Naukowiec, rektor, szpicel
Profesor Wacław Długoborski jest rektorem prywatnej Wyższej Szkoły Humanistycznej w Katowicach i cenionym historykiem. To jednak tylko oficjalna cześć życiorysu naukowca.
Dotarłem do dokumentów, z których wynika, że Wacław Długoborski przez blisko 20 lat, do 1975 roku był bardzo aktywnym i niebezpiecznym tajnym współpracownikiem SB ps. „Asystent”, (a potem „Wiktor") – donosił m.in. na kolegów-naukowców oraz pracowników Radia Wolna Europa.
Jako były więzień nr 138871 obozu koncentracyjnego w Auschwitz zasiada w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej. Mieszka w eleganckiej kamienicy w śródmieściu Katowic od ponad 40 lat. Wygląda jednak prawie tak samo, jak na zdjęciach zachowanych w dokumentach bezpieki z jego teczki w IPN. Nie zmienił nawet numeru telefonu, który podał jako kontaktowy dla swego "opiekuna" z SB.
Rozmowa rozwija się powoli. Długoborski opowiada o tym, jak w styczniu 1945 roku uciekł z obozu. – Wykorzystaliśmy z kolegami, że wachmani z SS zostali ewakuowani na Zachód, i nie dotarli ich zmiennicy. Taka „luka” trwała kilka godzin – wspomina.
Kilkanaście minut opowiada o czasach powojennych, studiach we Wrocławiu. Nie wytrzymuję. – Dlaczego Pan został agentem? Wiem, że współpracował pan ze Służbą Bezpieczeństwa od 1958 roku jako TW „Asystent”… – pytam profesora.
– Dlaczego mnie lustrujecie? Przecież jestem emerytowanym profesorem Uniwersytetu Śląskiego a tu, gdzie jestem rektorem to uczelnia prywatna i lustracji nie podlegam – oburza się profesor Długoborski.
Potem powoli się uspokaja. - Tak. Geneza współpracy sięga okresu okupacji. Byłem przez 4 miesiące więźniem warszawskiego Pawiaka, a następnie przez prawie 2 lata więźniem obozu koncentracyjnego w Auschwitz. Dość, aby nabawić się kompleksu antyniemieckiego. Współpracę wywiadem PRL w atmosferze po „Październiku 1956” r. uważałem za swój obowiązek. Nie zapominajmy o ówczesnej sytuacji międzynarodowej: Niemiecka Republika Federalna uchodziła za państwo nieprzyjazne Polsce. Działały tam różnego rodzaju placówki Ostforschung - czyli badań wschodnich, zajmujących się m.in. polskimi Ziemiami Zachodnimi, kwestionujący granice na Odrze i Nysie Prowadziły dosyć agresywne działania polityczne przeciwko PRL. Zajmowały się „białym wywiadem” i często stanowiły przykrywkę różnych agencji wywiadowczych – tłumaczy.
Po tym przydługim wstępie już wiem, że prof. Długoborski nie powie wszystkiego, że będzie pomijać niewygodne fakty, zasłaniać się przeżyciami obozowymi, niepamięcią, czasami, w których żył.
Współpraca Wacława Długoborskiego ze Służbą Bezpieczeństwa rozpoczęła się w kwietniu 1958 r. Historyk był wtedy pracownikiem Wyższej Szkoły Ekonomicznej w Katowicach oraz Zakładu Historii Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu. Wybierał się na stypendium do Niemiec Zachodnich (NRF), i oficer SB spotkał się z nim przed tym wyjazdem.
Rozmowa był ogólna, bo miała na celu rozpoznanie nastawienia Długoborskiego do SB, a także zainspirowanie go pewnymi tematami w czasie stypendium. Długoborski był pojętnym słuchaczem. Po powrocie z wyjazdu do NRF złożył oficerowi Wydziału II wrocławskiej SB obszerny raport na temat swojego pobytu m.in. w Instytucie Herdera w Marburgu.
Znalazły się w nim bardzo dokładne charakterystyki niemieckich naukowców, które bardzo zainteresowały wywiad. Dotyczyły bowiem nie tylko spraw zawodowych, ale także prywatnych – zainteresowań, poglądów politycznych. Raport był tak ciekawy, że spotkał się z uznaniem nawet oficerów z Centrali, czyli wywiadu MSW, urzędujących w gmachu przy ulicy Rakowieckiej w Warszawie.
Najpierw wywiad
W MSW zapadła decyzja o ściślejszej formie współpracy z naukowcem i zarejestrowaniu Długoborskiego jako agenta Departamentu I (wywiadu) ps. „Asystent”. Werbunek naukowca przeprowadził ppłk Edmund Wziątek, zastępca komendanta wojewódzkiego MO we Wrocławiu ds. SB. „Zobowiązania do współpracy nie pobierano. Zdecydowano, że jest to niekonieczne, a mogłoby tylko urazić jego osobę. […] W stosunku do Służby Bezpieczeństwa jest szczery oraz chętny do wykonywania zadań w odniesieniu do spraw niemieckich. Spotkania odbywano sporadycznie, czasem co kilka dni, przeważnie jednak raz w miesiącu” – napisał w charakterystyce agenta ppłk Wziątek w 1961 r. Długoborski pieniędzy za zadania wykonywane dla wywiadu nie brał. SB zwracała agentowi jedynie koszty podróży.
- Jak wynika z zachowanych akt w IPN, Długoborski był wtedy traktowany jako „kontakt informacyjny". To szczególna kategoria osobowego źródła informacji właściwa dla Departamentu I MSW - czyli tego, co bezpieka nazywała wywiadem. Tak naprawdę z wywiadem miał on niewiele wspólnego, bo zajmował się inwigilacją polskich uchodźców politycznych. Rządził się swoimi regułami i miał własną terminologię. W Departamencie I kontakt informacyjny był tym samym, czym dla właściwej SB tajny współpracownik – stwierdza dr Adam Dziuba, historyk z IPN w Katowicach. - O stopniu zaufania SB do „Asystenta” niech świadczy to, że zrezygnowano od wiązania go za pomocą zobowiązania; stale podkreślano jego lojalność i szczerość, a także dużą użyteczność dostarczanych informacji – dodaje.
Łowy agenta, czyli o Żydach, Niemcach i Wolnej Europie
Długoborski na polecenie SB utrzymywał kontakty korespondencyjne z zachodnioniemieckimi naukowcami, pracującymi w Instytutach Wschodnich. „Asystent” odegrał też bardzo ważną rolę w akcji polskiego wywiadu przeciwko dr Richardowi Breyerowi z Instytutu Wschodniego w Marburgu. Kiedy Breyer na zaproszenie Długoborskiego przyjechał do w 1959 r. Polski, w czasie jednego ze spotkań we Wrocławiu „Asystent” umożliwił spotkanie z nim na kolacji oficera wywiadu MSW. Nie wiadomo, czy doszło do werbunku Breyera. Spotkanie scharakteryzowano tak: „Pracownicy MSW przeprowadzili z Breyerem rozmowy operacyjne. „Asystent” był wprowadzony wówczas we wszystkie szczegóły tej sprawy i składał relacje z jej przebiegu”.
Jak wynika z dokumentów, Długoborski na polecenie SB wyjeżdżał do NRF „W celach naukowych, gdzie wykonywał zadania zlecone przez Departament I. Z zadań tych „Asystent” wywiązywał się wzorowo”.
W czasie swoich wyjazdów „naukowych” Długoborski donosił nie tylko o niemieckich czy polskich naukowcach, ale także o osobach, które mogły zainteresować bezpiekę. Tak było z rodziną Grosse z Monachium.
Jan Piotr Grosse pracował w Radiu Wolna Europa, z Polski wyjechał po wojnie. Długoborski spotkał się z nim w czasie jednego z pobytów w NRF pod koniec lat 50. „Na pracę w RWE bardzo narzeka, aczkolwiek przyznaje że jest dobrze płatna. Narzeka przede wszystkim na atmosferę donosów i np. bardzo źle widziane w rozgłośni kontakty pracowników z krajem. Ma bardzo dobre kontakty z polonią monachijską. Krzysztof Grosse, ma bardzo chwiejny charakter i jest pod dużym wpływem swojej matki”.
Pod wielostronicowym raportem „Asystenta” z tej podróży służbowej jest dopisek oficera: „Informacja dotycząca Grossów i Krzysztofa Bukowskiego z Monachium zostanie wykorzystana przez Departament II MSW”.
W tym samym czasie bezpieka w kraju gwałtownie szukała informatorów Radia „Wolna Europa”. Dziś wiemy, że jednym z nich był Władysław Bartoszewski. Na szczęście SB nigdy nie wpadła na jego trop.
Po latach Bartoszewski i Długoborski zasiadają obok siebie w Międzynarodowej Radzie Oświęcimskiej (MRO). Profesor Bartoszewski nie odpowiedział na mój e-mail z prośbą o komentarz na temat współpracy członka MRO z SB.
- Niektórych rzeczy z dzisiejszej perspektywy czasu żałuję. Przede wszystkim udzieleniu informacji o jednej rodzinie pracującej w Radiu Wolna Europa – stwierdza Długoborski.
Historycy bez tajemnic dla SB
Robił karierę naukową, ale jednocześnie nadal donosił na osoby ze swojego środowiska. Informował w latach 60. SB np. o znanych historykach - Stefanie Inglocie, Henryku Wereszyckim, Michale Komaszyńskim, a także innych naukowcach, z którymi zetknął się w czasie pobytów zagranicą.
Tak m.in. charakteryzował prof. Inglota: „Przy całej swojej ostrożności Inglot w sposób bardzo trudny do uchwycenia utrudniał kariery naukowe pracowników o zadeklarowanej marksistowskiej postawie politycznej, a z drugiej strony popierał młodych pracowników, których sam w pewnym sensie „urabiał”. […] Ma bardzo szerokie kontakty z uczonymi z krajów zachodnich”.
Współpraca „Asystenta” z wywiadem MSW uległa nagłemu zahamowaniu pod koniec lat 60. Okazało się, że jedna ze studentek oskarżyła Długoborskiego o to, że wziął łapówkę za jej przyjęcie na studia na Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach. Postępowanie dyscyplinarne trwało kilka lat. Zablokowało wyjazd agenta na roczne stypendium do NRF.
SB, mimo próśb swego agenta, nie chciała pomóc w tej sprawie. „Asystent” bez możliwości wyjazdu do Niemiec był bezużyteczny dla wywiadu, i w 1971 roku współpracę zakończono. Nie znaczy to jednak, że SB zapomniała o Długoborskim.
W maju 1973 roku z docentem Długoborskim, wtedy już prodziekanem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Śląskiego w katowickim hotelu „Polonia” spotyka się kapitan Edward Cichopek z Wydziału III katowickiej SB. Wydział III zajmował się inwigilacją środowisk naukowych i „ochroną” katowickiej uczelni przed antysocjalistycznymi wpływami.
Powrót na łono SB
Spotkanie kapitana Cichopka z doc. Długoborskim zakończyło się ponownym zwerbowaniem historyka do współpracy z SB. Długoborski przyjmuje pseudonim „Wiktor”, podpisuje zobowiązanie do współpracy i składa pierwsze doniesienie. Dotyczyło doc. Wsiewołoda Wołczewa, dogmatycznego komunisty, którego teorii obawiali się nawet najbardziej aktywni działacze PZPR. To właśnie Wołczew w 1980 roku założył Katowickie Forum Partyjne. Jednak kręgu zainteresowań SB znalazł się blisko 7 lat wcześniej – właśnie dzięki donosom „Wiktora”:
„Żądał od wszystkich wykładowców, aby szerzyli w swych wykładach marksizm-leninizm. W środowisku uchodzi za lewaka i dogmatyka. Jako kierownik Zakładu Nauk Politycznych zgromadził wokół siebie młoda kadrę, całkowicie od siebie zależną, dobieraną w specyficzny sposób”.
„Wiktor” donosił też w 1973 roku na doc. dr hab. Jana Kunisza: „Głęboko wierzący katolik, ojciec czworga dzieci, żona po wyższych studiach fanatycznie religijna. Kunisz na uczelni nie cieszy się dużym autorytetem, traktowany jest raczej z pobłażaniem a to z powodu dziedziny naukowej, która się interesuje (numizmatyka). Przebywał na kongresie numizmatycznym w USA, za jego pobyt i podróż płacił organizator”.
W styczniu 1974 roku „Wiktor” informuje swego „opiekuna” z MSW o swoim pobycie na konferencji w NRF. „Z naszym tajnym współpracownikiem próbował nawiązać kontakt Bohdan Korab-Osadczuk, Polak z pochodzenia na Zachodzie od zakończenia II Wojny Światowej. Zajmuje się naukowo współczesną problematyka Polski i państw socjalistycznych. TW poufnie dowiedział się, że Korab-Osadczuk jest współpracownikiem wywiadu brytyjskiego i Radia Wolna Europa. To było powodem, że >>Wikto<<r odmówił z nim spotkania”.
28 marca 1974 roku TW Wiktor donosi SB na Antoniego Barciaka, starszego asystenta Zakładu Historii Starożytnej i Średniowiecznej Instytutu Historii WNS: „Czynnie zaangażowany w działalność Duszpasterstwa Akademickiego. Widywany często w punktach katechetycznych w klasztorze w Katowicach-Ligocie, ma kontakty z księżmi”.
SB ciekawiła także sprawa doc. Józefa Szymańskiego z tego samego Zakładu. „W ramach zajęć z historii organizuje wyjazdowe seminaria ze studentami do historycznych i zabytkowych obiektów, gdzie na miejscu prowadzone są lekcje poglądowe. Najczęściej w tym celu wybiera obiekty sakralne, gdzie po normalnych zajęciach wchodzi w kontakty z księżmi”. Szpicel z tytułem naukowym nie stronił też od donosów obyczajowych – kto ma kochanki, kto pije czy ma inne słabości. Z punktu widzenia SB były to informacje bezcenne, pozwalające na próbę werbunku. Dzięki „materiałom kompromitującym”, jakie SB miała dzięki takim donosom, ewentualna próba werbunku zwykle kończyła się sukcesem.
Z wyjazdów służbowych Długoborski także pisał donosy, prawie tak dobre jak za dawnych, „wrocławskich” czasów. „Na Uniwersytecie w Odense w Danii zatrudniony jest były pracownik naukowy Wojskowej Akademii Politycznej, historyk prof. Emanuel Halicz – narodowości żydowskiej, który wyemigrował z Polski po 1968 r. Nie zna w zasadzie żadnego języka, jedynie bardzo słabo j. angielski. Wśród tamtejszej kadry naukowej nie posiada żadnego autorytetu, na uczelni pobiera niską pensje lecz jest dofinansowywany przez ośrodki syjonistyczne”.
Cenne informacje dla SB zawierał również inny donos – tym razem o byłym pracowniku WSE w Katowicach dr Zygmuncie Tkoczu, który kilka lat wcześniej „wybrał wolność”. „Specjalizuje się w socjologii, zdobył duży autorytet w Odense. Utrzymuje kontakty z emigracyjnym działaczem endeckim Giertychem z Londynu, z którym wydał wspólnie książkę. Ostatnio napisał prace habilitacyjną o strukturze społecznej krajów socjalistycznych, jednym z recenzentów pracy był Leszek Kołakowski” – donosił „Wiktor”.
Zadzwoniłem do prof. Tkocza, do jego domu w Odense w Danii. Był zaskoczony agenturalną przeszłością naukowca, który nawet bywał u niego w domu. – Faktycznie, z Polski wyjechałem w 1970 roku, po prostu nie wróciłem z wakacji we Francji. Długoborski dwa razy mnie odwiedzał w Danii w latach 80. Jego współpraca z SB to bardzo nieprzyjemna sprawa. Uchodził za dobrego historyka od spraw ekonomicznych… - stwierdził prof. Tkocz
- Takie kontakty z organami bezpieczeństwa były normalną praktyką. Byłem na kierowniczym stanowisku na uczelni, stąd niezależnie poza tymi kontaktami musiałem spotykać się z pracownikami SB i odpowiadać na określone pytania. Dotyczyły m.in. działalności doc. Wołczewa, fanatycznego komunistycznego dogmatyka, podobnie jak krąg zafascynowanych nim jego uczniów, których wodził na manowce walki pseudopolitycznej, odciągając od kariery naukowej – tłumaczy dziś Długoborski.
W 1975 roku wstąpił do PZPR. - I zostałem wykreślony z ewidencji tajnych współpracowników SB. W czasach pierwszej „Solidarności” działałem w Katowicach i na nowym miejscu pracy – Akademii Pedagogicznej w Krakowie, gdzie w grudniu 1981 roku zostałem usunięty z partii i szykanowany w sprawach zawodowych – stwierdza.
Już pod koniec listopada 1980 r. „Solidarność” na UŚ zrzeszała ok. 1500 osób. Do „S” zapisało się 598 nauczycieli akademickich z 1202 pracowników. Masowo wstępowali także członkowie PZPR. Prof. Wacław Długoborski od grudnia 1980 roku był członkiem Rady Programowej Wszechnicy Górnośląskiej. Była to instytucja powstała z inicjatywy śląskiej „Solidarności”. Prowadzono w niej wykłady popularnonaukowe oraz spotkania dyskusyjne z twórcami kultury, publicystami, działaczami opozycyjnymi.
– Wszechnicę Górnośląską inwigilowała bezpieka w ramach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania „Kuźnia”. W archiwach IPN nie zachowały się żadne dowody na działania skierowane przeciwko prof. Długoborskiemu w latach 80. Nie ma jednak też dowodów na kontynuowanie SB z nim współpracy po 1975 roku – wyjaśnia dr Dziuba.
Poniższy tekst ukazał się w Mieście Pana Cogito
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3143 odsłony
Komentarze
tosz, wspólpraca z SB jakże typowy"epizod" naukowca w prl
21 Marca, 2009 - 17:52
pzdr
antysalon
Koszmar
22 Marca, 2009 - 00:26
Ale ja nie potrafie dokonac oceny kogos kto byl wiezniem w Oswiecimiu. Nie potrafie i juz. Trauma powodowala pozniej takze cynizm i bezwglednosc, albo totalne "uschniecie duchowe". Nienawisc do swiata i bliznich, paniczny strach przed powtorka, glodem.....
Naturalnie czesciej sklonnosci samobojcze, czy ciezka niezaleczalna depresje, ale ...nie, nie umiem, nie chce, nie zamierzam.....
"Ja nie bylem w Oswiecimiu,
ale znam go na pamiec".....
Kaska
Kaska
25 Marca, 2009 - 15:43
A kto Ci każe oceniać osobę?! Notka opowiada wyjaśnia agenturalną przeszłość profesora. To przeszłość ta podlega ocenie. Nikt przecież profesora nie postawił przed sądem, nie odpowiada prawnie za współpracę z komunistami, którzy strzelali w tył głowy polskim patriotom.
Chyba nie zamierzasz wprowadzić nowego kryterium; Każdy kto przeszedł Oświęcim może robić, co chce, nie podlega prawu.
Ja mogę zrozumieć, pojąć przyczyny, ale to nie oznacza, że jest jakaś klauzula; w wyjątkowych wypadkach mogę być agentem i donosić na innych.
A moje współczucie jest po stronie tych, którym łamał życie, karierę donosząc.
Szanowny psor niech się cieszy, że czyn jego podlega tylko osądowi moralnemu a ni prawnemu.
Katarzyna
Ale o co chodzi? Przyznał się chłop,
25 Marca, 2009 - 15:30
opowiedział, żałuje. Nie ma co.
Tosia
26 Marca, 2009 - 17:24
I uważasz,ze to wystarczy,przyznał sie i koniec kropka.A gdzie skrucha gdzie żal za grzechy?bo to niewatpliwie grzech to jego kapusiowanie,szkodził drugim,narazał na utrate zdrowia i życia ludzi,ktorzy walczyli o wolna Polske.
a poza tym to juz zwichrowana psychika i nie powinien miec wplywu ma umysły mlodych ludzi,którymi latwo manipulować.
Prosze co ty na to?
Ja uważam, ze on żałuje.
27 Marca, 2009 - 09:44
Nie biorę pod uwagę komantarza rozmówcy, tylko to co on mówi.
osąd
22 Lutego, 2012 - 17:35
Mnóstwo ludzi w latach 40tych, pięćdziesiątych wierzyło naiwnie w sprawiedliwość systemu, który został nam narzucony...O ocenianym wiemy, że donosił, ale generalnie na wszystkich, gdy donosił na zagorzałego komuniste moglibyśmy uznać w pewnym sensie za patriotę, donosił na naszego wroga, prawda? Trudno o jednoznaczną ocenę tych ludzi, nic nie jest do końca ani czarne ani białe...Mam pytanie czy gen. Zacharski był dobrym Polakiem jako szpieg Polski, Ludowej, co prawda, ale Polski...?