PiS wygrał, ale zupa była za słona
Kandydat PO-PSL Mariusz Kawa czuje się zwycięski, bo jego nazwisko „przetarło się przez młyny medialne”. To co ma powiedzieć Kazimierz Ziobro, który już wcześniej nazwisko miał przetarte niczym wyświechtane spodnie po bracie, a uzyskał wynik dwa razy mniejszy od Kawy? Nazwisko za słabo przetarte?
Przypomina mi się anegdota o Kazimierzu i Marianie Brandysach – z młodszego kpiono, że karierę pisarską ma zapewnioną, gdyż nazwisko ma już głośne, tylko imię musi sobie wyrobić. Ze wszystkich przegranych kandydatów to właśnie kandydat Solidarnej Polski ma największy problem, jak uzasadnić swoje „zwycięstwo”.
Bo jak to zwykle bywa, porażka nie ma ojca ani promotora, ani nawet ojczyma nie ma. O bracie już nie wspomnę. Zatem każdy, nawet sromotnie przegrany, uznaje z jakiegoś mniej lub bardziej wyimaginowanego powodu, że zwyciężył. Czekam z niecierpliwością na uzasadnienie zwycięskiej porażki Kazimierza Ziobry, bo to może być niezła gimnastyka umysłowa, a ja uwielbiam logiczne szarady. Ale jak znamy Jacka Kurskiego, to raczej na pewno ogłosi przełom i zapowie utworzenie gabinetu cieni.
Ten sam paradoks dotyczy ogólnej oceny wyborów uzupełniających na Podkarpaciu, zwłaszcza, gdy chodzi o formalnego i jedynego zwycięzcę, czyli PiS. Kiedy wygrywali w bastionie Platformy Elblągu przy wysokiej frekwencji, to czerski mainstream deprecjonował sukces, że to niby poprzedni, doszczętnie skompromitowany prezydent z PO zdeterminował porażkę tej partii. Czyli w sumie PiS nie ma się z czego cieszyć, bo mu się udało.
Jeszcze wcześniej, gdy Bolesław Piecha zwyciężył w Rybniku, to ogłoszono tryumfalnie, że jego wynik był gorszy od wyniku PIS w wyborach parlamentarnych w tym regionie. Jednym słowem raczej porażka niż sukces. Teraz, gdy Zdzisław Pupa zdemolował wszystkich rywali, to czerscy mówią, że nie dość, że to bastion PiS, to jeszcze niska frekwencja była, a wtedy wynik nie powinien się liczyć.
Zupełnie jak za moich dziecinnych lat na podwórku, kiedy rozgrywaliśmy mecze na małe bramki. Wtedy na końcu zawsze okazywało się, że tamci oszukiwali. Tylko więc patrzeć jak prezydent Komorowski wprowadzi zmiany w ordynacji, żeby wynik był obiektywny i uwzględniał moralną wyższość Platformy Obywatelskiej.
Na Podkarpaciu czerscy przyznają więc formalne zwycięstwo PiS-owi, ale stawiają poważne argumenty moralne, które właściwie unieważniają tę wiktorię:
1.Frekwencja była niska
2.Podkarpacie to bastion PiS, a frekwencja była niska
3.PO nie prowadziła właściwie kampanii, a frekwencja była niska
4.Kandydaci opozycji stosowali podstępy, a kandydat koalicji postępował szlachetnie niczym Winnetou, jednak frekwencja była za niska
5.Kandydat PO-PSL już witał się z gąską, ale frekwencja była za niska
6. Donald Tusk nie przyjechał na Podkarpacie, a frekwencja była niska
7.PiS co prawda poprawił wynik wyborczy 2011 roku o 10 procent, ale frekwencja była niska
8.Wszyscy, z PiS na czele, przegrali, gdyż frekwencja była za niska*
Co to będzie za tłumaczenie, gdyby udało się odwołać Hannę Gronkiewicz-Waltz z prezydentury w Warszawie, która jest niekwestionowanym bastionem PO? Frekwencja była za wysoka? Zupa była za słona? Pogoda była za dobra? Tamci oszukiwali?
* Punkt dopisany za opinią blogera Lubicza i podpowiedzią blogera ZTZT
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 543 odsłony