"Błędnych rycerzy" nie brakuje

Obrazek użytkownika Aleksander Rybczyński
Kultura

- o "kulturze kłamstwa", "łże elitach" i nieroztropnych pisarzach, domagających się prawdy o katastrofie smoleńskiej.

- z poetą Jerzym Gizellą rozmawia Aleksander Rybczyński

AR. Część polskiego środowiska literackiego miała niezłą zabawę po tym, kiedy poeta Roman Misiewicz ogłosił, że niemożliwe jest tworzenie literatury po Smoleńsku. Łatwo było salonowym krytykom okazać głupawe zdumienie i dostrzec objawy szaleństwa w tej demonstracji sprzeciwu wobec "kultury kłamstwa", która dokonała zaboru polskiej sztuki i literatury. Wykpiono szlachetny gest, bo któż przy zdrowych zmysłach może porównywać "zwykłą katastrofę lotniczą" do Katynia i jak można podejrzewać największe polskie pióra o zanurzanie stalówek w piasek?
Zaryzykowałbym twierdzenie, że Smoleńsk tylko obnażył patologicznie konformistyczną postawę nurtu polskiej literatury, promowanego po "okrągłym stole" i po zburzeniu berlińskiego muru. Jak widzisz swoje miejsce w tym światku relatywizacji wszelkich wartości?

JG. Po powrocie z emigracji (2004) nie zdawałem sobie sprawy jak daleko lewica posunęła się w „dekonstrukcji” polskiego społeczeństwa, infekowaniu go ideologią liberalizmu i szerzeniem popkultury. Z wolna zaczęło to do mnie docierać po podwójnie wygranych przez PiS wyborach w 2005 roku. Nagonka mediów na PiS, na ś.p. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS-u , a potem premiera, Jarosława Kaczyńskiego, przywołała najgorsze wspomnienia z czasów stanu wojennego i propagandę tuby Jaruzelskiego – rzecznika rządu, Jerzego Urbana. Tak jak ówczesne „przekaziory” opluwały ruch „Solidarności” i całą opozycję demokratyczną, tak po roku 2005 robiły to prywatne i publiczne media. Zdumiewało to, że coraz bardziej jednostronna i prymitywna perswazja tym razem działa bardzo skutecznie, poddawali się jej ludzie, których uważałem za inteligentnych i samodzielnie myślących. Był już wtedy w użyciu termin „łże-elity” (2006), potem doszło wiele innych (np. „wykształciuchy” wprowadzone do dyskursu publicznego przez Ludwika Dorna). Zacząłem uważniej studiować różne podręczniki historii literatury wydawane w latach dziewięćdziesiątych, gdzie znajdowałem zupełnie inny obraz polskiej literatury i historii, niż ten, który przywiozłem w bagażu emigranta. Zacząłem się zastanawiać, co takiego się stało z tzw. intelektualistami, jakie procesy doprowadziły ich do szalonej barbaryzacji zachowań i języka – w konsekwencji: upadku kultury. Najbardziej widoczne było to w dziedzinie tzw. literatury popularnej, sztuk wizualnych (performance), w filmie, teatrze i telewizji. Zalew szmiry z Zachodu, naśladowanie we wszystkim najgorszych wzorów amerykańskich, wydawanie trzeciorzędnych autorów i propagowanie ich jako rewelacji, świadczyły o tym, że toczy się w Polsce bezwzględna wojna z Kościołem, tradycją i całą naszą przeszłością. Szybko przekonałem się, że przeciętny student nie potrafi sformułować jednego sensownego zdania bez ściągania z Internetu – nawet jak coś przeczyta, nie jest w stanie zreferować tekstu. Ta śmierć logiki opartej na związkach przyczynowo-skutkowych tłumaczy wiele zjawisk, z jakimi mamy obecnie do czynienia. A co do muru berlińskiego – on dalej istnieje w ludzkich umysłach, podobnie jak cenzura, strach przed milicyjną pałką i Rosją.

AR. Od dłuższego czasu jesteś mało widocznym cieniem na polskiej scenie literackiej. Czyżby rzeczywiście wycofywanie się z blasku salonu było jedynym sposobem ocalenia godności i zachowania twarzy? Dlaczego bohaterowie naszej młodości, antykomunistyczni kontestatorzy, ludzie, którzy swoją niezłomną postawą pomagali przetrwać ponurą rzeczywistość prl-u, zachłysnęli się iluzją wolności, emanując niesmacznym kosmopolityzmem i brakiem przyzwoitości?

JG. Procesy, o których mówiłem wcześniej, trwały latami, nie zawsze można się było zorientować, jaka jest prawdziwa intencja danego wydawcy czy redaktora działu. Przez dwa, trzy lata po powrocie, współpracowałem (niejako z rozpędu) z paroma niszowymi czasopismami, których redaktorzy wydawali się być w miarę przyzwoitymi ludźmi, ale z wolna zaczęto mi stawiać różne warunki, ograniczenia (także ilościowe), podsuwać sugestie i propozycje, z którymi coraz trudniej się było zgodzić. Na emigracji przyzwyczaiłem się do względnej swobody, przez długi czas mogłem wybierać, pisać o tekstach twórców, którzy byli albo przemilczani, albo zapomniani, albo niedocenieni i w ten sposób „pilnować” niezbywalności ich dzieł, często wybitnych. Pozwalałem sobie też na krytyczne uwagi w stosunku do tych współczesnych pisarzy, którzy byli (lub są) hołubieni przez salon. Stopniowo rezygnowano ze współpracy ze mną, aż praktycznie zostały same „Arcana”. Być może zostałem ukarany słusznie za brak pokory, natomiast ewolucja ludzi z pokolenia kontestatorów jest wręcz wstrząsająca: żeby mieć hojnych sponsorów, uczestniczyć w targach i festiwalach literackich, być zapraszanym do telewizji, na odczyty w polskich ambasadach i konsulatach, nawet w zwykłych domach kultury czy bibliotekach, no i być na liście rozsyłanej przez Instytut Książki tłumaczom – trzeba spełniać kryteria wyznaczone przez „salon”, np. zwalczać homofobię, antysemityzm, zachowywać się niegodnie: naśmiewać się z Kaczyńskiego, PiS-u i Radia Maryja. Jeśli nie – wylatuje się dużym łukiem z Parnasu. Niektórzy nie mogą bez tego żyć. A przecież ci sami ludzie zachłystywali się polskim umiłowaniem wolności, cytowali Miłosza, Herberta i Mackiewicza jeszcze dwadzieścia lat temu. Teraz, kiedy spotkam jakiegoś „salonowca” na Rynku Głównym, to odwraca się w drugą stronę, albo syczy z nienawiścią: - „Podobno przyłączyłeś się do oszołomów? Czy to prawda?”. Z tymi osobami nie da się już rozmawiać. Oni są tylko mieszkańcami „tego kraju”. Podsumowując – z emigracji zewnętrznej wróciłem na emigrację wewnętrzną. Tu i tam choruje się „na Polskę”, umiera się z tęsknoty za ojczyzną.

AR. Tomiki Twoich emigracyjnych wierszy, a ostatnio wybór "Sytuacje bezgraniczne" pozostały praktycznie nie zauważone. Szkoda, bo nawet jeżeli nie tworzyły pomostu pomiędzy literaturą krajową a emigracyjną, mogły być kładką, łączącą odmienne sposoby widzenia Polski i opisywania rzeczywistości. Przyznaję, że sam uległem iluzji jedności polskiej literatury po tak zwanym "odzyskaniu niepodległości" w 1989 roku. Dzisiaj już "niepoprawne politycznie" książki nie lądują w szufladach - można je wydawać (najlepiej własnym sumptem) - są jednak marginalizowane i pomijane milczeniem. Promuje się apolityczną awangardę, bezpieczny klasycyzm, antyklerykalizm i modne tematy, wystarczająco bezpieczne, by się nie narazić recenzentom "Gazety Wyborczej". Czy można mówić o nowym "drugim obiegu" literatury?

JG. Drugi obieg chyba nigdy nie zniknął tak na dobre, prawicowa prasa i wydawnictwa są piętnowane na każdym kroku, nie wznawia się autorów niemile widzianych, „zbyt” polskich. Inwazja popkultury spowodowała ponadto, że dziś rapowanie i hip-hop zastąpiły poezję, seriale telewizyjne – prozę, prasa kolorowa dla kobiet, nastolatków i młodych mężczyzn – elementarną edukację. Kilkanaście oficyn wydawniczych stara się ciągle wydawać ambitne dzieła bez możliwości szerokiego dotarcia do czytelnika. Czyta zaś uboga inteligencja i prawdziwi miłośnicy książek niezależnie od wykształcenia. Większość Polaków niczego nie czyta – nawyk czytania zanika pod ciosami Internetu i kultury obrazkowej: przeciętny internauta czyta tylko jedną, dwie strony tekstu (często bez zrozumienia) i gna dalej, otwierając następny dokument. Jeśli czegoś lub kogoś nie ma w Internecie – to w świadomości tych ludzi nie istnieje. Tak więc drugi obieg to znajomość tekstów spoza wirtualnej rzeczywistości, a w niej rządzą prawidłowości, o których wspominasz.

AR. Kiedyś z dumą nazywaliśmy się Europejczykami. Takie świadectwo tożsamości oznaczało opowiedzenie się po stronie cywilizacji zachodniej. Dzisiaj należymy do Unii Europejskiej i deklaracja polskości jest nietaktem. "Nieroztropni" pisarze, domagający się prawdy o katastrofie smoleńskiej i popierający opozycyjną partię narażeni są na opatrzenie etykietką "faszystów". Czy brak tolerancji wobec patriotyzmu oznacza, że nadal jesteśmy pod zaborami?

JG. Ta ostatnia sugestia jest niezwykle trafna. Zaborcami są ludzie pełniący role Polaków. Po II Wojnie Światowej Kościół w Polsce potrafił się mocno stawiać komunistom, były okresy jawnego i bezlitosnego ograniczania jego działalności, rząd z nadania Moskwy wspierał dywersyjne czasopisma i instytucje, które miały rozłożyć katolicyzm od wewnątrz. Wydaje się, że dziś używane są podobne metody, a wielu hierarchów stara się dobrze żyć z władzą i mediami („księża patrioci”?). Protestują poszczególni kapłani broniący Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Kościół jako instytucja milczy, bo „nie może się wtrącać do polityki”. Opisy Warszawy z czasów przed powstaniem styczniowym to chyba parafraza współczesnej stolicy. Patriotyzm jest znów niemile widziany. Jest to zresztą zgodne z niektórymi wytycznymi edukatorów z Unii. W Polsce spełnia się ich postulaty niezwykle gorliwie i precyzyjnie. Ruguje się historię i historię ojczystej literatury z programów szkolnych, a „postępowa” ideologia sięga dzieci w przedszkolach. Rodzicom często to nie przeszkadza, dominuje wszechogarniający indyferentyzm – te dzieci często lepiej mówią po angielsku niż po polsku. To im się przyda w przyszłości. Po co im polska literatura i historia? A przeszłość to tylko „obciach”. Polska znika jako kraj i naród, jako wspólnota. Polacy zatracają poczucie tożsamości narodowej i odpowiedzialności za swoje czyny. Ponad połowa „obywateli” nie uczestniczy w wyborach. Księża namawiają do wyborów, ale już bardzo nieliczni podpowiadają swoim owieczkom, na kogo powinien głosować katolik.

AR. Wyszydza się wszystko, co nadaje wielkość i niepowtarzalność polskiej historii, opluto dowódców Powstania Warszawskiego, przemilcza się prawdę o "żołnierzach wyklętych", ich kaci cieszą się spokojem i publicznym szacunkiem. Nie można już głośno wymawiać "Słów, które dawniej płonęły", bez narażania się na śmieszność i kpinę. W wierszu, o wymienionym powyżej tytule piszesz o "Wierze, Nadziei, Miłości - Wyśmianych w mediach, I na uniwersytetach, Sponiewieranych w sztuce." Czy Polsce pozostała tylko generacja "młodych, wykształconych z dużych miast" - świetny materiał do stworzenia postsowieckiego społeczeństwa bez pamięci i tożsamości narodowej? Czy pisarz ma jeszcze jakąś rolę? Co jeszcze można ocalić?

JG. Wychowanie ludzi o poziomie umysłowym ćwierćinteligentów jest celem całego systemu oświaty i szkolnictwa wyższego. Rośnie liczba janczarów, odbiorców polskojęzycznych mediów, którzy zieją autentyczną nienawiścią do wszystkiego co polskie i katolickie. Naturalny u młodych ludzi bunt przeciw zastanemu porządkowi, zamienił się w bunt przeciwko Polsce, Kościołowi i rodzinie. Zagrożeni zamiast krytykować rząd, który na pewno nie zapewni im w kraju pracy ani taniego mieszkania, głosują na „rząd aferałów”. Pisarz kochający ojczyznę to człowiek z marginesu, „z podziemia”. Z patriotycznym przesłaniem nie można trafić do większości młodych, wychowywanych np. przez „Jurka” Owsiaka „Róbta co chceta”. Nagonka na kibiców przypominających o przeszłości, wywieszających na trybunach stadionów patriotyczne hasła, przypomina walkę z napisami na murach z czasów pierwszej „Solidarności”: „DTV łże” albo „TVP = kłamstwo”. Wojna z kibicami prowadzona przez rząd Tuska jest jednak postrzegana przez przeciętnego konsumenta telewizji jako walka z „bandziorami” stadionowymi. To kwintesencja zakłamania i skutek odwracania pojęć, podstawowych metod multimedialnej propagandy (szantażu medialnego) od lat ogłupiającej społeczeństwo. Kibice mają ogromną siłę przebicia. Nie chcą sprzedaży piwa na stadionach. Nie ma jej niszowy, choćby najbardziej wrażliwy pisarz czy poeta. Jak zwyciężą kibice, to i głosy poetów będą inaczej słyszane.

AR. Współpracujesz z wydawnictwem "Arcana", ukazują się tam książki ważne, zapomnianych autorów, takich jak Florian Czarnyszewicz i Ferdynand Goetel. Może mógłbyś powiedzieć kilka słów na temat polityki wydawniczej tej oficyny, bo wydaje się, że podobne inicjatywy mogą rozżarzyć lawę, która przebije się przez wszechobecną skorupę... Podobnym źródłem optymizmu jest postawa wielu niezależnych pisarzy, takich jak J. M. Rymkiewicz, Marek Nowakowski, Janusz Krasiński, Stanisław Srokowski, Leszek Elektorowicz, czy reprezentujący młodsze pokolenie Wojciech Wencel. Może to właśnie ci, którzy nie wypinają piersi do prezydenckiego odznaczenia będą iskierką nadziei, która przeprowadzi Polskę przez szpaler obojętności i lokajsko pochylone głowy?

JG. Jestem tylko stałym współpracownikiem, nie członkiem redakcji, więc trudno mi się wypowiadać o wszystkich celach projektu wydawniczego, zwanego „Arcana”. Poza książkami, ważne jest czasopismo - dwumiesięcznik, poświęcony głównie historii, w tym historii stosunków z naszymi najbliższymi sąsiadami, i kulturze oraz literaturze. „Arcana” mają swoich żelaznych autorów, m.in. tych, których wymieniłeś, ale i wielu młodych historyków, politologów, socjologów oraz publicystów, którzy nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa (np. Jakub Polit, Henryk Głębocki, Paweł Zyzak, Marek Kondrat, Jan Filip Staniłko). Czytają ten dwumiesięcznik ludzie zwykli i członkowie elit, przyjaciele i wrogowie, ludzie świeccy i duchowni, nauczyciele akademiccy i studenci. Zasięg pisma i wydawnictwa jest ograniczony, ale zarówno czasopismo jak i książki rozchodzą się niemal w całości. Przebój zeszłego roku, „Nadberezyńcy” Floriana Czarnyszewicza doczekał się już czterech wydań. Autorzy i redaktorzy wydawnictwa stworzyli szerokie zaplecze intelektualne, które ma szansę oddziaływania na różne kręgi społeczne. Trudno to jednak robić skutecznie w czasach siania perfidnego zamętu umysłowego, bolesnej zapaści aksjologicznej, groźnej anomii systemu i państwa, które dryfuje coraz bardziej w stronę „modelu hiszpańskiego”. Optymistyczne jest to, że nie wszyscy autorzy kierują się zyskiem, bo mogliby wydawać swoje (niektóre) książki w wydawnictwach komercyjnych, a jednak pozostają wierni wobec znaku firmowego, równoznacznego z wysokim prestiżem. Świadczą o tym liczne nagrody dla autorów, którzy wydają w „Arcanach”, jak i dla wydawcy. Skromne środki na wydawanie książek muszą być wzmacniane dotacjami uniwersyteckimi. Na pewno różne nagonki w mainstreamowych mediach czy próby zamknięcia ust autorom nie pomagają „Arcanom” w pełnieniu misji oświatowej. Postawy redaktorów i autorów „Arcanów” można czasem porównać do walki Don Kichota. Ale na szczęście „błędnych rycerzy” nie brakuje. W sumie - to ciągle praca organiczna, praca u podstaw – nasz „wielki, zbiorowy obowiązek”.

http://www.youtube.com/watch?v=iMhryd63UI4

Brak głosów