Nie ma tubylców i kreoli. Nie ma Polski. Nie ma nic.

Obrazek użytkownika MagdaF.
Idee

QCHNIA POLITYCZNA

Królewska ontologia

Dzisiaj mam dwie wiadomości. Niestety, obie złe. Jedna ważna, bo dotyczy dwutysiącletniej historii państwa polskiego; druga całkiem marginalna, choć medialnie eksploatowana, w odróżnieniu od pierwszej. Pierwsza informacja może być paralizatorem na wszystkich Polaków, żyjących zarówno w PRL, jak i RP kolejno numerowanej. Dowiedziałam się bowiem, że prof. Marcin Król, biesiadnik, czy raczej rycerz okrągłego stołu, którego notabene dorobek robi duże wrażenie, odważył się powiedzieć, w wywiadzie dla PolskaTimes, że "Nie ma czegoś takiego jak Polska. To tylko wyobrażenie”.

Jak się czujecie Polacy, w kraju nad Wisłą, o bogatej historii, kulturze i tradycji, gdy autorytet moralny, było nie było filozof idei, oznajmia Wam, że nie ma czegoś takiego jak Polska? Jest tylko forma prawnego stowarzyszenia grupy osób, którzy określili siebie jako obywatele kraju o nazwie Rzeczpospolita Polska. Bo to jedyny realny byt, mówi profesor, cała reszta to abstrakcja. To nie jest twór rzeczywisty, gdyż wyobraża go sobie tylko pewna grupa ludzi. A to wyobrażenie, które będąc „przypadkiem” pod Pałacem Prezydenckim zaobserwował wśród ludzi domagających się prawdy i rozliczenia winnych katastrofy smoleńskiej, jest dla niego niezrozumiałe, trąci nacjonalizmem i nie przystaje do jego idei patriotyzmu radosnego. I tu mamy poważny problem nie tylko tego, co jest - czym, zajmuje się ontologia - ale tego, czego nie ma. Nie ma według profesora naturalnych więzi, połączonych wspólnym językiem, historią, dążeniami, tradycją, ale tylko więzi sztuczne, prawne, skodyfikowane, a cała reszta to idea, istniejąca bardziej lub mniej w świadomości ludzi.

Obrońcy tezy profesora, tak odważnej jak i bezsensownej, będą pewnie próbowali jej bronić cytując np. Platona o zmienności i niedoskonałości świata materialnego, o przekłamanych „pseudobytach” i uzasadniać, że miał na myśli wyobrażenie, a więc świat bytów idealnych. Będzie to jednak obrona daremna, bowiem Marcin Król źle się czuje w świecie idei. Dużo lepiej w realnym świecie okrągłostołowej, reglamentowanej demokracji, podkreślonej grubą kreską. Dużo gorzej w obszarach Platońskiej sprawiedliwości czy koncepcji cnót kardynalnych, które nijak mieszczą się w kanonie liberalnej moralności profesora Uniwersytetu Warszawskiego.

W 1986 roku Marcin Król, o mordzie w Katyniu pisał : “Jak zmusić silniejszego, żeby przyznał się do kłamstwa, skoro mu się nie chce? I po co? Można by napisać całą rozprawę na temat okazji, kiedy ten moralistyczny pęd do prawdy historycznej utrudniał lub wręcz uniemożliwiał Polakom polityczne kontakty z Rosjanami. Szkodliwość podejmowania tragicznej sprawy Katynia dla polskiej polityki – jakże mnie korci, by o tym napisać".
I napisał w 2004 roku książkę „Patriotyzm przyszłości”, odzierając miłość do ojczyzny z prawa do walki o nią, z prawa do historii i tego, co patriotyzm ukształtowało: chęć wolności i silnego państwa opartego na prawdzie. Nazywa to patriotyzmem starego typu, opowiadając się za patriotyzmem liberalnym, który ma być radosną przyjemnością, a nie obowiązkiem. Zapomina, że najpierw obowiązek, później przyjemność, i że to komuniści, a później liberałowie najpierw podporządkowali Polskę obcym wpływom a później ją zniszczyli wyprzedając dorobek Polaków. Więc na przyjemność jeszcze nie czas.

Wszystko to trochę niespójne z jego dzisiejszymi przekonaniami, bo skoro Polski nie ma, to nie może być i polskiej polityki. A skoro nie ma polskiej polityki, to logicznie rzecz ujmując – nie ma i polityków. A jak sam powiedział, każdy ma prawo do swojego wyobrażenia patriotyzmu. W jakim więc celu postulował w TOK FM postawienie Jarosława Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu? Za to, że inaczej pojmuje patriotyzm? Nie, za to, że Polakom i demokracji zagraża mniejszość siejąca nienawiść pod Pałacem Prezydenckim, wygłaszająca przemówienia polityczne, których jedynym miejscem, według niego, powinien być parlament. Obecna demokracja widać tak samo słaba, skoro obawia się mniejszości, która może zagrozić III RP zwanej odrestaurowanym PRL-em. Nie pamięta Marcin Król, jak to Gierek z gospodarskimi wizytami umacniał socjalistyczną demokrację i nie widzi, że Tusk robi politykę głównie poza parlamentem.

Zagrożenie dla Marcina Króla, czyli demokracji, pojawia się nie tylko ze strony Prawa i Sprawiedliwości ale i internautów, o których pisze w tekście „Internet to nie śmietnik”. Obrońca demokracji tu zajmuje już odmienne stanowisko, powołując się na filozofów, którzy uważali, że cenzura powinna być dopuszczalna. Blogi są czymś idiotycznym, pisze, bo nie może sobie byle internauta wygłaszać swoich opinii publicznie w sposób nieograniczenie swobodny, w dodatku anonimowo. Nie może też Marcin Graczyk, choć pod własnym nazwiskiem, wypowiadać się na temat TW w Tygodniku Powszechnym i oskarżać współpracowników szacownego tygodnika. No, chyba że jest to tzw. personel pomocniczy, czyli sekretarki lub sprzątaczki.

Nie ma więc demokracji dla wszystkich; można o niej mówić jedynie w miejscach do tego wyznaczonych, władze krytykować „konstruktywnie”, nie przekształcać krytyki w krytykanctwo, bo władza ma prawo stosować środki przymusu bezpośredniego wobec obywateli, a także korzystać z dobrodziejstwa cenzury. Wszystko jest więc względne, subiektywne, narzucone prze władzę i filozofów idei, którzy wymyślili sobie wroga, bo Polska, nie wyobrażenie, ale realny twór zaczyna im się sypać. W takim świecie odwróconych wartości Honor, podobnie jak Bóg i Ojczyzna, jest wstydliwy dla tych, którzy z cnoty uczynili niecnotę a na mniejszość nasyłają policję z gazem i bandytów z agencji ochrony. Żeby bronić demokracji, trzeba stosować czasem antydemokratyczne metody - mówi Marcin Król, zwolennik demokracji cynicznej, wykoślawionej, bo wykorzystywanej do bezwzględnej walki o koryto, dla której ideały się nie liczą a zdrada przegrywa z honorem.

Miro zwalnia miejsce przy korycie

To druga wiadomość, która potwierdza, że natura nie znosi próżni. Oznajmił, że nie będzie kandydował w wyborach, więc miejsce przy korycie obywatelskim się zwalnia. Jak powiedział ajent, któremu umowa kierownika koryta wygasa na jesieni, jest ono pomarańczowo-zielone, ale może być i czerwone. Nigdy niebieskie. Szeroki wachlarz, od prawa do lewa, między Palikotem a Gowinem, więc upchnie się również czerwonych. Uchodźców, uciekinierów, wypędzonych, zdrajców, frustratów, intelektualne miernoty, które prócz zasiadania w sejmie nie nadają się do niczego. Trzeba tylko obiecać im dobre miejsce na liście, zaproponować jakieś fikcyjne stanowisko z biurem, młodą sekretarką i limuzyną, i nawet jak nie pójdą za tym żadne pieniądze na działalność, to celebryci od survivalu – jakoś przetrwają do wyborów. Funkcja typowo dekoracyjna, czyli robota za paprotkę. Akcja „Kupić Bartosza” się udała, zapomniał już o plastikowym premierze, choć Kluzik-Rostkowska skomentowała, że sprzedał się za tanio. Cóż, mamy podobno wolny rynek, więc cena jest umowna, choć transakcja korupcyjna, w którą wliczony jest pozamaterialny bodziec wynagrodzenia - jedynka na liście PO w Szczecinie. Do wyborów Arłukowicz powinien mieć pełne ręce roboty. Według raportów UE i Banku Światowego prawie 5 milionów Polaków żyje w skrajnym ubóstwie, a 7,7 mln mieści się w tzw. ustawowej granicy ubóstwa. Dodać do tego jeszcze Prawo i Sprawiedliwość, wykluczone przez Marcina Króla z procesu demokracji i tysiące Polaków pod Pałacem Prezydenckim, to daje stałe zajęcie karierowiczowi i zdrajcy, który zaczął od "tworzenia jednolitego frontu przeciwko Jarosławowi Kaczyńskiemu". Skończy tak samo jak jego antenaci z Frontu Jedności Narodu.

Tekst opublikowany w nr. 20/2011 Warszawskiej Gazety

Brak głosów