Społeczeństwo multikulturalne; Francuzi dawni i nowi

Obrazek użytkownika imć pisarz JKMci
Idee

Jakieś 150 lat temu grupa francuskich kleryków, studiujących w seminarium diecezji Quebec, udała się na praktyki w parafiach interioru, które obsługując społeczność metyskich ludzi pogranicza, prowadziły równocześnie misje wśród plemion indiańskich.

Któregoś z rzędu dnia monotonnej drogi, wóz seminarzystów natrafił na kawalkadę wędrującego szczepu Czarnych Stóp, albo Cree. W całym kraju panował złoty pokój Królowej, kolonialna administracja umiejętnie zachowywała równowagę między czerwonoskórymi nomadami, a nielicznymi osadnikami: porządku pilnowało nie wojsko, a słynna Policja Konna, kradzież koni i bydła karano łagodnie, pobytem w kozie i grzywną, winnych międzyrasowego zabójstwa wieszano, nie bacząc na ich kolor skóry, a do wzajemnego wyrzynania się indiańskich plemion prawo się nie mieszało, uznając czy to niezbywalne prawa mniejszości, czy  może zasadę, że chcącemu nie dzieje się krzywda. Do tego przez granicę ze Stanami przechodziły od czasu do czasu wykrwawione przez ''niebieskich żołnierzy'' obozy Siuksów, leczyć rany i snuć pełne grozy wspomnienia i może dlatego wszyscy lokalsi zgodnie czcili święty spokój, do takiego stopnia, że nastoletnia biała dziewczyna chodziła nie zaczepiana środkiem obozowiska umazanych wojennymi barwami dzikusów*.

Z tego też powodu klerycy chętnie przyjęli propozycję dołączenia do indiańskiej karawany, spodziewając się po tej wizycie wielkiej wartości edukacyjnej, oraz niezapomnianej rozrywki. Ich nadzieje miały się spełnić równie prędko, co z nawiązką; starszyzna szczepu zaplanowała wędrówkę po to, by pośrodku Równin (w bezpiecznej odległości od stałych obozów) przeprowadzić obrzędy inicjacji młodych, z osławionym Tańcem Słońca na czele. Uznano że współudział białych szamanów, nieopierzonych wprawdzie, ale najwyraźniej wtajemniczonych, skoro pozwolono im nosić obrzędowe stroje, może być bardzo pożyteczny, podnosząc zarówno moc magiczną, jak i poziom duchowego zabezpieczenia planowanych rytuałów ( jak praktycznych ludzi uczą np. ''Dziady'' Mickiewicza, z czarami i duchami sprawa zawsze jest śliska i nigdy nie wiadomo, co się przypałęta). Seminarzyści powinni wprawdzie wiedzieć, od świętego Pawła, że wszelkie kulty bałwochwalcze są ''stołem demonów'' i prawowierny chrześcijanin powinien nie dotykać guseł, ale byli wszak ludźmi wykształconymi wieku pary i elektryczności, światłymi i obytymi, a także obeznanymi z wiedzą teologiczną, uznali zatem, że obecność na tak niecodziennej imprezie pierwotnych dzieci natury, nie może ludziom kulturalnym w niczym zaszkodzić.

Dzieci natury szybko przekonały ich, że święty Paweł miał rację. Nie było ani rzędu siwowłosych sachemów, w pełnym powagi milczeniu pykających z fajek, ani miedzianolicych wojowników, bez drgnienia powieki dobywających gołymi rękami psie mięso z kipiących na ogniu kociołków, ani nawet szeregów wiośnianych squaw, kołyszących się wdzięcznie do rzewnych dźwięków fletu. W kręgu cuchnących szałasów płonął krąg niewiele mniej cuchnących ognisk, a pośrodku, między ogniskami, zupełnie bez związku z rytmem ogłuszającego łomotu bębnów, w kłębach duszącego kurzu tupał, podskakiwał, wymachiwał kończynami i miotał w konwulsjach tłum zawodzących, piszczących, wrzeszczących, jęczących i wyjących postaci o odrażającej powierzchowności**. Otóż Indianie prerii, choć w społeczeństwie multikulturalnym chętnie przyswajający zdobycze cywilizacji europejskiej, nie przyswoili sobie jednak zasad europejskiej estetyki. Wśród całkiem naturalnych dla takiej okazji, wymazanych farbami i natkanych piórami gdzie tylko można było półnagich dzikusów, widać było tancerzy odzianych jednocześnie w legginsy odsłaniające tyłek, przepaskę biodrową i narzucony na ramiona, koronkowy, damski peniuar, elegancki cylinder z zatkniętymi piórami cietrzewia i wojłokowy koc, rozdawany przez Kompanię Do Spraw Indiańskich, czy wreszcie elegancką marynarkę od fraka, założoną podszewką do góry i rozłożysty pióropusz. W dodatku Indianie za największą ozdobę stroju uważali janczary, metalowe dzwonki mocowane przez Metysów do końskiej uprzęży i przyczepiali te dzwonki do każdej sztuki odzieży uważanej przez nich za ''wyjściową" (także do fraków), przez co do łomotu, zawodzenia i wycia gwałtowne ruchy tancerzy dołączały wściekły, metaliczny jazgot. A impreza dopiero zaczynała się rozkręcać, nabierać znaczeń i symbolicznej głębi: nieznośny hałas i niekontrolowane konwulsje najwyraźniej wprowadzały Indian w upojenie, przez co w narastającym amoku zaczynali się samookaleczać.

Tak się indiański rytuał rozpoczął, ale jak zakończył pozostaje tajemnicą. Uczestniczący w nim klerycy, pytani o jego przebieg i wygląd zwykli odpowiadać tylko dwoma słowami: ''Cirque satanique''. Niestety, moja znajomość francuskiego jest zbyt małą, by rozstrzygnąć, czy opisujący indiańskie obrzędy seminarzyści mieli na myśli ''diabelski krąg'' czy raczej ''diabelski cyrk''. Wiem tyle, że określenie ''diabelski cyrk'' było pierwszym skojarzeniem , jakie przyszło mi do głowy na wieść o oprawie otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Drugim skojarzeniem był ten osławiony pochód masonerii w Rzymie, z okazji dwusetlecia wolnomularstwa, na widok którego przyszły święty, ojciec Maksymilian Kolbe powziął myśl powołania Rycerstwa Niepokalanej.

 

 


*''bazar bolszoj, Czeczeninow mnogo: russkaja diewka idiot - ustupi dorogu!"

** bywalcy dawnych festiwali w Jarocinie natychmiast skojarzą opis indiańskiego święta z widokami zwyczajnymi pod sceną koncertu.

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.3 (7 głosów)

Komentarze

Przypominam, że za parodię Wieczerzy Paqńskiej odpowiedzialni są ŻYDZI. sami do tego się przyznali..

Vote up!
2
Vote down!
0

Czesław2

#1662082

...czyli jednak masoni.

Vote up!
2
Vote down!
0

co było do udowodnienia

#1662095