Idzie nowe? Ciekawe wydarzenie w Kilonii
Prof. dr hab. Jerzy Eisler: "Od dłuższego czasu, nie tylko ja głoszę pogląd, że od kilkunastu lat, relacje polsko-niemieckie są najlepsze, w całej tysiącletniej historii obu państw i narodów. Uważam, że nic w tym względzie nie zmieniają pojedyncze; bzdurne, nieodpowiedzialne i tendencyjne wypowiedzi, niektórych polityków i dziennikarzy, po obu stronach Odry".
W Kilonii, 19 lutego br. o godzinie 18.00, w Domu Związków Zawodowych Gewerkschaftshaus na Legienstr. 22, otworzono ciekawą wystawę pt. "Zimna wojna. Krótka historia podzielonego świata". Organizatorami są: Niemiecko-Polskie Towarzystwo Kiel e.V. www.dpg@kiel.de , Niemiecka Federacja Związków Zawodowych DGB Region KERN kiel@dgb.de i Instytut Pamięci Narodowej (IPN Warszawa). Wystawę można oglądać od 19 lutego do 18 marca 2016 18:00 8:30 do 17:30.
Udział w otwarciu wzięli; promotorzy, członkowie i redaktorzy: NSZZ „Solidarność”, PolskiegoTowarzystwa Historycznego w Niemczech, Związku Polaków w Niemczech, e-gazety: Dziennik Berliński www.dziennikberlinski.de , Zrzeszenia Powstania Grudnia 1970 T.z. z siedzibą w Gdyni, Polskiego Stowarzyszenie Szkolne SAWA T.z. w Kilonii, oraz Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Hamburgu. Głosy zabrali m.in.: Prezydent stolicy kraju związkowego Szlezwik-Holsztyn i miasta Kilonii Hans-Werner Tovar, Wicekonsul ds. Dyplomacji Publicznej i Kulturalnej z Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej Polskiej w Hamburgu Marek Sorgowicki i Dyrektor Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie Prof. dr hab. Jerzy Eisler. Wystąpienie Dyrektora prof. Dr hab. Jerzego Eislera zwiazane było z promocją książki/albumu "Zimna wojna. Krótka historia podzielonego świata" (p. Przedmowa). Kończąc, trafnie podsumował relacje polsko-języczne (j.w.). Otrzymał burzę oklasków. Powiało życzliwością. Oby tak dalej...
P R Z E D M O W A
„The Cold War”, „Die Kalte Krieg”, ”Hałodnaja wajna”, “La guerre froide” – wszystkie te określenia (w różnych językach) oznaczają to samo, co po polsku zwykliśmy nazywać zimną wojnę. Ale czym tak naprawdę ona była? Zacząć wypada od przypomnienia, że bez żadnych ograniczeń i zastrzeżeń można powiedzieć, że tylko dwa państwa wyszły z II wojny światowej w pełni zwycięsko: Stany Zjednoczone i Związek Radziecki, przy czym ten drugi to zwycięstwo okupił wyjątkowo wysoką ceną. Te dwa państwa stworzyły też na następne kilkadziesiąt lat dwubiegunowy układ świata. Rywalizacja ideologiczna, polityczna, militarna, gospodarcza, kulturalna, sportowa, itd między tymi supermocarstwami to właśnie była owa zimna (w odróżnieniu od prawdziwej, gorącej) wojna.
W tym miejscu pojawia się pytanie o cezury czasowe wyznaczające zimną wojnę. Przede wszystkim należy podkreślić, że nie można precyzyjnie podać daty jej początku ani końca, chociaż jest niemała pokusa, aby opisywać ją jako okres od Malty do …Malty. Otóż w lutym 1945 r. – w drodze na spotkanie w Jałcie z Józefem Stalinem – u wybrzeży będącej wówczas brytyjską kolonią Malty spotkali się na krótkie polityczne konsultacje prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill. Chcieli tam ostatecznie wypracować wspólne stanowisko przed rozmowami z radzieckim dyktatorem i między innymi zajmowali się tam przyszłością powojennego świata.
Z kolei w grudniu 1989 r. w celu omówienia zmieniającej się sytuacji w Europie Środkowo-Wschodniej u wybrzeży (tym razem od lat już niepodległej) Malty spotkali się prezydent Stanów Zjednoczonych George Bush i sekretarz generalny Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Michaił Gorbaczow. Znów rozmowy dotyczyły w znacznym stopniu przyszłości zmieniającego się wówczas jak w kalejdoskopie świata. Wielu obserwatorów międzynarodowej sceny politycznej uznało to właśnie spotkanie za symboliczny koniec zimnej wojny. Symboliczny nie musi jednak oznaczać zarazem końca rzeczywistego i definitywnego. Ten byłoby bowiem znacznie trudniej wskazać.
Jak już jednak zaznaczyłem, zarówno w wypadku początków, jak i końca zimnej wojny mieliśmy do czynienia z narastającym stopniowo procesem. Na pewno jakichś jej symptomów można się doszukiwać już w czasie trwania II wojny światowej, kiedy to Związek Radziecki oraz mocarstwa zachodnie występowali jeszcze jako sojusznicy. Wydaje się jednak, że już w trakcie konferencji Wielkiej Trójki w Teheranie i Jałcie dawało się zauważyć istotne rozbieżności, co do wizji powojennego świata. Wynikały one tyleż z różnicy interesów między Anglosasami a Sowietami, co z zupełnie odmiennego rozumienia takich pojęć jak: wolność, demokracja, suwerenność, niepodległość, równouprawnienie itd. Z dzisiejszej perspektywy wydaje się nie ulegać wątpliwości, że dwubiegunowy podział świata był po wojnie praktycznie nie do uniknięcia.
Wojenni alianci byli gotowi (z konieczności) ze sobą współpracować jeszcze przez pewien czas, lecz coraz bardziej widoczne było to, że ten czas jest wyraźnie ograniczony. Latem 1945 r. Wielka Trójka wspólnie obradowała w Poczdamie, omawiając przyszłość powojennego świata, a na przełomie lat 1945 i 1946 przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym w Norymberdze alianci wspólnie osądzili i skazali głównych niemieckich zbrodniarzy wojennych, ale były to już ostatnie przejawy ich w miarę zgodnej współpracy. Wyraźnie widać było narastające różnice dzielące Anglosasów od Sowietów, których coraz mniej łączyło ze sobą, a coraz więcej dzieliło.
O rozchodzeniu się dróg niedawnych sojuszników świadczyły wzajemnie nieprzychylne wypowiedzi przywódców politycznych obu światów. Chronologicznie pierwszym wystąpieniem zapowiadającym zimną wojnę było przemówienie wygłoszone przez Stalina podczas wiecu przedwyborczego w Moskwie 9 lutego 1946 r. Radziecki przywódca stwierdził wówczas między innymi, że istnienie wojen nierozerwalnie wiąże się z kapitalizmem, zawierającym „elementy kryzysu ogólnego” i „zarzewie wojennych konfliktów”. W ocenie Stalina kapitalizm dla realizacji własnych celów zawsze posługiwał się wojną. Wyglądało też na to, iż zdaniem radzieckiego dyktatora tak będzie również w przyszłości. Tego typu ocenom miała towarzyszyć stalinowska teza głosząca zaostrzanie się walki klasowej w miarę postępów w budownictwie socjalizmu.
Swoistej odpowiedzi na to przemówienie – w mowie wygłoszonej w Stanach Zjednoczonych w Fulton – udzielił 5 marca 1946 r., nie piastujący już od kilku miesięcy godności premiera Churchill. Stwierdził on m.in.: „Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem opuściła się żelazna kurtyna w poprzek kontynentu. Poza tą linią znajdują się wszystkie stolice dawnych państw środkowej i wschodniej Europy: Warszawa, Berlin, Praga, Wiedeń, Budapeszt, Belgrad, Bukareszt i Sofia – wszystkie te sławne miasta i zamieszkująca wokół nich ludność leżą, że tak się wyrażę, w strefie radzieckiej i wszystkie, w takiej czy innej formie, podlegają nie tylko wpływom radzieckim, ale kontroli Moskwy w bardzo wysokim, niekiedy rosnącym stopniu”.
Z kolei 6 września sekretarz stanu USA James Byrnes wygłosił w Stuttgarcie przemówienie, w którym między innymi kwestionował prawo Polski do granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej. W jego opinii kwestię tę definitywnie miała rozstrzygnąć dopiero przyszła konferencja pokojowa, ale tymczasem mowa ta posłużyła za pretekst do zorganizowania w Polsce gwałtownej kampanii antyamerykańskiej i „antyimperialistycznej”. Nie wolno przy tym zapominać, że w tym też czasie toczyła się w Grecji krwawa wojna domowa, w której Albania, Bułgaria i Jugosławia, a pośrednio oczywiście i ZSRR wspierały utworzony przez komunistycznych partyzantów Tymczasowy Rząd Wolnej Grecji. Amerykanie i Brytyjczycy udzielili zaś pomocy prawowitemu rządowi w Atenach, co spowodowało, że nie udało się w tym regionie rozszerzyć strefy wpływów komunistów.
Stałą areną konfliktów były wówczas także Niemcy, gdzie stopniowo następowała integracja zachodnich sektorów okupacyjnych. Z kolei w Azji utrwalał się podział Korei wzdłuż 38 równoleżnika, przy czym rządzący na północy komuniści nie chcieli wyrzec się myśli o „wyzwoleniu” rodaków z południa. Jednocześnie ZSRR wspierał komunistyczną partyzantkę w Chinach, podczas gdy Zachód popierał siły Kuomintangu.
W 1946 r. Stalin zażądał od Turcji wyrażenia zgody na rewizję statusu cieśnin czarnomorskich Bosfor i Dardanele, tak aby radziecka flota wojenna uzyskała pełną swobodę operowania na Morzu Śródziemnym, a nadzór nad cieśninami znalazł się w rękach Sowietów. Ponieważ Turcja nie wyrażała na to zgody, cała sprawa – aż do połowy lat pięćdziesiątych –pozostawała w zawieszeniu. Z kolei w 1947 r. Związek Radziecki zażądał rewizji statusu Spitsbergenu, suwerennego terytorium Norwegii, posiadającego – poza bogactwami naturalnymi – duże znaczenie militarne. Rząd Norwegii (wspierany przez Stany Zjednoczone) odmówił jednak negocjacji w tej sprawie. Tymczasem Waszyngton umocnił swą obecność wojskową w tym regionie, przedłużając z rządem duńskim umowę o dzierżawę baz lotniczych i morskich na Grenlandii oraz instalując nowe bazy na Islandii.
W pierwszym okresie po wojnie niepokój rządów w Londynie, Paryżu i Waszyngtonie wzbudzała również duża popularność partii komunistycznych na zachodzie Europy. W Austrii, Belgii, Francji i we Włoszech początkowo uczestniczyły one nawet w koalicjach rządowych, ale w latach 1946–1947 zostały odsunięte od współudziału we władzy. W takim klimacie międzynarodowym w roku 1947 w Stanach Zjednoczonych została proklamowana doktryna powstrzymywania, w myśl której USA wszelkimi dostępnymi środkami miały przeciwstawiać się rozszerzaniu wpływów komunistycznych w świecie.
W takiej właśnie sytuacji 5 czerwca amerykański sekretarz stanu George C. Marshall wysunął propozycję udzielenia pomocy gospodarczej państwom zniszczonym przez wojnę. Europejski Plan Odbudowy i Rozwoju, znany szerzej jako Plan Marshalla, był oczywiście również korzystny dla Stanów Zjednoczonych. W ten sposób umacniały one swoją pozycję na Starym Kontynencie, a zarazem pozwalały własnej gospodarce, nastawionej na zaspokajanie potrzeb związanych z prowadzeniem wojny, w sposób stosunkowo łagodny przestawić się na tory pokojowe. Amerykanie liczyli też zapewne na powstrzymanie postępów komunizmu w Europie. Przywódcy radzieccy trafnie to odczytali i uznali, że jest to inicjatywa wymierzona przeciwko ZSRR, który w tej sytuacji 2 lipca odrzucił Plan Marshalla. Po kilku dniach – w wyniku radzieckich nacisków – również Polska i Czechosłowacja zrezygnowały z przystępowania do tego projektu.
Odrzucenie Planu Marshalla, który niewątpliwie pomógłby w odbudowie regionu ze zniszczeń wojennych, a co więcej zintegrował go gospodarczo i handlowo z Europą Zachodnią, miało daleko idące – ogólnie dziś znane – konsekwencje. Nie tylko politycznie i militarnie, ale także gospodarczo na długie lata Europa Środkowo-Wschodnia została związana ze Związkiem Radzieckim. Dalszym krokiem na tej drodze było powołanie do życia w styczniu 1949 r. Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Z kolei 4 kwietnia 1949 r. w Waszyngtonie przedstawiciele Belgii, Danii, Francji, Holandii, Islandii, Kanady, Luksemburga, Norwegii, Portugalii, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Włoch utworzyli Sojusz Północnoatlantycki.
Jedną z konsekwencji podziału świata na dwa przeciwstawne bloki polityczne było także powstanie w 1949 r. dwóch państw niemieckich: Republiki Federalnej Niemiec i Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Ta druga przetrwała ponad czterdzieści lat, by – w zasadzie już po zakończeniu zimnej wojny – w 1990 r. stać się częścią składową RFN. Rok 1949 r. w historii zimnej wojny był ważny także i dlatego, że właśnie wtedy Stany Zjednoczone utraciły monopol na posiadanie broni atomowej – drugim mocarstwem nuklearnym stał się, jak wiadomo, ZSRR. Jednocześnie zwycięstwem komunistów zakończyła się rewolucja w Chinach, gdzie proklamowano powstanie Chińskiej Republiki Ludowej i władzę przejął Mao Tse-tung. Oba te wydarzenia wydatnie wzmocniły pozycję Związku Radzieckiego, a także międzynarodowego ruchu komunistycznego. Tymczasem zimna wojna w stosunkach między Wschodem a Zachodem systematycznie się nasilała.
Choć może to zakrawać na paradoks, ale to właśnie głównie dzięki względnej równowadze sił, a może przede wszystkim za sprawą tworzących nową jakość w stosunkach międzypaństwowych arsenałów nuklearnych, jakimi dysponowały oba super mocarstwa, udało się przez dziesięciolecia uniknąć III wojny światowej. Jak dotychczas (i oby tak już pozostało na zawsze!) tylko dwa japońskie miasta: Hiroszima i Nagasaki nader boleśnie doświadczyły konsekwencji ataku atomowego. Jak wiadomo, miało to miejsce w sierpniu 1945 r. Przez następne dekady świat żył ze świadomością groźby i możliwości nuklearnej zagłady. Dziwacznie brzmią dzisiaj ówczesne spory o to, która strona jest w stanie więcej razy rozsadzić kulę ziemską, jak gdyby jej pierwsza dekompozycja mogła zarazem nie być równocześnie ostatnią. To, że jedno z supermocarstw przy wykorzystaniu zgromadzonych przez siebie zapasów nuklearnych mogło z czasem ją rozsadzić kilkadziesiąt razy, podczas gdy drugie „tylko” kilkanaście razy nie miało najmniejszego znaczenia. Groźba całkowitej zagłady naszego świata konserwowała więc istniejący układ geopolityczny i przyczyniała się do tego, że zimna wojna w dłuższym trwaniu przekształcała się w coś co może lepiej byłoby nazywać gorącym pokojem. Faktem jest, że kolejne pokolenia ludzi – chcąc nie chcąc – zastaną rzeczywistość uznawały za stan na swój sposób naturalny.
Wszystko to, co dotychczas napisałem, nie znaczy jednak w żadnym razie, że między rokiem 1945 a 1990 świat w ogóle nie był areną realnych wojen. Wprost przeciwnie, wielokrotnie w różnych zakątkach kuli ziemskiej dochodziło do konfliktów zbrojnych. Regułą przy tym było, że jedną walczącą stronę politycznie, ekonomicznie i militarnie wspierał Związek Radziecki oraz jego sojusznicy z Układu Warszawskiego, drugą zaś Stany Zjednoczone wraz z państwami NATO. Tak było na przykład w czerwcu 1967 r. w czasie tzw. wojny sześciodniowej między popieranym przez Zachód Izraelem a wspieranymi przez ZSRR i jego europejskich sojuszników państwami arabskimi, w tym zwłaszcza Egiptem i Syrią.
Bywało wszakże i tak, że jedno z supermocarstw było bezpośrednio zaangażowane w działania wojenne (Amerykanie w czasie wojny w Wietnamie lub Sowieci w Afganistanie), a drugie – oczywiście półoficjalnie – udzielało wszechstronnej pomocy ich politycznym przeciwnikom czyli lokalnym partyzantkom. Wydaje się, że tak naprawdę tylko w ten sposób można wytłumaczyć to, iż w obu tych wypadkach – mimo zaangażowania ogromnych potencjałów militarnych – supermocarstwa nie były w stanie odnieść zwycięstw w wojnie z teoretycznie dużo słabszymi od siebie przeciwnikami. Dodać wypada, że tak ZSRR, jak i USA przez cały czas dbały o to, aby tego typu wojny toczyły się – patrząc na nie z euro atlantyckiej perspektywy – jak najdalej od Europy, gdzieś na obrzeżach ówczesnego świata: w Afryce, Azji i Ameryce Łacińskiej. O Bliskim Wschodzie była już mowa. Także wojna koreańska, w której po jednej stronie militarnie zaangażowani byli Amerykanie i ich sojusznicy, występujący w tym wypadku pod błękitną flagą Organizacji Narodów Zjednoczonych, z drugiej zaś strony wojska północnokoreańskie w sposób mniej czy więcej wyraźny wspierane były przez ZSRR oraz Chińską Republikę Ludową, miała charakter „korespondencyjnego” konfliktu między dwoma super mocarstwami.
Bodaj jednak najczęściej przeciwstawne bloki zimną wojnę prowadziły w najbliższym sąsiedztwie rywala. Tak można patrzeć na przykład na dwa kryzysy berlińskie: zarówno ten związany z blokadą przez Sowietów dostępu do Berlina Zachodniego Amerykanom, Brytyjczykom i Francuzom w okresie od czerwca 1948 r. do maja 1949 r., jak i ten z sierpnia 1961 r. związany z niespodziewaną dla Zachodu budową przez władze NRD betonowego muru oddzielającego Berlin (stolicę NRD) od zachodnich sektorów miasta. Nawiasem mówiąc, trudno w to uwierzyć, lecz w propagandzie wschodnioniemieckiej – będący bodaj najbardziej wyrazistym i wymownym symbolem podzielonego świata – Mur Berliński niekiedy nazywano „antyimperialistycznym wałem obronnym”.
O ile jednak oba kryzysy berlińskie miały miejsce kilkaset kilometrów od zachodniej granicy Związku Radzieckiego, o tyle konflikt karaibski z października 1962 r. rozgrywał się w odległości zaledwie paruset kilometrów od południowej granicy Stanów Zjednoczonych na Florydzie. W tym wypadku radzieckie rakiety zainstalowane na Kubie i wycelowane w terytorium USA zagrażały bezpośrednio amerykańskim miastom na Wschodnim Wybrzeżu. Po raz pierwszy w historii Stany Zjednoczone mogły więc stać się celem bezpośredniego radzieckiego ataku przeprowadzonego z relatywnie niewielkiej odległości.
Nie od rzeczy będzie tutaj przypomnienie jednego ważnego faktu. Otóż do października 1957 r., to znaczy do momentu wystrzelenia przez ZSRR pierwszego Sputnika, Amerykanie mogli mieć poczucie swoistego bezpieczeństwa, gdyż terytorium ich państwa znajdowało się poza zasięgiem radzieckiego lotnictwa strategicznego. Natomiast od tego momentu musieli poważnie liczyć się i liczyli się z groźbą radzieckiego ataku rakietowego. Wszelako w czasie kryzysu kubańskiego mógł on być przeprowadzony niemal z sąsiedztwa, co radykalnie skracało czas, który teoretycznie mógłby być przeznaczony na jakąkolwiek próbę ewakuacji choćby części najważniejszych w państwie ludzi, w tym zwłaszcza prezydenta i jego współpracowników. Geograficzna bliskość Kuby w razie takiego ataku rakietowego w praktyce pozbawiała Amerykanów jakichkolwiek możliwości obrony.
Trudno się więc dziwić, że właśnie wówczas nie po raz pierwszy i – niestety – nie ostatni w historii świat znalazł się na krawędzi wojny termojądrowej. Rywalizujące ze sobą supermocarstwa wyciągnęły jednak wtenczas pewne wnioski i właśnie po kryzysie karaibskim została zainstalowana tzw. telefoniczna gorąca linia, bezpośrednio łącząca Kreml z Białym Domem. Dzięki temu w wypadku sytuacji kryzysowej prezydent Stanów Zjednoczonych i przywódca Związku Radzieckiego mogli się ze sobą kontaktować w trybie nadzwyczajnym. Sama tego typu możliwość w jakimś stopniu wpłynęła w sposób tonujący na wzajemne relacje między dwoma supermocarstwami. Minęło zresztą zaledwie kilkanaście lat, a Amerykanie i Sowieci w ramach programu Sojuz – Apollo w 1975 r. przygotowali wspólny lot w kosmos.
Jednak na zimną wojnę można też spoglądać w inny sposób, nie tylko z optyki wielkiej polityki i amerykańsko-radzieckiej rywalizacji na różnych polach. Można patrzeć także przez pryzmat jednostkowych losów poszczególnych ludzi. Zarówno album, który trafia obecnie do rąk Czytelników, jak i poprzedzająca go wystawa o tym samym tytule, skonstruowane zostały w taki sposób, aby oglądającym zostawić miejsce na empatię, na swoiste utożsamienie się z losami konkretnych ludzi. Paweł Sasanka i Sławomir Stępień starali się bowiem opowiedzieć, albo przynajmniej zasygnalizować niektóre znane/nieznane ludzkie historie z lat zimnej wojny.
Znalazło się więc miejsce dla historii enerdowskiego strażnika granicznego, który uciekł do Berlina Zachodniego, w momencie gdy miasto zaczęto przegradzać murem. Jest także wielokrotnie reprodukowane zdjęcie poparzonej w następstwie nalotu napalmowego w czasie wojny wietnamskiej dziewczynki, która przeżyła i jako dojrzała kobieta mieszka obecnie w Stanach Zjednoczonych. Z tego samego czasu pochodzi również wstrząsająca fotografia ukazująca uliczną egzekucję strzałem w głowę południowowietnamskiego partyzanta. Nie mogło także zabraknąć miejsca dla głośnego zdjęcia nieznanego, samotnego mężczyzny w białej koszuli zatrzymującego kolumnę czołgów na pekińskim Placu Tiananmen w czerwcu 1989 r. W tym wypadku dalszych losów bohatera tej poruszającej sceny nie znamy.
Zimna wojna, która doczekała się już stosunkowo wielu naukowych i popularno naukowych opracowań (niekiedy dostępnych także w języku polskim), rzadko – jak dotychczas – była ukazywana za sprawą równie bogatej, jak w tym wypadku ikonografii. Wielu ludzi uważa, że obraz przemawia do odbiorcy silniej niż słowo; to, co możemy zobaczyć „na własne oczy” zwykle porusza nas mocniej niż to wszystko, o czym możemy jedynie usłyszeć lub przeczytać. Naturalnie nie wszystko można pokazać za pomocą fotografii, ale to już przecież nie jest winą Autorów albumu. Po prostu pewnych zdjęć nie ma, gdyż nigdy nie zostały zrobione lub nie zachowały się do naszych czasów, względnie Paweł Sasanka i Sławomir Stępień – mimo podejmowanych wysiłków – nie natrafili na nie w licznych eksplorowanych przez siebie zbiorach archiwalnych. Stworzyli jednak spójną całość, która sporo nam mówi na temat nie tylko samej zimnej wojny, lecz w ogóle „niepięknego wieku XX”.
Na koniec jeszcze jedna uwaga. Francis Fukuyama pomylił się na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ogłaszając koniec historii. Rozumiem, że chodziło mu raczej o koniec pewnego ważnego i dramatycznego etapu historycznego, jakim była zimna wojna. Naiwnie jednak wydawał się sugerować, że ludzkość czeka – jak to zwykle bywa w bajkach – długa i szczęśliwa przyszłość bez wojen. Nie przewidział narodzin nowego rodzaju terroryzmu o skali i zakresie niewyobrażalnym w przeszłości, w którego cieniu przyszło nam żyć XXI wieku.
Jerzy Eisler
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1132 odsłony