A PiS nadal bezradne

Obrazek użytkownika wilre
Idee

        Klub Księgarza na warszawskiej Starówce po brzegi wypełnia publiczność. Odbywa się promocja ]]>książki Helgi Hirsch]]> pt. „Zemsta ofiar” (Niemcy w obozach w Polsce 1944 – 1950).

a

         Tym razem na widowni zasiedli nie tylko miłośnicy literatury ciekawi nowości wydawniczych. Najważniejsze miejsca zarezerwowano dla dziennikarzy „Gazety Wyborczej”. Oto inżynierowie kształtowania opinii publicznej o chazarskich rysach. Znakomici fachowcy od propagandy i agitacji skierowanej przeciwko Polsce i Polakom. Ale przede wszystkim wybitni specjaliści w zakresie fałszowania historii.

         Tuż po godz. 17.00 zaczyna się doskonale wyreżyserowany, antypolski spektakl. Helga Hirsch jest blondynką o miłej aparycji psującej nasz stereotyp o brzydocie Niemek, stanowiących łakomy kąsek do gwałcenia przez islamistów. Wszak mimo wszystko od kóz są bardziej pociągające. Hirsch dobrze mówi po polsku, co polską mniejszość na widowni nastraja do autorki przychylnie. Fragmenty książki czyta Krystyna Czubówna. Jej ciepły, kojący głos pozwala czasem zapomnieć o tendencyjnej treści.

         Książka pani Hirsch ma nosić charakter reportażu historycznego o cierpieniach Niemców w ostatnim okresie wojny i w pierwszych latach powojnia, zadawanych pokonanym przez Polaków. Co prawda występują tam wspomnienia świadków relacjonujących okrucieństwa żołnierzy Armii Czerwonej, ale te relacje są umieszczone jakby w tle, a wspólnikami żołdaków radzieckich są Polacy, którzy jawią się w roli gorszych kanalii:

         „Podczas gdy przesłuchiwano ojca, polsko – rosyjska inspekcja przeszukiwała mieszkanie w pogoni za łupem. Jeden Rosjanin zadowolił się pianinem, inny otwierał szafy, ale porcelanę i sztućce zabrała już polska służąca Dora”.

         Dora, to chyba nie jest słowiańskie imię – nieprawdaż? Ale na tej samej stronie pani Hirsch nadal „ściemnia” czytelnika: „Wieczorem – światła nie było – wrócił jeden z polskich żołnierzy z tej grupy. Gertraud rozpoznała go po rogatywce, czworokątnej polskiej czapce wojskowej. Zabrał im biżuterię, ściągnął matce obrączkę, po czym zgwałcił matkę i córkę na tapczanie w kuchni”.

         Ha, gwałcona w ciemności Gertraud zajmowała się identyfikacją czapki! – No – możliwe. Ale w to, że Ruscy zapomnieli zgwałcić i obrobić z biżuterii za pierwszym razem, to może uwierzyć tylko Niemiec. Bo polskiemu czytelnikowi trudno dać wiarę w takie niedopatrzenie.

         Książka zawiera dziesiątki dramatycznych opisów, relacji ofiar i naocznych świadków. Oczywiście nie zaprzeczam bestialstwu funkcjonariuszy UB, ani nie poddaję w wątpliwość relacji osób, którym udało się przeżyć koszmar ubeckich katowni, więzień i obozów pracy.

         Pani Hirsch utrzymuje jednak, że w obozie w Świętochłowicach, jak również w Potulicach znajdowali się sami rodowici Niemcy i folksdojcze. Mimo setek liczb zawartych w „Zemście ofiar” autorka nie podaje ilości Polaków zmuszonych przez hitlerowców do podpisania folkslisty. Zdarzało się przecież, że na folkslistę wciągano nawet najbliższych członków rodzin powstańców śląskich.

         A czy w Świętochłowicach i Potulicach nie było czasem rodowitych Polaków, patriotów, którzy folkslisty nigdy nie podpisali? Każdy polski historyk wie, że byli. A jeżeli byli, to dlaczego autorka nie przekazała czytelnikowi relacji tych więźniów?

         Pisarka chciałaby wykazać, że „Zemsta ofiar” ukazuje tragedię Niemców. Nie. To był przede wszystkim ogromny dramat ludzi pogranicza: Ślązaków, Pomorzan, Wielkopolan, Kaszubów i Mazurów, którzy znaleźli się między młotem a kowadłem dwóch totalitaryzmów. Tragedia nie tylko zniemczonych Polaków, ale również Polaków, którzy nie ulegli nigdy germanizacji i przez wiele pokoleń kultywowali mowę i polską tradycję.

         Ogólnie książka jest interesująca, choć Polak czyta ją z niesmakiem, czasem z oburzeniem. Nie dlatego, że Hirsch opisuje tak drastycznie cierpienia Niemców, ale dlatego, że z maniackim uporem, niemal na każdej stronie, używa sformułowań: polskie władze, polskie UB. Czyni to z pełnym rozmysłem, chociaż dobrze wie, iż Polska była krajem leżącym w sowieckiej strefie okupacyjnej. Tzw. „rząd polski” był delegaturą sowiecką, składającą się w znakomitej większości z żydów, a w całości na pewno z renegatów i kryminalistów.

         Na str. 142 w podrozdziale „Dręczeni stają się dręczycielami” pani Hirsch opisuje wyczyny żydowskiego oprawcy, ludobójcy, Salomona Morela. I tu doszliśmy do sedna, bo stronę dalej autorka przyznaje: „Spośród 447 wysokich funkcjonariuszy UB do listopada 1953r., 131 było żydowskiego pochodzenia”. Mam poważne wątpliwości odnośnie tej cyfry, bo prędzej 131 nie było żydami. Babie się coś pokręciło. A ilu było Ukraińców? Tego Hirsch nie wie, bo występować przeciw rezunom ukraińskim jest niemal tak samo niepoprawne polityczne, jak pisanie o zbrodniach żydowskich.

         O brak tych danych nie można mieć pretensji do autorki, bo chociaż książka zawiera setki dat, liczb i kilka tabel podanych z iście niemiecką pedanterią, to dane te są niepełne. Niekompletne dlatego, że Hirsch nie dopuszczono do wszystkich oficjalnych dokumentów archiwalnych.

         Ubolewam nad tym bardzo, Pani Helgo!

         Życzę nie tylko sobie i Pani, ale także wszystkim historykom i dziennikarzom, szczególnie tym z „Gazety Wyborczej”, aby spełniły się marzenia społeczeństwa polskiego i archiwa nareszcie szeroko otwarto. Nie trzeba być jasnowidzem, aby wiedzieć, że większość dokumentów dotyczących tamtego ponurego okresu nigdy nie ujrzy światła dziennego. Zawarte są tam bowiem nazwiska żydowskich zbrodniarzy, którzy unurzali swe łapska po łokcie nie w niemieckiej, a polskiej krwi. Ta dokumentacja zostanie ujawniona dopiero wtedy, kiedy synowie i córki prominentów PRL do 1968r. zrezygnują z najważniejszych stanowisk rządowych, politycznych, sądowniczych itd. w Polsce współczesnej.

         A zatem – jeśli H. Hirsch dysponuje tylko wyrywkowymi danymi archiwalnymi – książki nie można traktować jako wiarygodnej w sensie historycznym. Historia, wbrew obiegowym opiniom, jest nauką ścisłą. Wszelkie półprawdy są zarazem półkłamstwami. Są niedopowiedzeniami lub manipulacją, o czym świadczy fragment książki dotyczących obozu w Potulicach:

         „Pierwsi samozwańczy policjanci w obozie stanowili mocno podejrzany element; jako więźniowie tego samego obozu za niemieckich czasów byli szpiclami SS, stwierdzili nakielscy śledczy w połowie lutego 1945 roku i aresztowali piętnastu mężczyzn”.

         Niemiecki czytelnik (bo przecież p. Hirsch napisała tę książkę przede wszystkim dla niemieckiego odbiorcy) może uznać, że śledczy z Nakła byli przyzwoitymi policjantami lub prawnikami. Autorka nie wyjaśnia z jakiej formacji byli ci śledczy. Jeszcze z NKWD, czy może już z UB?

         Jak wiadomo, instytucje te nie zatrudniały polskich prawników z prawdziwego zdarzenia, bo to właśnie oni stanowili mocno podejrzany element, zresztą mocno przetrzebiony przez rodaków pani Hirsch i ich sowieckich wspólników w dziele eksterminacji inteligencji polskiej.

         Takich „śledczych” z Nakła i całego obszaru okupacji radzieckiej, przynajmniej do 1956r., Polacy obawiali się tak samo, jak funkcjonariuszy gestapo. Każdy polski patriota z AK, a szczególnie z NSZ, który dostawał się w łapska tych „sprawiedliwych śledczych” najczęściej stawał przed oskarżeniem o współpracę z okupantem niemieckim. Dlatego członkowie zbrojnego podziemia o ile nie zostali wcześniej zamordowani lub wywiezieni na Syberię, trafiali do obozów jenieckich. Przebywali tam z żołnierzami SS i byli identycznie traktowani przez takich samych Polaków jak Salomon Morel.

         Jednak Helga Hirsch jest kiepską manipulatorką. Udając obiektywizm, o wszystko obwinia Polaków. Chcąc wykazać, że Rosjanie byli lepsi, to uważny czytelnik zauważy, kto w zasadzie miał pieczę nad obozami pracy:

         „Początkowo internowane musiały nosić na ubraniu swastykę albo duże „N” (Niemka). Ale ponieważ przeszkadzało to rosyjskim żołnierzom (sic!) i zabronili Polakom takiego oznaczania więźniarek, więc właściwym znakiem rozpoznawczym pokonanych stały się ogolone głowy. Za dokładne przestrzeganie golenia odpowiedział Ignacy Cedrowski”.

         W jakim celu w ogóle oznaczano więźniarki, skoro w obozie były same Niemki? Czyżby w celu odróżnienia od Marsjanek?

         „Ignacy Cedrowski alias Isidor Cederbaum piastował stanowisko głównego lekarza obozowego od jesieni 1945 do maja 1948 roku, potem podobno wyjechał do Izraela”.

         Isidor Cederbaum – to drugi typek spod ciemnej gwiazdy (Dawida), którego p. Hirsch opisała. Ale proszę zauważyć, że zarówno Morel jak i Cederbaum, w obozach stanowiska „piastowali”. Zwykłymi strażnikami byli Polacy, zazwyczaj ciemni chłopi, którzy wykonywali rozkazy przełożonych i jak autorka sprawiedliwie przyznaje, często pomagali więzionym Niemcom.

         Oczywiście Morel, Cederbaum i około tysiąca innych oprawców nie mogłoby uprawiać swojego bestialstwa, gdyby nie przyzwolenie swoich rodaków: Jakuba Bermana, Bolesława Bieruta, Hilarego Minca, Stanisława Radkiewicza, będących nadzorcami aparatu bezpieczeństwa. Z kolei ci towarzysze, jako agenci NKWD, podlegali wiernemu synowi Izraela, Ławrientijowi Berii. Dlatego – czy tu w ogóle można mówić o zemście ofiar, tym bardziej – polskich ofiar?

         Uważam za właściwe, aby polscy historycy, wspólnie z historykami niemieckimi, zajęli się bliżej zagadnieniami poruszonymi w książce. Ale nie mówię tu o „historykach” typu Tomasza Grossa, Adama Michnika czy literaturoznawcy Jana Józefa Lipskiego, na którego powołuje się autorka w Przedmowie. Chociażby dlatego, że żadne prawo świata nie zezwala na prowadzenie śledztwa osobie złączonej więzami krwi ze zbrodniarzem.

         Liczna obecność dziennikarzy wybranego pochodzenia, głównie z „Gazety Wyborczej” na promocji książki, miała „spontanicznie” skierować dyskusję na właściwy tor. Jakikolwiek głos rozsądku zostawał natychmiast zagłuszany typowym, żydowskim wrzaskiem oburzonych „autorytetów”. Dopiero nagrodzono klaskami wypowiedź: – „Hitlerowcy wymordowali nas kilka milionów – czymże jest te kilka czy kilkanaście tysięcy ofiar wśród Niemców”?

         Ano tym, że takie zdawałoby się rozsądne pytanie jest tłumaczeniem barbarzyńskich zachowań. Co gorsze – przyznaniem się do narodowej winy!

         Nie jest bowiem istotna liczba pomordowanych. Zbrodnia pozostaje zawsze zbrodnią. W wyniku jedwabieńskiej hucpy, kłamca Gross podał liczbę 1 600 ofiar. Teraz ta cyfra w „zagranicznych” publikacjach stale rośnie.

         Wybranym wśród narodów świata chodzi przecież o przesunięcie na Polaków wszelkiego ludobójstwa dokonanego na naszych ziemiach. – To Polacy mordowali Niemców, Żydów i Ukraińców, a nie odwrotnie.

         Nie polecam Polakom czytania książki Hirsch. Tej, ani żadnej innej. Na przykładzie tych wypocin wyraźnie widać, że przyjaźń narodu polskiego i niemieckiego jest niemożliwa. Nie mówię o przyjaźni niemieckich władz do Polski, Polaków i do obecnego polskiego rządu, bo tu widać wyraźną wrogość i wtykanie szwabskiego ryja w nasze sprawy. Chodzi o zwykłą oddolną przyjaźń między narodami. Przez wiele lat żydowskie media podjudzają polski naród przeciwko innym narodom słowiańskim i wychodzi im to tylko częściowo. Bo wrogo nastawiani Polacy do Rosjan, Białorusinów, Serbów – to debile, straceni dla Polski. To chamy, zmutowani kosmopolici bez żadnych zasad. Niewolnicy bez mózgu. Nie narzucą nam również przyjaźni do Niemców, bo „jak świat światem, Niemiec nie będzie nigdy Polakowi bratem!”

        ]]> Dyżurny Psychiatra Kraju]]>

         Cezary Piotr Tarkowski

________________________________________________________________

]]>Inne publikacje Helgi HIRSCH ]]>

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)