Nowe zęby przewodniczącego - powieść oparta na faktach (prasowych) - odc. 1

Obrazek użytkownika payssauvage
Kultura

Nowe zęby przewodniczącego

powieść oparta na faktach (prasowych)

(rękopis znaleziony w Parku Szczęśliwickim,

w dziupli po wiewiórce)

I.

 

Umilkł wreszcie nieprzyjemny, drażniący odgłos wiertła dentystycznego, który od kilkunastu minut wypełniał gabinet Kazimierza Powoja - "stomatologa gwiazd", jak go tytułowały plotkarskie portale i gazety bulwarowe.

 

Tytuł ten był zresztą najzupełniej zasłużony, bowiem w fotelu Powoja co i rusz zasiadali aktorzy, piosenkarze oraz tzw. „celebryci” tj. ludzie znani z tego, że są znani. Wszyscy oni liczyli na to, że nowy zgryz pomoże im w karierze, albo pozwoli zabłysnąć na salonach - jeżeli nie inteligencją, no, to chociaż bielą uzębienia. Zresztą, na owych „salonach” to drugie liczyło się dużo bardziej, niż to pierwsze.

 

Tego marcowego popołudnia gabinet doktora Powoja gościł jednak pacjenta innego, niż wszyscy.

 

Był nim około pięćdziesięcioletni, krępy mężczyzna o twarzy pańszczyźnianego chłopa, świeżo oderwanego od pługa. Nad jego nisko sklepionym czołem jeżyła się krótko przystrzyżona, siwiejąca szczecina, przypominająca ryżową szczotkę, zaś włosy na czubku głowy wypadły już dawno temu tworząc charakterystyczną tonsurę - tak błyszczącą, że dentysta niemal mógł się w niej przejrzeć. 

 

Dobiegała właśnie końca ostatnia z serii pięciu wizyt, których efektem miało być nowe, śnieżnobiałe uzębienie. Mężczyzna o twarzy pańszczyźnianego chłopa skrycie marzył o nim od lat, bowiem doskwierał mu fakt, że jego zęby wyglądem przypominały kołki w płocie, niedbale ustawionym przez jakichś partaczy.

 

- No, panie przewodniczący, zrobione! - Powój odłożył wiertło i zaszczebiotał radośnie. Był to pulchny szatyn około czterdziestki, nieodmiennie wesolutki niczym dziecko. - Musiałem jeszcze poprawić licóweczkę na trójeczce i leciutko zeszlifować piąteczkę, no, ale już wszystko w porządeczku. Ząbunie jak malowane!

 

Na dowód czego dentysta głośno cmoknął w palce prawej dłoni i zmrużył lewe oko tak sugestywnie i przekonująco, że wprost niepodobieństwem byłoby mieć jakiekolwiek wątpliwości co do prawdziwości jego oświadczenia. 

 

- Zresztą, pan przewodniczący będzie łaskaw ocenić samemu - dodał po sekundzie dentysta i podsunął pacjentowi pod nos lusterko. Mężczyzna o twarzy pańszczyźnianego powoli i dostojnie wziął je z rąk Powoja, po czym, wypluwszy waciki, których nawpychał mu do ust stomatolog, uśmiechnął się najszerzej jak potrafił.

 

Ujęte w oprawę bezkrwistych, wąskich ust, szczerzyły się do niego dwa rzędy śnieżnobiałych, równych zębów przypominających dwa rzędy tic-taców, które ktoś powtykał w mieloną wołowinę. 

 

Mężczyzna o twarzy pańszczyźnianego chłopa długo i uważnie kontemplował swój nowy zgryz. W gabinecie zapanowało całkowite milczenie.

 

Rysy twarzy Powoja nadal układały się w radosną maskę, spoza której wszakże coraz wyraźniej wyzierało zaniepokojenie. Czy aby pacjent okaże się zadowolony z efektu? 

 

"Cholerka... Lepiej, żeby mu się spodobało" - niespokojnie pomyślał dentysta, który doskonale wiedział, że siedzi przed nim człowiek nie tylko wymagający, ale również wpływowy i mściwy. 

 

Kazimierz Powój miał rację, bowiem tego popołudnia w jego fotelu zasiadał nie kto inny, jak potężny Juliusz Witryna - przewodniczący Płaszczyzny Postępowej, największej partii „opozycji totalnej”; człowiek, któremu lepiej było nie wchodzić w drogę.

 

Pamiętliwość Witryny była wprost legendarna i powszechnie wiedziano, że ktokolwiek nastąpi mu na odcisk musi się liczyć z zemstą tak pewną, jak amen w pacierzu. Wielu było święcie przekonanych, że przewodniczący Płaszczyzny pamiętał nawet nazwiska kolegów z przedszkola, którzy w piaskownicy nie chcieli mu pożyczyć wiaderka, lub grabek. Dla nich Witryna – w kręgach polityków Płaszczyzny Postępowej zwany „krwawym Juliuszem” - miał rzekomo również obmyśliwać srogą zemstę.

 

- Nieźle, całkiem nieźle... - wycedził w końcu Witryna swoim zimnym, nieprzyjemnym głosem. W istocie przewodniczący Płaszczyzny był ogromnie zadowolony z efektu i duchu cieszył się, jak dziecko, które wreszcie otrzymało upragnioną zabawkę, lecz swoim zwyczajem starał się pozostać tajemniczy i nieodgadniony. 

 

Kazimierz Powój odetchnął z ulgą, ale wiedział, że jego misja nie była zakończona. Pozostała jeszcze kwestia zapłaty. Kwestia niezwykle delikatna... 

 

Znowu zapadła niezręczna cisza, ale tym razem Powój postanowił nie czekać, tylko od razu przejść do rzeczy. 

 

- W sumie za całość należy się... - stomatolog lekko zawiesił głos - pięćdziesiąt tysięcy złotych. 

 

Witryna nadal wpatrywał się w lusterko i zdawał się nawet nie słuchać tego, co mówi do niego Powój.

 

- Panie przewodniczący... - jeszcze raz, bardzo ostrożnie zaczął Kazimierz Powój.

 

- Co? A... Tak, tak… Pan wystawi fakturę na partię. W końcu na coś te dotacje trzeba wydać, bo jeszcze przepadną. A tutaj, było nie było, chodzi o wydatki na cele reprezentacyjne.

 

Powój nie dał niczego po sobie poznać, ale w istocie kamień spadł mu z serca, obawiał się bowiem, że znany ze skąpstwa Witryna będzie się targował. W związku z tym sprytny dentysta świadomie podał cenę, która była potężnie zawyżona, żeby potem, w czasie negocjacji, można było z czego schodzić. A tu proszę - taka miła niespodzianka!

 

Zachowanie Witryny sprawiło, iż dla Powoja stało się całkowicie jasne, że przewodniczący Płaszczyzny Postępowej, który ciągle jeszcze śmiał się do lusterka, jak do sera, jest w dobrym humorze. W efekcie dentysta nie tylko stał się jeszcze weselszy, niż zwykle, ale nawet pozwolił sobie na pewną poufałość. 

 

- Pan przewodniczący złociutki to teraz prawdziwy amancik filmowy - zagaił jowialnie Powój.

 

- A co! – potwierdził Juliusz Witryna, wstając z fotela i oddając Powojowi lusterko. - W końcu lider opozycji musi jakoś wyglądać. A z taką prezencją, jak moja, to ten młotek Ceausescu i te jego siksy z Przedwczesnej mogą mi natrukać. Trzydzieści,  albo i czterdzieści procent poparcia w sondażach mam murowane! - apodyktycznie zakończył przewodniczący Witryna, po czym szybko się pożegnał i wyszedł. Po minucie kolumna limuzyn z piskiem opon odjechała sprzed budynku, w którym mieścił się gabinet dentystyczny Kazimierza Powoja.

 

Juliuszowi Witrynie bardzo się spieszyło, bo tego wieczora czekało go bardzo ważne spotkanie. Spotkanie, które miało być pierwszym krokiem na drodze do ponownego objęcia władzy w "tym kraju". 

 

CIĄG DALSZY NASTĄPI...

 

 

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (9 głosów)

Komentarze

Vote up!
7
Vote down!
0

Prezydent Zbigniew Ziobro 2025
Howgh

#1536371

"Całe życie [aktorzy] chcieli czegoś, pracowali, zdobyli to. I nagle im to wszystko w jednym momencie odebrano".

Zniszczona przez pisowską okupację bohaterka GW Krystyna Janda w drodze do tajnej chaty na Mazurach.

 

 

 

Vote up!
3
Vote down!
0
#1536386