Być sobą
co to znaczy „być sobą”.
Wydawało mi się wcześniej, że wiem, co to znaczy. Teraz jednak straciłem tę pewność. Dawniej „było się sobą”, kiedy nie ulegało się zewnętrznym presjom i podszeptom i kierowało się własną etyką i własnym intelektem. Nie zawsze to można było uznać za postępowanie pozytywne, bowiem własna etyka i rozum mogły być znaczne niższej próby niż podszepty z zewnątrz. W każdym razie dziś wygląda na to, że omawiane hasło stało się grzeczniejszą formą okrzyku – róbta, co chceta. No właśnie, „co chcema”? Szczerze mówiąc, „my nie wiema”.
Stwórzmy mianowicie model „jeźdźca”. Jeźdźca, który stanowi niejako psychofizyczną jedność z koniem. Jasną jest rzeczą, że to człowiek narzuca koniowi swoją wolę. Jeżeli puści wodze, czyli przestanie koniem powodować – to w zależności od temperamentu zwierza w krańcowych przypadkach spotka się z następującymi zachowaniami: Koń się zatrzyma i zacznie szczypać trawę: koń z oczami na wierzchu runie do przodu i będzie tak biegł, aż padnie.
Jeżeli to ma być jedność, to kiedy ten układ jest sobą? Kiedy jeździec powoduje koniem, czy kiedy koń powoduje jeźdźcem?
Mam i inne sposoby rozpatrywania ludzkiej jaźni. A oto one:
Twierdzenie I
W każdym człowieku istnieją trzy elementy: intelekt, emocja i wola. Intelekt jest skalarem, emocja i wola wektorami. Motorem naszych działań jest emocja. Intelekt, w zależności od swoich możliwości, analizuje przeszkody na drodze do wskazanego przez emocje celu. I nie tylko. Mówimy: „Siłą woli powstrzymałem się, żeby nie dać mu w pysk”, lub „Rozsądek nakazywał mi... ale...”. Wielokrotnie intelekt uruchamia wolę przeciwko wszechwładnej emocji. Warto zauważyć, że uczeni, którzy nazwali gatunek, do którego zresztą należeli – „homo sapiens” grubo się pomylili. To jest gatunek „homo emocjonalis”.
Przeanalizujmy znany mi do znudzenia przypadek. Mamy wyjść na wspinaczkę, a jej cel jest atrakcyjny. Nie mamy dostatecznej ilości sprzętu, pogoda nie wróży nic dobrego, partner nie czuje się najlepiej – a jednak idziemy. Emocja nas tam wypycha. Głuszy głos rozsądku, wola nie interweniuje. Potem wpadamy w tarapaty. Po wielu przygodach chronimy się w jamie śnieżnej; na zewnątrz przez całą noc szaleje wichura. Ranek nie przynosi poprawy pogody. Emocja podpowiada: „Zostańmy! Tu jest lepiej”. Rozsądek analizuje: „Jeśli zostaniemy, to koniec”. Siłą woli wywlekamy się z jamy w zimne piekło i schodzimy.
Twierdzenie II
W każdym człowieku istnieje stop geniusza z idiotą. Jeżeli stop jest eutektyczny, wychodzi szarość i nijakość. Jeżeli składnika geniusza jest więcej, stop staje się nadeutektyczny i wytrącają się zeń tęgie kawały czystego geniusza. Jeżeli stop będzie podeutektyczny – słyszeć będziemy chlupot idiotyzmu.
Przedstawiony tu model odnosi się tylko do intelektualnych możliwości osobnika. Niemniej, przy głębokim naruszeniu proporcji pomiędzy emocją a intelektem, obraz będzie identyczny, zwłaszcza, jeśli grać tu będą rolę takie emocje, jak pycha, czy ambicja. Obcując z tak nawiedzonym człowiekiem – nawet wiedząc, że ma wielkie osiągnięcia – odniesiemy wrażenie, że o żadnym stopie w ogóle nie ma mowy, i że tęgie kawały geniusza pływają tu swobodnie w zupie idiotyzmu.
Twierdzenie III
Ludzie dzielą się na cwaniaków i frajerów. (Użyte tu nazewnictwo wziąłem z określeń strony przeciwnej). Cwaniacy mają prostą filozofię życiową: „Grabie grabią do siebie”. Gdy ich ktoś ośmieszy, uważają to za największą obelgę, jednocześnie uwielbiają ośmieszać innych. Wznoszą również znany okrzyk: „Śmierć frajerom”. To sformułowanie, bardzo natarczywie funkcjonujące za czasów mojej młodości, zmusiło mnie w końcu do wyodrębnienia obydwu grup czystych. Przy czym muszę tu od razu zadeklarować – jestem po stronie frajerów. Wyznają oni bliski mi sposób wartościowania i bliskie są mi hasła miłości ojczyzny czy miłości bliźniego. Potrafią odróżnić dobro od zła i wybierają dobro. Jeżeli tak określimy frajerów, to od razu widać, że ich królem był... Chrystus. Nie tylko potrafił się poświęcić dla dobra ludzkości, ale jeszcze pozwolił się ośmieszyć, krocząc cierniową drogą wśród wyzwisk i drwin gawiedzi.
Oczywiście typy czyste zdarzają się bardzo rzadko, przy czym znacznie więcej jest czystych cwaniaków niż czystych frajerów.
Znacznie później przyszło mi do głowy, że należy wyróżnić jeszcze jedną jednostkę psychiczną. Nazwałem ten typ mazgajem. Mazgaj jest osobnikiem, który mając w ogromnej przewadze cechy frajera zazdrości cwaniakowi, albo odwrotnie. Mazgaje są niebezpieczni. Niepogodzeni ze sobą, włóczą się po świecie, zatruwając atmosferę. Nie umieją zmienić siebie, toteż zaczynają nienawidzić innych lub nimi gardzić. Kierują się zasadą, że cel uświęca środki. Niebezpieczeństwo współdziałania z nimi polega na tym, że nie można przewidzieć, czy zwycięży w nich prawdziwa natura – na przykład frajera – czy też bunt przeciwko sobie („Do cholery, chociaż raz nie będę frajerem!) doprowadzi ich do czynów wręcz odwrotnych.
W świetle tego, co napisałem powyżej, powiedzenie „bądź sobą” traci sens. A jeśli nawet go ma, to wcale nie jest powiedziane, że należy mu przypisywać wartości dodatnie.
Trzeba bardzo długiej pracy nad własną jaźnią, żeby w końcu nadać temu sformułowaniu jakiś element wartościujący i, jak przypuszczam, dla każdego będzie on trochę inny. Trzeba tę wewnętrzną kapustę jakoś poukładać, czyli na własny użytek określić: JA – to kto? Bez tego wkładu pracy – czyli a priori, można jedynie zawołać – będę sobą, napiję się coca coli. Bo tak głosi reklama.
AW
PS. Powyższy tekst jest znowu kawałkiem mojej książki „Dymy nad Kartofliskiem” ponieważ jednak nie jest to książka popularna pozwalam sobie sądzić, że ten tekst nie jest Państwu znany. Autor
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 1315 odsłon
Komentarze
Panie Andrzeju
14 Kwietnia, 2009 - 14:13
Ja bardzo Pana proszę!
Wywołał we mnie tekst zarówno ze względu na treść jak i formę, język, takie emocje, że nie odpuszczę Panu i będę wpisywać do skutku moją prośbę.;)
Proszę, Złociutki, nagrać to w postaci gawędy do naszego radia. Toż będzie ustawiać się kolejka czytelników do całej książki! ;)
Długo będę musiała prosić? ;)
Katarzyna
Re: Być sobą
14 Kwietnia, 2009 - 15:07
Bycie sobą kojarzy się z indywidualizmem , wolnością , oryginalnością ....czyli same pozytywy jakby , ale "praktyka" określania swojej tożsamości i posługiwania się nią , budzi wątpliwości .
W jaki sposób dochodzimy do poczucia odrębności ? Poprzez konflikt i wartościowanie . Nasze wyodrębnione ego może się wzmocnić , "walcząc" przeciwko innym tożsamościom , demonstrując z dumą : oto jestem JA , a tamto to już nie ja .
Tamto - ja- może być w oparciu o nasz system wartości gorsze lub lepsze .
W sumie nieistotne , bo najważniejsze jest świadomość wyodrębnienia się z tłumu .
Negatywne emocje budzi sytuacja , kiedy coś dobrego spotyka innego albo ten ktoś potrafi więcej niż nasze ego , ale i wtedy "bycie sobą " potrafi wzmocnić tożsamość , widząc się jako bardziej szlachetne i poszkodowane , bardziej niesprawiedliwie potraktowane od losu , bardziej chore etc .Czyli , Panie Andrzeju , tożsamość frajera .
Bycie sobą jest najbardziej potrzebne w okresie młodzieńczego buntu , potem zauważamy jak jesteśmy podobni do innych , jak mało w rzeczywistości różnimy się w swych emocjach ,wartościach ... zachodzi proces odwrotny . Poznawszy swoje zalety i wady , odchodzimy od nieustannego porównywania się z kimś lub czymś , odkrywamy wspólny obszar uniwersalnych wartości , wspólnych ułomności , rozumiemy naciski , mechanizm wplątywania się w wewnętrzne klęski ego .
Kiedy już się było sobą , przeszło trudny uczciwy etap samooceny , łatwiej jest żyć , a nawet pragnąć jedności z innymi , z sacrum .
Aleksandra
Odpowiadam obu Paniom
14 Kwietnia, 2009 - 17:19
Do Pani Katarzyny.
Odpowiadam jak ci co nie mieli armat.
Oczywiście mam możliwość powiedzenia takiej gawędy. W różnych prelekcjach już o tym opowiadałem - tylko nie umiem nagrać.
I to byłoby wszystko.
Pani Aleksandro.
Taki prosty przykład.
Idę do kościoła z głeboką potrzebą zwierzenia się Panu Bogu ze swoich kłopotów i podziękowania Mu za wszystko czym mnie w życiu obdarował.
W Kościele stoi dziewczyna o długich wspaniałych nogach ubranych w czarne rajstopy i szpilki na taaakim obcasie. Ja się gapię i co...
To który jestem ja? Ten który chce się gapić na te nogi, czy ten, który chce się modlić?
Moje ego nie ma ochoty zrezygnować ani z jednego ani z drugiego.
Jakiegoś mnie Panie Boże stworzył - takiego mnie masz.
Serdeczności dla obydwu Pań. AW
Panie Andrzeju
14 Kwietnia, 2009 - 18:05
To najmniejszy problem. Wystarczy mieć słuchawki do skypa, ja na takich nagrywam, resztę jestem pewna poinstruuje Mark D., Gawrion, Danz, Kuki. To naprawdę nietrudna sprawa skoro taki antytalent informatyczny jak ja zdołał się nauczyć.;). A ja to już słyszę, ale to musi być Pana głos, bo tylko Pan może ten tekst opowiedzieć a nie przeczytać.;)
Katarzyna
Panie Andrzeju ,
14 Kwietnia, 2009 - 19:16
przecież nie gapił się by się Pan na krzywe czy grube nogi , nieprawdaż ?:)
Nasze -ja- jest morzem bezbrzeżnym , niezmierzonym i mieści się w nim zarówno szacunek i wdzięczność PANU , jak i zachwyt nad pięknem w każdej postaci .
Może już samą chęć podziękowania ON docenił , nagradzając zjawiskowym widokiem ?:)
Aleksandra
Bardzo ciekawe studium filozoficzne
14 Kwietnia, 2009 - 21:22
Hm... Bycie sobą.... czyli moje JA, w skrucie,jest wypadkową moich złych i dobrych doświadczeń. Czasami moje JA mówi mi "nie dotykaj, gorące", lub "weź to, możesz się pobawić". czasami moje JA nabija mnie w butelkę i dotykam to co jest gorące, a odchdzę od tego czym mogę się pobawić. Pytanie w którym przypadku jestem "frajerem" a w którym "cwaniakiem" i czy wogóle jestem farajerem lub cwaniakiem.
Według Twojego traktatu filozoficznego zaliczyłbym siebie do grona niepoprawnych frajerów i to chyba od urodzenia. Nigdy nie lubiłem cwaniaków, fetniaków czy żuli, nieważne jak ich zwał. Ważne jest to, że ta chołota nie ma kręgosłupa i najmniejszych skrupułow moralnych. Myślą tylko w kategoriach zysków i strat. Zyskiem jest dla nich to co dobre dla nich, a stratą to co jest stratą dla nich. Pojęcia takie jak przyjaźń, patriotyzm, moralność dla nich nie istenieją. Praktycznie dyskwalifikuje ich to jako stworzenia Boże, a wrzuca do kociołka z napisem "kuzyn diabła", bo takie dziecię nawet dla diabła byłoby obrazą.
Pozdr.
"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."
Andrzej Wilczkowski
14 Kwietnia, 2009 - 21:41
Krzysztof J. Wojtas
No to w końcu jest Pan sobą, czy nie?;-)))
A swoją drogą do swych dywagacji powinien Pan włączyć rozważania nad określeniami być sobą i być osobą.
Pozdro
Krzysztof J. Wojtas
Od autora
14 Kwietnia, 2009 - 23:35
Do Pani Aleksandry.
Pani Olu! to piękny tekst. Bardzo serdecznie dziękuję za taką wykładnię ludzkiego dualizmu. Przeczytałem go kilka razy i za każdym razem mi się tak samo podobał. Gdyby pani zobaczyła tę radość na mojej twarzy - to też by się Pani ucieszyła.
Do Pani Katarzyny.
Ja niestety nie mam skypa i nawet nie wiem jak się go nabawić. A ponadto nie jestem pewien czy pragnę mieć to urządzenie.
Do Pana Krzysztofa.
Na pewno jestem jakąś wyodrębnioną jednostką ludzką. W większości przypadków potrafię odpowiadać za własne czyny czy przekonania. W jakiejś mierze akceptuję wewnętrznie tę jednostkę. Ale na przykład uważam, że człowiek który się sam sobie podoba w 100% musi stanąć na drodze rozwoju, a człowiek, który się sam sobie nie podoba w 100% nic w życiu nie zrobi.
Ta część naszego ja gdzie się sobie podobamy - to jest trampolina, od której się odbilamy do pracy nad tym co się nam w nas nie podoba. Ale ciągle pozostaje pytanie czy nie podoba się nam to że potrafimy zabić karpia, czy to - że nie potrafimy.
Pozostałym interlokutorom teraz nie odpowiadam - bo pisząc mój tekst nie potrafię - technicznie - zobaczyć co oni napisali, a jak się człowiek zbliża do 80 to z pamięcią nie nadąża.
Serdeczbności dla wszystkich i dziękuję za podjęcie tematu
Andrzej Wilczkowski
Panie Andrzeju
14 Kwietnia, 2009 - 23:50
Przeczytałem z uwagą Pana wpis i zadumałem się. Czemu w tych "stopach ludzkich" tyle szarości, czemu ludziom nie rosną skrzydła tylko wyrastają szpony...
Warto być sobą, bo my sami jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi dla samych siebie.
Pozdawiam.:)
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Danz
15 Kwietnia, 2009 - 01:14
Drogi Danz
Twierdzenie o stopach eutektycznych dotyczy intelektu a nie emocji. Może porównanie jest zbyt hermetyczne. Przepraszam.
W ludziach zwykle nie ma eutektyki. Są bardzo różnorodni. A co do przyjaźni ze sobą samym. To najgorsze co może człowieka spotkać. "Przyjaźń ci wszystko wybaczy". A my nie mamy prawa sobie wybaczać. To już klęska. Wolę mieć bezsenne noce, analizując moje postępki sprzed lat kilkudziesięciu niż bezkrytycznie akceptować wszystko co w życiu zrobiłem.
Proszę przeczytać to co napisałewm w dyskusji "od autora do pana Krzysztofa.
Serdeczności
AW
Panie Andrzeju
15 Kwietnia, 2009 - 01:18
Rozpamiętywanie porażek i gaf, gdy bije ta przysłowiowa "druga w nocy", to chyba cecha jak najbardziej ludzka. Tylko alkoholicy i ludzie bezwzględni nie doświadczają takich "stanów".
Co do przyjaźni z samym sobą, to im bardziej samych siebie zaakceptujemy, tym łatwiej będzie nam wybaczać postępki naszym bliźnim. Przynajmniej mnie się tak wydaje. Dlatego właśnie wspomniałem o tym w swoim komentarzu.
Pozdrawiam serdecznie.
Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".
Panie Andrzeju
15 Kwietnia, 2009 - 07:15
Napisał Pan:
" A co do przyjaźni ze sobą samym. To najgorsze co może człowieka
spotkać. "Przyjaźń ci wszystko wybaczy". A my nie mamy prawa sobie
wybaczać. To już klęska".
A co z przykazaniem: Miłuj bliźniego swego jak siebie samego?
Miłować siebie to uznać również swoją winę, swoją klęskę, słabość. To uznać, że jesteśmy grzeszni, popełniamy błędy, ale umiemy stanąć w prawdzie. Ot, choćby takiej, że nasz bliźni jest też taki sam.
Człowiek, który nie umie akceptować siebie, nie potrafi zaakceptować innych, bo tak się składa, że najbardziej u innych nie lubimy swoich wad.;)
Katarzyna
Re: być sobą
15 Kwietnia, 2009 - 11:36
Żadne takie "przyjaźnie z sobą i miłowanie samego siebie " nic dobrego nie przynoszą .
W NT nie znajdziemy zalecenia : miłuj samego siebie , Chrystus znając moc naszego egoizmu a często narcyzmu ,zaleca miłowanie innych jak siebie samych mamy w zwyczaju , i to jest genialny pomysł na raj na Ziemi .W zasadzie mentalnie to akceptujemy , ale gorzej z wykonaniem , tragicznie jest , kiedy popatrzymy na historię ludzkości jako świadectwa wojen , czy wrogości w każdej postaci .
Zupełnie bezwiednie , bezinteresownie ,stajemy wobec innych na pozycji przeciwnika , moje ego i jego ego --konkurenci , nie przyjaciele .
Kochając siebie , nie jesteśmy w stanie kochać innych .
Ze względy na nasz silny , ba naturalny egoizm( jest on bowiem podstawą instynktu samozachowawczego)powinniśmy bardziej wymagać od siebie , aby zminimalizować subiektywne "zadowolenie z samego siebie " na rzecz prawdy o nas samych .Bywa , że bilans wychodzi pozytywny , sumienie nie dokucza .
Do ideału świętości dochodzi niewielu , bo wtedy trzeba zupełnie zapomnieć o sobie na rzecz bliźniego swego .
Reasumując : być sobą to nie okłamywać siebie .
A dalej to praca nad sobą , czyli zwalczanie egoizmu . Oj ciężko mi to przychodzi :( .
Tyle jest jednak piękna w naturze i w ludziach , tyle wdzięczności dla PANA i za troskę innych wobec mnie , że siebie samego " teleportować w innych " naprawdę warto .
Pozdrowienia dla Autora i Dyskutantów .
Aleksandra