Rzeczpospolita Trzy i Pół jest w stanie rozkładu

Obrazek użytkownika Marek Ciesielczyk
Historia
Czy mamy jeszcze polskie państwo?

Jak to możliwe, iż człowiek, który przez długie lata był agentem komunistycznych służb specjalnych (m.in. w Watykanie), pracował po 1989 roku jako polski dyplomata (m.in. jako ambasador!) i brał udział w przygotowaniach wizyty śp. Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, a tuż po katastrofie znalazł się na lotnisku w Smoleńsku?

Wielkie zasługi w zdemaskowaniu prawdziwej aktywności tego człowieka oraz chorych mechanizmów MSZ mają redaktorzy Gmyz i Pospieszalski.

Swego czasu tygodnik „Uważam Rze” napisał, iż na podstawie danych z IPN co najmniej 27 ambasadorów RP „ma za sobą przeszłość w bezpiece”. Do tej grupy zaliczyć można także Tomasza Turowskiego, który był ministrem pełnomocnym ambasady RP w Moskwie w latach 1996-2001 (czyli także w czasach rządów AWS) oraz ambasadorem RP w Hawanie w latach 2001-2005 (tj. w czasie rządów SLD).

Na kilka miesięcy przed katastrofą smoleńską Turowski wraca nagle do polskiej dyplomacji i zostaje wysłany przez ministra spraw zagranicznych Sikorskiego na polską placówkę w Moskwie. Bierze udział w przygotowaniach wizyty śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu, a 10 kwietnia jest obecny na płycie lotniska Siewiernyj, gdzie oczekiwano na przylot Tu-154M z prezydentem Lechem Kaczyńskim.

Dokumenty zachowane w IPN świadczą, że „do współpracy ze służbami specjalnymi został pozyskany jeszcze jako student rusycystyki. Do pracy w wywiadzie został wytypowany przez najbardziej elitarną strukturę wywiadu PRL - Wydział XIV Departamentu I, zajmujący się wywiadem z pozycji "N", czyli nielegalnych.”

Pracował dla komunistycznych służb specjalnych w Watykanie oraz w Paryżu. Komuniści interesowali się Watykanem zwłaszcza po wyborze Karola Wojtyły na papieża. Wszystko wskazuje na to, iż to KGB zorganizowało zamach na Jana Pawła II przy pomocy bułgarskich (i być może PRL-owskich?) służb specjalnych w roku 1981.

Jako oficer PRL-owskiego wywiadu Turowski zgłosił się do zakonu jezuitów w Rzymie już w 1975 roku. Jako rusycysta, znający bardzo dobrze język rosyjski, przez 10 lat dopuszczany był do największych tajemnic Watykanu, dotyczących polityki wschodniej.

Z zakonu wystąpił oficjalnie w 1986 roku. Już w rzekomo wolnej Polsce, po 1989 roku „poważnie rozpatrywano jego kandydaturę na ambasadora w Watykanie.” Nie tylko władze III RP, ale także ksiądz Adam Boniecki nie zauważał agenturalnej przeszłości Turowskiego. W swoim liście pochwalnym napisał, że Turowski, jako dyplomata, „angażował się w rozpowszechnienie wiary”: „Mogę stwierdzić, że Tomasz Turowski wykazał się znaczną inicjatywą w dziele podtrzymywania i rozpowszechniania wiary w wyżej wspomnianych krajach (na Kubie i w Rosji)” (sic!).

Jak to możliwe, trzeba spytać, by tak groźny agent PRL-owskich służb specjalnych mógł robić karierę w polskiej dyplomacji, co więcej – jak to możliwe, że ten agent, który przez długie lata rozpracowywał dla potrzeb komunistów Watykan i opozycję antykomunistyczną na terenie Francji, został oddelegowany przez ministra Sikorskiego do ambasady RP w Moskwie na krótko przed wizytą prezydenta Kaczyńskiego w Rosji, wizytą, która zakończyła się śmiercią głowy państwa polskiego.

Czy między Bugiem a Odrą w ogóle jeszcze mamy do czynienia z państwem polskim, skoro jego najważniejsi przedstawiciele podejmują niezrozumiałe decyzje, które w sposób oczywisty narażają Polskę na niebezpieczeństwo?

 

Na zdjęciu: Bronisław Komorowski, Tomasz Turowski, Wojciech Jaruzelski - fot.: Robert Kowalewski - Agencja Gazeta

Brak głosów