Palikot - od zera do wicepremiera

Obrazek użytkownika foros
Kraj

Palikot nie wywodził się z bogatej rodziny. Natomiast jego żona tak. Spotkali sie na weselu, on kończył studia, ona liceum, wkrótce poczęło się dziecko nastąpił ślub. Teść był człowiekiem zamożnym, prywatnym przedsiębiorcą. To on miał ustawić zięcia w biznesie. Pierwszą poważną pracą Palikota było wytwarzanie palet dla Baltony. Wkrótce jednak przedsiębiorczy Janusz podbiera swojej firmie kontrakt i dostarcza palety bezpośrednio odbiorcom z Zachodu (wg Palikota po znakach towarowych został wyśledzony przez odbiorców z Niemiec i Holandii, po czym zaproponowano mu współpracę).
Zarobiwszy większą ilość gotówki otwiera interes polegający na produkcji tanich win. Wg Palikota namówił go do tego pewien Włoch. Interes kręcił sie na tyle dobrze, że Palikot postanowił przejść do wyższej ligi biznesu. Rozpoczął flirt z Unią Wolności i tzw. warszawką cementowany, jak wspomina żona, wspólnymi hucznymi imprezami. W efekcie, jedną z ostatnich decyzji AWS-owskiego ministra ds prywatyzacji państwo polskie sprzedało 80% Polmosu Lublin spółce Palikota za 16 mln zł płatne w 5 ratach. Raty te, lub ich część, zostają spłacone najprawdopodobniej z majątku zarządzanego przez Palikota Polmosu. Sytuacja ta spowodowała kontrole NIK zakończone stwierdzeniem nadużyć jak i śledztwo prokuratorskie zakończone w styczniu 2009 decyzją o umorzeniu.

W roku 2005, czyli roku porywinowskiego rozdania kart Palikot wchodzi do polityki po czym sprzedaje Polmos . Dysponuje dwoma poważnymi atutami: dobrymi kontaktami z lubelską kurią i jej metropolitą biskupem Życińskim, zbudowanymi na filantropijnej działalności katolickiego biznesmena oraz własnym wydawnictwem. Wydawnictwo to nabył wcześniej kierowany przez Palikota Polmos Lublin za 350 tys. zł, dofinansował kwotą 500 tys., sprzedał swojemu pracownikowi za 40 tys. po czym za taką samą sumę odkupił go odeń Palikot. Wydawnictwo to sfinansowało książkę D. Tuska "Solidarność i duma" oraz promującą go akcję billboardową. Atutem trzecim jest finansowanie działalności katolickiego tygodnika opinii Ozon, który zresztą upada po roku.
W okresie dwuletnich rządów PiS Palikot kładzie fundamenty swojej politycznej działalności zadzieżgując dobre stosunki z szefem PO oraz rugując z terytorium lubelskiego i w ogóle z PO jej dotychczasowego lubelskiego barona Zytę Gilowską. Wewnątrz partii dotychczasowy katolicki filantrop staje się twarzą lewego skrzydła PO domagając się odsunięcia od wpływów konserwatystów. Po nowym rozdaniu w roku 2007 zmienia się funkcja Palikota w partii. Z polityka lokalnego wyrasta na jednego z dwóch frontmenów PO, których celem jest skupianie na sobie uwagi opinii publicznej. Narzędziem głównym są tutaj happeningi epatujące typową dla tabloidów estetyką: krew, przemoc, alkohol, sex, wulgaryzymy, przekręty. Najbardziej znane happeningi Palikota to: wymachiwanie sztucznym penisem i pistoletem, przyniesienie okrwawionej świńskiej głowy do telewizyjnego studia, nazwanie prezydenta Kaczyńskiego chamem i pijakiem, minister Gęsickiej polityczną prostytutką, posła Chlebowskiego dupą wołową, Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobro homoseksualistami,  nawoływanie do zabicia J. Kaczyńskiego i zdarcia z niego skóry,  spożywanie alkoholu na lubelskiej starówce. Wszystko to w atmosferze człowieka z artystycznej bohemy, enfant terrible, inteligenta i społecznika zmuszonego do tego typu czynów przez przez słabość intelektualną motłochu, który innego języka nie jest w stanie zrozumieć. Tego typu zachowania przyniosły Palikotowi olbrzymią popularność zwłaszcza w środowiskach tzw. warszawsko - krakowskich salonów intelektualnych, jak i w szerokich rzeszach tzw. aspirujących.
Ten rozdział w działalności Palikota kończy katastrofa smoleńska. Zbyt silne negatywne związki Palikota z wchodzącym w fazę ikoniczną tragicznie zmarłym prezydentem eliminowały skuteczność Palikota w roli frontmena PO. Dowiódł tego negatywny odbiór jego żartów o zmarłych w smoleńskim lesie L. Kaczyńskim czy P. Gosiewskim, a nawet żyjącym J. Kaczyńskim ("jeszcze jeden"). W tej sytuacji Palikot musiał przejść do roli szeregowego, starannie ukrywanego posła, co oznaczałoby regres w jego politycznej karierze, a w perspektywie być może jej całkowity upadek. W takim stanie rzeczy poseł z Biłgoraja zdecydował się na manifestacyjne odejście z PO, które miało dać mu kapitał do utworzenia nowej formacji politycznej.
Profil powstającej partii okazał się silnie związany z głównymi motywami planowanej kampanii wyborczej Platformy czyli próbą rozbicia SLD. O ile PO czyniła to umiarkowanymi hasłami antyklerykalnymi i przejmowaniem części posłów i środowisk eseldowskich to Palikot skoncentrował sie na skrzydle radykalnym skupiając wokół siebie młodzież robiącą zadymy na obrońcach krzyża pod pałacem prezydenckim, gejów, feministki, zwolenników legalizacji marihuany itp. czyli odbierając SLD "murzynów" robiących im zwykle kampanię. Dla samego Palikota oznaczało to jednak radykalną zmianę. O ile wcześniej dostęp do mediów i wygłaszania swoich tez miał nieograniczony, podobnie jak dziennikarską życzliwość i uwagę, o tyle teraz zaczął być traktowany jak Korwin Mikke, czyli ciekawostka z marginesu życia politycznego.

Okazało się jednak, że postkomuniści nie dali się zjeść jak skwarki w kaszy. W trakcie kampanii ni stąd ni zowąd pojawiło się bardzo wiele nieprzyjemnych dla rządzącej partii informacji, a skazywany na marginalizację PiS zaczął nagle okazywać się goźnym konkurentem. Spowodowało to reorientację kampanijnego ostrza PO i powrót w utarte i przećwiczone antypisowskie ścieżki. W tej sytuacji partia Palikota stała się raczej zawadą i problemem niż użytecznym narzędziem. Notowania Ruchu Palikota zmalały niemal do zera, a interesami samego lidera nowego ugrupowania zainteresowały się, dotychczas wstrzemięźliwe, służby państwowe.

Sytuacja zmieniła się radykalnie po opublikowaniu sondażu, w którym wśród wyborców do 24 roku życia PiS wyprzedzał PO. Jak i ze stwierdzeniem, że część wyborców porzuca PO. Z nagła media zaczęły traktować Palikota z równą uwagą i ożywieniem jak w czasach przedsmoleńskich. Radykalnie wzrosły też sondaże dając partii biłgorajskiego ex-biznesmena do co najmniej 7%, a czasem stawiając go przed SLD.

Jakby nie patrzeć Jarosław Kaczyński może więc przyczynić się, tym razem chyba bardziej nie chcąc niż chcąc, do wykreowania  drugiego już zera, na wicepremiera. Swoją zaś drogą, gdyby rzeczywiście Janusz Palikot został kiedyś wicepremierem PR, to czy zdanie, ze polska scena polityczna przypomina kabaret nie nabrałoby aktualności? Z drugiej strony, jakoś w Polsce szybkie kariery selfmade manów często mają tragiczny koniec. Ciekawe czy liczy się z tym rodzina Palikota.

Oddajmy na koniec głos samemu Januszowi Palikotowi o warunkach, w jakich przyszło mu w Polsce prowadzić biznesy. Rozmowę przeprowadza niezależny dziennikarz Cezary Michalski:

Jest pan jednym z nielicznych selfmade manów, którzy w jakimś momencie dotarli blisko czołówki polskiego biznesu, a zaczynali rzeczywiście od zera.

Faktycznie, wielu takich nie było. Jak sobie o tym wszystkim dzisiaj pomyślę, wydaje mi się zupełnie nieprawdopodobne, co mi się przydarzyło w biznesie. Na przykład to, że dostaliśmy koncesję na handel hurtowy alkoholem bez żadnej łapówki. A gdybym wtedy dał łapówkę, toby mnie – jako człowieka z zewnątrz – bardzo szybko zniszczyło. W Warszawie załatwienie koncesji jest niemożliwe bez łapówki. Każdy wie, co to za świetny biznes. Tyle że Biłgoraj to województwo zamojskie.

Mówi pan o tym jak o niezwykłym wyjątku. W takim razie jak wyglądała norma?

Totalna korupcja, niestety. Nie było w Polsce prawie niczego, co by można dostać bez załatwiania. Jakikolwiek chciałeś wziąć kredyt w banku, trzeba go było załatwić.

W jakim to świetle stawia całą polską klasę biznesową, która w końcu pozwoliła panu działać w swoich organizacjach, a nawet siebie reprezentować? Jeśli oczywiście uwierzyć w pańską wyjątkowość?

Trzeba odróżnić dwa rodzaje zachowań. Po pierwsze wszyscy dawali łapówki, żeby firmy nie były zniszczone, żeby sanepid nie zgnoił, żeby inspekcja pracy nie zamknęła produkcji, banki nie cofnęły kredytu już przyznanego, żeby utopić jakąś firmę, dla kogoś. Mówię teraz „wszyscy” z pełną świadomością. Z oczywistych powodów nie używam pierwszej osoby liczby mnogiej, ale chyba pan rozumie, co mówię.

Tak, chyba rozumiem.

Zatem wszyscy to robili i nie można mieć do ludzi pretensji, bo inaczej nikt by tutaj nie przetrwał. W czasach codziennie zmieniających się reguł, w czasach odziedziczonych po socjalizmie wygłodniałych i wynędzniałych stad urzędników nie było innej możliwości. Ale od tego trzeba odróżnić ludzi, którzy nie traktowali tego jako mechanizmu obronnego, ale jako mechanizm ekspansji, zdobywania rynku. Świadomego kupowania sobie ludzi i całych urzędów. Więc jedną – defensywną – kwestią jest to, kiedy ktoś na poziomie zupełnie minimalnie koniecznym korumpuje kontrolera, który przyszedł mu rozwalić biznes, ale zadowoli się groszem i zostawi go w spokoju. A zupełnie inną rzeczą jest ktoś, kto idzie do polityka i płaci mu, żeby ten dał mu publiczne zlecenie albo sprywatyzował pod niego firmę.

http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/wywiady/407427,jak_janusz_palikot_zarobil_pierwszy_milion.html,4

http://zbyszkozbogdanca.salon24.pl/219470,jak-palikot-polmos-wydoil-czyli-dramat-w-v-aktach

http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090113/LUBLIN/544539936

http://geralt.blox.pl/2007/03/O-co-walczy-Palikot.html

http://lubczasopismo.salon24.pl/piotryd/post/318472,dyzma-z-bilgoraja#_ftnref1

http://wiadomosci.dziennik.pl/wydarzenia/artykuly/88566,zona-palikota-nie-moge-tknac-jego-wina.html

Brak głosów