Master. 2
Karpacki BIOS to surowe, strome góry pokryte lasem. Obok miejscowości Chmielów na Ukrainie a Valea Viseului w Rumunii 15 km na wschód po stronie ukraińskiej jest duża góra, po rumuńskiej nizina. Pod zboczem góry przebiega droga i tuż za nią ukraińsko-rumuńska granica. Przez grań szło czterech Ukraińców. Szli w nocy, dźwigając ciężki ładunek. Poruszali się ostrożnie, nie wydając dźwięku, wiedzieli, że w tej okolicy częste są patrole. Wprawdzie ten, kto powinien, został opłacony, ale zawsze trzeba było być przygotowanym na najgorszy możliwy scenariusz. kiedy doszli do końca grani, tam, gdzie stopniowo, dwoma oddzielnymi ścieżkami schodziła w dół, zatrzymali się. Pod spodem przebiega droga tuż za nią ukraińsko-rumuńska granica. Każdy miał na plecach składany szybowiec, który mógł zabrać 20 kilo ładunku. Każdy z mężczyzn niósł też około17 kg. heroiny. Wiatr wiał z północnego wschodu Rozstawili sprzęt i czekali. Po kilkudziesięciu minutach jeden z mężczyzn odebrał telefon, powiedział coś po ukraińsku. Wszyscy zaczęli wpatrywać się w rumuńską stronę, po jakimś czasie zabłysło nikłe światełko na polanie. Ukraińcy ustawili wyrzutnię i wysłali miniszybowce. 68 kg ładunków poleciało na ukraińską stronę. Po drugiej stronie granicy pięciu mężczyzn w skórzanych kombinezonach czekało na odbiór pakunków, które powoli, na spadochronach, opuszczały się, mrugając nikłym światełkiem i nadając bardzo słabe sygnały dźwiękowe. Gdy przyjęli wszystkie ładunki, zwinęli szybowce, zatarli ślady i pospiesznie udali się na południe. Po 6 km dotarli do swoich motocykli, wsiedli i odjechali polnymi dróżkami w stronę miejscowości Dacii Liberii. Zostali na noc w domku poza wioską.
Schodki podjechały pod kapsułę, Marek wszedł do kabiny. Ułożył się wygodnie w fotelu, włączył pulpit i ekrany. Żółty sygnał zgasł, zapalił się zielony. Potężny dysk majestatycznie wzbijał się w górę, silniki śmigieł obracały się powoli. Szczęśliwej drogi – padło z głośników, dzięki – odpowiedział. Na wysokości 500 m wirniki rozkręciły ciąg i zaczęły rozpędzać stutysięcznik. Marek uśmiechnął się, gdy przypomniał sobie minę gościa, Który w towarzystwie kilku dziewczyn mówił, że jego auto osiąga setkę w sześć sekund. Dziewczyny piszczały podniecająco i szczebiotały, a on z poczciwą miną pogratulował prędkości i poskarżył się, że jego pojazd osiąga setkę w ciągu prawie pół godziny. Uśmiech rozmówcy zmienił się najpierw w politowanie, potem w zdumienie a w końcu zaczął robić się coraz mniejszy. Dziewczyny nagle straciły zainteresowanie jego samochodem i zaczęły wpatrywać się w Marka, przed chwilą jeszcze nieważnego. Były ładne i zainteresowane nim, ale w kontaktach z tymi pięknymi istotami nigdy nie używał gadżetów do wzmacniania pozycji, była zainteresowana nim albo nie, tutaj liczył się balon, więc przeprosił i poszedł do ubikacji. Kiedy wrócił, dziewczęta znów wielbiły typka od ferrari, skorzystał z chwili, pożegnał się i poszedł.
Statek płynął już kilkaset metrów nad ziemią, na ekranie widział korytarz dla siebie, samoloty omijały ten fragment przestrzeni, mógł więc spokojnie poczytać. Wziął sobie Tołstoja po rosyjsku, ale po piętnastu minutach odłożył, ten alfabet wymagał sporego wysiłku pamięci. Fonetycznie pamiętał rosyjski bardzo dobrze, transkrypcja była słabym punktem. Do Irkucka miał 6500 kilometrów, czyli dobrze ponad 35 godzin lotu. Balon omijał tereny zabudowane, bo wybuch wodoru, którym był napełniony, byłby równy wybuchowi małej bomby atomowej. Był jednak zabezpieczony warstwą helu i warstwą azotu. Baterie fotowoltaiczne tworzyły sieć, niwelującą napięcie elektrostatyczne a wysokość przelotu wykluczała zderzenia z ptakami. Gdyby jednak coś się stało, jego kapsuła odrywała się i uciekała w bok z prędkością prawie tysiąc kilometrów na godzinę i lądowała na spadochronie kilka kilometrów dalej. Nigdy nie było to potrzebne, jedyny wybuch miał miejsce na początku lat dwudziestych i w dużo mniejszym balonie. Wtedy oczywiście zawinił czynnik zewnętrzny. Snajper przedziurawił powłoki pociskami zapalającymi. Od tamtego czasu procedury bezpieczeństwa wzmocniono, lądowiska były na odludnych obszarach. Zamontowano setki czujników. Stacje naziemne rozmieszczono co 10 kilometrów. Wprowadzono procedury rekrutacji dla personelu obsługi. Nie było mowy o niedociągnięciach. Autopilot prowadził, Marek zdrzemnął się chwilę. Przed Kijowem podleciał do niego mniejszy balon, połączyły się i wymieniły część ładunku. Równowaga była zachowana, więc wysokość została utrzymana. Marek na zmianę drzemał, budził się, trochę się gimnastykował, bo za fotelem miał kilka metrów kwadratowych na rozciągnięcie kości. Była też mała toaleta z kranem, lodówka i mikrofalowa kuchenka. Przeładunki miał jeszcze w Wołgogradzie, Orenburgu, Karagandzie. W ich trakcie zwalniał do 100 kilometrów na godzinę, a potem znowu przyspieszał. Późnym popołudniem następnego dnia dotarł w okolice Irkucka.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 539 odsłon