Fałszerze paszportów i wiz amerykańskich, operacja "Kameleon" i szpieg Bundesnachrichtendienst

Obrazek użytkownika Marek Ciesielczyk
Historia

Przedstawiona tu historia jest prawdziwa. Została zrekonstruowana na podstawie dokumentów zgromadzonych w archiwach IPN. Zmienione zostały jedynie imiona i inicjały występujących w artykule osób z wyjątkiem funkcjonariuszy SB oraz agenta Bundesnachrichtendiest i dziennikarza „Głosu Ameryki”.

Tarnów, ponad 100-tysięczne miasto w Małopolsce

Bezpośrednio po powstaniu „Solidarności” w lecie 1980 roku  Tarnowem, 100-tysięcznym miastem w Małopolsce, wstrząsnęła „afera paszportowa”. Okazało się, że dzięki sfałszowanym paszportom oraz wizom amerykańskim wielu mieszkańcom regionu udało się wyjechać do USA. Prawie nikt jednak do dzisiaj nie wie, że wykrycie procederu podrabiania paszportów przez kilku tarnowian zmusiło w tym właśnie czasie komunistyczne służby specjalne do zakończenia jednej z najważniejszych operacji końca lat 70.

Jednym z fałszerzy paszportów był bowiem śledzony od dłuższego już czasu przez PRL-owską Służbę Bezpieczeństwa oraz jej tajnych współpracowników nauczyciel jednej ze szkół tarnowskich, podejrzewany o działalność szpiegowską na rzecz Bundesnachrichtendienst, to jest zachodnioniemieckiego odpowiednika CIA.

Aresztowanie w owym czasie tego człowieka pod zarzutem fałszowania paszportów PRL-u przerywało proces jego obserwacji. Komunistycznym służbom specjalnym zależało na tym, by śledząc podejrzanego o szpiegostwo na rzecz RFN tarnowianina, zebrać jak najwięcej informacji na temat jego kontaktów i rozpracować całą „siatkę szpiegowską”.  Kontynuacja całej operacji była tak bardzo ważna dla PRL-owskiego kontrwywiadu, że Służba Bezpieczeństwa próbowała interweniować zarówno w prokuraturze tarnowskiej jak i w samym Ministerstwie Sprawa Wewnętrznych, by nie stawiać zarzutów i nie aresztować podejrzanego o szpiegostwo fałszerza paszportów.


„Szpieg” z Tarnowa i operacja „Kameleon”

Gdy nauczyciel ów – nazwijmy go tutaj Stanisław W.  – odwiedzał swoją rodzinę w Republice Federalnej Niemiec w lecie 1977 roku, PRL-owskie służby specjalne otrzymały informację, że kontakt z nim nawiązał funkcjonariusz zachodnioniemieckiego wywiadu Bundesnachrichtendienst (BND), przedstawiający się  jako Rudolf Ranke (vel Tillmann). Miał on przekazać Stanisławowi W.  1.000 marek zachodnioniemieckich (wówczas równowartość wynagrodzenia w Polsce za około dwa lata!) za informacje dotyczące koszarów wojskowych w PRL oraz…. organizacji młodzieżowych, które działały w tarnowskich szkołach.

W tamtych czasach przekazywanie tego typu informacji mogło być uznane za działalność „szpiegowską”. Cudzysłów tutaj użyty jest zasadny, gdyż „szpiegostwo” owo tak naprawdę trudno nazwać faktyczną działalnością wywiadowczą. Agent Ranke wypytywał na przykład Stanisława W., czy z okien szkoły, w której pracował, widać koszary wojskowe. W zachowanych dokumentach sprawy znaleźć można np. zdjęcia wejścia do tarnowskiej jednostki wojskowej, które mógł widzieć każdy, kto przechodził jedną z głównych ulic miasta (dzisiaj jest to wejście do Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Tarnowie). Takiego typu było to „szpiegostwo”.

Dla PRL-owskiego kontrwywiadu i dla Służby Bezpieczeństwa tarnowski nauczyciel był jednak groźnym agentem zachodnioniemieckiego BND. Cała operacja śledzenia każdego ruchu Stanisława W. nazwana została przez komunistyczne służby specjalne „sprawą operacyjnego sprawdzenia – KAMELEON”.

O tym, że Stanisław W. spotkał się w sierpniu 1977 roku z agentem BND, doniósł SB jej tajny współpracownik o pseudonimie „Barbara”, przyjaciel nauczyciela. Służba Bezpieczeństwa dowiedziała się także o kolejnych kontaktach Stanisława W. z agentem Ranke w 1978 roku w Wiedniu. Tarnowski nauczyciel był tak skrupulatnie śledzony, iż w aktach SB znalazło się nawet zdjęcie pomnika, pod którym doszło w Wiedniu do spotkania.

Komunistyczne służby specjalne miały nadzieję, iż dzięki inwigilacji Stanisława W. rozpracują całą siatkę „szpiegowską”. Nauczyciel był cały czas obserwowany przez kilku tajnych współpracowników SB (kolegów Stanisława W.), którzy bez przerwy przekazywali swoje raporty o tym, co robi, z kim się spotyka, a nawet dlaczego kłóci się z żoną. SB dysponowała dokładną charakterystyką Stanisława W.  Czytamy w niej m.in., że Stanisław W. jest „inteligentny, towarzyski, lubi alkohol”. To oczywiście ułatwiało jego inwigilację.

 

Jak z opozycji antykomunistycznej SB chciała zrobić niemiecką agenturę?

Naczelnik Wydziału III Dep. II MSW, pułkownik Szczepaniak (nazwisko prawdziwe) wymyślił we wrześniu 1978 roku prowokację, która miała na celu przedstawienie ówczesnej opozycji antykomunistycznej jako „zachodnioniemieckiej agentury”.  Przy pomocy dwóch tajnych współpracowników SB o pseudonimach „Andrzej” i „Rawicz” próbowano wysondować, czy Stanisława W. da się zaangażować w antykomunistyczną działalność opozycyjną. Jeden z TW podrzucił mu podziemną publikację Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO) i próbował skontaktować z przedstawicielem tej organizacji opozycyjnej w Krakowie.

Pułkownik Szczepaniak prawdopodobnie liczył na to, że jeśli Stanisław W. zaangażuje się w działania ROPCiO, będzie go można w przyszłości pokazać jako dysydenta i równocześnie agenta BND, co mogłoby ułatwić SB dyskredytację opozycji (w tym przypadku ROPCiO) jako „agentury niemieckiej”.

W roku 1978 donosił na Stanisława W. najczęściej jego dobry kolega, tajny współpracownik SB o pseudonimie „Andrzej”. Ponieważ tarnowski nauczyciel był członkiem PZPR (!), SB musiała uzyskać zgodę na jego inwigilację od I Sekretarza KW PZPR w Tarnowie ( i zgodę taką otrzymała już w 1977 roku). W zamian za donosy na przyjaciela TW „Andrzej” otrzymał od kapitana J. Węgla (nazwisko prawdziwe) 10 stycznia 1979 roku…. szynkę.

Oczywiście wszyscy tajni współpracownicy SB, którzy donosili na Stanisława W., nie mieli pojęcia, że podejrzewany jest o szpiegostwo. Dostarczali SB donosy na swego kolegę, gdyż to przynosiło im korzyści materialne tego typu, jak wspomniana szynka (sic!). Gdy żona „Andrzeja” brała udział w wycieczce do Wiednia, także wykonywała zadania dla Służby Bezpieczeństwa.

 

Jak SB zakładała podsłuchy?

Gdy Stanisław W. miał się przeprowadzić do nowego domu w Tarnowie, TW „Andrzej” otrzymał od SB zadanie „wyciągnięcia” go na wódkę w nocy z 8 na 9 lutego 1979 roku. W tym  czasie, o godzinie 20:oo do wspomnianego domu Stanisława W. została skierowana 6-osobowa grupa funkcjonariuszy SB z departamentu „T” i wydziału „T” w Tarnowie, która do godziny 5:oo nad ranem zainstalowała podsłuch w tymże domu Stanisława W.  Gdy nauczyciel wprowadził się do niego już na stałe, SB wiedziała o nim wszystko dzięki podsłuchowi w każdym z 5 pokoi i kuchni.

Obok TW „Andrzeja” drugim niezwykle gorliwym donosicielem w owym czasie był inny kolega Stanisława W.  tajny współpracownik SB o pseudonimie „Cybernetyk”, nauczyciel z tej samej szkoły w Tarnowie. W pewnym momencie wykorzystując zażyłość ze Stanisławem W., wykradł jego notes i przepisał adresy wszystkich jego znajomych na Zachodzie.

Dzięki temu SB miała pełną kontrolę także nad ludźmi, z którymi utrzymywał kontakty Stanisław W. TW „Cybernetyk” pijał często wódkę ze Stanisławem W. w tarnowskich restauracjach „Bristol”, „Polonia”, na Górze św. Marcina, a nawet w magazynku w szkole, w której obydwaj byli nauczycielami.

Gdy Stanisław W. wprowadził się do wspomnianego, nowego domu w Tarnowie, SB sporządziła spis wszystkich jego sąsiadów z dokładnymi ich danymi oraz charakterystykami psychologicznymi i wytypowała tych, którzy mieli na niego donosić. Jeden z tych sąsiadów przekazywał SB tak szczegółowe informacje, jak numery rejestracyjne samochodów, które parkowały pod domem Stanisława W. czy też informacje o godzinach jego powrotu do domu. W dokumentach SB zachowały się nawet dokładne rysunki okolicy i plany mieszkań sąsiadów, a także dokładne informacje na temat ich małoletnich dzieci!

 

Dlaczego SB musiała przerwać operację „Kameleon” ?

Pech (dla SB) jednak chciał, że gdy w Tarnowie wybuchła „afera paszportowa”, okazało się, że Stanisław W. jest jednym z fałszerzy i należy go aresztować, co – jak już wcześniej wspominaliśmy – nie było na rękę SB.

Paszporty - oprócz Stanisława W. - mieli w Tarnowie fałszować Józef L., Ferdynand T. oraz Maciej T.  Gdy ktoś chciał w regionie tarnowskim wylecieć do USA, a nie mógł otrzymać paszportu, wyżej wymienieni sprzedawali mu takowy za 300 – 1.000 dolarów. Pomagali też „załatwić” amerykańską wizę. Trzej wspólnicy Stanisława W. zostali aresztowani w marcu 1980 roku. Samego Stanisława W. oszczędzono, by w dalszym ciągu rozpracowywać „siatkę szpiegowską”. W sprawie tej interweniował osobiście generał Pożoga z MSW.

Jednak gdy Józef L. w czasie widzenia w areszcie ze swoją żoną dowiedział się od niej, iż Ferdynand T. popełnił samobójstwo w swojej celi w tarnowskim więzieniu 27 marca 1980 roku, zaproponował prokuraturze swoją pomoc i zaczął obciążać swymi zeznaniami również Stanisława W. Mimo nacisków ze strony SB prokuraturze nie pozostało nic innego jak aresztowanie również Stanisława W. Najpierw zarzucono mu udział w grupie, fałszującej paszporty i taka wersja została podana do wiadomości publicznej. Do dzisiaj tarnowianie, którzy interesowali się tą sprawą, są przekonani, że Stanisław W. został aresztowany, a następnie skazany za fałszowanie paszportów.

Ukrywana prawda była jednak inna. Komunistycznym służbom specjalnym, które liczyły na pochwały ze strony przełożonych za rozpracowanie „siatki szpiegowskiej” , nie pozostało w tym momencie nic innego, jak przedstawić Stanisławowi W. zarzuty dotyczące właśnie szpiegostwa na rzecz BND.

26 kwietnia 1981 roku Sąd Wojskowy Okręgu Warszawskiego skazał Stanisława W. z artykułu 124 kk (za szpiegostwo na rzecz wywiadu RFN) na 4 lata więzienia i 3 lata pozbawienia praw publicznych.

Operacja „BREMA”

15 maja 1983 roku Stanisław W. został warunkowo zwolniony z więzienia w dość zagadkowych okolicznościach. Służba Bezpieczeństwa zaczęła prowadzić operację pod nazwą „BREMA”, inwigilując go w dalszym ciągu przy pomocy tych samych tajnych współpracowników. Zaraz po wyjściu Stanisława W. z więzienia, 23 czerwca 1983 roku TW „Andrzej” pił z nim wódkę w tarnowskim zajeździe koło Dunajca, sporządzając dla SB szczegółowy donos na temat tego, co powiedział jego kolega. 5 lipca 1983 TW „Andrzej” wziął udział w imprezie imieninowej u Stanisława W.

Były nauczyciel tarnowski był nieustannie obserwowany aż do sierpnia 1988 roku, kiedy to ostatni swój donos przekazał SB inny tajny współpracownik SB „Staszek”. W dokumentach SB znajdujemy nawet kartkę pocztową, wysłaną z Chicago do Stanisława W. przez jego dawnego kolegę Wojciecha Minicza, pracującego wówczas dla „Głosu Ameryki”. W czasie przesłuchania Stanisław W. stanowczo odcinał się od znajomości z Miniczem, gdy SB próbowała wysondować, jakie znaczenie ma wspomniana pocztówka, którą przechwyciła wcześniej na poczcie.

Dlaczego Stanisław W. został zwolniony wcześniej z więzienia? Dlaczego SB kontrolowała go tak skrupulatnie także po opuszczeniu celi? W dostępnych dokumentach Służby Bezpieczeństwa nie znajdujemy odpowiedzi. Czy Stanisław W. zobowiązał się do współpracy z komunistycznymi służbami specjalnymi w zamian za skrócenie kary więzienia? Czy był inwigilowany dlatego, że SB chciała sprawdzić, czy nie jest podwójnym agentem? Być może odpowiedź na te pytania dadzą dokumenty, które w tej chwili znajdują się jeszcze w zbiorze wyodrębnionym, niedostępnym dla badaczy?

Przypadek Stanisława W. oraz donoszących na niego tajnych współpracowników SB  - jakkolwiek różny od klasycznej relacji: „poszkodowany przez SB – donosiciele” – obrazuje ciągle to samo zjawisko. Tajni współpracownicy SB (nie wiedząc przecież o tym, że Stanisław W. podejrzewany jest o „szpiegostwo”) -  donosili na swego przyjaciela. Zachowywali się więc jak klasyczni „kapusie”. Czy Stanisław W. chciałby dzisiaj poznać ich nazwiska? Czy chciałby, aby te nazwiska zostały upublicznione?

Przed wakacjami 2008 tarnowskie stowarzyszenie „Uczciwość” zaproponowało byłym tajnym współpracownikom SB w tym mieście, by ujawnili się sami. „Uczciwość” zapowiedziała, że jeśli tego nie zrobią, ich nazwiska będą ujawniane systematycznie, począwszy od 30 października, tj. dnia przyjazdu do Tarnowa Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego z okazji  ogólnopolskich obchodów 90. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. I faktycznie pierwsze nazwisko zostało wówczas ujawnione. Esbekiem tym okazał się być…. główny tarnowski historyk „niepodległościowy”, kustosz muzeum tarnowskiego Kazimierz Bańburski, o czym pisałem w już we wcześniejszym artykule.

P.S. 

Jedną z osób, które korzystały z pomocy fałszerzy paszportów, by dostac się do USA, był ojciec znanego dzisiaj powszechnie w powiecie dąbrowskim ("zagłębiu polonijnym") polityka PSL, który po powrocie z USA uniknął skazania za posługiwanie się sfałszowanym paszportem tylko dzięki amnestii.

Brak głosów