Niech protestują, byle się nie śmiali
Już za siedemnaście lat Polska osiągnie bezpieczeństwo przeciwpowodziowe – zaręczał niedawno premier Donald Tusk i to jest najlepsze motto, jakie można wymyślić dla Platformy Obywatelskiej oraz jej rządów. Ta siedemnastolatka to jest bowiem klasyczna perspektywa, w jakiej partia żartobliwie zwana obywatelską prezentuje swoje dokonania. Czasami jest dłuższa, czasami krótsza, ale podobnie jak diabeł unika święconej wody, tak Platforma boi się czasu teraźniejszego i obietnicy do spełnienia w perspektywie kadencji.
Dawno temu napisałem, że obecna ekipa rządowa jest pierwsza w dziejach III RP, która żyje i trwa w przestrzeni wypełnionej jedynie propagandą. Zwolennicy Tuska żyją ciągle w gorączce nadziei i oczekiwania, że coś się zdarzy, co wypełni tę pustkę, że w końcu doświadczą czegoś prawdziwego. Że coś zaistnieje naprawdę pomiędzy tymi jego złotymi ustami a brzegiem piaru. I wtedy tryumfalnie wygarną nam wszystkim, niewiernym Tomaszom - a nie mówiliśmy?!
Niestety, jest to oczekiwanie oparte na opisanej przez Melchiora Wańkowicza zasadzie chciejstwa – coś dobrego się musi zdarzyć, gdyż my nie możemy przegrać. Tusk natomiast co rusz prolonguje moment spełnienia i każda kolejna zwłoka daje nieszczęśnikom złudzenie, że są już bliżej. Tymczasem w tej sztuce pozór gra główną rolę aż do końca. A koniec będzie wtedy, gdy zmurszałe dekoracje zwalą się komediantom na głowy.
Przed rządami PO ludzie polityki w przeważającej większości mieli przekonanie o nadrzędności politycznej esencji – programu, wizji, celu. Że to, co najważniejsze w polityce jest do zrobienia, jest przed piarem albo poza nim. Teraz wyprowadzeni na manowce przez Tuska et consortes otwierają szeroko oczy na zwrot ku starym kryteriom i priorytetom, bo przecież przekonywano ich, że populizm propagandowy ze śladową domieszką politycznego meritum to jest to, czyli Coca Cola polityki!
Nicnierobienie było cnotą, a przełomowe reformy nieszczęściem, a może wręcz sabotażem. Oczywiście nikt z tych byłych promotorów polityki ciepłej wody w kranie, którzy teraz apelują do Tuska, żeby zrobił coś konkretnego, nawet nie napomknie, iż dzisiejsze tarapaty państwa są prostą konsekwencją ich poparcia dla procederu symulacji rządzenia.
Jednak zawsze tak jest, że gdy się notorycznie odracza kolejne terminy zobowiązań, to jednocześnie pompuje się balon niecierpliwości, złości i rozczarowania. Dlatego przewiduję (a proroctwa mnie wspierają!), że jeszcze w tym roku będzie dużo huku, a od podmuchu wyginą wszystkie papierowe tygrysy, woskowe figury i malowane ptaki. Dzisiaj niemal wszyscy mają co najmniej takie wrażenie, jeśli nie przekonanie, że ekipa Tuska jest blisko tej granicy eksplozji.
Profesor Andrzej Zybertowicz wyraża opinię, że „stan nastrojów i owoce rządów Platformy są takie, że w ramach normalnych procedur demokratycznych Tusk nie zachowa władzy. Chyba, że zaaranżuje jakieś napięcia, przesunięcia emocji społecznych na tyle radykalne, by ożywić straszak PiS-u. A sposobem na to jest nakręcanie niepokojów społecznych i przedstawienie siebie - na tle rzekomego faszyzmu - jako jedynego gwaranta stabilizacji”.
Nie jest to nic nowego, gdyż trwanie tej ekipy przy władzy od samego początku opiera się wyłącznie na straszaku pisowskim i zblatowanych biznesmediach. Jednak przez słowa profesora przeziera niewyraźna aluzja, że Tusk może się zdecydować na bardziej drastyczne manipulacje, żeby przedłużyć swój żywot w Alejach Ujazdowskich, zwłaszcza, że umknęła mu posada w Brukseli. Ma go w tym wspomóc nowy szef MSW Bartłomiej Sienkiewicz, który rzekomo tchnął nieco odwagi w podszyte sondażową bojaźnią serce Tuska, drżącego przed każdym niepopularnym posunięciem. Ten sam Sienkiewicz, który już od trzech miesięcy jest w drodze do Białegostoku po tamtejszych skinheadów.
Jest to moim zdaniem nierealne chociażby z tego względu, że ta ekipa przekroczyła pewną granicę śmieszności, poza którą żadna inicjatywa z jej strony nie będzie potraktowana poważnie. Zostanie zabita śmiechem. Premier et consortes nie są już w stanie przekonać ludzi do swoich poczynań, nie są traktowani serio. Niech nienawidzą, byle się bali – pisał starorzymski poeta, ale ta opcja już została przez Tuska bezpowrotnie zaprzepaszczona i dlatego sądzę, że nie poważy się na jakieś złowrogie scenariusze. Tusk w swoim pysznym zapamiętaniu nawet nie zauważył, że przeskoczył barierę obciachu. Dzisiaj nie może nawet pomarzyć o prostej parafrazie: Niech protestują, byle się nie śmiali. To też już nie leży w jego zasięgu.
Dzisiaj na oczach publiczności rozgrywa się komedia z przedszkolakami, których w ramach „polityki równościowej” zglajchszaltowano w dół. Po cichutku, na palcach, kiedy rodzice przedszkolaków byli na wakacjach wraz ze swoimi pociechami, cwana minister Szumilas wprowadziła kolejny koszmar w system edukacji, tym razem w przedszkolach. Pani Szumilas chciała przełamać bariery pomiędzy dziećmi z rodzin zamożnych a tymi biedniejszymi. I pozbawiła możliwości nauki wszystkich. Premier Tusk, który musiał się tłumaczyć za swoją mistrzynię edukacji państwowej, miał do powiedzenia jedynie tyle, że przedszkola to nie szkoły. To jest akurat dokładnie tyle, ile wie mój sześcioletni wnuczek na temat edukacji.
Jakie uczucia może budzić człowiek nawołujący do bojkotu referendum, skoro wszyscy pamiętają, że ten sam człowiek jeszcze niedawno gorąco namawiał do udziału w wyborach? Ba! Wszyscy pamiętamy jego greps wyborczy o wyzwalaniu energii Polaków. A teraz, kiedy warszawiacy wyzwolili w sobie energię do zmiany władzy w mieście, on im zaleca pozostanie w domach. Trudno o większą porutę niż wypowiedź szefa rządu, że deficyt budżetowy jest silnym impulsem stymulacyjnym dla gospodarki. Przecież w aktualnym kontekście greckim, taka odzywka premiera to jest po prostu krwawa groteska - Grecy masowo wylegli na ulice, gdyż dostali od swojego rządu tak potężny impuls stymulacyjny, że po prostu nie mogą usiedzieć w chałupach.
Równolegle na scenie sejmowej odgrywa się kabaret pod tytułem „Zaprzestanie finansowania z budżetu obrzydliwej rozpusty partii politycznych”. Przychodzą zaproszeni przez marszałek Kopacz goście – eksperci, specjaliści, autorytety prawnicze i miażdżą platformerski wymysł w drobny mak; udowadniają, że likwidacja budżetowego finansowania to szeroka i przestronna droga do uzależnienia polityków od szemranego biznesu, czego próbkę mieliśmy przy okazji afery hazardowej w łonie rządu Platformy. Co na to szef rządu i Platformy? Przekonuje z ogniem w oczach, że gdy się odetnie wszystkich od budżetowego zasilania, to również on i jego towarzysze przestaną trwonić publiczne pieniądze na garnitury, wino i cygara.
Publiczność roni więc łzy ze śmiechu. Donald Tusk i jego ekipa przekroczyli Rubikon obciachu i weszli w fazę odklejenia od rzeczywistości. Piar stał się dla nich realem, a real wrogiem. Zapamiętali się w tym zaślepieniu. Już nie zrobią nam nic strasznego, bo nawet gdyby chcieli, to nikt nie weźmie tego na serio. To jest tak samo, kiedy oglądamy w kinie kolejny film o gangu Olsena – patrzymy na opryszków knujących horrendalne skoki i przestępstwa, ale pewni jesteśmy na sto procent, że nic z tego nie będzie, jedynie kupa śmiechu.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 404 odsłony