Szatkowski: Skąd wziąć strategów

Obrazek użytkownika Rzeczy Wspólne
Kraj

 I spośród wojskowych wychodzą czasem wybitne jednostki o otwartym i nieszablonowym spojrzeniu, wykraczającym poza sferę ich formacji. Jednak tego typu ludzie w zhierarchizowanej machinie militarnej są zwykle outsiderami. Ich przebicie się ze swoją perspektywą wymaga nie lada determinacji oraz szczęścia. Rodzi się więc zasadniczy wniosek, iż tak jak dla prawidłowego funkcjonowania relacji polityczno-militarnych potrzebni są, posiadający odpowiednią wiedzę, cywile (jako politycy, doradcy, dziennikarze, i wreszcie eksperci think tanków), tak do ich wykształcenia bardziej odpowiednim miejscem są cywilne uniwersytety, a nie akademie wojskowe.

„Potrzeba studiów strategicznych i kontrowersje z nimi związane wynikają jednocześnie z tego samego powodu: jak uczynić siłę militarną racjonalnym instrumentem polityki państwa, a nie bezrozumnej rzezi. Ta kwestia rodzi potrzebę interdyscyplinarnego podejścia, które łączy gramatykę militarną z logiką polityczną”.

„Jeśli strategia ma integrować cele polityki ze sferą operacyjną, musi być tworzona nie tylko przez politycznie uwrażliwionych żołnierzy, ale raczej przez militarnie uwrażliwionych cywilów”.[1]

Richard K. Betts

Słowo „strategia” pochodzi z greki i odnosi się do „sztuki dowodzenia” (w sensie wojskowym). We współczesnych czasach termin ten zyskał ogólniejsze zastosowanie. W ramach nauki zarządzania oznacza proces określenia zasadniczych, długoterminowych celów i zamierzeń przedsiębiorstwa/przedsięwzięcia, przyjęcia określonych przebiegów działania oraz wyznaczenia zasobów koniecznych do osiągnięcia tych celów[2]. Jednak w zachodniej, zwłaszcza anglosaskiej nauce, termin „studia strategiczne” (Strategic Studies – w Wielkiej Brytanii tradycyjnie zwane czasem War Studies, czyli studiami wojennymi) pozostał powiązany z jego początkową, militarną konotacją. Dla tego kontekstu najbardziej przydatna wydaje mi się definicja zaproponowana przez Colina S. Graya, do której odnoszę moje użycie terminu „strategia” w tym artykule. Według Graya strategią jest „teoria i praktyka użycia albo groźby użycia zorganizowanej siły dla celów politycznych”[3]. Dla wyjaśnienia i odróżnienia dodam, że za taktykę uważa się z kolei, w uproszczeniu, użycie jednostek wojskowych dla celów strategii. Granica pomiędzy obydwoma pojęciami jest umowna i płynna, a na gruncie nauk wojskowych uznaje się ponadto istnienie pojęcia pośredniej sfery operacyjnej. Z drugiej strony warto dodać, że strategia w takim klasycznym ujęciu pełni rolę tylko narzędzia państwa, realizującego cele swej metastrategii (np. dobrobyt, rozwój, hegemonia).

Wojna jako sztuka

Klasycznie ujęte zagadnienia strategiczne były jednym z głównych obszarów akademickiej dziedziny stosunków międzynarodowych w okresie zimnej wojny. Początkowo, za wskazaniami jednego z pierwszych zimnowojennych strategów, twórcy teorii odstraszania nuklearnego, Bernarda Brodie’ego, dążono do stworzenia bardzo ścisłej nauki, opartej na obiektywnych algorytmach oraz teoriach ekonomii i zarządzania. Mimo że takie podejście posiada niezaprzeczalny walor w odniesieniu do wielu zagadnień, w tym zwłaszcza do planowania zasobów obronnych, już wojna w Wietnamie wykazała błąd tkwiący w niedocenianiu politycznego, historycznego i kulturowego kontekstu. Zgodnie zresztą ze spostrzeżeniem Carla von Clausewitza, podzielanym przez choćby Basila Liddela Harta czy André Beaufre’a, strategia jest raczej sztuką (w rozumieniu anglosaskim, czyli nauką humanistyczną) niż dyscypliną ścisłą. Inną cechą zachodniej nauki strategii jest także sygnalizowana wcześniej interdyscyplinarność. Jak zauważa Dale Walton, strategia jest polem badań akademickich o bardzo skoncentrowanym kręgu zainteresowania, pozostając jednocześnie pod wpływem wielu czynników kulturowych, technologicznych, etycznych itp.[4]. To „pasożytowanie” na różnych dziedzinach nauk jest charakterystyczne dla wielu dziedzin politologii. Nauki polityczne, a precyzyjniej, ich część składowa, jaką są stosunki międzynarodowe, są bowiem zasadniczą matrycą teoretyczną akademickiej strategii. Uznając rolę teorii politologicznej, warto wskazać za Johnem Baylisem, że zasadniczym nurtem doktrynalnym, w którym rozwija się omawiany kierunek badań, jest realizm[5]. Dzieje się tak z uwagi na pesymistyczne podejście do natury ludzkiej, a także koncentrację na państwie jako zasadniczym podmiocie polityki, które to podejście charakteryzuje „realistów”[6]. Kolejną ważną cechą nauczania strategii jako „sztuki” jest metoda „case study”, w której nieocenionym narzędziem badawczym jest analiza historyczna. Aby zakotwiczona w politologii strategia wnosiła autonomiczną wartość dodaną dla swej matczynej dziedziny, powinna mieć dla siebie partnera w postaci akademickich nauk wojskowych. Betts rysuje w tym miejscu porównanie do relacji ekonomii politycznej oraz ekonomii (właściwej)[7].

Dwie strony strategii

Ta relacja z rzemiosłem militarnym (wywiadowczym, propagandowym itp.) stanowi oś tak rozumianych studiów strategicznych. Rodzi to więc dla kierunku akademickiego wyzwania dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, aby zrozumieć wiele zagadnień strategicznych, należy znać i rozumieć nie tylko przyczyny oraz konsekwencje wojny, ale i jej przebieg. Dla przykładu – w licznych przypadkach sama znajomość tła politycznego czy gospodarczego nie pozwoli na wytłumaczenie przyczyn i biegu wypadków wojennych. Polskiego zwycięstwa w Bitwie Warszawskiej 1920 r. czy  niemieckiego w kampanii zachodniej w 1940 r. nie da się zrozumieć bez podstawowego pojęcia sztuki operacyjnej czy też zrozumienia różnicy doktryn walczących stron. Dlatego adepci strategii muszą posiąść znajomość i zrozumienie arkanów rzemiosła wojennego, wywiadowczego itp. Aby nie polegać więc na samokształceniu, Betts sugeruje, by w skład studiów strategicznych wchodził program nauk wojskowych.

Po drugie jednak, i niemniej ważne: ta zasada działa też w drugą stronę. Zacznijmy od problemu kształtowania strategii na poziomie kierowania państwem. Znana teza von Clausewitza, iż wojna jest kontynuacją polityki prowadzoną innymi środkami, prowadzi do konkluzji Henry’ego Kissingera – nie istnieje czysto „profesjonalna” i „apolityczna” ekspertyza militarna[8]. Jeszcze dalej poszedł Georges Clemenceau, stwierdzając, że „wojna jest zbyt ważna, aby ją zostawić generałom”[9]. Bernard Brodie uzasadniał sceptycyzm wobec powierzania wojskowym całości kierowania strategicznego, wskazując, że natura wykształcenia i doświadczenia militarnego czyni zdecydowaną większość ludzi w mundurach zbyt skoncentrowanymi na taktyce i technice, na narzędziach i środkach działań zbrojnych, zamiast na ich celach[10]. Betts dorzuca kolejny argument, twierdząc, że tradycyjna lojalność wojskowych wobec ich rodzaju sił zbrojnych i koloru beretu uniemożliwia całkowicie obiektywną analizę na szczeblu strategicznym[11]. Klasyczna praca Barry’ego Posena „The Sources of Military Doctrine”, badająca stosunki polityczno-militarne we Francji, w Niemczech i Wielkiej Brytanii w latach 30., podsumowuje ten tok myślenia. Wyjaśnia ona, że powstanie takich militarnych innowacji na skalę strategiczną, jak Blitzkrieg czy brytyjski system skutecznej obrony powietrznej, nie byłoby możliwe bez zewnętrznego bodźca nadawanego poprzez cywilny, polityczny czynnik. Z kolei w przypadku Francji pozostawienie strategii w rękach hierarchii wojskowej (co wynikało także z braku tradycji strategicznego kształcenia cywilów) doprowadziło do nieefektywności sił francuskich w późniejszej kampanii 1940 r.[12] Gwoli sprawiedliwości, przyznać należy, że także i spośród wojskowych wychodzą czasem wybitne jednostki o otwartym i nieszablonowym spojrzeniu, wykraczającym poza sferę ich formacji. Przykładami takich osób może być Charles de Gaulle czy wspomniany wcześniej Basil Liddel Hart. Problem polega jednak na tym, że tego typu ludzie w zhierarchizowanej machinie wojskowej zwykle są outsiderami. Ich przebicie się ze swoją perspektywą wymaga nie lada determinacji oraz szczęścia. Rodzi się więc zasadniczy wniosek, iż tak jak dla prawidłowego funkcjonowania relacji polityczno-militarnych potrzebni są, posiadający odpowiednią wiedzę, cywile (jako politycy, doradcy, dziennikarze, i wreszcie eksperci think tanków), tak do ich wykształcenia bardziej odpowiednim miejscem są cywilne uniwersytety, a nie akademie wojskowe.

III RP – państwo bez strategów

Jak na tym tle prezentuje się stan nauk strategicznych w Polsce? Pomimo rozkwitu popularności różnych kierunków akademickich z bezpieczeństwem w nazwie jest nam daleko do ideału postulowanego przez anglosaskich liderów gatunku. Zasadniczymi problemami są dość rygorystyczny rozdział sfery nauki politycznej i nauk wojskowych oraz kryzys każdej z tych dziedzin z osobna. Nowo utworzone kierunki bezpieczeństwa narodowego czy studiów strategicznych, usytuowane na wydziałach politologicznych w ramach uczelni cywilnych, cierpią z powodu niedostatku fachowego odniesienia do nauk wojskowych. Upodabniają się w ten sposób do klasycznych stosunków międzynarodowych. Na gruncie politologicznym fundamentalnym problemem jest jednak zasadnicza (z kilkoma chlubnymi wyjątkami) niepopularność podejścia realistycznego pośród polskich akademickich liderów stosunków międzynarodowych. Przykładem mogą być liberalne, wilsoniańskie poglądy; ich symbolem mogą być publikacje Ryszarda Zięby i Romana Kuźniara, którym przypisać można zbyt daleko idącą wiarę w koniec klasycznej konfrontacji militarnej pomiędzy państwami i w system prawa międzynarodowego. Kuźniarowi nie można jednak odmówić zasługi w postaci przybliżenia zachodniej myśli strategicznej mniej obeznanym w języku Shakespeare’a czytelnikom[13].

Ten deficyt zainteresowania celami i sposobami użycia przez państwo swej zorganizowanej siły wiązać chyba można z dziedzictwem PRL. W poprzednim systemie monopol kształtowania strategii należał do Moskwy. Fakt, że po Polsce Ludowej odziedziczyliśmy narzędzia, sprzyjał raczej inercji niż narodzeniu refleksji o sposobach ich użycia. Kolejny systemowy problem to upodobanie do metody „ex cathedra” i brak seminaryjnych „case studies”, które są najlepszą metodą nauki strategii jako „sztuki działania”. Każdy problem strategiczny ma cechę sui generis, dlatego nie jest możliwe stworzenie instrukcyjnego podręcznika, do którego stosowanie się zapewniłoby zwycięstwo w każdej sytuacji. Adeptów kierunku trzeba więc przede wszystkim nauczyć myśleć i brać pod uwagę jak najszersze spojrzenie na problem.

Jednak gros cywilnych „studiów bezpieczeństwa” to kierunki uczące procedur i pobieżnej wiedzy o rzemiośle poszczególnych służb bezpieczeństwa państwa. Kierunki te są prowadzone w znacznej mierze przez byłych wojskowych i funkcjonariuszy innych służb państwa. Nie aspirują one nawet do uczenia swych adeptów relacji pomiędzy polityką państwa a jej narzędziami i są jedynie swego rodzaju ersatzem zawodowych szkół dla formacji mundurowych.

Aspiracje do kształtowania strategów ma za to część naukowców w mundurach z większości wojskowych uczelni. Część środowiska Akademii Obrony Narodowej (dawniej Akademii Sztabu Generalnego im. gen. Karola Świerczewskiego połączonej z Wojskową Akademią Polityczną im. Feliksa Dzierżyńskiego) chciała swego czasu ubrać te ambicje w instytucję Uniwersytetu Bezpieczeństwa Narodowego. Niestety, do wspomnianego przeze mnie wcześniej sceptycyzmu zachodnich akademików do tworzenia kuźni kadr strategów na uczelniach wojskowych można w tym wypadku dodać następny argument. Jest nim szczególny konformizm większości naszych wyższych kadr wojskowych – produkt PRL oraz długoletniej redukcji sił zbrojnych (a co za tym idzie, kurczowej walki o stanowiska w kurczącej się armii). Ta specyficzna kultura w zetknięciu z kulturą nowych sojuszników z NATO zaowocowała raczej powierzchowną imitacją niż autentyczną i jakościową przemianą. Nie jest to więc idealne środowisko do szerzenia nieszablonowego sposobu myślenia o strategii, której jedną z głównych cech jest przecież paradoks[14].

Wykształćmy cywilne elity wojskowe!

Czy jest więc jakieś rozwiązanie, aby zaszczepić bardziej rozwinięty model kształcenia kadr zajmujących się problemami strategicznymi, w takich krajach jak Polska? Przykład Estonii, kraju również postkomunistycznego, i przecież znacznie od nas mniejszego, pokazuje, że tak. Estończycy wspólnie z Łotyszami i Litwinami skorzystali z pomocy państw skandynawskich oraz partnerów z NATO i od podstaw stworzyli najwyższy szczebel swojego szkolnictwa wojskowego w postaci Baltic Defence College w Tartu (dawny Dorpat). Z uwagi na skalę nie byli w stanie stworzyć własnego cywilnego szkolnictwa strategicznego. Wysyłają więc swoich cywili do najlepszych zachodnich ośrodków akademickich w tej dziedzinie. Utworzyli też własny, niewielki, ale profesjonalny, sponsorowany przez rząd think tank zajmujący się problematyką obronności. Zatrudnia on ekspertów z wielu innych krajów, a jego szefem jest obecnie jeden z byłych zastępców sekretarza stanu USA, zarazem wybitny ekspert od zagadnień eurazjatyckich[15].

Po dwóch dekadach „pauzy strategicznej” wchodzimy w okres powrotu do klasycznej gry potencjałów państw. Żeby móc się z nimi zmierzyć, potrzeba nam świeżego, nieschematycznego spojrzenia na użycie zorganizowanej siły naszego kraju. W tym celu nieodzowny jest odpowiedni system kształcenia cywilnych elit, które powinny się tą tematyką zajmować.

Tomasz Szatkowski (ur. 1978), absolwent Uniwersytetu Warszawskiego (prawo, Podyplomowe Studium Bezpieczeństwa Narodowego) oraz King’s College London (MA in War Studies połączonego z programem MA in Intelligence in International Security). Pracował w KPRM, Grupie Bumar, oraz w Parlamencie Europejskim. Kieruje Zespołem ds. Bezpieczeństwa Militarnego w Centrum Analiz Fundacji Republikańskiej. Stały współpracownik „Rzeczy Wspólnych”.

 

[1] Oba cyt. w: R. K. Betts, Should Strategic Studies Survive?, [w:] „World Politics”, Vol. 50, Nr. 1. Specjalne wydanie z okazji pięćdziesiątej rocznicy (październik, 1997), ss. 7–33

 

[2] A. D. Chandler, Strategy and Structure, Cambridge 1962

[3] C. S. Gray, Modern Strategy, Oxford 1999, s. 1; Toczy się debata, czy do tak definiowanej nauki o strategii zaliczyć badania politycznego użycia dyplomacji, propagandy czy też zasobów energetycznych. Niektórzy zaliczają je do szerszej tzw. grand strategy. Ja przychylałbym się do uznania bliskiego pokrewieństwa tych zagadnień z klasyczną nauką strategii. Odnosi się to zwłaszcza do mnożących się po 11 września 2001 r. jak grzyby po deszczu Intelligence studiem, kierunków akademickich koncentrujących się na badaniach interakcji służb specjalnych ze sferą polityki państwa.

[4] C. D. Walton, Strategists in Context, [w:] „Comparative Strategy”, Nr 23, 2004, ss. 93–99

[5] J. Baylis, The Continuing Relevance of Strategic Studies in the Post-Cold War Era, [w:] „Defence Studies”, vol. 1, Nr 2, 2001, ss. 1–14

[6] Warto jednak zauważyć, że realizm nie zawsze idealnie tłumaczy wszystkie zachowania podmiotów państwowych. Ciekawy wkład do strategii mają choćby teorie organizacyjno-behawioralne czy też podejście zakładające uwarunkowania kulturowe z jego sztandarowym pojęciem kultury strategicznej.

[7] R. K. Betts, op. cit., s. 23

[8] H. Kissinger, Diplomacy, New York 1994,  s. 120

[9] Według innych źródeł stwierdził: „La guerre! C’est une chose trop grave pour la confier à des militaries”.

[10] B. Brodie, Strategy as Science, „World Politics”, Nr 1, 1949, s. 468

[11] R. K. Betts, op. cit., s. 12

[12] B. Posen, The Sources of Military Doctrine, New York 1984

[13] R. Kuźniar, Polityka i siła, studia strategiczne – zarys problematyki, Warszawa 2005

[14] O paradoksalnej logice strategii pisze Edward Luttwak w: Strategy, the Logic of War and Peace, Cambridge 2001

[15] International Centre for Defence Studies w Tallinie

Brak głosów

Komentarze

Tomasz Szatkowski bardzo celnie wskazuje na ułomności polskiego państwa i wskazuje na działania jakie należałoby podjąć, by uczynić z polskiej polityki jako całości i polskiej polityki bezpieczeństwa skuteczne narzędzia do budowy siły państwa polskiego.
Niestety, ale procesy jakie zachodzą w Polsce, świadczą raczej za tym, ze nie tylko nie próbujemy zastosować się do wskazań zawartych w jego opracowaniu, ale wręcz przeciwnie robimy wszystko, by ich nie wdrażać.
Dlaczego tak się dzieje, tego w szczegółach już Pan Szatkowski nie wyjaśnia, wtrącając nieco reminiscencji z przeszłych lat.
Jeśli można zaproponować, to poprosiłbym Pana Szatkowskiego, by wykorzystał swoje umiejętności i zapewne bogaty aparat dociekań naukowych w dziecinie nauk politycznych, stosunków międzynarodowych,geopolityki i poliarchii i podjął próbę wyjaśnienia tragedii smoleńskiej na tym polu, polu globalnej polityki i geopolityki(gry interesów najważniejszych podmiotów geopolitycznych).
O tym, że tragedia smoleńska ma takie geopolityczne tło, zapewne taki specjalista i znawca tych zagadnień,jak Pan Szatkowski, musi być przekonanym.
Pisać na temat teorii, to jedno, a wykorzystywać tę wiedzę w praktyczny sposób, to już bardzo poważna sprawa i niekoniecznie przynosząca Autorowi splendory i oczywiście zapewniająca pełen komfort.

Vote up!
0
Vote down!
0
#313621