Izrael vs Iran - kto kogo zaatakuje?

Obrazek użytkownika Patryk Gorgol
Świat

W filmie „Jutro nie umiera nigdy” agent brytyjskego wywiadu i miłośnik pięknych kobiet, niejaki James Bond, zmaga się z medialnym magnatem, Elliotem Carverem. Carver chce doprowadzić do wojny pomiędzy Stanami Zjednoczonymi i Chinami, na czym jego koncern zarobiłby miliardy dolarów. Współczesne media także na konflikcie irańsko-izraelskim próbują zarobić, zaogniając atmosferę. O tyle dobrze, że przynajmniej nie pragną wywołać wojny, którą odczułby cały świat.

Rozumowanie części dziennikarzy i publicystów (Grzegorz Kostrzewa-Zorbas, Eli Barbur, ludzie związani z Fundacją Europa 21) jest proste – gdy tylko Iran zdobędzie broń atomową, od razu zaatakuje Izrael. Co więcej, jest to główny cel strategiczny tego państwa, dlatego nie można wykluczyć izraelskiego ataku prewencyjnego na irańskie obiekty związane z programem jądrowym - jako konieczną samoobronę. Media bezustannie podgrzewają atmosferę – a to sugerując, że Iran dąży do „wymazania Izraela z mapy”, innym razem pisząc, że anonimowe źródło zbliżone do Ministerstwa Obrony nie wyklucza, że Izrael uderzy prewencyjnie na Iran. Ja nie wykluczam, że za 50 lat będę chodził po Marsie, chociaż raczej w to wątpię. Żaden polityk izraelski nie przyzna się nigdy oficjalnie, że Izrael rezygnuje z opcji militarnej, bo nałożyłby sobie na szyje polityczną linę. Nie oznacza to jednak, że wyśle zaraz kilkadziesiąt myśliwców nad terytorium Iranu. Irańscy i izraelscy politycy prowadzą przemyślaną politykę zagraniczną, która jest interesującą rozgrywką, a nie chaotycznym biciem się na maczugi.

Ta medialna wojna trwa już od kilku lat. Ile mogą Amerykanie i Żydzi w Iranie, pokazują nieudane próby zatrzymania programu atomowego tego państwa, a ile może Iran w Izraelu, obrazuje interwencja w Strefie Gazy. Irańczycy nie wspomogli Hamasu, ani bezpośrednio (np. militarnie), ani pośrednio (nasyłając Hezbollah). Mahmud Ahmadineżad ograniczył się do groźnych pomrukiwań. W tym momencie to wojna pozycyjna, a wrogość izraelsko-irańska jest wykorzystywana przez rządy tychże państw do celów ideologicznych oraz media, gdyż tytuł „zbliża się wojna” jest bardzo „catchy”.

Opcja militarna, ani z jednej, ani z drugiej strony, nie rozwiązuje żadnego problemu, tworząc równocześnie mnóstwo nowych. Atak Izraela na Iran nie gwarantuje zniweczenia programu atomowego, jak w przypadku Iraku. Prawdopodobnie Izrael jest w stanie go jedynie przedłużyć, bo Teheran swoje instalacje kryje głęboko pod ziemią i zabezpiecza się przed potencjalnym atakiem. Jakie byłyby konsekwencje takiego nalotu, który nie daje pewności powodzenia? Iran, w przeciwieństwie do innych państw, dysponuje środkami odwetowymi. Po pierwsze – natychmiastowe zdestabilizowanie sytuacji w Palestynie, Mahmud Abbas i jemu podobni umiarkowani politycy byliby skończeni. Iran dysponuje również "Hezbollahem", który znacznie uprzykrzyłby życie Izraelowi na północy. Teheran może się również zdecydować na zablokowanie cieśniny Ormuz, co spowodowałoby wzrost ceny baryłki ropy do około 300 dolarów. Iran w zanadrzu ma jeszcze opcje saudyjska (atak powietrzny na złoża?) i iracką (powrót do sytuacji sprzed 2-3 lat). Pytanie – co po nalocie? Wkroczenie wojsk amerykańskich, wojna i Afganistan w wersji super hardcore? Jak zachowają się Rosjanie i Chińczycy, których interesy zostaną naruszone? Co ze światową gospodarką? Te wszystkie niewiadome powodują, że zwolennikiem opcji militarnej nie będzie raczej laureat pokojowej Nagrody Nobla, Barack Obama. Stany Zjednoczone nie tylko straciłyby twarz, ale po raz kolejny okazałoby się, że to ogon kręci psem.

Teraz przeanalizujmy drugą możliwość. Iran atakuje Izrael przy pomocy broni atomowej. Jeśli robi to z terytorium Iranu, to używa do tego celu rakiet. Sytuacja staje się dramatyczna zarówno dla Żydów, jak i Irańczyków. Istnieje olbrzymie prawdopodobieństwo, że izraelski system przeciwrakietowy Arrow, a jeśli nie on, to amerykańska „nowa tarcza antyrakietowa”, poradzi sobie z zagrożeniem, a lata oraz miliardy dolarów przeznaczone na projekt atomowy okazały się bezużyteczne. Teraz można sobie wyobrazić izraelsko-amerykańską ripostę, bo przecież nikt już Iranu bronić nie będzie, łącznie z Chinami i Rosją. Jeszcze gorszy los czeka Iran w drugim przypadku, jeśli rakieta dosięgnęłaby celu – wtedy nie tylko ajatollahowie zniknęliby z powierzchni ziemi, ale i cały Teheran. Posiadanie broni atomowej ma sens do momentu, w której jej się użyje.

Tutaj pojawia się najważniejsza wątpliwość. Czy Chamanei'emu oraz Ahmadineżadowi zależy na samobójczej wojnie atomowej? Nie, ich polityka zagraniczna oparta jest na bardzo racjonalnych przesłankach, które zapoczątkował już szach Pahlavi, za którego czasów zaczęły się pierwsze prace nad programem jądrowym. Uzyskanie broni nuklearnej znacznie zwiększyłoby prestiż Teheranu oraz zniwelowałoby, przynajmniej w jakiejś części, przewagę strategiczną Izraela w tym regionie świata. Jakby nie patrzeć – to Izrael obecnie posiada monopol atomowy na Bliskim Wschodzie i rozdaje tym samym karty, będąc w dodatku pod parasolem amerykańskim.

W czasach zimnej wojny istniał system wzajemnego zastraszania, który zagwarantował pokój. Nie uważam, że posiadanie broni atomowej przez Iran byłoby korzystną sytuacją, ale nie przeceniałbym zagrożenia. Atak na Izrael najzwyczajniej w świecie Iranowi się nie opłaca, a ideologia niech pozostanie jednym z instrumentów polityki zagranicznej. Bardziej prawdopodobny jest prewencyjny atak Izraela na obiekty irańskie, ale – jak wykazałem wyżej – byłby on bardzo kosztowny i niezwykle ryzykowny, a korzyści z niego mogłyby być zerowe. W jakimś stopniu obie strony trzymają się w szachu.

Obecny Iran boryka się z olbrzymimi problemami gospodarczymi, gaz importuje, zamiast eksportować, bezrobocie szaleje, a rozbudowany sektor państwowy generuje straty. Nie można również zapominać o zacofanej infrastrukturze i coraz większym niezadowoleniu młodych ludzi. Iran stanie się potężny dopiero wtedy, gdy jego gospodarka zacznie wykorzystywać swój potencjał, a jest to bardzo mało prawdopodobne bez pomocy Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Iran, chcąc osiągnąć pozycję mocarstwową, musi pogodzić się z faktem, że współpraca z Zachodem to konieczność, a to oznacza ustępstwa. Optymalny plan zakłada, że Iran zrezygnowały z programu jądrowego, ale na to Persowie mogą być po prostu zbyt dumni.

Politycy izraelscy działają racjonalnie. Ich obawy są zrozumiałe, ale coraz trudniej będzie im zahamować pędzący pociąg o nazwie „irański program atomowy”. Tu nie chodzi o zagrożenie egzystencji, a o zmniejszenie przewagi strategicznej Izraela w regionie i spadek prestiżu. Działania Izraela są oczywiste z punktu widzenia interesu narodowego, ale to samo należy powiedzieć o Iranie. Chłodnej analizy jest dużo więcej niż niektórym się może wydawać. Izrael zaatakuje Iran tylko wtedy, gdy jego interesy będą bardzo poważnie zagrożone lub – jak w przypadku Iraku – uda się zminimalizować ryzyko fiaska operacji.

W filmie „Sierżant Bilko” tytułowy bohater, hazardzista, ustawił walkę bokserską. Umówił się z jednym bokserem, ale zapłacił nie temu, co trzeba. W efekcie obaj walczyli tak, żeby siebie nie uderzyć. Przypomina to aktualną relację Izraela z Iranem. Obie strony robią groźne miny, ale żadna z nich na razie nie decyduje się na wyprowadzenie ciosu. Medialne wieści o wojnie wydają się przesadzone.

Więcej na podobny temat:
- Tarcza z Izraelem w tle

Brak głosów

Komentarze

I wszystko jasne -
status quo ante bellum

Vote up!
0
Vote down!
0
#34876

Obys Patryku mial racje.
Pozdr.
...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

Vote up!
0
Vote down!
0

...Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety
Rozdaję wokoło i jestem radosną
Wichurą zachwytu i szczęścia poety,
Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. K.Wierzyński

#34889