cenę). Na jarmarkach poleszucy oferowalli budowę takich słomo-trzcinowych obiektów dla poławiających ryby, nad rzekami, rozlewiskami, bagnami. Rusztowanie budowano z drągów drzew liściastych wiązanych wikliną. Na to nakładano warstwy słomy i trzciny zostawiając niewielki otwór u góry zakrywany podczas opadów. Kuryń służył 2 osobom jako:
– schronienie przed komarami – palono wewnątrz dymiące próchno z drewna
– miejsce na składanie sprzętu rybackiego
– miejsce posiłku
– przechowalnia pojemników z rybami, rakami lub wiklinowych koszy, czy samołówek. Najbardziej był rozpowszechniony w okolicy Pińska (rzeka Pina).
APPENDIX.
Białoruś, kwiecień 2016 r.
Historia jednego pomnika
15 kwietnia, 2016
(„za naszą i waszą wolność”?!)
Drodzy Czytelnicy, niedawna niespodziewana wizyta Ministra Spraw Zagranicznych Rzeczypospolitej Polskiej pana Witolda Waszczykowskiego na Białorusi dla wielu z nas posłużyła powodem do refleksji i zadumy nad losem naszej polskiej mniejszości oraz nad stanem relacji pomiędzy Białorusią a Polską – państw tak bliskich a jednocześnie tak różnych. Nie ulega wątpliwości, że ze względu na wspólną wielowiekową historię w przeszłości i obecne bezpośrednie sąsiedztwo i realia w obu krajach – relacje te są złożone, a ich poprawa i rozwój wymagają obustronnego wysiłku, jak również stosunki pomiędzy Białorusinami a Polakami należą do „materii” bardzo delikatnej. Prezentujemy dziś Państwu spojżenie na nie naszego autora oraz opowieść o historii pewnego pomnika.
W czerwcu 1863 roku tutaj, w środku Puszczy Różańskiej w pobliżu miejscowości Łososin, pomiędzy powstańcami, walczącymi o wolność Polski przeciw rosyjskim zaborcom, a wojskami Cesarstwa Rosyjskiego odbył się bój. – Dzisiaj przebieg tych zdarzeń w szczegółach jest trudno ustalić, wiadomo natomiast, że w boju tym poległo 40 powstańców z oddziału prużańskiego szlachcica Szczęsnego Włodka, którzy pochowani zostali w mogile zbiorowej. W miejscu tym przez ludzi nieobojętnych wzniesiono krzyż.

Podniesiony z dołu pomnik powstańcom styczniowym z 1928r.
W roku 1928 w miejsce krzyża postawiono pomnik z granitu ku czci poległych za niepodległość Polski.
Pomnik ten przetrwał jednak do czasu kolejnego rozbioru Polski w 1939 roku, gdy został zrzucony do dołu.
Dopiero podczas II Wojny Światowej niemieckie władzę okupacyjne wydały zgodę na ponowne postawienie w tym miejscu krzyża.
Krzyż ten przetrwał jednak niedługo, ponieważ wkrótce po tym, jak tereny Puszczy Różańskiej podczas defensywy wojsk niemieckich zostały opanowane przez partyzantkę radziecką – ponownie uległ zniszczeniu.
W czasach „pieriestrojki” w ZSRR w 1989 roku, przez grupę entuzjastów z Prużany oraz Różany (nauczyciel z w. Klepacze Mikołaj Pianka, wieśniak z Łososina Jakub Zając przy wsparciu ze strony krajoznawców z Różany (Aleksandra Prokapieni i Juria Maliszewskiego) oraz Prużany (Gienadzia Saroki, Jazepa Maszkały, Iwana Zdanowicza) odnaleziono i odnowiono ten pomnik z czasów II Rzerzypospolitej. Materiałowo oraz logistycznie dopomogły przedsiębiorstwa prużańskie.
W 1998 roku pomnik znowu uległ zniszczeniu. Ponieważ znajdował się (i wciąż się znajduje) na terenie czynnego lotniczego poligonu wojskowego – został rozstrzelany ze śmigłowca (https://be-tarask.wikipedia.org/wiki ).
Jednak już w roku 2000-m wybudowano nowy pomnik, poświęcono go nawet przez duchownych – katolickiego (ks. J.Pulit CM z Różan) i prawosławnego (o.Włodzimierza z w. Woroniłowicze).

Nowy pomnik „powstańcom K.Kalinowskiego” (foto – www.be-tarask.wikipedia.org/wiki )
– Historia tego pomnika, przytoczone powyżej fakty, jak w lustrzanym odbiciu odzwierciedlają zmiany w stosunku Białorusinów do dziedzictwa polskiego na dawnych Kresach Rzeczypospolitej.

Notatka śp. księdza Michała Woronieckiego CM na rewersie foto „starego pomnika”
I wszystko by dobrze – piękny i całkiem ładny pomnik w końcu stanął w miejscu zniszczonego.…Gdyby jednak nie szczypta goryczy i rozczarowania oraz szereg pytań i uwag, co przy tym się nasuwają; gdyby nie fotografia dawnego pomnika ze zbiorów archiwalnych śp. ks. Michała Woronieckiego z Różany.
Wszystko by dobrze, gdyby na odnowionym pomniku uwzględniono również treść oryginalnego napisu w języku polskim, co wydawało by się – powinno być normą w podobnych przypadkach; by powstańcy z oddziału Szczęsnego Włodka nagle nie stały się powstańcami K. Kalinowskiego. Bynajmniej nie pomniejszamy jego roli i zasługi w Powstaniu, lecz było to – ogólnonarodowe powstanie polskieprzeciw caratowi i niewoli rosyjskiej, a nie jedynie powstanie Kalinowskiego ujarzmionych chłopów, którzy nie specjalnie przyczyniły się do jego sukcesu, wręcz nieraz odwrotnie. Owszem, to się zgadza – walczyli „za naszą i waszą wolność”, bo takimi już byli miłującymi wolność romantykami. I odpowiedni szacunek ze strony też Białorusinów im się należy. Szacunek, który nie ma jednak nic wspólnego z dopasowaniem na potrzeby własnej wersji historii faktów.
POSŁOWIE:
Nie posądzajmy jednak zbytnio Białorusinów, szukających we wspólnej historii naszych narodów swoich bohaterów. Tak samo jak i Polacy przez tę historię są doświadczeni bardzo ciężko. By budować przyszłość, potrzebują własnych fundamentów duchowych i autorytetów moralnych – niech więc będą nimi lepiej Kościuszko, Mickiewicz czy Skirmunt, którym to jedynie dodaje honoru i czci, niż Suworow czy Stalin. A o swoje rację zadbajmy też sami, o ile nas jeszcze stać na to, o ile nie ulegliśmy demoralizacji i wynarodowieniu, o ile przez własne zaniedbania i wygodnictwo nie zatraciliśmy własnej tożsamości narodowej.
Niestety, w ciągu ostatnich dziesięcioleci, sytuacja społeczno-polityczna na Białorusi nie sprzyjała rozwojowi polskiej mniejszości narodowej. I to nie tylko delegalizacja w 2005 roku największej polskiej organizacji społecznej, nie tylko trudności z którymi boryka się polska oświata, nie tylko emigracja młodego pokolenia Polaków oraz odejście pokolenia starszego – które to w Polsce żyło i Polskę pamiętało, czy szereg też innych przeszkód. Zjawiskiem o wiele groźniejszym stała się zmiana w relacjach pomiędzy Kościołem rzymsko-katolickim a miejscowymi Polakami na rzecz białorutenizacji kościoła, który do stosunkowo jeszcze niedawna był matecznikiem i ostoją polskości na tych ziemiach nawet w czasy dla Polaków najtrudniejsze. Mówiąc nieco na marginesie – sprawdzają się dawne przewidywania J. Giedrojcia, że „…ekspansja Kościoła katolickiego na Wschód odbędzie się kosztem mniejszości narodowych (polskich, którym to właśnie Kościół zawdzięcza swoje tutaj przetrwanie – red.) …”.
Wsparcie z Warszawy niezbyt licznych społecznych organizacji z udziałem miejscowych Polaków niewiele powyższą sytuację zmienia, z bardzo prostej przyczyny że zrzeszają one tylko znikomą ich część. Jak do niedawna, poprzednie ekipy rządowe oraz spora część społeczeństwa polskiego były zapatrzone w Zachodzie, szukając tam wzorców postępu i dobrobytu, z przerażającą łatwością przy tym wyzbywając się własnych „przestarzałych” wartości duchowych i nie zawsze wygodnych, by z tego dobrobytu korzystać, chrześcijańskich zasad moralnych. Jednocześnie przez media polskie, został wykreowany w oczach społeczeństwa polskiego obraz Białorusi jako zupełnie zacofanego, nie godnego uwagi, a nawet niebezpiecznego terenu. (Więc o jakich pomnikach tu, jak i dla kogo jeszcze się troszczyć!?) Zaowocowało to tym, że rzadki Polak z Macierzy odważa się na podróż za wschodnią granicę kraju. A przecież taki czarno-biały obraz – to też nie jest cała prawda, gdyż m.in. niejako automatycznie uruchamia w świadomości odbiorców „odpowiedzialność zbiorową” Białorusinów i wcale nam, miejscowym Polakom nie służy. Ponieważ okazało się nagle, że polska spuścizna historyczna i kulturowa tutaj jest bardziej potrzebna Białorusinom niżli samym Polakom. Jak do niedawna też większość polityków polskich raczej nie rozumiała, a na pewno nie zdobyła się na to, by poznać sytuację na miejscu, w szczegółach, by zrozumieć też m.in. polskie fobię i uprzedzenia Białorusinów i starać się to wyprostować. By wreszcie dostrzec, że za medialnymi fasadami, trwa bardzo złożony (i niestety powolny) proces formowania się na Białorusi społeczeństwa obywatelskiego. A przecież od tego, jaki charakter i kształty to społeczeństwo przyjmie, zależą też losy mniejszości polskiej tutaj w przyszłości – czy zepchnięci na margines nie będziemy ponurymi świadkami ostatecznej depolonizacji dawnych Kresów Rzeczypospolitej, obecnego terenu Białorusi Zachodniej, na co wiele niestety wskazuje.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 2196 odsłon
Komentarze
@Wilre
29 Kwietnia, 2016 - 18:14
Łza się w oku kręci..i scyzoryk otwiera, gdy czyta się takie teksty.
W Posłowie piszesz, "Niestety, w ciągu ostatnich dziesięcioleci, sytuacja społeczno-polityczna na Białorusi nie sprzyjała rozwojowi polskiej mniejszości narodowej". Ze swej strony dodam, że nie sprzyja również na Litwie ,na Ukrainie.... a gdzie sprzyja? Czy w Warszawie, na Sląsku sprzyja? Ale inne mniejszości mają się coraz lepiej.
Pozdrawiam
Verita