Don't cry ! I'm POLAK.........
Wczoraj minęła kolejna rocznica śmierci Orła Białego, Bohatera, Najmłodszego z Żołnierzy Warszawskiego Powstania, Którego niemiecki bandyta zastrzelił w 21 dniu Walk: http://niepoprawni.pl/blog/poeta/smierc-orla-bialego-gloria-victis
A dzisiaj. A dzisiaj na coś ciekawego trafiłem w sieci. Na coś Pięknego....
https://www.gazetagazeta.com/2017/08/cicho-cichutko-cichutenko/
i
TEN wiersz. I zapłakałem:
POLSKIE DZIECKO Feliks Konarski (1907-1991)
“Spotkałem polskie dziecko. W New Yorku. Przypadkiem. W parku.
Podeszło, żeby godzinę sprawdzić na moim zegarku.
Lat miało sześć. Może osiem. I oczy, jak dwa bławatki.
Chłopiec z lnianymi włosami. W obejściu miły i gładki.
Ślicznie uśmiechnął się do mnie, z fantazją stuknął obcasem:
„My name is Peter” – powiedział i dodał, jakby nawiasem:
„I’m Polish”. Specjalnie wybił, podkreślił ostatnie słowo.
Polak?… Więc mówmy po polsku. Milcząco zaprzeczył głową.
A potem spuścił oczy, wykręcił się na pięcie
i odszedł. Raz jeszcze za mną obejrzał się na zakręcie
I zniknął. A mnie na sercu zrobiło się jakoś smutno…
Tak jakoś przykro i dziwnie… Poczułem żałość okrutną.
Widocznie człowiek do szpiku przesiąkł tą polską naturą
I głupi polski sentyment wciąż gdzieś tam nosi pod skórą…
Coś, co uciska na serce. Coś przez co łzawią się oczy…
A chłopiec taki był miły i wprost, jak rzadko uroczy.
„I’m Polish” mu się wyrwało. Ot losu złośliwość taka,
że akurat na mnie trafił, na upartego Polaka,
któremu żal się zrobiło jasnowłosego chłopczyka
Przez to, że nikt go nie chciał nauczyć tego języka.
Jakim od lat dziesiątek ojcowie jego mówili
W jego dalekim kraju. I nagle, w tej samej chwili
Przyszło mi na myśl dzieciństwo, moje chłopięce lata,
Ta moja młodość cudowna, beztroska, bujna, skrzydlata,
I tkliwie matki spojrzenie, gdym po skończonej wieczerzy
Powtarzał za nią półgłosem słowa wieczornych pacierzy…
Dziękuję Ci, moja matko, żeś mnie nauczyła tej mowy,
Która rosą się perli na wrzosowiskach o świcie…
Która wierzbami szumi, pachnie lasem sosnowym
I stokroć jest piękniejsza, niż moje tułacze życie.
Która słowiczym trelem dźwięczy w majowe noce
Albo śpiewem skowronka ulatuje do nieba…
Która słońcem rozbłyska i gwiazdami migoce
I ma w sobie smak miodu i razowego chleba…
Która dźwięczy w klawiszach Chopinowskim mazurkiem
I hejnałem mariackim dni minione przyzywa,
A za młynem, za groblą, za zielonym pagórkiem
Pastuszkową fujarką smętne piosnki wygrywa…
Która mową Kościuszki była i Mickiewicza,
Z niej Dąbrowski się zrodził i Pułaski jenerał,
Co choć obce granice polską szablą wytyczał,
Lecz tą mową oddychał – dla tej mowy umierał.
A dziś ja, tak jak tamci – zakochany w tej mowie
Poprzez losu koleje świat przemierzam z nią razem
I gdybym nieraz bezradny stawał w drogi połowie
Ona mi przewodnikiem była i drogowskazem…
Wszędzie, wszędzie ją słyszę i odczuwam, i widzę,
Od dzieciństwa nade mną rozbłyskuje, jak tęcza.
A, że znam ją i kocham – a że jej się nie wstydzę,
Żeś mnie jej nauczyła – Tobie, matko, zawdzięczam.
Wrócił chłopiec i przerwał dziwny tok moich myśli.
Usiadł przy mnie na ławce. Wiatr nad głową nam szumiał.
Opowiadać zacząłem o Warszawie… o Wiśle…
A on słuchał z przejęciem, choć niewiele rozumiał.
I przesiedział tak ze mną długo. Pewnie do zmroku.
Wstałem z ławki i rzekłem: „Czas nam iść, panie Piotrze…”
A on dojrzał widocznie głupią łzę w moim oku:
„Don’t cry…” – szepnął, i dodał: „I am Polak…” – i odszedł.”
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1306 odsłon