(Auto)obalanie autorytetu

Obrazek użytkownika Psuj

<p><strong>IPN przygotowuje książkę o kontaktach Lecha Wałęsy z bezpieką. Jak zapowiadają autorzy, w książce mają znaleźć się nieznane dotąd dokumenty tych kontaktów dotyczące. </strong></p><p>Trudno, nie przeczytawszy książki, określić czy materiały w niej zawarte świadczą o np. domniemanej współpracy Wałęsy z SB, a jeśli tak- czy są wystarczająco mocne, by taką współpracę wykazać. W ogóle wypowiadanie się na temat zapowiadanej publikacji jest co najmniej ryzykowne, tym bardziej więc dziwią bardzo zdecydowane, zawierające jasno określone stanowisko wypowiedzi co poniektórych polityków.</p><p>Sam Wałęsa zachowuje się jak zwykle- chaotycznie, arogancko- śmiesznie po prostu. Wszelkie sugestie o skazach na swojej opozycyjnej przeszłości kwituje stwierdzeniami w stylu tyleż literacko-patetycznym, co pozbawionym treści ("<em>aby tym sposobem wielkie zwycięstwo polskiego Narodu pod moim przewodem zostało w oczach świata zachlapane błotem bezpieki</em>" [tutaj]), zahaczajac czasem o swoje bohaterstwo ("<em>I to ja obaliłem komunizm, a nie Wyszkowski</em> "*). Efekt końcowy byłby komiczny, gdyby nie był żałosny. </p><p>Lech Wałęsa swoim zachowaniem bardziej niż ktokolwiek inny przekonuje, że był współpracownikiem SB. Naród nie wie, co może znaleźć się w książce na jego temat (może się ewentualnie domyślać)- Wałęsa, jako bezpośredni świadek wydarzeń niewątpliwie ma świadomość, jakie dokumenty na jego temat mógł znaleźć IPN. Prezentowana przez niego nerwowość (żeby nie powiedzieć- panika) to bardzo mocna poszlaka wskazująca na siłę tych materiałów. Trudno bowiem domniemywać, że cały spektakl, którego Lech Wałęsa jest głównym aktorem, ma na celu tylko i wyłącznie zwrócenie uwagi na powoli zapominanego polityka; inaczej mówiąc- mało prawdopodobnym jest, by Wałęsa wykorzystywał publikację jako okazję do "polansowania się" (jak mawiają moi kuzyni z gimnazjum). Zbyt ryzykowny byłby to "lans", pominąwszy fakt, że zupełnie do Wałęsy nie pasujący.</p><p>Oczywiście, samo zachowanie byłego opozycjonisty nie świadczy o jego winie w 100 procentach- po prostu mocno ją sugeruje.</p><p>W obronie Wałęsy wystąpili też (kto by parę lat temu pomyślał?) komuniści; nie byle jacy zresztą, ale reprezentujący dwie najbardziej betonowe, postkomunistyczne partie: Ryszard Kalisz (SLD) oraz Stanisław Żelichowski (PSL). Jak stwierdził Kalisz, publikacja IPN jest "atakiem" na Wałęsę (ciekawe, skąd Kalisz ma informacje o "ataku"... przeczytał już książkę?), a IPN zachowuje się, publikując książkę, skandalicznie. Czerwona mentalność z Ryszarda Kalisza wyłazi; stawiam śliwowicę przeciw mineralnej, że publikację skomentuje w arcymerytorycznym stylu "to jest obrzydliwy polityczny atak", nie kłopocząc się o racjonalne argumenty.</p><p>Co powiedział jednak Kalisz, to powiedział. W sumie nie wyraził niczego zaskakującego, a tylko dokładnie to, czego można było się po nim spodziewać. Na szczyty pokrętnej retoryki wspiął się za to Żelichowski. Cytat "<em>Mamy mało autorytetów w państwie, wszystkie już próbowaliśmy zniszczyć i autorytet Wałęsy teraz też się próbuje niszczyć. To totalny skandal</em>." (Radio Zet "Siódmy Dzień Tygodnia") jest kwintesencją salonowej mentalności, bezrefleksyjnego podejścia czerwonych "notabli" do rzeczywistości (nie chcę używać cisnącego się na usta określenia "tępy mulizm", ponieważ słowo "mulizm" jest neologizmem). </p><p>Proszę zwrócić uwagę na sedno argumentacji Żelichowskiego- nie ruszajmy Wałęsy, bo to jeden z ostatnich "autorytetów" (czerwona mentalność musi mieć <strong>kolektywne, czyli uznawane przez wszystkich autorytety</strong>, bez powoływania się na które ginie jako podmiot myślący). Z punktu widzenia rozumnego człowieka autorytetem jest osoba, która sobie na takie miano w jakiś sposób zasłużyła i nie przyćmiła swych zasług zachowaniem niegodnym; myślący człowiek sam dobiera sobie autorytety i nie narzuca ich innym. Autorytety "zbiorowe" kreowane są, kiedy ta sama osoba zostanie uznana za autorytet przez wielu ludzi (Jan Paweł II). </p><p>Niestety, znaczna część polskich "elit" politycznych (co nie dziwi) i publicystycznych (co dziwi) wyznaje (przyznać trzeba, wygodny, bo nie zmuszający do refleksji) czerwony kult kolektywnych autorytetów. Ot, po prostu ktoś mówi, że ktoś inny jest autorytetem i tak się staje. Od tej chwili nie ma już znaczenia, co dany autorytet robił (i robi), czy jego zasługi nie stają się z czasem coraz bardziej wątpliwe, czy jego zachowanie nie nakazuje zaliczyć go raczej w poczet ludzi niezrównoważonych... Wszelkie zaś próby zwrócenia na takie sprawy uwagi kończą się histerycznymi zachowaniami podejmowanymi w obronie coraz bardziej wątpliwych zasług odgórnie ustanawianych "autorytetów".</p><p>I to, proszę Państwa, jest podstawowy problem naszej dyskusji publicznej. Dopóki wszyscy nie zrozumieją, że na swój autorytet pracuje się całe życie i nie ma czegoś takiego jak dożywotniość tego statusu, dopóki nie stanie się jasne, że słowa autorytetów (a szczególnie "autorytetów") nie są tylko wyrocznią, ale też służyć mogą do weryfikacji autorytetu- dopóty nie będziemy mieli w Polsce wolnej debaty świadomych dyskutantów ani legendarnego "społeczeństwa obywatelskiego".</p><p>Obawiam się jednak, że co poniektórym właśnie na tym zależy. </p><p>_____________________________________________</p><p>*Cytat dotyczy odnalezienia przez K. Wyszkowskiego świadka, który twierdził, że Wałęsa przysięgał lojalność SB "na krzyżyk". Wyszkowski znalazł świadka, ale Wałęsa od razu znalazł kontrargument- "ja obaliłem komunizm". Licentia Michnica.</p>

Brak głosów