Wizje i fobie - czyli krótka historia czasów ostatnich cz. I
Platforma Obywatelska przeszła długą drogę przez ostatnie 6 lat. W owych prehistorycznych czasach była formacją która miała dość jasna wizję naprawy państwa: miało to być państwo nowoczesne, liberalne gospodarczo, z wytępioną korupcją i biurokracją, nieco konserwatywne społecznie i stawiające na wolność jednostki. Przynajmniej tak się zdawało. Wydawało się też oczywiste, że skoro podstawowe deklarowane wartości i cele były bardzo zbieżne z tym co głowiło PiS, po wyborach czeka Polskę koalicja sił sanacyjnych które wreszcie wprowadzą Polskę na właściwe tory. Rok 2005 kiedy dwie następujące po sobie klęski wyborcze rozwiały pewność zwycięstwa polityków Platformy, zmienił wszystko.
Do sformowania oczekiwanego przez większość Polaków POPiS-u nie doszło, rozpoczęło się natomiast to co później nazwano “zimną wojną domową”. Platforma ewidentnie torpedowała wszelkie próby porozumienia, nie przebierając w środkach. Szok po przegranej tego środowiska i intencje najlepiej ilustruje wpis w blogu pewnego byłego ministra i aktywnego także dzisiaj komentatora: "Życzę porażek na wszystkich frontach, bo każde zwycięstwo tego Układu to porażka Polski i zagrożenie dla wolności. Życzę także porażek gospodarczych, choć za to płacą ludzie. Ale tylko one mogą wstrząsnąć bazą wyborczą tej wstecznej władzy i uniemożliwić dalsze hodowanie chwasta zwanego IV RP." (za blogiem Galby)
Zmianom personalnym w PO towarzyszyło coraz głębsze staczanie się PO w populizm i demagogię. Interes Polski stał się przy tym zupełnie nieistotny. Lojalność wobec Polski przestała istnieć, liczne tzw. “autorytety” udzielając wywiadów za granicą straszyły faszyzmem i bolszewizmem który jakoby w Polsce się rozwijał. Lokalne media i opozycyjni politycy z masochistyczną uciechą cytowały wszelkie negatywne informacje o Polsce, rządzie i prezydencie, mniej lub bardziej otwarcie im przyklaskując. Nie było obelgi której nie można by było obrzucić prezydenta przy przyzwoleniu tzw. “wymiaru sprawiedliwości”. To już nie były czasu gdy za nazwanie prezydenta (ale Kwaśniewskiego) leniem wysyłano listy gończe. Starannie i metodycznie pompowano “atmosferę zagrożenia i strachu”. W końcu nadszedł rok 2007 i przedwczesne wybory. Obietnice składane przez Platformę przebiły swoim populizmem wszystko co dotychczas w Polsce widziano. Jednak sprzyjające opozycji media utrzymywały wizerunek PO jako partii fachowców, zapewniano Polaków o szufladach pełnych ustaw, które tylko czekają na wprowadzenie w życie aby wszystkim żyło się lepiej. Nikt nie odważył się nazwać rzeczy po imieniu. Takie słowa jak “populizm” czy “demagogia” były zakazane, przynajmniej w odniesieniu do partii “liberałów”. Powszechna wesołość, jaką wzbudzał nieszczęsny Kononowicz, niewielu nasunął myśl, że w istocie poza opakowaniem, niewiele różni się w tym co mówi od wodza opozycji. Zwycięstwo Platformy w wyborach zostało przyjęte z entuzjazmem przez społeczeństwo w Polsce i zagranicę. Przynajmniej wg. oficjalnej propagandy, bo np. giełda zareagowała na to negatywnie.
A potem okazało się, że społeczeństwo zostało oszukane. Tusk nie spełnił swojej przedwyborczej obietnicy, że po wygranych wyborach PO stanie się partią odpowiedzialną. Ale to tylko jedna z dziesiątków czy setek niespełnionych obietnic i zobowiązań. Szybko się okazało, że szuflady były puste, a ławka profesjonalistów bardzo krótka. Nielicznych zwalnianych ministrów nie było kim zastępować. Jedyne co szło sprawnie, to czystki personalne. Kraj pogrążał się w stagnacji. Niepowodzenia i nieróbstwo trzeba było na kogoś zrzucić. Kozłem ofiarnym stał się prezydent, który rzekomo “wszystko wetował”. Na argument, że zawetowanych ustaw było zaledwie kilka na kilkaset podpisanych, odpowiadano, że to były te istotnie ustawy. Mało kto zwrócił przy tym uwagę, że gdyby przyjąć tłumaczenia PO, to byłby to dowód na przerażające nieróbstwo rządzącej partii. W końcu nadszedł rok 2010 i zaczęły zbliżać się wybory prezydenckie...
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 569 odsłon