Tragedia 10 kwietnia - aspekt dezinformacji
Co jest naszym zadaniem? Naszym zadaniem jest przede wszystkim dochodzenie do prawdy i wywieranie presji. Nie ma już nawet najmniejszych wątpliwości, że to, co podaje się nam oficjalnie to czysta kpina. Kpina z nas, Polaków, zmuszonych dowiadywać się najnowszych informacji o smoleńskiej tragedii z zagranicznych mediów. Oni kpią i łżą w żywe oczy, zapewne śmiejąc się z nas w kuluarach. Mam nadzieję, iż po lekturze tego tekstu nie będziecie mieć wątpliwości co do tez stawianych przeze mnie powyżej. Kolejne manipulacje, przykłady złej woli, kłamstwa. Dlaczego? Jaki oni mają cel w tym wszystkim? Te pytania zawsze sobie zadajemy. Ich nadrzędnym celem wydaje się być chęć zatuszowania prawdy i zmniejszenie presji wywieranej przez społeczeństwo na władze, elity. A do tego dopuścić nie można.
Obecnie mamy kolejną tragedię, która przydarzyła się ponad 100.000 polskich rodzin. Jest to największa powódź od 1997 roku. Stany wód są większe niż 13 lat temu. Ewakuowano około 30.000 – 40.000 osób (nie mam precyzyjnych danych). Powstaje tutaj pytanie: czy powódź to wygodny temat dla mediów, aby zapomnieć o tragedii smoleńskiej? Wydaje mi się, że tak właśnie jest. Gdy widzimy medialne relacje, to przede wszystkim są to relacje o powodzi. O wyjaśnianiu tragedii w Smoleńsku i skandalach wokół 'śledztwa' nie mówi się prawie w ogóle. Pamiętacie, czytelnicy, zeszłoroczną aferę hazardową i stoczniową? Otóż tydzień bądź dwa tygodnie po wybuchu afery stoczniowej (dokładnie: 14 października) także mieliśmy powódź. Media także w naturalny, bądź też sterowany sposób zapomniały o wielkich aferach. Czy coś wam tutaj świta, coś wydaje się być nie tak? Żyjemy w XXI wieku i wpływanie na pogodę na wielką skalę jest możliwe, o ile nie jest naszą codziennością – tego nie wiemy. Takie możliwości daje tzw 'broń geofizyczna'. Inna sprawa to to, iż istnienie tej potężnej technologii nie jest omawiane w mediach. Z drugiej strony istnienie takich projektów jak HAARP nie jest oficjalnie dementowane, gdyż istnieją zdjęcia satelitarne i zwykłe fotografie instalacji HAARP na Alasce. Ale czy na pewno powódź została wywołana w sposób sztuczny, aby odwrócić uwagę Polaków od sprawy Smoleńska? Radziłbym ostrożność w takich osądach. Gdyż po pierwsze tutaj na pewno prawdy nie poznamy nigdy, a po drugie wydaje mi się to teorią stricte spiskową. Trzeźwa analiza obecnej sytuacji jest wskazana. Jednak History Channel potwierdza istnienie chemtrails. Mają one związek z systemem HAARP. HAARP czyli 'Program Badania Aktywności Zorzy Polarnej przy Użyciu Wysokich Częstotliwości' to kontrowersyjny, gigantyczny nadajnik radiowy umiejscowiony na Alasce. Z pozoru służyć ma badaniom potencjału jonosfery w celu poprawy komunikacji, nawigacji i elektronicznego nadzoru. Program prowadzony i sponsorowany jest przez armię Stanów Zjednoczonych i jak łatwo się domyślić ma oczywiście, jak zawsze charakter 'pokojowy'. HAARP m.in. potrafi zakłócać i kontrolować systemy łączności i sieci energetyczne, niszczyć satelity na orbicie i międzykontynentalne pociski balistyczne, dokonywać podziemnej tomografii (prześwietlać Ziemię), modyfikować pogodę - wywoływać w wybranym miejscu globu huragany, powodzie, a nawet trzęsienia ziemi, tworzyć na niebie dowolne wzory (rysunki). A może powódź ma bardziej prozaiczną przyczynę i nie trzeba w to mieszać czynników takich jak HAARP?
Komentarz jednego z moich czytelników, będący już bardzo racjonalnym:
Ludzie na forach się skarża że zrzuty wody ze zbiornika w Goczałkowicach spowodowało zalanie Śląska, tak samo w Jeziorach Turawskich, w Dobczycach, we Włocławku, w Solinie, Jeziersku.
czy wy obserwowaliście to samo na forach dyskusyjnych? Może macie jakieś bliższe info? Gromadźmy te informacje, prawdopodobnie napiszę tekst o tej zagadkowej powodzi. Sprawa brzydko mówiąc śmierdzi. Co ciekawe, informacje o celowym zrzucaniu zbyt dużej ilości wody, i jednoczesnym nie informowaniu ludzi (też celowym!) słyszałem w telewizji TVN 24. podejrzewam, prywatnie, sabotaż ze strony Czech, czyli zrzucenie po cichu zbyt dużej ilości wody z tamtejszych zbiorników retencyjnych.
Komentarz który znalazłem na forum: 'wysadzenie wału w Dobrzykowie spowodowało zalanie dzielnicy Płocka borowiczek ale niestety o tym w tv nic nie mówią w ogóle nic nie mówią co tam się dzieje od znajomych mieszkających w Płocku dowiedziałem się że sytuacja w Borowiczkach jest dramatyczna'.
A teraz przejdźmy do tekstu.
--------------------------------------------------------
PRZYPOMNIENIE MOICH TEKSTÓW O 10 KWIETNIA 2010 r.
(zapraszam do lektury, gdyż jest to jedna całość)
1. czy to był zamach terrorystyczny? Pierwsze, najważniejsze pytania
http://astral-projection.blog.onet.pl/Tragedia-10-04-2010-TO-BYL-ZAM,2,ID404487538,n
2. kto mógł tego dokonać? Czy to był niewygodny lot?
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-04-2010-ZAMACH-TERRORYSTYCZ,2,ID404900571,n
3. kolejne pytania bez odpowiedzi..
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-kwiecien-2010-ZADAMY-PRAWDY,2,ID405034509,n
4. łgarstwa mediów
http://astral-projection.blog.onet.pl/Katyn-2010-FAKTY-nie-wolno-ci-,2,ID405228010,n
5. niepublikowane fakty
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-kwietnia-TO-BYL-ZAMACH-nowe,2,ID405376179,n
6. nowe tropy śledztwa, ważny przełom
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-KWIETNIA-ZAKAZANA-PRAWDA-no,2,ID405567374,n
7. zobacz, jak nas oszukują!
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-KWIETNIA-ZOBACZ-JAK-NAS-OSZ,2,ID405778765,n
8. nigdy nie poznamy prawdy..
http://astral-projection.blog.onet.pl/Smolensk-2010-NIGDY-NIE-POZNAM,2,ID405948303,n
9. aspekty polityczne sprawy
http://astral-projection.blog.onet.pl/SMOLENSK-2010-JESTES-ICH-MARIO,2,ID406062372,n
10. żądamy prawdy – śledztwo to kpina
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-kwietnia-ZADAMY-PRAWDY-sled,2,ID406234079,n
11. a jednak bomba? Nowe analizy ekspertów
http://astral-projection.blog.onet.pl/KATASTROFA-TU-154-WYBUCHLA-BOM,2,ID406391724,DA2010-05-13,n
12. szok medialnych kłamstw, epilog tezy ekspertów o bombie
http://astral-projection.blog.onet.pl/10-kwietnia-SZOK-MEDIALNYCH-KL,2,ID406492406,n
13. kontekst złóż gazu, czyli jedna z koncepcji
http://astral-projection.blog.onet.pl/ZA-CO-MOGL-ZGINAC-PREZYDENT-KO,2,ID406873932,n
--------------------------------------------------------
1)to mógł być zamach terrorystyczny – tak twierdzą eksperci cytowani przez Gazetę Polską. Eksperci ci podpisują się swoim imieniem i nazwiskiem. Bardzo ciekawa jest tutaj reakcja mediów oficjalnych na pewne informacje, do których dostęp mieli też cytowani eksperci. Konkretnie chodzi o kwestię autopilota. W tym punkcie porównamy obie reakcje i sami ocenicie, komu wierzyć bardziej, a komu mniej:
cytuję:
'Informacja, że Tu-154 podchodził do lądowania prawie do końca na autopilocie, w 100 proc. potwierdza tezę, że załogę wprowadzono w błąd przy użyciu tzw. meaconingu - twierdzą Marek Strassenburg Kleciak, specjalista ds. systemów trójwymiarowej nawigacji, i Hans Dodel, ekspert od systemów nawigacji i wojny elektronicznej, autor książki 'Satellitennavigation'.
Z raportu rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wynika (zauważyła to telewizja TVN24), że samolot prezydencki podchodził do lądowania na autopilocie, który sterował zarówno wysokością, ciągiem, jak i kursem rządowej maszyny. Wyłączenie autopilota nastąpiło 5,4 sekundy przed uderzeniem w pierwszą przeszkodę.
To bardzo ważna informacja. Autopilot jest urządzeniem do automatycznego sterowania samolotem, pobierającym do tego celu dane z GPS i innych wskazań przyrządów pokładowych. Dodajmy, że wyłącza się go jednym ruchem ręki, a więc w ciągu sekundy można – jeśli jest taka potrzeba – przejść na sterowanie 'ręczne'.
Ostatni etap przed lądowaniem na autopilocie to przelot przez kolejne, blisko obok siebie leżące tzw. waypoints: 10 km przed pasem / wysokość 500 m, 8 km / 400 m, 6 km / 300 m, 4 km / 200 m, 2 km / 100 m - ten ostatni punkt to tzw punkt decyzji i wysokość decyzyjna: jesli pilot nie widzi tutaj pasu startowego, to MUSI zrezygnować z lądowania i polecieć na inne lotnisko. Tymczasem załoga polskiego samolotu (w tak trudnych warunkach pogodowych) wyłączyła pilota dopiero 5 sekund przed katastrofą, mimo że - jak już zaznaczyliśmy - można to zrobić w sekundę.
Dziennik 'Fakt', powołując się na rosyjskiego prokuratora, który słyszał rozmowy w kokpicie, napisał kilka dni temu, że parę sekund przed tragedią piloci - dotąd spokojni - zaczęli wołać: 'Daj drugi... W drugą!' Musiał być to po prostu pierwszy moment, w którym załoga zorientowała się, że jest w złym miejscu i na złej wysokości - prawdopodobnie minęli wtedy znajdującą się tam antenę NDB.
Dlaczego piloci schodzili spokojnie do lądowania na autopilocie i dopiero kilka metrów nad ziemią zorientowali się, że samolot jest tak nisko? Wytłumaczenie jest tylko jedno: autopilot opierał się na błędnych danych satelitarnych.
To, że 10 kwietnia pod Smoleńskiem odbiór GPS w Tu-154 był zakłócony – co doprowadziło do błędu pozycji samolotu w pozycji horyzontalnej – jest oczywiste. Najprostszą metodą takiej agresji jest meaconing, polegający na nagraniu sygnału satelity i ponownym nadaniu go (z niewielkim przesunięciem w czasie i z większą mocą) na tej samej częstotliwości w celu zmylenia załogi samolotu. W przypadku Tu-154, podchodzącego właśnie do lądowania, wystarczyłoby niewielkie przekłamanie sygnału, by doprowadzić do tragedii. Meaconing można 'ustawić' z precyzją do 0,3 metra, a do zaburzenia prawidłowego działania może dojść ze źródła oddalonego nawet kilkadziesiąt kilometrów od samolotu. W podobny sposób można też zmylić wysokościomierz radiowy. Gdyby dodać do tego przekazanie nieprawdziwej wartości ciśnienia barometrycznego (Rosjanie nie poinformowali dotąd, jakie ciśnienie podali dowódcy Tupolewa), załoga samolotu była - nawet przy dużo lepszej widoczności niż ta, która panowała w Smoleńsku - bez szans. Charakterystyczne ukształtowanie terenu przed lotniskiem Smoleńsk-Siewiernyj – rozległa niecka – stanowiło dodatkową gwarancję powodzenia ataku.
Wskazania wysokości przez GPS nie były prawidłowe, ale mimo wszystko wystarczające, by uruchomić EGPWS (system ostrzegający pilotów o odległości samolotu od gruntu). Jego sygnał ostrzegawczy włącza się, gdy samolot schodzi poniżej 666 metrów nad ziemią. Piloci słusznie zignorowali ostrzeżenie EGPWS (jako że jego zadaniem jest ostrzegać przed zbliżającą się ziemią i robi on to za każdym razem, kiedy się laduje) i lecieli dalej, oczekując, że za jakiś czas zobaczą pas startowy. Problem w tym, że EGWPS także opiera się na pomiarach położenia uzyskanego z odbiornika GPS i wysokości z wysokościomierza radiowego: Tu-154 wkrótce znalazł się więc 5 metrów nad ziemią. Piloci nie zdążyli nawet poszukać wzrokiem pasa startowego... Jeszcze raz powtórzmy: skoro samolot leciał na włączonym autopilocie, to piloci wierzyli, że są znacznie wyżej i w innej pozycji.
Dla laików wątpiących w techniki rodem z Jamesa Bonda: od czasu lotniczych zamachów terrorystycznych w Nowym Jorku na World Trade Center w prawie wszystkich krajach świata używa się meaconingu do ochrony obiektów specjalnego znaczenia, takich jak np. elektrownie atomowe.
Atak na przyrządy nawigacyjne można stwierdzić po analizie czarnych skrzynek. Niestety, rejestratory lotu to nośniki magnetyczne i usunięcie śladów meaconingu – zwłaszcza dla służb znających od podszewkę budowę Tu-154 i jego przyrządów - nie jest trudnym zadaniem. Wystarczy, żeby nikt im w tym nie przeszkadzał'.
Marek Strassenburg Kleciak
specjalista ds. systemów trójwymiarowej nawigacji
Hans Dodel
ekspert od systemów nawigacji i wojny elektronicznej, autor książki 'Satellitennavigation'
Dokładna analiza opinii polskiego i niemieckiego eksperta na podstawie najnowszych danych już w następnym numerze "Gazety Polskiej"
koniec cytatu – link do źródła – kliknij tutaj http://niezalezna.pl/article/show/id/34367,
teraz porównajmy opinię tych ekspertów z tym, co serwują nam tzw oficjalne źródła:
cytuję:
'Załoga Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, zbyt długo, jak na panujące tam warunki, utrzymywała włączonego autopilota - uważają piloci.
- Ogólnie, ten samolot może lecieć na autopilocie do wysokości 30 metrów, jednak w praktyce wysokość, do jakiej można kontynuować lot na autopilocie zależy od warunków atmosferycznych, wyposażenia lotniska i samolotu - powiedział. Dodał, że automatyczny pilot może być utrzymywany w jednym z trybów, wyłączających spod automatycznej regulacji np. zniżanie, przy utrzymaniu automatycznej stabilizacji innych parametrów. - W przypadku lotniska w Smoleńsku, wysokość, do której można było utrzymywać automatycznego pilota, wynosiła 120 metrów – dodał'.
Link do całości: http://wiadomosci.onet.pl/2173219,11,piloci_zaloga_tu-154_zbyt_dlugo_korzystala_z_autopilota,item.html
zobaczcie jak sprytnie manipuluje się czytelnikami poprzez takie artykuły. Po pierwsze, artykuł potwierdza tezę ekspertów cytowanych przez Gazetę Polską, że pilotów wprowadzono celowo w błąd, gdyż korzystanie z autopilota w tamtym dniu możliwe było na wysokości powyżej 120 metrów. Tymcasem piloci korzystali z autopilota niemal do ostatniej chwili. Dlaczego tak zrobili? Może dlatego, że otrzymali celowo mylne dane z satelitów? Tego jednak ten artykuł nie wyjaśnia. Jest w artykule tylko lakoniczne stwierdzenie, iż to powinna wyjaśnić komisja. I tak się rodzi manipulacja, ponieważ czytająca to osoba automatycznie kojarzy winę za katastrofę z osobą pilota / załogą, który źle obsługiwał urządzenia samolotu (autopilot). Mistrz masowej manipulacji mawiał kiedyś: 'Kłamstwo powtorzone wiele razy staje się prawdą'. Bez komentarza.
2)'Generał Anatol Czaban podkreślił w audycji (…) że warunki meteorologiczne w czasie przylotu polskiego samolotu były bardzo złe i lądowanie nie było możliwe. Zdaniem generała, prezydencki samolot powinien był odlecieć na inne lotnisko. Anatol Czaban dodał, że komisja badająca przyczyny katastrofy powinna wyjaśnić, dlaczego załoga zdecydowała się lądować i dlaczego zmniejszyła wysokość lotu poniżej poziomu bezpieczeństwa.'
Link – kliknij tutaj http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Szef-szkolenia-gen.-Czaban-Tu-154-nie-powinien-ladowac,wid,12290163,wiadomosc.html?ticaid=1a334&_ticrsn=3
szok, że w ogóle takie coś zostało opublikowane. Prasa, media, portale robią z pilotów wręcz idiotów, którzy igrają z podstawowymi zasadami bezpieczeństwa. Nie bez celu. To wszystko z góry zaplanowana me(n)dialna akcja. To budzi zrozumiałe protesty tego środowiska:
- 'Z raportu MAK wynika, że wojskowy pilot leciał na łeb na szyję, wbrew wszelkim zasadom bezpieczeństwa, narażając życie pasażerów i swoje - podkreśla oburzony pilot z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. - A naszej jednostce przypnie się łatkę wariatów. Arek [kpt. Arkadiusz Protasiuk, dowódca załogi Tu-154] był najspokojniejszym człowiekiem na świecie, wyważonym. Nigdy nie zrobił niczego przeciwko procedurom.
- Mieli prawo podjąć próbę podejścia do lądowania - dodaje jeden z oficerów 36. Pułku. - Zejść na wysokość decyzyjną, a wtedy, kiedy pilot przekonuje się, że nie wyląduje, odchodzi znów do góry. Byli poniżej tej wysokości, ale rosyjski raport wciąż nie odpowiada
na pytanie: dlaczego.'
(koszerny) link tutaj: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,7908469,Co_mogl_robic_w_kabinie_pilotow_gen__Blasik.html
No właśnie, raport MAK nie odpowiada na podstawowe pytanie: dlaczego tak się stało? Dlaczego pilot do ostatniej chwili myślał, że ląduje bezpiecznie na lotnisku, podczas gdy był obok lotniska i miał znacznie niższą wysokość? Czy kiedyolwiek poznamy odpowiedź na to pytanie? Wątpię. A pytań jest dużo więcej. W końcu zadajemy je już kolejny miesiąc..
Teraz ważny komentarz w kwestii autopilota skopiowany przeze mnie z blogu grypa666:
Panowie ta teoria o autopilocie jakos mi nie pasuje, bowiem AP był załaczony przy ladowaniu i wykorzystywany podczas podchodzenia do ladowania tylko ze pilot z wszelkich info nie ladował a tylko chciał zrobic próbę/ocenę sytuacji czy w takich niekorzystnych warunkach da radę wyladowac…I ja nie majacy nic wspolnego z pilotarzem w takich warunkach wyłaczyłbym auto pilota skoro tylko mam ocenic sytuację a nie realnie ladowac.
Nastepna sprawa skoro widocznosc we 'mgle' była na ok 200m a podstawa chmur 50 i wiecej metrów, to przy opadzie rzędu 6m/s piloci powinni dostrzec ziemię i poderwac samolot ponad to pilot był poinformowany o warunkach i watpię aby świadomie badz nie w tak trudnych warunkach dopuscił do zbyt szybkiego opadania.
Z tego widac ze piloci i przyrządy pokładowe zostały 'oszukane' a dane o wysokosci znacznie zawyżone! Jak juz było napisane to nie problem zrobic….
'Oszukanie' znaczy zamach….
Jeszcze jedno dlaczego prokuratura nie przesłucha w roli swiadka tego emerytowanego pilota ktory widział w kokpicie zapietych pasami pilotów i osobę postronną skoro z oficjalnych zdjęc widac ze z kokpitu nic nie zostało, praktycznie wyparował! Moze wyjasnieniem jego kłamstwa zajmie sie prokuratura?! Biorąc pod uwagę ze jest to emerytowany pilot jego wiarygodnosci nie mozna podwazyc bo chyba najlepiej wie jak wyglada kokpit i nie pomyli tego z inną częscią samolotu…
bloger z niepoprawni.pl pisze:
'Wystarczył wstępny raport MAK, w którym jest mowa o włączonym autopilocie na kilka sekund przed katastrofą i anonimowa 'ekspertyza' w Kommiersancie, żeby polskie media usłużnie przekonały społeczeństwo, że nasi piloci to kompletni ignoranci i szaleńcy. Autopilot steruje jednocześnie wieloma, ale niekoniecznie wszystkimi, parametrami lotu i używa się go także podczas lądowania. Zatem informacja, że autopilot działał do momentu jego wyłączenia, nie wnosi niczego istotnego. Ale za to wywiera mocne wrażenie na niezorientowanych i... o to chyba Komisji chodziło'.
Link do całości tutaj http://niepoprawni.pl/blog/110/gps-y-w-smolensku
3)nowe, szokujące filmy wideo. Filmy te są przeróbkami znanego już wszystkim filmu Koli:
a.) Na filmie poniżej widać wyraźnie sylwetkę człowieka. Widać, jak człowiek ten siedzi, podpiera się, a następnie porusza rękoma. To szokujące, przerażające, ale według tych filmów katastrofę smoleńską przeżyło kilka lub nawet więcej osób. Co się z nimi stało? Wszak według wersji oficjalnej wszyscy zginęli..
film poniżej przedstawia jeden szczegół z oryginalnego filmu Koli, który został 'przepuszczony' przez odpowiednie filtry graficznie. Wyraźnie widać na nim sylwetkę poruszającego się człowieka. Link do filmu – kliknij tutaj http://www.youtube.com/watch?v=k6hvC2Eq5KQ&feature=player_embedded#!
b.) nowy film – z polskimi napisami (analiza), film ten przedstawia upadające sylwetki ludzkie (pod wpływem czego upadały? W tle słychać strzały z pistoletu). Sylwetki te są pokazane tutaj bardzo wyraźnie. Dlatego ta edycja filmu warta jest uwagi. Aby ją zobaczyć – kliknij tutaj http://www.youtube.com/watch?v=ZRY6WvhykB8&feature=player_embedded#!
c.) najmniej ciekawym jest film trzeci, czyli film przedstawiający kilka elementów z oryginału w powiększeniu. Link tutaj http://www.youtube.com/watch?v=0u5q83JEkjg&feature=player_embedded
4)Niezależne słowo, czyli o tym, jak ma się Katyń 1940 i Smoleńsk 2010:
cytuję:
'Odnoszę wrażenie, że większość Polaków nadal nie zdaje sobie sprawy, co naprawdę wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, a obecna sytuacja coraz mocniej zaczyna przypominać stan świadomości, jaki przez lata towarzyszył zbrodni katyńskiej.
(...)
Adam Macedoński, opozycjonista i założyciel Instytutu Katyńskiego, wspominał niedawno w 'Gazecie Polskiej', jak w 1979 r. chciał przekazać Michnikowi i Lityńskiemu komplet materiałów wydawniczych na temat Katynia w celu ich dalszego druku i rozpowszechniania. Usłyszał wówczas od Lityńskiego, że KOR nie jest za ujawnianiem sprawy Katynia, 'bo to pogłębi przepaść między Rosjanami i Polakami'. Podobnie zareagował Michnik, stwierdzając, że 'to jest przeszłość, a KOR się nią nie interesuje'. Ten przykład – stokroć lepiej niż obszerne analizy - powinien uświadomić, że zakładnicy kłamstwa katyńskiego nadal decydują o polskiej historii.
(...)
Całkowicie ignoruje się przy tym fakt, że państwo rosyjskie nigdy nie uznało mordu na polskich obywatelach za zbrodnię ludobójstwa, nie ujawniło wszystkich okoliczności sprawy, nie otworzyło archiwów, a w oficjalnym stanowisku rządu rosyjskiego przekazanym do Trybunału w Stasburgu stwierdzono, że 'nie ma dowodu na to, iż Polaków zamordowano'. Ten sam rząd Putina w kwietniu 2010 r. odmówił jakiejkolwiek rehabilitacji ofiar, twierdząc, że 'nie udało się potwierdzić okoliczności schwytania polskich oficerów, charakteru postawionych im zarzutów i tego, czy je udowodniono'.
(...)
Na pokładzie prezydenckiego samolotu byli ludzie, których działalność i wizja Polski mogła przeszkodzić zamysłom Kremla, opóźnić je, a nawet skutecznie zablokować. Podobnie jak 70 lat wcześniej na przeszkodzie planom Stalina stał patriotyzm polskich oficerów, ich potencjał intelektualny i kulturowy. Przezwyciężeniem tej przeszkody był mord katyński. Czy zatem nie mamy prawa sądzić, że smoleńska śmierć przedstawicieli polskiej elity wpisuje się w ten sam zbrodniczy scenariusz?
Tym bardziej, że skala dezinformacji, jaką natychmiast zastosowano, by ukryć prawdziwe przyczyny katastrofy, jest porównywalna tylko do sowieckich matactw w sprawie Katynia. Wiele również wskazuje, że brak zdecydowanych reakcji NATO i państw UE przypomina ten sam mechanizm polityczny, który z przywódców 'wolnego świata' uczynił po roku 1940 zakładników kłamstwa katyńskiego'.
Koniec cytatu.
Link do całości – kliknij tutaj http://niezalezna.pl/article/show/id/34485/articlePage/1
5)zmanipulowane (zapewne przez rosyjskie służby specjalne) zeznania świadka katastrofy smoleńskiej. Chodzi o Władimira Iwanowa, który nakręcił słynny 'film Koli', który obiegł cały świat. W oficjalnym zeznaniu Władimir mówi:
'Zdziwiło mnie, że w palącym się wraku, wśród porozrzucanych rzeczy, połamanych drzew nie widać żadnych ludzi - relacjonował Iwanow.
(...)
Nikt nie krzyczał po polsku - mówił Władimir
(...)
Więcej w dzisiejszym wydaniu gazety Fakt'.
Teraz pora na mój komentarz: po pierwsze, na filmie widać wyraźnie sylwetki upadających ludzi, co udowodniłem wam w tym tekście. Wystarczy tylko edytować film w studio graficznym (tzn przepuścić film przez pewne filtry, całość pozostawiając nienaruszoną). Dziwne jest to, iż autor tego filmu zdaje się kłamać. Zauważcie państwo, iż w poprzednich moich tekstach cytowałem ekspertyzy ABW, które jasno mówią nam, iż na filmie słychać głosy po Polsku. I zadam jeszcze jedno pytanie: czy autor filmu aby na pewno zna język polski? Wiem, że istnieją pewne podobieństwa językowe, ale bez przesady. To tak, jakby porównywać język angielski i niemiecki.
6)Rodziny smoleńskie nie wykluczają ekshumacji zwłok swoich bliskich, w celach dalszych badań. Od dawna rodziny smoleńskie krzyczą o prawdę. Uważają one, tak jak i my, że całość śledztwa zakrawa o kpinę. Specjalnie w celu porozumiewania się z 'polską' prokuraturą wynajęły pełnomocnika. To tylko pokazuje, jak daleko idzie mechanizm dezinformacji czy zwykłych kłamstw na ten temat, co udowadniałem niezbicie wiele razy. Kłopot w tym, że medialne manipulacje, kłamstwa i rozmywanie sprawy może z powodzeniem wychwycić nawet uczeń szóstej klasy szkoły podstawowej, o ile dobrze wytęży zwoje mózgowe i nie ma 'ideowego skrzywienia'.
Cytuję:
'Rosjanie przysłali do Polski ubrania zdjęte z ciał ofiar katastrofy brudne i mokre, w szczelnie zapakowanych workach. W siedzibie Żandarmerii Wojskowej dowiedziałam się, że muszą być one spalone ze względu na zagrożenie epidemiologiczne. Zastrzegłam, że jeśli tych rzeczy jeszcze nie spalono, to ja się na to kategorycznie nie zgadzam, ponieważ uważam, że jest to niszczenie dowodów w śledztwie, które się dopiero rozpoczyna. Dziś jestem przekonana, że to nie był wypadek i liczę się z tym, że będzie konieczna ekshumacja ciała mojego męża. Zrobię wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić – jestem to winna mojemu mężowi i wszystkim pozostałym 95 ofiarom smoleńskiej katastrofy – z Beatą Gosiewską, żoną Przemysława Gosiewskiego, posła PiS, wicepremiera w rządzie Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Dorota Kania
Dlaczego zdecydowała się pani na powołanie swojego pełnomocnika z związku ze śledztwem w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu, w której zginął pani mąż?Ponieważ jest to jedyna możliwość uzyskania dostępu do jakichkolwiek informacji i dokumentów. Poza doniesieniami medialnymi nikt nas jako rodziny nie informuje, co dzieje się w sprawie. Gdybym wierzyła, że rząd polski zrobi wszystko, aby tę sprawę wyjaśnić, nie podejmowałabym żadnych działań. Tymczasem słyszę wypowiedzi polskiego premiera, z których wynika, że rząd nie będzie się mieszał do śledztwa, ponieważ uważa, że działania Rosjan są prawidłowe. Mimo że faktycznie pozostawiają wiele do życzenia, czego przykładem jest chociażby zabezpieczenie terenu katastrofy. Ja po prostu nie widzę ze strony rządu woli wyjaśnienia sprawy i dlatego zdecydowałam się na powołanie pełnomocnika
Czy w Polsce rodzina starała się o pozwolenie na otwarcie trumny?
Mamie Przemka przekazano informację, że w Polsce nie będzie takiej możliwości, ponieważ trumny będą zalutowane.
Z tego, co mi wiadomo, ciało męża nie miało większych obrażeń, było w całości. Bardzo żałuję, że nie mogłam otworzyć trumny, mam nadzieję, że istnieje jakaś dokumentacja z jej zamknięcia. Nie wiem, dlaczego od początku przedstawiciele rządu odwodzili rodziny od wyjazdu do Moskwy, mówiąc, że ciała są w strasznym stanie. Po wielu rozmowach z bliskimi ofiar katastrofy dowiedziałam się, że większość ciał była w całości. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego już na początku wprowadzono taką dezinformację'.
Link do źródła – kliknij tutaj http://gazetapolska.pl/artykuly/kategoria/54/2986/nie-wykluczam-ekshuma
7)kolejna dezinformacja, mająca za zadanie wprowadzenie obywateli w błąd. Cytuję:
'Wiadomo, że w kokpicie prezydenckiego samolotu były osoby spoza załogi, a jedną z nich był dowódca sił powietrznych gen. Andrzej Błasik. O tym, że zidentyfikowano głos jednej z postronnych osób poinformowali dziś w Moskwie eksperci z Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Nie chcieli jednak zdradzić, kim była ta osoba. Polska Agencja Prasowa dowiedziała się, że to gen. Błasik.
Głos jednego z nich nawet zidentyfikowano, lecz - jak podała Tatiana Anodina, przewodnicząca Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) - 'z przyczyn moralnych nie można powiedzieć do kogo nalezal głos''.
Link do całości tutaj http://www.dziennik.pl/katastrofa-smolensk/article609920/Wiemy_kto_byl_w_kokpicie_Co_tam_robil_.html
Jest to oczywiście celowa dezinformacja. Po takim tekście wielu ludzi pomyśli, że w kokpicie był albo prezydent Kaczyński, który zażądał lądowania za wszelką cenę, albo inna osoba, która żądała tego samego. Przykłady tego typu manipulacji można mnożyć. Pozostaje pytanie: czyją fortpocztą są wrogie nam, antypolskie media? Czyim interesom służą, skoro dopuszczają się tak ohydnych manipulacji?
W poprzednich tekstach wklejałem wam zakrawającą o absurd tezę me(n)diów, że pan Prezydent Kaczyński osobiście, własnoręcznie pilotował samolot!! naprawdę trudno w takie coś uwierzyć, ja sam byłem w szoku, że różowy salonik mediów PRL' bis przesunie granice tak bardzo. I szczerze mówiąc, do dziś przecieram oczy ze zdumienia, jak perfekcyjnie grają ludziom na nosie. To potężny mechanizm decyzyjny o zdecentralizowanym charakterze, z którego prawie żaden dziennikarz i prawie żadne medium się nie wyłamie.
8)wywiad z pilotem jaka – 40. człowiek ten mówi, że słyszał huk. Link do wywiadu – kliknij tutaj http://www.tvn24.pl/12690,1657219,0,1,mowilismy-uwazajcie-strasznie-potem-slyszalem-trzask-i-huk,wiadomosc.html
9)chlubne wyjątki, czyli media rzetelnie informujące o sprawie tragedii smoleńskiej:
niezależna.pl http://niezalezna.pl/
grypa666 http://grypa666.wordpress.com/
fronda.pl http://fronda.pl/
globalna świadomość http://globalnaswiadomosc.com/
niepoprawni.pl http://niepoprawni.pl/
ndb 2010 http://ndb2010.wordpress.com/ nowo powstający blog o Smoleńskiej tragedii
-------------------------------------------------------
więcej moich tekstów na:
www.astral-projection.blog.onet.pl - zapraszam!
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 3931 odsłon
Komentarze
Re: Tragedia 10 kwietnia - aspekt dezinformacji
27 Maja, 2010 - 09:12
Poziom naszych mediów jest tragiczny, ale to też wina "ekspertów" którzy gadają jawne bzdury. Samoloty pasażerskie do lądowania nie używają nawigacji satelitarnej więc są odporne na meaconing.
Z raportu MAK jasno wynika że autopilot kontrolował kierunek, przechył boczny i prędkość samolotu a wysokością sterował ręcznie pilot.
Jak by tak łatwo człowiek sterował pogodą to by globalnym oszustom wytrącono argument że trzeba ponosić koszty liczone w bilionach na przeciwdziałanie ociepleniu.
Pozdrawiam. Bacz
Pozdrawiam. Bacz
Re: Re: Tragedia 10 kwietnia - aspekt dezinformacji
27 Maja, 2010 - 12:22
a czego używał wymieniony w art. GP samolot w RPA?
w Smoleńsku radiolatarnie były do d... więc skąd pilot miał wiedzieć, że jest 1100 metrów od pasa, czyli nad BRL? i skąd w takim razie mieli kierunek? z żyroskopu? :)))
Re: Re: Re: Tragedia 10 kwietnia - aspekt dezinformacji
31 Maja, 2010 - 02:07
w katastrofie w RPA podobno nie był zakłócany GPS, a naziemny system naprowadzania. GP chyba się pomyliła :/
TAK, TAK - warto przeczytać
30 Maja, 2010 - 22:30
Polecam dwa artyk.
wywiad z Olegiem Zakirowem, byłym oficerem KGB w rzepie plus minus http://www.rp.pl/artykul/61991,486700_Nic__prosz...
jak zeskanuje tekst to wkleję
oraz
z Andriej Iłłarionowem, były doradcą Władimira Putina.
Poniżej link oraz text wywiadu
http://www.rp.pl/artykul/486145_Rosyjskie_sledzt...
Rosyjskie śledztwo budzi wątpliwości
Jacek Przybylski 27-05-2010, ostatnia aktualizacja 27-05-2010 20:47
Obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy pod Smoleńskiem: błąd pilota - przekonuje Andriej Iłłarionow, były doradca Władimira Putina w rozmowie z Jackiem Przybylskim
Donald Tusk i Władimir Putin na miejscu katastrofy prezydenckiego Tu-154, 10 kwietnia 2010 r.
źródło: AP
Donald Tusk i Władimir Putin na miejscu katastrofy prezydenckiego Tu-154, 10 kwietnia 2010 r.
+zobacz więcej
* Katastrofa Tu-154: pytania do Rosjan
Był pan jednym z pięciu sygnatariuszy listu rosyjskich dysydentów wyrażającego zaniepokojenie przebiegiem śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Dlaczego go państwo napisali?
Andriej Iłłarionow: To zaszczyt być nazwanym dysydentem, ale ja formalnie nim nie jestem. Wiele lat pracowałem w rosyjskim rządzie. Byłem m.in. doradcą ówczesnego prezydenta, a obecnego premiera Władimira Putina. W niektórych sprawach popieram politykę rosyjskich władz, a w innych – jak stosunek do praw człowieka, demokracji i wolnych mediów – przyjmuję postawę krytyczną.
Jeśli zaś chodzi o list otwarty, to napisaliśmy go, bo katastrofa w Smoleńsku była wielką tragedią, zarówno dla Polski, jak i Rosji. Sam byłem jednym z tych wielu Rosjan, którzy zapalili świeczki przed polskimi konsulatami i kładli kwiaty przed ambasadami.Katastrofa ta zdarzyła się przy okazji uroczystości upamiętniających ofiary Katynia. Historia zaś zna wiele przypadków tajemniczej śmierci osób, które próbowały się dowiedzieć, co się stało w Katyniu, i przekazać tę wiedzę światu. Katastrofa samolotu z Władysławem Sikorskim na pokładzie wydarzyła się wkrótce po tym, gdy poprosił on Międzynarodowy Czerwony Krzyż o śledztwo w sprawie Katynia. W 1946 roku podczas procesów norymberskich jeden z polskich prokuratorów, Roman Martini, został zamordowany, gdy przekonywał, że zbrodnia była dziełem NKWD. W maju 1946 jeden z członków rosyjskiej delegacji w Norymberdze – Nikołaj Zoria – wyrażał wątpliwości co do tego, że Niemcy byli sprawcami tej zbrodni. Następnego ranka znaleziono go martwego w pokoju hotelowym.
Sugeruje pan, że na polskiego prezydenta dokonano zamachu?
Tego nie wiemy. Wbrew obietnicom śledztwo w sprawie katastrofy nie jest ani transparentne, ani dynamiczne. Polska strona nie ma pełnego i swobodnego dostępu do dokumentów i zgromadzonych dowodów. Polakom późno udostępnia się czarne skrzynki, choć niemal od razu było wiadomo, że są one w dobrym stanie i można odczytać ich zapis. Obawiamy się więc, że śledztwo nie jest prowadzone we właściwy sposób i dlatego napisaliśmy list otwarty, który wysłaliśmy do "Rzeczpospolitej", "Gazety Wyborczej" i dziennika "Polska The Times".
A jak według pana powinno wyglądać śledztwo?
Spójrzmy, jak badano sprawę katastrofy nad Lockerbie w 1988 roku. Nikt nie przeżył, a samolot rozpadł się na ogromną liczbę malutkich kawałków. Pozbieranie wszystkich dowodów, stwierdzenie, że na pokładzie doszło do eksplozji, ustalenie, gdzie umieszczona była bomba i kto ją tam umieścił, zajęło śledczym trzy lata. Gdy ginie tak wiele osób, trzeba dokładnie przeanalizować wszelkie możliwe hipotezy. Oczywiście, pod koniec może się okazać, że przyczyna była prozaiczna. Nie można jednak lekceważyć żadnego scenariusza. Trzeba rozwiać wszelkie wątpliwości.
Po 11 września w USA nie badano jednak hipotezy zakładającej, że za atakiem na WTC stała tajna grupa amerykańskich oficjeli, choć niektórzy Amerykanie w taki spisek wierzą. Czy śledztwo, o którym pan mówi, nie tworzyłoby niepotrzebnie teorii spiskowych?
Staram się unikać teorii spiskowych. I chciałbym myśleć, że to nie był spisek. Proszę mi jednak pozwolić przypomnieć śmierć Aleksandra Litwinienki w Londynie. Wiele osób myślało, że to był przypadek, a pracownicy brytyjskiego Scotland Yardu – choć mają opinię najlepszych na świecie – przez ponad 20 dni nie byli w stanie dojść do prawdy. Sprawę udało się wyjaśnić dzięki próbce moczu, którą pobrano na krótko przed śmiercią Litwinienki. To wtedy się dowiedziano, że otruto go przy użyciu materiałów radioaktywnych. Gdyby nie pobrano tamtej próbki, do dziś nie wiedzielibyśmy, iż było to morderstwo wykonane z zimną krwią i przy dużym udziale środków rządowych. Chciałbym być absolutnie pewny, że przy wyjaśnieniu katastrofy prezydenckiego samolotu zostaną użyte przynajmniej takie środki jak w przypadku sprawy Litwinienki.
Po katastrofie rosyjskie władze wykonały wiele przyjaznych gestów, które mogą świadczyć, że im też zależy na wyjaśnieniu sprawy.
Szczerze powiedziawszy, miałem i mam wrażenie, że podejście członków rosyjskich władz do tej kwestii jest tylko formalne.
Współczucie wyrażane przez Dmitrija Miedwiediewa czy Władimira Putina nie było szczere?
Nie chcę mówić o konkretnych osobach. Przechodząc do samego śledztwa, to po pierwsze uważam, że sposób jego prowadzenia nie spełnia standardów badania tego typu katastrof. Po drugie przez ostatnie 45 dni nie spełniono obietnic dotyczących dostarczenia materiałów ze śledztwa i ujawnienia części z nich opinii publicznej. Po trzecie wreszcie obserwujemy przemyślaną kampanię, której celem jest skierowanie uwagi Polaków, Rosjan oraz opinii międzynarodowej na jedną przyczynę katastrofy – błąd pilota.
Bo takiego błędu nie można wykluczyć.
I ja go nie wykluczam. Ale tego typu wnioski powinny być ogłaszane dopiero po zakończeniu śledztwa, przeanalizowaniu oraz odrzuceniu innych hipotez na podstawie jasnych dowodów. W przeciwnym razie twierdzenia o błędzie pilota są czystą spekulacją. W tym wypadku wygląda jednak na to, że nie mamy do czynienia ze spekulacją, lecz konsekwentną kampanią prowadzoną bez przerwy od 45 dni.
Bardzo dużo uwagi poświęcono analizie czarnych skrzynek, co oczywiście jest postępowaniem właściwym i potrzebnym. Dotąd nie mamy za to wiarygodnych przekazów dotyczących informacji, jakie kontrolerzy lotów przekazywali pilotom. Wiemy, że pogoda zepsuła się tak bardzo, że żaden samolot nie mógł wylądować co najmniej 40 minut przed zaplanowanym czasem lądowania samolotu prezydenckiego. Jak ta informacja została przekazana? Jaka była reakcja załogi? Najważniejszą rzeczą jednak jest sprawa położenia samolotu. Dlaczego, gdy zaczął kosić czubki drzew, znajdował się co najmniej 100 metrów niżej, niż powinien? Dlaczego zboczył o 40 metrów na lewo od kursu, który powinien był przyjąć? Czy kontrolerzy lotów nie widzieli na radarach jego pozycji? A jeśli widzieli, to dlaczego nie ostrzegli pilotów? Dlaczego po prostu nie zabronili lądowania, do czego mieli prawo?
Takie pytania padały już wiele razy. Wiemy, że kontroler lotu nie zachowywał się ściśle zgodnie z procedurami, a trzy dni po katastrofie odszedł na emeryturę. Dlaczego tak szybko? Zamiast rozwinięcia tego wątku słyszymy długie dyskusje na temat tego, kto poza załogą był w kokpicie. Początkowo miała to być kobieta, potem się okazało, że to jednak mężczyzna.
Sugeruje pan, że polski rząd daje zbyt dużą wiarę w zapewnienia rosyjskich władz? Premier Donald Tusk wielokrotnie zapewniał, że ma zaufanie do rosyjskich śledczych.
Jeżeli premier Tusk rzeczywiście tak mówił, to popełnił ogromny błąd. Niezależnie od osobistych relacji ostatnia rzecz, jaką może zrobić szef rządu, to zaufać komukolwiek spoza swojego kraju. To podstawy dyplomacji, które mają zastosowanie nawet do najbliższych sojuszników. Sam spędziłem trochę lat w rządzie i wiem, że w polityce zagranicznej nie można postępować w ten sposób. Jako osoba prywatna może pan wierzyć, komu chce, bo jeśli się pan pomyli, to tylko pan poniesie odpowiedzialność za swój błąd. Ale urzędnik państwowy, premier, prezydent, nie mają do tego prawa. Stosunki międzynarodowe to branża, w której nie można poprzestać na zaufaniu. W Rosji mamy takie powiedzenie: "ufaj, ale sprawdzaj".
W Polsce też mamy. Władze w Warszawie szybko wykluczyły jednak hipotezę, że za katastrofą mogły stać władze rosyjskie.
Każdy śledczy wie, że dopóki ostatecznie nie wyjaśni się danej sprawy, nie może wykluczać żadnej hipotezy. Historia zna wiele przykładów śledztw, w których scenariusz, choć początkowo wydawał się absolutnie niemożliwy i niewyobrażalny, ostatecznie okazywał się prawdziwy. Niedaleko miejsca, w którym rozmawiamy, mieści się Muzeum Szpiegostwa. Umieszczono w nim slogan: "nic nie jest takie, jakie się wydaje". To ważne hasło, gdy ma się do czynienia z tego typu katastrofami. Wraz ze znajomymi zebraliśmy 44 pytania, na które mimo publikacji raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego wciąż nie znamy odpowiedzi. Zaczęliśmy również gromadzić przypadki jawnych kłamstw. I mamy już 27 przykładów kłamstw, które trafiły do mediów i przez jakiś czas obowiązywały.
Niby jakie?
Tuż po katastrofie usłyszeliśmy, że pilot cztery razy podchodził do lądowania. Wszyscy na lotnisku wiedzieli, że była tylko jedna próba lądowania. Przez wiele dni powtarzano jednak kłamstwo o czterech próbach. Potem zaczęto rozpowszechniać dezinformację, że polski pilot był niedoświadczony. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że miał wystarczające doświadczenie. Mówiono, że nie znał rosyjskiego i nie mógł się porozumieć z wieżą. To też było kłamstwo. Wreszcie nieprawdziwy okazał się czas katastrofy. W kabinie pilotów nie było też żadnej kobiety.
Ponad 50 tysięcy Polaków żąda od premiera Tuska utworzenia międzynarodowej komisji do zbadania katastrofy. Czy zdaniem pana jej powoływanie miałoby jeszcze jakiś sens?
Międzynarodowa komisja powinna powstać tuż po katastrofie. Mówiło o tym wiele osób. Nienaciskanie w tej sprawie na rosyjskie władze było błędem polskiego rządu. Obecnie nie wiemy, jakie dowody zniszczono, a które przetworzono tak, by nic nie dało się już wykryć. Warto przy okazji przypomnieć inne śledztwo, prowadzone w 1944 roku pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki przez Radziecką Komisję Specjalną w Katyniu. Jego wyniki były jawną manipulacją, ale kłamstwo o niemieckiej odpowiedzialności obowiązywało przez 50 lat. Mimo że niszczono wiele dowodów, międzynarodowej komisji udało się jednak ustalić prawdę. Nie ulega więc wątpliwości, że prędzej czy później międzynarodowa komisja badająca katastrofę pod Smoleńskiem powinna powstać.
Może ona jednak dojść do tych samych wniosków, co autorzy raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego.
Byłaby to dobra wiadomość. Wszyscy mieliby wówczas pewność, że dla wyjaśnienia tej sprawy zrobiono wszystko, co było można.
Jak rosyjskie władze zareagowałyby na próbę stworzenia takiej komisji?
Nie można wykluczyć negatywnej reakcji. Najpierw musielibyśmy jednak widzieć zainteresowanie tą kwestią polskiego rządu. Tymczasem w sprawie śledztwa zajmuje on bierną postawę. Po katastrofie Donald Tusk zrobił na mnie wrażenie człowieka zaszokowanego tragedią, ale potem nie widziałem w nim siły, która kazałaby mu wyciągnąć od Rosjan jak najwięcej informacji. Takiej postawy nie widzę też u Bronisława Komorowskiego.
Po katastrofie władze Rosji wykonały wiele propolskich gestów. Polscy politycy mogli je wziąć za dobrą monetę.
O tym właśnie pisaliśmy w liście otwartym. Wydaje się, że dla polskiego rządu udawanie zbliżenia z obecnymi władzami Rosji jest ważniejsze niż ustalenie prawdy w jednej z największych tragedii narodowych. Tymczasem powołania międzynarodowej komisji z udziałem Czerwonego Krzyża domagał się w Moskwie Władysław Sikorski, choć zdawał sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji dla siebie i dla jego rządu na uchodźstwie. W 1943 roku toczyła się krwawa wojna, a istnienie Polski stało pod znakiem zapytania. Mimo to Sikorski uznał, że nie może zignorować losu polskich oficerów, i zażądał prawdy. Dobrych relacji – nieważne, jak piękne słowa i deklaracje padają – nie da się zbudować na kłamstwach.
Dlaczego rosyjskim władzom miałoby zależeć na śmierci Lecha Kaczyńskiego?
Chcę myśleć, że rosyjski rząd nie maczał palców w tej katastrofie. Nie można jednak zapominać o wydarzeniach, które doprowadziły do tego, że Lech Kaczyński poleciał do Katynia 10 kwietnia, a nie 7. Najpierw prezydenckie zaproszenie do Auschwitz w upokarzający sposób odrzucił Dmitrij Miedwiediew. A po zaproszeniu przez Władimira Putina na uroczystości do Katynia Donalda Tuska robiono wszystko, by nie przyleciał na nie Lech Kaczyński. Te okoliczności pokazują, że w najlepszym razie toczono z Polską grę, która miała upokorzyć jedną część polskiego społeczeństwa i ustanowić dobre, specjalne relacje z drugą. Działania rosyjskich władz można uznać za ingerencję w wewnętrzne sprawy Polski. Taką politykę rosyjskie władze uprawiały od kilku lat, nie traktując polskiego prezydenta z szacunkiem, który należy się każdej głowie państwa.
Czym naraził się Kaczyński?
Wojna o polskie mięso, opóźnienie porozumienia między Rosją a UE czy fakt, że był on głównym sprawcą tego, iż Rosja nie zwyciężyła podczas ataku na Gruzję. Jeszcze ważniejszy był jednak jego udział w czyszczeniu wojskowych służb wywiadowczych z ludzi, którzy byli związani z rosyjskimi służbami. To była największa wina Kaczyńskiego i nie ma wątpliwości, że w Rosji dla niektórych osób było to niewybaczalne.
Czy chce pan powiedzieć, że służby specjalne podjęłyby ryzyko organizacji zamachu na prezydenta? Nie brzmi to wiarygodnie.
Toteż ja wcale nie myślę, że tak było. Ale gdy w 2004 roku w Katarze został zamordowany Zelimchan Jandarbijew (były prezydent Czeczenii – red.), wiele osób też nie mogło uwierzyć, że stały za tym rosyjskie władze. Również w 2004 roku mało kto myślał, że kandydat na prezydenta Ukrainy Wiktor Juszczenko może zostać otruty. A w 2006 roku nikt sobie nie wyobrażał, że ktoś mógłby zorganizować morderstwo w centrum Londynu z użyciem radioaktywnego polonu. Dwa lata później nikt się nie spodziewał, że rosyjskie wojska przekroczą uznawaną na całym świecie granicę niepodległego państwa, że będą okupować znaczną część gruzińskiego terytorium i zdecydują się na bombardowania, w których zginęły setki ludzi. Mógłbym tak wymieniać i wymieniać.
Lech Kaczyński był jednak głową państwa, które jest członkiem NATO!
No i? A co NATO mogłoby zrobić? Przecież NATO wznowiło pełne stosunki z Moskwą zaledwie kilka miesięcy po agresji na Gruzję. Dlatego co najmniej dwa razy bym się zastanowił, zanim powiedziałbym, kto w tej grze jest twardszy.
Z rosyjskimi władzami trzeba grać twardo?
Nie mogę dawać rad rządom innych państw. Polska sama musi zdecydować, jaka polityka będzie dla niej najkorzystniejsza. A jeśli chodzi o dobro świata, to już lata 30. XX wieku pokazały nam, że jeśli agresor nie zostanie powstrzymany na samym początku, to rośnie w siłę tak bardzo, że potem trudno go powstrzymać.
W liście pojawiła się pozytywna ocena odezwy do Rosjan, jaką wygłosił Jarosław Kaczyński. Rzeczywiście mu pan uwierzył? Przecież Jarosław i Lech Kaczyńscy uchodzili za rusofobów. A tu nagle apel do "przyjaciół Rosjan".
Rzeczywiście, rosyjskie media nazywały ich rusofobami. Ale trzeba odróżniać rzeczywistość od propagandy. Przeczytałem wystąpienia obu polityków i nie znalazłem w nich nic, co świadczyłoby o rusofobii. Apel Jarosława Kaczyńskiego do narodu rosyjskiego brzmiał dla mnie szczerze. Gdyby Donald Tusk czy Bronisław Komorowski wygłosili podobne lub jeszcze lepsze apele do narodu rosyjskiego, to o nich też wspomnielibyśmy w liście. Niestety, żaden z nich tego nie zrobił.
A o co chodzi w państwa apelu wzywającym do obrony polskiej niepodległości? Pana zdaniem jest ona zagrożona?
Patrząc na to, jak przebiega śledztwo w sprawie katastrofy, nie widzę żadnych prób ratowania polskich interesów. Nie mówię, że Polska nie powinna mieć przyjaznych stosunków z innymi krajami, w tym z Rosją. W przeciwieństwie do rosyjskich władz nie wskazuję, na kogo powinni głosować Polacy. Uważam tylko, że niezależnie od tego, kto będzie u władzy, nie powinien rezygnować z obrony polskiego interesu narodowego. Wówczas relacje polsko-rosyjskie będą mogły być oparte na wzajemnym szacunku. Niestety, wygląda na to, że polskiemu rządowi bardziej zależy na udawaniu, że ma dobre relacje z rosyjskimi władzami, niż na odkryciu prawdy. Tymczasem dobre stosunki można zbudować na prawdzie, nie na kłamstwie.
Andriej Iłłarionow
Urodził się w 1961 roku w Leningradzie (obecnie Petersburg). Jest jednym z najbardziej znanych na świecie rosyjskich ekonomistów i krytyków polityki Kremla. W latach 2000 – 2005 był doradcą gospodarczym ówczesnego prezydenta Rosji Władimira Putina. Do dymisji podał się na znak protestu przeciwko prowadzonej przez niego polityce. Publicznie oznajmił wówczas, że Rosja przestaje być krajem demokratycznym i że dochodzi w niej do nagminnego ograniczania swobód politycznych. Twierdził, że kraj jest rządzony przez wielkie korporacje kierujące się własnymi interesami. Krytykował też między innymi decyzję o uwięzieniu i skazaniu Michaiła Chodorkowskiego oraz faktycznej "nacjonalizacji" należącego do oligarchy koncernu naftowego Jukos. Był jednym z 34 sygnatariuszy opublikowanego 10 marca 2010 roku w Internecie manifestu "Putin musi odejść". Obecnie pracuje w waszyngtońskim liberalnym think tanku – instytucie CATO.
Rzeczpospolita
Re: TAK, TAK - warto przeczytać
30 Maja, 2010 - 23:02
wywiad z Olegiem Zakirowem, byłym oficerem KGB w rzepie plus minus http://www.rp.pl/artykul/61991,486700_Nic__prosz...
udało się sciągnąć ten wywiad!
Rz: Kiedy zaczął się pan zajmować zbrodnią katyńską?
To było w 1984 roku. Byłem wówczas oficerem KGB w Smoleńsku. Podczas jednej z rozmów z kolegami z pracy pewien emerytowany czekista, który służył w NKWD podczas wojny, powiedział, że polskich oficerów „zrobiliśmy my”. Jakiś młody funkcjonariusz naturalnie od razu zaoponował, powiedział, że to Niemcy. Ale ja intuicyjnie wyczułem, że tamten człowiek może mieć rację. Zacząłem więc, najpierw z ciekawości, potem z coraz większym przerażeniem, szperać w dokumentach. Tak zaczęło się moje prywatne śledztwo.
Jak ono wyglądało?
Oczywiście studiowałem dokumenty, do których jako funkcjonariusz KGB miałem większy dostęp niż zwykli śmiertelnicy. Ale przede wszystkim docierałem do świadków, do starych NKWD-zistów. Rozmawiałem z katami, z wykonawcami zbrodni katyńskiej. Bez trudu mogłem ich namierzyć i nakłonić do zeznań. Pokazywałem legitymację i mówiłem, że rozmowa ma charakter służbowy. Oni nie mogli tego od razu sprawdzić. Dopiero później, gdy rozeszła się fama, że działam na własną rękę, niektórzy odmawiali. Ale z wieloma z nich rozmawiałem bardzo długo i szczerze. Jak czekista z czekistą.
Co mówili?
Rzeczy mrożące krew w żyłach.
Na przykład to, że po pracy – jeżeli to można nazwać pracą – mieli ręce po łokcie unurzane we krwi polskich oficerów. I tą krew zmywali spirytusem, którego wielką bańkę dostawali od swoich przełożonych. Mieli go pić przed wykonywaniem zadania. Aby było łatwiej.
Opowiadali panu o samych egzekucjach?
Oczywiście. Jeden z nich opisał taką scenę. W jednym z miejsc straceń stawiano Polaków pod płotem, rzekomo po to, żeby ich zidentyfikować i przeliczyć. Wywoływano ich po nazwisku, ale za tym płotem na specjalnym podwyższeniu już czekał oprawca. Gdy Polak stawał na miejscu, ten człowiek się wychylał i znienacka strzelał mu w tył czaszki. Wyobraża pan sobie bardziej bandycki sposób uśmiercenia człowieka? Bez najmniejszego ostrzeżenia, od tyłu. To metoda najgorszych oprychów, którzy w ciemnej ulicy walą przechodniów po głowie rurą. Czysty bandytyzm.
Czy był pan w piwnicach siedziby smoleńskiego NKWD, gdzie rozstrzelano część Polaków?
W 1993 roku udało mi się tam nawet sprowadzić polską ekipę telewizyjną. Gdy tam weszliśmy, polski operator, zamiast kręcić, odłożył kamerę, rzucił się na kolana i zaczął się modlić. Trudno opisać grozę tych pomieszczeń.
Czy oprawcy, z którymi pan rozmawiał, mieli wyrzuty sumienia?
Zależy od człowieka. Jedni robili to na zimno i do końca nie wykazali najmniejszej skruchy. Wypijali pół litra, robili swoje i szli do domu. Inni jednak nie wytrzymywali psychicznie. Wyrzuty sumienia prześladowały ich do końca życia. Jeden z katów się zastrzelił, inny zabił się nożem. Ci, z którymi rozmawiałem, oczywiście twierdzili, że to nie oni pociągali za spust. Każdy zrzucał winę na kolegów. Oni mieli tylko pomagać.
Skąd pan wiedział, że kłamali?
W ich oczach widziałem niepewność i strach przed odpowiedzialnością i karą za to, co zrobili. Poza tym znałem listy funkcjonariuszy odznaczonych w 1940 roku za „operację specjalną”. Wiedziałem, że w taki sposób NKWD okazywało swoją wdzięczność katom Polaków.
Co pan robił z pozyskanymi informacjami i dokumentami?
Przekazywałem je mediom. Najpierw niezależnym mediom rosyjskim, m.in. zamordowanej niedawno Annie Politkowskiej, a potem – po 1990 roku – również mediom polskim. Czasami taśmy z nagraniami konfiskowało KGB, ale wiele rzeczy udało się ocalić. Trafiły do Polski.
Dlaczego pan to robił?
Może to zabrzmi naiwnie, ale robiłem to dla prawdy. Im więcej dowiadywałem się o zbrodni katyńskiej, tym bardziej rosła moja determinacja, aby ją wyjaśnić. W pewnym momencie poczułem, że mam wobec zamordowanych Polaków do spłacenia jakiś dług.
Zdawał pan sobie sprawę, że może sobie złamać karierę?
No cóż, ja byłem krnąbrnym funkcjonariuszem. Szybko trafiłem na czarną listę. Kolejno pozbawiano mnie funkcji, aż wreszcie trafiłem na tak zwany cmentarz czekistów. Miejsce pracy tych funkcjonariuszy, którzy się czymś narazili organizacji. Czyli wlepili mi służbę dyżurną. Polegało to na tym, że po prostu odbierałem cały dzień telefony. Ale to był z ich strony poważny błąd. Chwała Bogu, że tak się stało. Pracowałem bowiem 24 godziny, a potem dwie doby miałem wolne. Przez te dwie doby mogłem prowadzić swoje śledztwo.
Były oficer KGB mówi o Bogu?
Coś panu pokażę. [Zakirow sięga do kieszeni koszuli i wyciąga różaniec] Dał mi go w Smoleńsku ksiądz Peszkowski, który dostał go z kolei od Jana Pawła II w Rzymie. Zawsze noszę go przy sobie.
Nie żałuje pan tego wszystkiego? Gdyby nie zajął się pan Katyniem, byłby pan pewnie teraz zamożnym człowiekiem.
Tak, może miałbym drużynę piłkarską. (śmiech) Ale poważnie mówiąc: bardzo się cieszę, że tak się stało. Dzięki sprawie katyńskiej nie stałem się bandytą, nie jestem jednym z wielu byłych czekistów, którzy zrobili fortuny, wiążąc się z mafią i prowadząc brudne interesy. Doskonale wiem, jak potoczyły się kariery moich kolegów z firmy. Ja wybrałem inaczej i być może dlatego pozostałem człowiekiem.
Jak skończyła się pańska praca w KGB?
Wylali mnie. To było wiosną 1991 roku, gdy Związek Sowiecki już dogorywał. Zabrali mnie do polikliniki KGB i tam resortowa lekarka stwierdziła, że jestem chory psychicznie. Że jestem szaleńcem. Na podstawie tego orzeczenia natychmiast mnie usunięto ze służby. Potem, gdy spotkałem się z tą kobietą, przyznała, że dostała taki rozkaz. Jeżeli pan dzisiaj zadzwoni do FSB i zapyta, dlaczego mnie wyrzucili, odpowiedzą panu: „Zakirow zbzikował”.
Co się działo z panem później?
W pierwszej połowie lat 90. w Smoleńsku nie było najgorzej. Wybory wygrał demokratyczny kandydat na gubernatora, pracowałem wtedy w jego administracji. Po kilku latach KGB, przepraszam FSB, otrząsnęło się jednak z szoku i zaczęło dochodzić do siebie. Służby zaczęły odzyskiwać swoją pozycję, a wreszcie z powrotem przejęły całkowitą kontrolę. To był dla mnie koniec. Dowiedziałem się, że się na mnie szykują. Zaczęły się dziwne telefony, grożono mi śmiercią. Znowu wylano mnie z pracy, dwukrotnie mnie zaatakowano fizycznie. W końcu zdecydowałem się na ucieczkę do Polski.
Kiedy to było?
W 1998 roku. Rozpuściłem wieść, że jadę do Moskwy, ale w rzeczywistości ruszyłem w stronę polskiej granicy przez Białoruś. Funkcjonariusze FSB szukali mnie w Moskwie, byli wściekli, że im się wymknąłem. Gdy zorientowali się, gdzie naprawdę pojechałem, byłem już w Brześciu.
Powitano pana na granicy czerwonym dywanem?
Niech pan nie żartuje. Na dzień dobry polscy celnicy kazali mi się wynosić z powrotem. Nie chcieli mnie wpuścić do Polski! Chodziło o sprawy proceduralne. Byłem z żoną i córką. Doszło do dramatycznych scen. Powrót do Rosji był dla mnie oczywiście niemożliwy. W końcu powiedziałem miejscowemu dowódcy Straży Granicznej, kim jestem, pokazałem mu plik katyńskich dokumentów, które wiozłem ze sobą do Polski. Przekonałem go, przymknął oko i pozwolił mi jechać dalej.
Miejscowy szef Straży Granicznej? Nie uzyskał pan żadnej pomocy od polskich władz?!
Żadnej. A wcześniej bardzo wiele mi obiecywano. I to obiecywał nie byle kto. Czołowy polski dyplomata w Rosji, który później zrobił w Polsce zawrotną karierę, był ministrem. Osobiście zapewniał mnie, że Polska zatroszczy się o człowieka, który badał sprawę zbrodni katyńskiej. Że dostanę mieszkanie, przyzwoitą pracę. Ale gdy przyjechałem nikt nie chciał ze mną gadać. Nawet drobni urzędnicy unikali mnie jak ognia. Przykro to mówić, ale zostałem oszukany.
Przykro też słuchać.
Ja potem próbowałem się zresztą spotkać z tym człowiekiem. On nie chciał mnie jednak przyjąć. Nie odpowiadał na telefony. Jego sekretarka mówiła, że jest zajęty. Wreszcie udało mi się z nim skontaktować i skłonić do spotkania. Zgodził się. Wziąłem ostatnie pieniądze i pojechałem z Łodzi, gdzie mieszkam, do Warszawy. Niestety, pocałowałem klamkę. Pomimo obietnicy pan minister mnie nie wpuścił do swojego gabinetu.
Jak pan się urządził w Łodzi?
Na początku pracowałem na czarno na budowie. Ale ta praca się w końcu skończyła. Moja sytuacja była dramatyczna, nie miałem środków do życia. Trudno o tym mówić, ale będę szczery: żebrałem na ulicy Piotrkowskiej. Chodziłem też wieczorami na bazary i zbierałem zepsute warzywa i owoce, które wyrzucali handlarze. Zanosiłem je do domu. Moja rodzina to jadła.
Co ciekawe, prezydent Aleksander Kwaśniewski, pod presją dziennikarzy, którzy zainteresowali się moją sprawą, dał mi order.
Na początku odmawiałem jego przyjęcia, ale w końcu dałem się namówić. No cóż, powiedziałem wówczas, przypnę go sobie do ubrania i jak będę żebrał, może dostanę więcej pieniędzy.
A jak dziś wygląda pańska sytuacja, ma pan pracę?
Nic, proszę pana, nie mam.